teściowie

Wielogłosem o…: „Teściowie”

Teściowie to film, który powstał na podstawie sztuki teatralnej. Takie przenosiny z desek teatru na wielki ekran czasami wychodzą spektakularnie, a niekiedy okazują się kompletną klapą, bo te dwie dziedziny sztuki rządzą się swoimi prawami. Czy zatem w przypadku debiutu Kuby Michalczyka mamy do czynienia z sukcesem, czy nieudaną próbą? Czy robiąca wrażenie obsada, w skład której wchodzą Marcin Dorociński, Iza Kuna, Maja Ostaszewska i Adam Woronowicz, zagwarantowała produkcji wysoki poziom? Czy elementy humorystyczne nie obniżają go, czyniąc z filmu kolejną nieudaną polską komedię romantyczną, które to określenie na wielu widzów działa jak płachta na byka? Na szczęście nie! Sylwia i Mateusz nie mają wątpliwości, że Teściowie to film, który zasługuje na uznanie i przynajmniej dwukrotne obejrzenie. Doceniają zarówno fabułę, jak i szereg kwestii technicznych, o których dyskutują w poniższym Wielogłosie. Zapraszamy do lektury i oczywiście zachęcamy do obejrzenia produkcji.

WRAŻENIA OGÓLNE

Sylwia Sekret: Filmy polskie nie od dzisiaj omijamy szerokim łukiem, prawda? Chociaż oczywiście nie dotyczy to wszystkich. Są tytuły czy konkretni reżyserzy, którzy sprawiają, że i polskie kino nie ma się czego wstydzić. Jednak do tej pory nie do końca dało się to powiedzieć o polskich komediach. Na myśl o tym gatunku przed oczami staje nam biały plakat z twarzą Karolaka, a w głowie słyszymy te nieśmieszne żarty o kupie. Ale, Mateusz, może jako naczelny antyfan polskich komedii powiesz na początek, za co ich tak nie lubisz?

Mateusz Cyra: Za wszystko. Za idiotyczne scenariusze, za non stop wałkowane te same suche żarty, za coraz niższy poziom tychże żartów i często już powstające produkcje, które nawet nie próbują udawać, że ich środek do celu to żart zagrany na najniższej nucie, za niemal nieulegające zmianie obsady, za porażające inwencją twórczą plakaty promujące i, wreszcie, za to, że filmy tak skrajnie głupie i słabe zgarniają komplety widzów na salach kinowych, co powoduje efekt kuli śnieżnej, bo jak wiadomo – jest popyt – jest podaż. 

Sylwia: Przyznać jednak należy, że omawianie filmu Teściowie jako komedii, byłoby nie tylko nieporozumieniem i niedomówieniem, ale wręcz brakiem szacunku tak wobec reżysera i twórcy sztuki, na której ów film został oparty, jak i wobec aktorów, którzy komedią zagrali tu świetnie tam, gdzie faktycznie mieli do zagrania humorystyczne sceny, ale to jednak dramat, i to całkiem ciężki, przebija się tu na pierwszy plan.

Byli zatem Teściowie przemiłym zaskoczeniem, a ponieważ to już mamy ustalone, myślę, że możemy przejść do omawiania szczegółów.

RYS FABULARNY

Sylwia: Widzowie zostają wrzuceni na głęboką wodę, a więc na właśnie mające rozpocząć się wesele. Zaraz zjawią się pierwsi goście, na stół niedługo wjadą pierwsze potrawy, a kelner już rozstawia butelki z wódką. Tyle że z dialogu odbywającego się między rodzicami Pana Młodego, których spotykamy jako pierwszych, a którzy nerwowo kręcą się to po sali weselnej, to po korytarzu, dowiadujemy się, że wesele to nie będzie typowym weselem, a ich zdenerwowanie i emocje szybko zaczynają się udzielać widzom…

Mateusz: Okazuje się bowiem, że już w kościele Państwo Młodzi znacząco się poróżnili i nie ma co tu owijać w bawełnę – ślubu ani wesela nie będzie. A przynajmniej nie z udziałem „młodych”. To gorzka pigułka dla rodziców obu stron, ponieważ wszystkie formalności – jak już wspomniałaś – zostały dopięte i odwołać wszystkiego w takim momencie się po prostu nie da. No, można odwołać orkiestrę, bo oni swojej pracy jeszcze nie rozpoczęli, jednak decyzją płacącego za całą imprezę ojca Pana Młodego – muzyka ma być. 

WADY I ZALETY FILMU

Sylwia: Kwestie techniczne to pierwsza sprawa, o której pragnę wspomnieć. Długie ujęcia zostały mistrzowsko wplecione w ten film i zaryzykowałabym stwierdzenie, że wręcz go stworzyły. Nie mam bladego pojęcia, jak wiele wymagało to ciężkiej pracy całej ekipy, w tym fenomenalnych aktorów, ale dzięki temu udało się stworzyć zarówno prawdziwy weselny chaos, jak i prawdziwe emocje, a także prawdziwe dialogi, które są kwintesencją i sercem tego filmu. Nie uwierzę bowiem, że drobne przejęzyczenia, które w minimalnej ilości zdarzały się aktorom, były zaplanowane lub że nie dochodziło podczas tych długich ujęć bez cięć do mniejszych lub większych improwizacji. A to właśnie dzięki tym elementom film ogląda się jak prawdziwe życie, a widzom czasami po prostu brakuje tchu podczas seansu, bo przecież wzięcie głębszego oddechu mogłoby spłoszyć rozmówców.

Mateusz: To prawda. Opisałaś kwintesencję i największy atut tej produkcji. Ten film stoi na emocjach i kompletnie nie rozumiem marudzenia niektórych głośnych krytyków, którzy – mam wrażenie – narzekają dla samego narzekania na scenariusz lub brak zdecydowania twórców, czym ten film chce być. A bo to film musi obrać jeden kierunek i uparcie nim podążać? A bo to wychodzenie poza ramy gatunku lub ich mieszanie to zbrodnia niewybaczalna? To tak, jakbyśmy mieli zarzucać, że nasze życie to splot komedii, dramatu, obyczajówki, farsy i absurdu. Oczywiście zgadzam się, że niektóre wątki kończą się w martwym punkcie lub są drogą jednokierunkową, ale znowu – czy w życiu wszystko jest idealnie przemyślane i posortowane? Historia opowiedziana w Teściach jest prosta, ale dobrze poprowadzona. To niegłupie kino, bardzo zręcznie przedstawiające formujące nasze społeczeństwo przepaści: klasowe, pokoleniowe czy też kulturowe. To tytuł, który nie straci na wartości za dziesięć czy trzydzieści lat. 

Sylwia: Aktorstwo zasługuje na osobny akapit, aczkolwiek zaznaczmy tutaj, że jest oczywistą zaletą Teściów, zaletą, bez której to dzieło mogłoby okazać się totalną klapą. Zgodzisz się ze mną? A może widziałbyś w tych rolach innych aktorów?

Mateusz: O ile nie przepadam za Woronowiczem i miałem jakiś taki niesmak, jak widziałem zapowiedzi filmu, że to właśnie on będzie w nim grał, o tyle po seansie nie widziałbym absolutnie nikogo innego w roli, którą przyszło mu zagrać. Prawda jest taka, że Teściowie aktorstwem stoją i gdyby nie czwórka grająca pierwsze skrzypce, ten film mógłby wyjść znacznie słabiej. Na szczęście mamy w kraju utalentowanych aktorów, którzy mają świadomość swojego warsztatu.  

Sylwia: Umiejętne żonglowanie gatunkami to również ogromny walor polskiej produkcji, bo zgrabny humor tak sprawnie miesza się tutaj z dramatem, z ciężarem, jaki przytłacza bohaterów, że naprawdę przypomina to samo życie. Bohaterowie czasami rzucą żartem lub zaśmieją się z czegoś nie po to, by wzbudzić śmiech na sali, lecz po to, by rozładować własne napięcie, by jakoś uporać się z dramatem sytuacji. Ten humor nie jest nachalny, ponieważ nie używa się go w jakimś celu, lecz zdaje się on wyrastać jakby przypadkiem, stając się naturalnym elementem scenografii.

Mateusz: Dokładnie tak. Humor wynika tu raczej z sytuacji i dla mnie było go tyle, co przysłowiowy kot napłakał. Oczywiście towarzyszący nam na sali ludzie śmiali się często, nierzadko w scenach, które mnie nie bawiły, a wręcz smuciły, ale cóż – może to wynik odmiennej wrażliwości lub innego spojrzenia na niektóre aspekty życia. 

Sylwia: Pochwalić muszę również sam koncept, który zakłada, że sprawcy całego weselnego zamieszania do samego końca pozostaną raczej statystami. Kimś, kto wyjmie zawleczkę, rzuci granat i zniknie niepostrzeżenie, pozostawiając po sobie bałagan, z którego nawet nie zdaje sobie sprawy.

NAJBARDZIEJ ZAPADAJĄCA W PAMIĘĆ SCENA

Sylwia: Wymienię dwie, choć i tak trudno zdecydować mi się na tylko dwie, ponieważ film Teściowie obfituje w dobre, mocne, zapamiętywalne sceny. Pierwszą z nich będzie dosłownie pierwsza scena filmu i mam tu na myśli całe ujęcie, do pierwszego cięcia, którym, jeśli się nie mylę, było skupienie się na scenie, na której grał zespół. Maja Ostaszewska i Marcin Dorociński otworzyli ten film w sposób rewelacyjny, sceną, która ciągnie się w nieskończoność, a jednocześnie zdaje się trwać ułamek sekundy. Jeśli spojrzymy bowiem od strony czysto technicznej, scena zdaje się niemiłosiernie długa, nie mogłam uwierzyć, że wciąż i wciąż nie ma tutaj cięcia. Kiedy jednak ono nastąpiło, w głowie pojawiło mi się smutne: ale to już? Bo chciałam, by ta scena trwała dłużej, i dłużej. W tej interakcji między bohaterami było wszystko – była dawno utracona miłość, była nienawiść, był żal, rozczarowanie, wstyd, troska, zniecierpliwienie. Były wszystkie nieznane nam zadry, których mogliśmy się tylko domyślać. A jednocześnie scena ta stanowiła świetne, lecz nienachalne wprowadzenie do filmu, fabuły i problematyki.

Drugą sceną jest natomiast ta, w której Małgosia (Maja Ostaszewska) i Tadeusz (Adam Woronowicz), a więc mama Pana Młodego i tata Panny Młodej, rozmawiają na osobności – jedno z nich jest bardzo mocno pod wpływem alkoholu, a drugie pragnie się z tej niekomfortowej sytuacji uwolnić. To, jak świetnie i jednocześnie subtelnie został tu odegrany dyskomfort, chęć ucieczki, zażenowanie, a także owa poalkoholowa napastliwość i nachalność, z której będący pod wpływem nie zdaje sobie sprawy, zasługuje na oklaski. Ja sama podczas tej sceny czułam się i zażenowana, i przytłoczona, i niemal czułam alkoholowy oddech rozmówcy. Rewelacja.

A teraz oddaję głos Tobie. W końcu.

Mateusz: Dziękuję. Pierwszą, trwającą mniej więcej 15 minut scenę omówiłaś i żeby nie przedłużać, nic od siebie dodawać nie będę, poza tym, że zgadzam się z Tobą w stu procentach. Mnie najbardziej w pamięci zaległy dwie inne sceny – intymna, trzymająca za gardło i stopniowo coraz bardziej się na nim zaciskająca rozmowa między Małgorzatą (Ostaszewska) i Andrzejem (Dorociński). Zapytacie: która rozmowa, wszak oni non stop w tym filmie gadają? Już wyjaśniam: chodzi mi o ten moment, w którym wzburzony Andrzej po przeczytaniu listu od syna bierze na stronę swoją żonę i pragnie usłyszeć słowa wyjaśnienia, a to otwiera w małżeństwie mnóstwo niedomkniętych drzwiczek, które były w ich związku i tworzyły nieustanny przeciąg. Niesamowicie poruszająca scena. 

Drugą, niezwykle teatralną zresztą sceną był sam finał, w którym walka na stereotypy osiągnęła apogeum i poza niecenzuralnymi słowami latały wszystkie przedmioty, które były w zasięgu bohaterów. Scena oczywiście absurdalnie wyolbrzymiona, ale mnie się to podobało. 

PROBLEMATYKA

Sylwia: Teściowie to ten rodzaj filmu, w którym na początku bohaterowie się lubią i są do siebie pozytywnie nastawieni (przynajmniej pozornie), a z biegiem czasu czujemy, jak narasta ukrywane napięcie i tylko czekamy, aż wszystko wybuchnie. Pod tym względem Teściowie gdzieś tam, daleko, daleko, przypominają mi takie filmy jak Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie czy W co grają ludzie. A skoro wspomniałam o włoskim hicie, to dodam również, że w pewnym momencie, podczas emocjonującej przemowy Tadeusza, miałam nawet przez chwilę obawę – uwaga spoiler – że wszystko to, co zostało zbudowane na potrzeby filmu, okaże się tylko gdybaniem i przypuszczeniem, co by było, gdyby, a twórcy cofną nas za chwilę do szczęśliwego, tradycyjnego, polskiego wesela.

Mateusz: Uff, na szczęście do tego nie doszło!

Sylwia: Teściowie to opowieść o konwenansach i pozorach. O zetknięciu się dwóch światów i o tym, do czego może doprowadzić eskalacja emocji i żalów skrywanych przez lata. To obraz dwóch nieidealnych rodzin, z których każda sądzi, że jest bardziej idealna niż ta druga. To zderzenie pewnej stereotypowej zaściankowości ze stereotypowym burżujstwem. To również opowieść o rodzicielstwie – jakżeby inaczej – o próbie ochrony swojego dziecka za wszelką cenę, ale także o idealizowaniu potomstwa.

Mateusz: Co tu dużo mówić – Teściowie to Polska w pigułce. Michalczuk ukazał mentalność Polaków prosto i bez zadęcia. Tutaj każdy z bohaterów nosi szereg masek i każda kolejna sytuacja odziera ich z jakiejś warstwy, stopniowo odzierając także ze sztucznego uśmieszku „pod publikę”. 

 OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Mateusz: Andrzej to mężczyzna, który czegoś się w życiu dorobił. Prowadzi firmę, pieniędzy ma tyle, że pewnie nie jest w stanie ich zliczyć, ma wysoki status społeczny, jest powszechnie lubiany i szanowany, przylgnęła do niego etykieta „faceta, który potrafi wszystko załatwić”. Czuć jednak i widać w trakcie całego seansu, że wszystko to jest mniej lub bardziej widocznymi maskami. Rolami, które przybiera wobec innych, aby spełnić ich oczekiwania, wymagania czy też wyobrażenia. Widać po nim, że niejedno w życiu przeszedł i niejedno w życiu widział, co niewątpliwie uczyniło go gruboskórnym i bardziej odpornym na stresujące sytuacje niż większość społeczeństwa, co też jest źle odbierane przez jego żonę, ale akurat jego relacja z Małgosią jest sprawą o wiele bardziej złożoną i wpływ na nią ma wiele lat wspólnego życia. 

Sylwia: W opozycji do Andrzeja, a przynajmniej według zamysłu twórców, który, jak podejrzewam, ma być raczej odzwierciedleniem powszechnej opinii społeczeństwa, stoi skromny, lekko zaciągający niczym wyjęty z Samych swoich, Tadeusz (Adam Woronowicz). Tadeusz w przeciwieństwie do swojej żony wydaje się człowiekiem bardzo spokojnym, stonowanym i opanowanym. Próbuje załagodzić konflikt, wierzy w dobre intencje ludzi, którzy go otaczają. Sprawia wrażenie człowieka z sercem na dłoni, choć ewidentnie ma problem alkoholowy. A może to tylko jednorazowy wyskok spowodowany ekstremalnie stresową sytuacją? Chyba jednak to pierwsze… Tylko raz widzimy, jak Tadeusz wybucha, jak coś w nim pęka. I choć jest to spektakularna na tle całej jego postawy scena, to szybko mężczyzna wraca do swojego prawdziwego ja, sam niemal zawstydzony tą eksplozją. Tadeusz jest najmniej konfliktową postacią z czterech głównych, jakim towarzyszymy na ekranie. Nie wpływa to jednak kojąco na jego żonę, która najpierw długo unosi się dumą, by w końcu wyrzucić z siebie wszystkie żale, pretensje i prawdziwe myśli o niedoszłych teściach swojej córki. Jej mąż wprowadza niejednokrotnie na ekran uczucie zażenowania u widza, bo jego zachowanie wydaje się nie na miejscu, zwłaszcza kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że alkohol mocno uderzył mu już do głowy. Jednak kiedy się nad tym zastanowić, to zachowanie dwóch kobiet powinno budzić w odbiorcach o wiele większe zawstydzenie.

AKTORSTWO

Mateusz: Już kilkukrotnie o tym wspominaliśmy – stoi na bardzo wysokim poziomie. Kwartet Dorociński-Ostaszewska-Kuna-Woronowicz wykonał spektakularną pracę i chemia między nimi (w każdej dostępnej konfiguracji) jest po prostu niezaprzeczalna. Jednocześnie nie potrafię wskazać jednej osoby, która wybijała się ponad resztą, bo byłoby to zwyczajnie krzywdzące dla pozostałej trójki. Zastanawiałem się, czy poprzez dialogi ten film nie jest swoistym „samograjem”, gdzie wystarczyłoby wrzucić dowolnych utalentowanych aktorów, a film zostałby odebrany tak samo, ale jednak wydaje mi się, że w produkcji tej twórcy pozostawili aktorom margines błędu oraz improwizacji i to czuć w niektórych fragmentach, dlatego jestem przekonany, że z inną obsadą byłby to zupełnie inny film. Jako ciekawostkę dodam, że w oryginalnej sztuce (zatytułowanej Wstyd) Iza Kuna gra rolę Małgorzaty! 

Sylwia: Tak, aktorstwo to solidny i niezaprzeczalny filar tego filmu, a dobór aktorów zdecydował o ostatecznym kształcie dzieła. I chodzi tu nie tylko o casting sam w sobie, o wybór ról jako takich, ale właśnie również o ich relacje i tę chemię między nimi, o której wspominasz. Bez tego, bez złapania jakiegoś porozumienia te długie dialogi, te długie ujęcia bez cięć i improwizacje, które na pewno miały miejsce i które momentami dało się wyczuć, by się po prostu nie udały. Trudno tu wskazać – jak słusznie zauważasz – kto z najważniejszej czwórki spisał się najlepiej. Jest to albo wybór niemożliwy, albo będzie po prostu odzwierciedleniem naszych osobistych preferencji i ewentualnych słabości do któregoś aktorów. Zarówno Ostaszewska, Dorociński, Woronowicz, jak i Kuna stworzyli postaci do bólu prawdziwe, pełne emocji i tętniące nimi. Nie ma w nich ani nuty fałszu – no, chyba że tego wpisanego w charaktery ich postaci.

KWESTIE TECHNICZNE

Mateusz: Teściowie to krótki film. Reżyser w niektórych miejscach pozwolił sobie na eksperymenty z formą, dlatego szybki montaż przeplata się tutaj z klasyczną formą kręcenia filmów, a to z kolei przeplata się z długimi scenami, kręconymi na jednym ujęciu. Te zabiegi formalne z pewnością kosztowały całą ekipę filmową sporo środków, jak i stresu, ale końcowy efekt jest nad wyraz udany. Ten film się po prostu miło ogląda, a i tak mam wrażenie, że po jednym tylko seansie widz nie jest w stanie wyłapać wszystkich niuansów, drugich planów, czy poukrywanych smaczków w poszczególnych fragmentach. Do tego dodać należy naprawdę robiącą wrażenie muzykę, która w niektórych momentach niejako przejmuje stery i nadaje ton dynamicznej już i bez tego opowieści. Zresztą pamiętam, że po seansie zapytałem swoją żonę, dlaczego nikt nie zaryzykuje i nie zgłosi takich Teściów w wyścigu po Oscary i dlaczego my wciąż musimy puszczać w świat opowieści naznaczone bólem, cierpieniem i ciemiężeniem naszego narodu przez złych Niemców/Rosjan/Innych. To chyba największy komplement dla debiutującego Kuby Michalczuka. To jedno z tych świeżych w polskim kinie nazwisk, które zamierzam bacznie obserwować. 

Sylwia: Pod względem technicznym ten film broni się na każdym polu. Muzyka, o której wspominasz, faktycznie jest momentami niemal kolejnym, bardzo ważnym bohaterem. Przejmuje stery, jak to trafnie ująłeś, ale też odzwierciedla niekiedy emocje bohaterów lub to, co się wydarzy za chwilę. Czasami jest wręcz odwrotnie – stanowi kontrast do tego, co dzieje się w środku bohaterów. Ale tak właśnie czasami jest, że taki kontrast uwydatnia dopiero to, co chcemy pokazać. Długie ujęcia to jest coś, co uwielbiam w kinie. Doceniam, jak weryfikują one aktorów – nie ich pamięć czy determinację w nauce tekstu, ale ich zaangażowanie w całkowite wejście w rolę, a także porozumienie między sobą nawzajem, kiedy dialog nabiera takiego znaczenia, jak w prawdziwym życiu. Kiedy pojawiają się cięcia, są one konsekwentne i dobrze zaplanowane. W tym filmie po prostu wszystko mi pasuje.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Mateusz: Teściowie to drapieżny film z pomysłem na siebie. Czuć u młodego reżysera fascynację kinem amerykańskim, ale wychodzi to naszej rodzimej produkcji zdecydowanie na plus. Twórcza brawura debiutanta Michalczuka miesza się tutaj z fenomenalnym aktorstwem, a całość w sensowny sposób ze sztuki Wstyd Teatru Współczesnego przerobił na potrzeby języka filmowego sam Marek Modzelewski (będący także twórcą oryginalnej sztuki). To jeden z tych filmów, w których komedia wynika z dramatu, ale absolutnie nie gra pierwszych skrzypiec. Czekam na wydanie DVD, żeby wrócić za jakiś czas do tej produkcji. 

Sylwia: To dobre podsumowanie, bo Teściowie to film, do którego chce się wracać, mimo całego jego ciężaru emocjonalnego i tego, że zostawia nas z pękającą głową. Nie ma tu może dramatu na skalę światową, ale te nasze rodzinne, ludzkie dramaty są dla nas zazwyczaj ważniejsze, bo są nasze i kierują naszym życiem. Wyważenie między owym dramatem a elementami komedii jest tutaj zrealizowane fantastycznie – zarówno z głową, jak i ze smakiem. To tak rodzaj filmu, który chciałoby się oglądać dwiema parami oczu naraz. Jedną śledząc samych bohaterów, ich emocje i rozwijający się konflikt, a drugą wypatrując niuansów na drugim planie, śledząc sam ruch kamery, wypatrując cięć i przejść, skupiać się na muzyce. Teściowie to niemałe zaskoczenie. To kino, którego się nie wstydzimy, choć czasem wstydzimy się za bohaterów.

Fot.: Next Film

teściowie

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *