Wielogłosem o…: „The Place”

Pamiętacie świetnie przyjęty film Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie? Pisaliśmy o nim TUTAJ, jeśli więc jeszcze nie czytaliście naszego Wielogłosu na jego temat, to zachęcamy do lektury. Dziś jednak będzie mowa o najnowszym filmie reżysera odpowiedzialnego za tamto dzieło, a mianowicie o obrazie zatytułowanym The Place, który Głos Kultury również objął patronatem medialnym. Jest to o tyle intrygująca produkcja, że przez cały film widz obserwuje tylko jedno miejsce, tytułowy lokal The Place. Przychodzą do niego różni ludzie – na kawę, colę czy żeby coś zjeść lub po prostu usiąść i odpocząć albo porozmawiać ze znajomym lub… nieznajomym. W The Place przesiaduje od rana do nocy pewien mężczyzna, do którego ludzie przychodzą i zwierzają się ze swoich pragnień. Dlaczego? Ponieważ skądś dowiedzieli się, że ów tajemniczy mężczyzna potrafi spełnić ich życzenie. Jednak w życiu nie ma nic za darmo, dlatego każdy musi zawrzeć z mężczyzną umowę – jeśli wykona zadanie, które powierzy mu stały bywalec lokalu, jego marzenie się spełni. Cały film opiera się na dialogach, ponieważ każde wydarzenie, każda akcja ma miejsce poza lokalem, a my dowiadujemy się o niej właśnie z późniejszych opowieści. Film Paolo Genovese pyta, jak daleko ludzie są w stanie się posunąć, by osiągnąć to, na czym im zależy; jakie granice potrafią przekraczać, by spełnić marzenia? The Place, choć niezwykle statyczny, to film wciągający i intrygujący. Więcej o nim dowiecie się z poniższego Wielogłosu, w którym Mateusz i Sylwia dyskutują o wrażeniach po seansie.


WRAŻENIA OGÓLNE

Mateusz Norek: Paolo Genovese w swoim najnowszym dziele zadaje niełatwe i przewrotne pytania na temat ludzkiej natury, moralności i empatii. W swojej historii posługuje się minimalizmem, stawiając tylko na jedno miejsce akcji i tworząc tajemniczą postać, która będzie w stanie przetestować granice, do których będą w stanie posunąć się bohaterowie, by spełnić swoje pragnienia. W odróżnieniu od Ciebie, Sylwiu, The Place było moim pierwszym spotkaniem z twórczością włoskiego reżysera i już sama koncepcja zamknięcia całej akcji w jednym pomieszczeniu, mimo iż wykorzystana wcześniej w Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, była dla mnie zupełnie nowa i zaskakująca. Bałem się nieco, że jednostajna struktura filmu zmęczy mnie i znudzi, ale na szczęście tak się nie stało i do samego końca historię śledziłem z uwagą.

Sylwia Sekret: Ja jestem z kolei wielką fanką filmu Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, dlatego też z niecierpliwością czekałam na kolejny film włoskiego reżysera. Czy się zawiodłam? Absolutnie nie, choć trzeba przyznać, że The Place to film zupełnie inny od swojego poprzednika; oba obrazy łączy w zasadzie najbardziej to, o czym wspominasz, że akcja dzieje się w jednym, niewielkim pomieszczeniu. Choć, można by też pokusić się o stwierdzenie, że również główny bohater jest ten sam – bo jest nim poniekąd ludzka natura. Czy jest to bohater dobry, czy zły? To już każdy będzie musiał określić sam, oglądając film, osobiście jednak wydaje mi się, że jest jak większość bohaterów w interesujących produkcjach – budzi w nas mieszane uczucia; raz mu kubicujemy, a raz nas zawodzi.

WADY I ZALETY FILMU

(W TEJ KATEGORII ZNAJDUJE SIĘ WIELE SPOILERÓW)

Mateusz: Jako że cały film opiera się na dialogach, gra aktorska ma tutaj kluczowe znaczenie i to z całą pewnością można zaliczyć na plus filmu, o czym pewnie rozpiszemy się poniżej. Reżyser bardzo dobrze pokazał nie tylko moralne rozterki bohaterów, ale również ich hipokryzję, kiedy wracając do Mężczyzny, oskarżali go o zmuszanie ich do robienia czegoś podłego, nie rozumiejąc zupełnie, że dawał im jedynie możliwość na ich własne życzenie, a zrezygnować bez negatywnych konsekwencji mogli w każdym momencie. Reżyser zadbał, by historia tych kilku osób w pewien sposób się łączyła i być może chcąc nieco podgrzać atmosferę, w kilku miejscach zwroty akcji potrafią zaskoczyć, jak kiedy w pewnym lokalu o nazwie Zielone Jabłuszko mają przeciąć się niezależne od siebie z pozoru działania trzech postaci, a tragedia wisi na włosku.

Sylwia: Tak, aktorstwo to duży plus tego filmu, a wydaje mi się, że odtwórcy głównych ról nie mieli łatwego zadania, bo tak jak sam powiedziałeś – są dość mocno ograniczeni po pierwsze jednym, małym pomieszczeniem, w którym rozgrywa się cały spektakl, po drugie tym, że o wszelkich ważnych w ich życiu wydarzeniach opowiadają już z perspektywy czasu; to więc, co najważniejsze, mieli do odegrania jakby poza kamerą. Później musieli natomiast przeżyć to jeszcze raz – mniej intensywnie, lecz na tyle wyraźnie, by widz zrozumiał emocje nimi szarpiące – przy stoliku tajemniczego mężczyzny. Zadanie niełatwe, ale myślę, że każdemu udało się to przynajmniej dobrze.

Mateusz: Dyskutując o plusach i minusach filmu, musimy wyjaśnić sobie jedną rzecz – obraz Paolo Genovese działa na pewnych umownych zasadach i nie odpowiada widzowi na wszystkie pytania. Tajemniczy mężczyzna, przyjmujący w kawiarni interesantów po prostu tam jest. Nie wiemy, jak do niego trafili, jak dużo osób wie o jego istnieniu ani jak długo już para się tym zajęciem. Nie wiemy również, czemu każdy bez cienia wątpliwości wierzy w to, że kiedy wykona swoje zadanie, zdobędzie upragnioną nagrodę. Tylko chłopak Martiny, jako że przychodzi do Mężczyzny po raz pierwszy, jest sceptyczny, niemniej nawet on bardzo szybko daje wiarę w jego moc. Brak wyjaśnienia tych kwestii w mojej opinii nie możemy zrzucać na błąd i niespójność scenariusza, bo nie są one istotne w historii, jaką chce nam opowiedzieć włoski reżyser.

Sylwia: Dokładnie – myślę, że gdyby twórcy odpowiedzieli na większość pytań, jakie pojawiały nam się w głowach i wyjaśniali te niedopowiedzenia, film wiele by stracił. The Place opiera się w dużej mierze na aurze tajemnicy i właśnie pewnego niedopowiedzenia. Można tłumaczyć sobie, że mężczyzna zapewne wziął się w knajpce po prostu znikąd – pewnego razu po prostu się tam zjawił, a gdyby pytać wszystkich pracowników, kiedy zobaczyli go po raz pierwszy, zapewne nikt nie byłby w stanie odpowiedzieć. Można także próbować wyjaśnić, że kiedyś zaproponował zawarcie umowy jednej osobie (usłyszał o jej problemach, przesiadując w lokalu), a tego typu wieści roznoszą się szybko – po kolejnej osobie przyszła do niego następna i kolejna…

Mateusz: Nie wiem dlaczego, ale w kilku miejscach strasznie drażniła mnie muzyka w The Place. Czasem zbyt mocno zwracała na siebie uwagę, wytrącała z historii i wydawała się nie na miejscu, jakby ktoś montując ją, pomylił foldery – była zbyt lekka i niepasująca do nastroju wydarzeń na ekranie.

Sylwia: Ja tak miałam ostatnio z polską produkcją Plan B, tymczasem we włoskim filmie stanowczo zapisuję to po stronie zalet. Dokładnie wiem, o których momentach mówisz, i już po pierwszym z nich wiedziałam, że opowiem o tym przy okazji omawiania zalet produkcji. Jest kilka scen, kiedy muzyka robi się zdecydowanie bardziej słyszalna, wychodzi niemal na pierwszy plan i jest przy tym – przynajmniej dla mnie – w takim samym stopniu mroczna i niepokojąca, co dająca nadzieję i podnosząca na duchu. Trudno mi to wytłumaczyć, ale to właśnie ten dysonans sprawia, że tak świetnie ta melodia wpasowała się w opowiadana historię.

Skoro jesteśmy przy zaletach filmu, muszę wspomnieć również o tym, że film – tak jak już powiedziałeś – w kilku miejscach naprawdę zaskakuje, a przy produkcji przyjmującej taki format, mogło być o to naprawdę trudno. Kilku powiązań, jakie nastąpią między bohaterami, można się spokojnie domyślić, w innych jednak bardzo możliwe, że obierzemy nie ten trop.

Chciałabym również wymienić jako plus filmu sam jego koncept. Może nie jest oryginalny, a tego typu filmy już się w historii kina pojawiały, ale mam wrażenie, że na tle podobnych produkcji The Place wyróżnia się tym, że do samego końca nie zostaje powiedziane, kim jest mężczyzna ani czym. Może być zarówno wcieleniem Boga, jak i Szatana. Może być po prostu jakąś siłą sprawczą, może być również (takie myśli często przychodziły mi do głowy) jakąś personifikacją ciągu przyczynowo-skutkowego. Jedną z największych zalet włoskiego filmu jest jednak to, że ów mężczyzna nie uosabia sobą ani dobra, ani zła. Jesteśmy w stanie go polubić, choć teoretycznie same propozycje, jakie składa pozostałym bohaterom, powinny zapisać go po stronie czarnych charakterów. Tymczasem pałamy sympatią do niego, jesteśmy nim zaintrygowani, a jeśli już mamy czuć niesmak – kierujemy go w stronę jego interesantów.

Natomiast co do minusów, to cały czas nie mogę pozbyć się wrażenia, że zakończenie filmu mogło być bardziej satysfakcjonujące. Od niemal samego początku bałam się finału The Place, bo prawda jest taka, że ostatnia scena mogła mocno zepsuć całą produkcję. Tak się co prawda na szczęście nie stało, a twórcy uchronili się przed jakimś banałem rzuconym na koniec, ale jednocześnie czuję pewien niedosyt. Moim zdaniem cała scena z Angelą była niepotrzebna, a film mógłby się skończyć na scenie ze starszą kobietą. Choć z drugiej strony, końcówkę można interpretować na tak wiele sposobów, że może była jednak potrzebna? Sama już nie wiem. Co Ty myślisz o zakończeniu? Raczej wada, czy zaleta filmu?

Mateusz: Mam bardzo podobne odczucia, jeśli chodzi o zakończenie. Cieszę się, że na koniec nie dostaliśmy jakiejś objawionej prawdy, która wyjaśniałaby jednoznacznie rolę Mężczyzny w całej historii. Wręcz przeciwnie – koniec zostawia nas z nowymi pytaniami, na które niełatwo jest odpowiedzieć – niemniej spróbujmy. Generalnie przez cały film miałem bardzo różne i skrajne odczucia, co do roli, jaką pełni w fabule Mężczyzna. Z jednej strony jest oczywiście bardzo ważną postacią, choć myślałem, że raczej nie w wymiarze ludzkim. Odbierałem go jako kogoś, kto stoi obok przychodzących do niego ludzi, przez swoją moc nie identyfikuje się z nimi i przez to dla widzów także nie powinien stanowić elementu, na którym powinni się skupić. Paolo Genovese tworzy go, by mieć możliwość opowiedzieć film w taki, a nie inny sposób. Niemniej to wrażenie coraz bardzej zamazywało się w trakcie seansu, bo Mężczyzna stawał się coraz bardziej ludzki. Końcówka stanowi apogeum tego wrażenia, w końcu sama Angela mówi, że w końcu powiedział jej coś o sobie. Po czym jako jedyna sięga po jego notatnik, który jest ważnym i nacechowanym magicznie przedmiotem, mówiąc, że w końcu może odpocząć. W kolejnym, ostatnim ujęciu, po raz pierwszy widzimy jego miejsce na końcu kawiarni puste. W popielniczce pali się natomiast kartka, tak samo, jak po zakończonej przez inne osoby umowie. Wygląda to tak, jakby sam Mężczyzna wykonywał zadanie, siedząc w tej kawiarni i “pomagając” bohaterom, a które teraz dobiega końca. Lub właśnie w tym momencie zawarł umowę z Angelą (w takim razie, kim ona jest?), a ona sięgnęła po notatnik, aby wyczytać z niego to, co ma zrobić. Tak czy siak to zagadkowe zakończenie, nie do końca satysfakcjonujące, ale też nie uważam je za niepotrzebne. Gdyby film skończył się na scenie ze starszą kobietą, czułbym większy niedosyt, bo wątek Mężczyzny całkowicie by się ucinał.

Sylwia: Samo zakończenie ja odebrałam właśnie w ten drugi sposób, o którym piszesz. Nie skłaniałabym się absolutnie ku temu, że mężczyzna przez cały czas wykonywał jakieś zadanie, lecz prędzej właśnie ku temu, że otrzymał je od Angeli już poza wzrokiem widza, po scenie, kiedy kelnerka bierze jego notes, ale przed tą, kiedy widzimy tlącą się kartkę – symbol wykonanego zadania. Ale właśnie – kim w takim razie jest Angela? Jeśli faktycznie przyjmiemy, że w finale to ona dała tajemniczemu mężczyźnie zadanie, mamy w zasadzie dwie opcje – uznać, że kobieta cały czas wiedziała, kim jest mężczyzna i czekała, by zlecić mu jakieś zadanie, albo (i ku tej opcji ja się skłaniam o wiele bardziej) uznać, że w ostatniej scenie kobieta nie jest już znaną nam i mężczyźnie Angelą, lecz jakimś bytem z podobnego wymiaru – czy też po prostu sposobu pojmowania – co mężczyzna. Jest też jeszcze jedna opcja, która tłumaczyłaby jednocześnie zmiany mężczyzny. A co jeśli faktycznie cały czas wykonywał on zadanie, ale o nim nie wiedział? Co jeśli jego rola miała zakończyć się w momencie, kiedy choć trochę upodobni się do człowieka? Widzimy, że z czasem coraz bardziej współodczuwa ze swoimi rozmówcami, nawet jego “Możesz się wycofać” brzmi coraz łagodniej i delikatniej w miarę, jak seans trwa dłużej, by w końcu zmienić się w ton niemal proszący. Jego wzrok, który pada na Angelę, podczas ostatniej rozmowy ze staruszką, również uświadamia nam, że tajemniczy ktoś zaczyna zachowywać się jak człowiek. Może na tym polegało jego zadanie?  Nadal jednak nie tłumaczy to kim albo czym jest mężczyzna, a także po co robił to, co robił, ale… myślę, że odpowiedzi na to pytanie każdy powinien udzielić sobie sam. Dla niektórych będzie Bogiem, dla innych Złem wcielonym, dla innych po prostu uosobieniem Losu, który każe podejmować ludziom najtrudniejsze decyzje, który splata ze sobą ścieżki obcych sobie ludzi w przedziwny sposób, który potrafi uczynić z nas ludzi, których nienawidzimy. Kolejny raz przychodzi mi zacytować słowa Jacka Podsiadły:

Los upodabnia nas do tych, którymi gardzimy.

NAJBARDZIEJ ZAPADAJĄCA W PAMIĘĆ SCENA

Mateusz: The Place składa się z wielu krótkich scen rozmów między bohaterami; a właściwie między stałym klientem kawiarni a podchodzącymi do niego osobami. Najbardziej utkwiła w mojej pamięci wymiana zdań z niewidomym, kiedy mówi o tym, że wszystkie kobiety po jakimś czasie zostawiają go z setkami wymówek, niestety powodem zawsze tak naprawdę jest jego niepełnosprawność. Mężczyzna w odpowiedzi pyta się go, czy kiedy odzyska wzrok, chciałby mieć niewidomą dziewczynę. W ciszy, jaka zapada, niewidomy chwyta swoją laskę i wstaje, rzucając tylko na odchodne “nie masz litości”. Bardzo wymowna scena.

Warty zaznaczenia był też moment, w którym starsza kobieta przynosi ze sobą pakunek do kawiarni. Widząc go na stole, Mężczyzna co prawda powstrzymuje się od powiedzenia czegokolwiek i próbuje zachować spokój, ale po raz pierwszy widzimy w nim tak intensywne emocje. Łapie wzrokiem Angelę i myślę, że scena ta może rzucić zupełnie inne światło na naszą tajemniczą postać.

Sylwia: Tak, druga ze scen, o których mówisz, była zdecydowanie niesłychanie intensywna i mnie, podobnie jak Mężczyźnie, zamarło na chwilę serce. Zgodzę się zatem, że była to jedna z lepszych scen. Podobnie jak wspomniana przez Ciebie rozmowa z niewidomym – tak naprawdę jedna jego odpowiedź, rzucona w ostatniej chwili, czyni z tej sceny niesamowicie oddziałujący na widza fragment, który zapada w pamięć i bardzo wiele mówi o ludzkiej naturze. Na mnie ogromne wrażenie robiły też wszystkie sceny z mężczyzną, który, by uratować synka, musiał zabić sześcioletnią dziewczynkę. Świetne oddanie emocji, szarpiące bohaterem różne uczucia – to wszystko złożyło się na fantastyczny spektakl. W ogóle wątek tego mężczyzny i mechanika, który pragnie spędzić jedną noc z Amandą (dziewczyną z jego kalendarza) jest moim zdaniem rewelacyjny i fantastycznie pokazuje jak w jednym momencie może nastąpić odwrócenie ról – bohater staje się popadającym w szaleństwo, oprawca staje się wybawicielem, a obrońca katem.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Mateusz: Mam wrażenie, że reżyser chciał, by jego opowieść była jak najbardziej uniwersalna, więc zbiór bohaterów, którzy siadają przy Mężczyźnie, jest jak najmocniej przekrojowy – mają oni inne wykształcenie, wiek, wreszcie ich prośby są zgoła inne. Siostra Chiara uważa, że przestała odczuwać Boga, prosi więc, by to uczucie wróciło. Jest to coś zupełnie nienamacalnego i trudnego do zweryfikowania, coś, czego według mnie nie da się tak po prostu dostać. A jednak zakonnica jest w stanie dla tej prośby w pewien sposób przeciwstawić się Stwórcy, bo wykonanie powierzonego jej zadania jest wbrew ślubom, które złożyła. Nie mówiąc już o tym, że korzystanie z pomocy kogoś takiego jak Mężczyzna jest pewnie ciężką herezją. Z kolei przy niewidomym Fulvio, jego prośba o odzyskanie wzroku była dla mnie tak oczywista i zrozumiała, że nawet sam wpadłem w moralną pułapkę usprawiedliwienia tego, co zamierzał, mocno wbrew sobie, zrobić. W końcu jest też nasz tajemniczy Mężczyzna, który dla mnie jest największą zagadką filmu. Mimo spokoju i opanowania, nie jest on zupełnie obojętny wobec opowieści swoich rozmówców, docieka, zadaje pytania i często proponuje, by ci zrezygnowali ze swoich zadań. Im bliżej napisów końcowych, tym bardziej ludzki i zmęczony się staje.

Sylwia: Masz rację i fajnie, że twórcy poszli w tę stronę i że zrobili to jednak stopniowo i bardzo, ale to bardzo subtelnie – przynajmniej w moim odczuciu. Mężczyzna został poniekąd wtłoczony w ramy jakiegoś urzędnika, do którego codziennie przychodzą interesanci, zalewając go swoimi osobistymi problemami, a ten nie dość, że często powołuje się na to, że ma związane ręce poprzez nałożone z góry zasady, które go obowiązują, to jeszcze zdaje się nie przejmować nawet najbardziej osobistymi tragediami klientów. Z czasem jednak zaczynamy dostrzegać jego zmęczenie i znużenie. Podejrzewamy nawet, że gdyby mógł, to naprawdę pomógłby tym wszystkim ludziom, jednak może to robić tylko w taki sposób – zlecając im zrobienie czegoś wbrew ich woli, często wręcz popełnienie zbrodni, by otrzymali to, o co proszą. Ale takie jest trochę ludzkie życie – pełne wyrzeczeń i niełatwych wyborów. Tajemniczy mężczyzna ze sceny na scenę robi się coraz bardziej senny, coraz bardziej zdołowany, przemęczony i przytłoczony sprawami, którymi się zajmuje. Słowem – robi się coraz bardziej ludzki. I kto wie, może właśnie kiedy przekracza już granicę ludzkości, zostaje uznany za niezdolnego, by sprawować dalej swoje obowiązki, stąd zakończenie, kóre otrzymujemy? Podoba mi się ta myśl – że kiedy zbyt długo przebywasz z człowiekiem, zaczynasz się robić coraz bardziej ludzki.

Właściwie każdy z ludzi, których poznajemy, jest niezwykle ciekawa postacią. Jak choćby mechanik, którego prośba wydaje nam się najbardziej przyziemna – podczas gdy inni proszą o przywrócenie im odczuwalności Boga, o życie dla swojego dziecka, o wzrok, o miłość męża, on pragnie tylko spędzić noc z ponętną Amandą. Jednak również jego postać ciekawie ewoluuje, aczkolwiek chyba nie w sposób, jakiego oczekiwał tajemniczy mężczyzna. Mechanik dostaje zadanie, by przez dwa tygodnie nie dać skrzywdzić pewnej dziewczynki – ma być jej aniołem stróżem. Kiedy odkrywa, że ktoś naprawdę czyha na jej życie, a wyznaczony czas dobiega końca, mechanik – który nawet nie ma własnej rodziny, bo odpowiedzialność za czyjeś życie i opiekowanie się kimś go przerażają – nie odpuszcza i stawia sobie za cel uchronić dziewczynkę. Jest w stanie posunąć się tak daleko, że zaczniemy się zastanawiać, czy aby na pewno wciąż jest jej obrońcą.

Również wartą wzmianki jest Martina, której prośba także wydaje się przyziemna, żeby nie powiedzieć po prostu: narcystyczna. Kobieta bowiem chce być piękniejsza. I z początku zarówno jej życzenie, jak i zachowanie (jest gadatliwa, sprawia wrażenie typowej trzpiotki) każą nam myśleć, że zależy jej tylko na urodzie, że pragnie się nią chełpić i zdobywać coraz więcej adoratorów; że pragnie piękna dla samego piękna. Z czasem jednak nasze postrzeganie jej ewoluuje – Martina okazuje się być niesamowicie spragniona miłości i przekonana, że jest w stanie zachować przy sobie ukochanego mężczyznę tylko, jeśli jej uroda jej na to pozwoli. Jakże źle to świadczy o ludziach! Nie jej zachowanie, lecz jej desperacja. Jej przeświadczenie, że jeśli nie wypięknieje (a Martina, zaznaczmy, jest naprawdę atrakcyjną kobietą), każdorazowo zostanie opuszczona – tak jak do tej pory. Kolejny raz zmieniamy z czasem myślenie o postaci, a nasza sympatia rośnie w miarę oglądania.

Mateusz: Kiedy teraz o tym myślę, to naprawdę niesamowite, ile różnych pragnień i postaw udało się włoskiemu reżyserowi ukazać w tych kilku osobach, odwiedzających kawiarnię.

Sylwia: To prawda – wielu ludzi dzięki temu będzie mogło na pewno w jakimś stopniu się utożsamić z przynajmniej jednym bohaterem tej opowieści.

AKTORSTWO

Mateusz: Moim zdaniem wszyscy aktorzy wykonali kawał dobrej roboty i powiem szczerze, że trudno jest mi wyróżnić kogokolwiek, kogo warsztat wybijałby się ponad resztę. Nie mieli też łatwego zadania o tyle, że nie ma tutaj żywiołowej gestykulacji i krzyków, rozmowy prowadzone są w miejscu publicznym, pełnym nieświadomych ludzi postronnych, słowa cedzone są przez zęby, a złość tłumiona w sobie.

Sylwia: Dokładnie, aktorzy otrzymali wbrew pozorom bardzo trudne zadanie, bo – jak już wspominałam na początku – wszystkie wydarzenia z życia ich bohaterów, które dałyby im szansę na pokazanie prawdziwych emocji, dzieją się poza okiem kamery, a oni mogą jedynie opowiadać o nich już jak o wpsomnieniach. Tymczasem na tym polu każdy z nich wypadł moim zdaniem bardzo, bardzo dobrze. Tak jak jednak powiedziałeś, niełatwo tu wyróżnić kogokolwiek – spisali się naprawdę wszyscy. Z filmu Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie był mi już znany Marco Giallini i Alba Rohrwacher i każdy z nich (zwłaszcza Giallini) zagrał zupełnie inaczej niż w przywoływanej przeze mnie produkcji. Na wyróżnienie zasługuje także Rocco Pappaleo, który wcielił się w spragnionego erotycznych doznać z dziewczyną z kalendarza mechanika. On miał chyba najbardziej żywiołowo gestykulującą postać i zapadła mi w pamięć jego gra, bo była niezwykle naturalna, nie było w niej ani odrobiny sztuczności. Nie można zapomnieć także o odtwórcy najważniejszej roli w filmie – Valerio Mastandrea również nie miał łatwego zadania. Jego postać jest statyczna i tak oszczędna w gestach i mimice, że aż dziwi mnie, że aktorowi udało się mimo wszystko przekazać widzowi wiele emocji – w dodatku często samym wzrokiem (jak choćby we wspomnianej scenie ze staruszką z pakunkiem – wpatrując się w jego oczy, niemal słyszymy kołatanie serca). Wykonał więc kawał dobrej i niełatwej moim zdaniem roboty.

KWESTIE TECHNICZNE

Mateusz: Minimalizm i oszczędność, o której pisałem w kontekście prowadzenia całej akcji przy pomocy dialogów i w jednym pomieszczeniu, towarzyszy nam przez cały film. Kamera jest statyczna lub porusza się bardzo powoli, nie uświadczymy tutaj jakichś niecodziennych ujęć, drastycznych zbliżeń czy oddaleń, praca kamery nie chce zaburzać tempa filmu. Dźwięki tak lokalu, jak i ulicy za nim są przytłumione, bardziej słychać jedynie padający w niektórych scenach za oknem deszcz. O muzyce już pisałem, ale ogólnie jest jej mało. Również kolorystyka wydała mi się spójna i raczej stonowana. Jak pisałem wcześniej, sceny dialogów są raczej krótkie, a czasem cięcia między nimi są dość dziwne i nienaturalne, prawie nagłe. Dzieje się to zazwyczaj, kiedy ktoś z bohaterów zada personalne pytanie Mężczyźnie.

Sylwia: Tak, The Place ze względu na formę, jaką przyjmuje, i historię, o jakiej opowiada, nie mogło “wykazać się” wybitną pracą kamery. Jednak początkowi filmu i jego końcówce towarzyszą ładne zbliżenia, które jeszcze bardziej zdają się pomniejszać lokal, w którym dzieje się akcja. Muzyka – jak już mówiłam – dla mnie była ogromnym plusem, zwłaszcza w tych momentach, w których była nieco głośniejsza i kiedy widz skupiał się głównie na niej. Tak, jak mówisz – kolorystyka filmu jest bardzo stonowana, mam wrażenie, że większość ujęć utrzymanych zostało w szarościach, jakby podkreślając naturę ludzkiej moralności. Ale może teraz za dużo sobie dopowiadam. Prawda jest taka, że włoski film nie stawia praktycznie w ogóle na techniczne innowacje czy zaskoczenia – kamera skupia się na ludziach, bo to oni, a także ich rozterki, popełniane przez nich błędy lub podejmowane słuszne decyzje są najważniejsze – zarówno dla reżysera, jak i dla widza. Minimalizm środków jest więc celowy – muzyka, niespotykane ujęcia, zbyt intensywne kolory… to wszystko mogłoby zakłócać odbiór, czego byśmy absolutnie nie chcieli.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Mateusz: The Place było dla mnie udanym spotkaniem z twórczością Paolo Genovese. Film porusza problem moralności z ciekawej strony, generując w widzu pytania, a przedstawiona historia nie jest ani naiwna, ani przesadnie zagmatwana i obudowana złożoną filozofią. Ja bardzo szybko, niemal nieświadomie, podczas seansu odpowiedziałem sobie na pytanie, o co poprosiłbym, dosiadając się do stolika w kawiarni The Place. Nie wiem natomiast, jakie dostałbym zadanie i czy umiałbym je wykonać. Ale jak powiedziała jedna z bohaterek, starsza kobieta, której mąż chorował na Alzheimera, szczęście mają ludzie, którzy nie muszą zmagać się z takimi pytaniami.

Sylwia: O co byś poprosił? Właśnie mi uświadomiłeś, że ja ani razu nie zadałam sobie tego pytania. Dopiero teraz, ale nie znajduję na nie na razie żadnej odpowiedzi. Jednak, weźmy pod uwagę, że zazwyczaj rozmówy tajemniczego człowieka to ludzie przyparci do muru, którzy w normalnej sytuacji, nawet by pewnie na niego nie splunęli, tymczasem są gotowi poświęcić własne sumienie, własne poczucie etyki, własną wolność, być może nawet życie. Wybory – to o nich opowiada The Place; o decyzjach nie do podjęcia, o wyrzeczeniach trudnych i niespotykanych; o ludziach, którzy stojąc na skraju przepaści, mogą się uchwycić jedynie rąbka kurtki kogoś, kto być może będzie ich największym wrogiem.

Mateusz: Choć trzeba uczciwie powiedzieć, że czasem są to po prostu ludzie zagubieni, którzy sami nie domyślają się, czego im brakuje. Zakonnica chce znowu poczuć Boga, ale przy przygotowaniach do wypełnienia swojego zadania wydaje się szczęśliwa – więc może po prostu potrzebuje bliskości drugiego człowieka, a nie Stwórcy? Nasz mechanik ma prośbę tak przyziemną i banalną, że w porównaniu do innych wydaje się ona wręcz niestosowna – ale znowu przy rozmowach z Mężczyzną widać, że chciałby się czuć potrzebny, mieć rodzinę – po prostu się tego boi. Z jednej strony mamy starszą kobietę, która nie umie pogodzić się z Alzheimerem męża, czymś jednak determinowanym przez wiek; z drugiej ojca, chcącego uratować swoje umierające dziecko z nowotworem. Dla mnie tylko jedno z nich stoi na skraju przepaści. A może nie powinienem tego tak oceniać?

Sylwia: Dla mnie na skraju przepaści stał ostatecznie każdy, tyle że u niektórych z nich, dostrzegaliśmy to z czasem. Czy żona, która pragnęła, by mąż ją znów pokochał, nie stała ostatecznie na krawędzi? Czy mechanik finalnie nie zaszedł na sam skraj? Czy starsza kobieta również nie spojrzała w przerażającą rozpadlinę? Policjant tak samo… Moim zdaniem każdy – tylko że chyba jedynie sam ojciec umierającego synka stał na owej krawędzi, już przychodząc do tajemniczego mężczyzny, reszta z nich doprowadziła się na nią sama, podążając szlakiem, który poniekąd podpowiedział im stały bywalec lokalu The Place, a poniekąd sami ją wybrali, pragnąc odmiany na lepsze lub powrotu do tego, co kiedyś było dla nich piękne.

Mateusz: A tego, o co chciałbym poprosić, nie mogę zdradzić, ale jeśli Ty nie umiesz znaleźć życzenia dla siebie – to bardzo dobrze.

Sylwia: Przecież wiedziałam, że nie powiesz… ;). Myślisz, że to dobrze? Pewnie w końcu coś by mi przyszło do głowy, ale przez cały film nawet o tym nie pomyślałam.

Włoska produkcja to zrobiony ze smakiem film, który momentami bardziej przypomina teatralny spektakl; twórcy zadają wiele pytań swoim bohaterom, ale również widzom i założę się, że sami na wiele z nich próbowali znaleźć odpowiedź. The Place to bardzo udany dramat opowiadający o ludzkiej naturze, o której snuć opowieści jest niezwykle trudno. Genovese robi to jednak z klasą, w dodatku pozostawiając nas bez większych wyjaśnień, a jedynie z wiarą w to, że czasami (ale jak pokazują przykłady niektórych gości The Place – nie zawsze) podjęcie słusznej decyzji zostanie wynagrodzone. Nie zawsze, ale jest na to szansa. Czy warto się więc starać i żyć według skrzętnie skonstruowanych przez każdego praw swojej własnej, prywatnej moralności? Na to każdy musi sobie odpowiedzieć sam.

Fot:. Aurora Films


Ocena Sylwii: 7/10
Ocena Mateusza: 7/10

 

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *