Nasi redaktorzy znaleźli chwilę czasu, by przysiąść i trochę ponarzekać na piąty sezon serialu „The Walking Dead”. Pewne rozwiązania zostały odebrane zdecydowanie pozytywnie, znalazło się również miejsce dla jednego z najlepszych odcinków w historii całego serialu, jednak w ogólnym rozrachunku wrażenia są niezbyt pozytywne. Zapraszamy do lektury oraz dyskusji, jeśli z czymś się nie zgadzacie. Jeśli nie widzieliście piątego sezonu – uwaga na spoilery!
WRAŻENIA OGÓLNE
Martyna Michalska: Przede wszystkim piąty sezon jest bardzo nierówny. Naprawdę niezłe odcinki przeplatane są słabymi, a momentami ilość niepotrzebnych dialogów wręcz nuży. Miałam nadzieję, że twórcy trochę przełamią dotychczasowy schemat polegający na odszukiwaniu schronienia, walczeniu o nie, gdy zaczyna upadać i szukaniu nowego. Ile można ciągnąć serial w oparciu o taki wzorzec? Jak się okazuje – dość długo.
Mateusz Cyra: To fakt, ten sezon obfitował we wzloty i upadki. Było kilka odcinków usypiających, niemalże nic nie wnoszących, tylko po to, by później zaserwować kilka perełek, z których nawet jeden odcinek zaliczam do najlepszych z całego serialu. Tak więc ogólne wrażenie jest takie, jaki był sezon piąty – nijakie. Robiąc bilans, nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy ten sezon jest rozczarowaniem, czy też broni się na tyle, by uznać go za lepszy od poprzednich.
Michał Bębenek: Zwyczajowa zimowa przerwa, dzieląca sezon na dwie połówki, jednocześnie rozdzieliła tę słabszą część od lepszej. A może takie po prostu jest moje wrażenie, jako że drugą część pamiętam nieco lepiej. Ogólnie „The Walking Dead” miało lepsze momenty, ale sezon piąty jako całość nie wypadł jednak tak najgorzej.
PLUSY I MINUSY SEZONU
Martyna: Choć ten sezon jest dla mnie średni, to bardzo podoba mi się wprowadzenie nowej grupy, Wilków. Co prawda na razie dość mało o nich wiemy, ale dzięki nim w serialu w końcu pojawia się coś odmiennego od kolejnego schronienia, o które trzeba walczyć, żeby potem je utracić. Sądzę, że mogą sporo namieszać, o czym świadczą dotychczasowe sceny z ich udziałem, jak zastawianie pułapki w kontenerach z żywnością czy masakrowanie ludzi.
Mateusz: A jak dla mnie Wilki niczym nie różnią się od wszelkich innych przeciwników, z którymi dotychczas musiała zmierzyć się grupa Ricka. Obym się mylił, ale to dla mnie nic jak kolejny powielony schemat, który poza rozwałką, kilkuodcinkowym chaosem i stratami w obu grupach nie wniesie nic nowego. Na plus mogę zaliczyć kilka (chyba 3-4) odcinków, które wbijały w fotel i zapewniały świetną rozrywkę. Szkoda, że cały sezon tak nie wyglądał. Na minus z pewnością niewykorzystanie potencjału kilku postaci (Michonne, Maggie, Abraham) oraz poprowadzenie niektórych w sposób tak potwornie nudny, że nawet zombiaki nie chcą się do nich dobrać (Sasha, ojciec Gabriel, Rosita).
Michał: Dla mnie, jako dla miłośnika komiksowej wersji „Żywych trupów”, minusami zawsze były, są i będą wszelkie odstępstwa od „oryginalnej” historii. Zdarzają się jednak perełki, które okazują się świetnym rozwiązaniem, mimo że nie było tego w komiksie. Taką perełką od samego początku jest Daryl, który stał się już niemal ikoniczną postacią tego serialu. Z kolei Tyreese ginął na dużo wcześniejszym etapie, serial pociągnął jego postać dalej i niestety w bardziej nudny sposób, a jego serialowa śmierć była zdecydowanie przerysowana.
NAJLEPSZY ODCINEK/SCENA
Martyna: Na początku miałam problemy z jego wskazaniem ze względu na to, że w całym sezonie brakowało mi wyróżniających się odcinków, jednak po krótkim namyśle wybieram ten, w którym Noah, Glenn, Tara i Eugene wraz z grupą osób z Aleksandrii wyruszają do miasta w poszukiwaniu elektroniki. Dużo zombiaków, dynamiczna akcja, no i Eugene w roli superbohatera, to miód na moje serce po odcinkach przegadanych i nijakich. Łyżką dziegciu jest tu jednak śmierć Noah. Szkoda go, bo choć raczej nie wyróżniał się niczym szczególnym, to jednak był sympatycznym i ogarniętym chłopakiem. Gdybym miała wybór, zamieniłabym jego śmierć, na śmierć Rosity, która od dłuższego czasu do serialu nic nie wnosi.
Mateusz: Nie zgodzę się, że ten sezon nie miał wyróżniających się odcinków! Dla mnie jest jeden, tak oczywisty, że nie wiem jak mogłaś to przeoczyć ;). Mówię rzecz jasna o odcinku dziesiątym, w którym nastąpiło tak długo wyczekiwane wyłamanie schematu i w którym wreszcie w sensowny sposób pokazali walkę grupy o przetrwanie. Ich męka była tak świetnie ukazana i zagrana, że ręce same składały mi się do oklasków. Jak dla mnie to jeden z najlepszych odcinków całego „The Walking Dead”. I tak, jak miejscami ten serial przypomina telenowelę „The Talking Dead”, tak w tym odcinku praktycznie nie było dialogów, a mimo to oglądało się to lepiej niż niejeden inny odcinek.
Martyna: Mea culpa, o tym zupełnie zapomniałam. Faktycznie odcinek mocny, cieszyło to, że twórcy wreszcie w ten sposób pokazali grupę Ricka, bo do tej pory jakoś nigdy większych problemów ze znalezieniem wody i pożywienia, nawet dla Judith, nie mieli. Ale i tak bardziej mi zapadł w pamięć odcinek przeze mnie wymieniony. Może trochę dlatego, że emitowany był później i jakoś bardziej zapadł mi w pamięć :).
Michał: Taka mała dygresja – nie wiem, czy wiesz, Mateusz, ale „The Talking Dead” to autentyczna rzecz ;). Tak nazywa się talk-show z aktorami, który emitowany jest na AMC zaraz po regularnych odcinkach „The Walking Dead”. Koniec dygresji.
Mateusz: Wiem o tym, ale jakoś nigdy nie miałem okazji tego obejrzeć ;).
Michał: Najlepszy odcinek? Tutaj muszę zgodzić się z przedmówcą – odcinek 10 zatytułowany „Them” to zdecydowanie jeden z najjaśniejszych punktów piątego sezonu. Jedną z fajniejszych scen był też moment, kiedy grupa już wylądowała w Alexandrii i Rick mógł w końcu pozbyć się swojej imponującej brody. Fajna odmiana, bo zaczynał już wyglądać jak dziad borowy, a kiedy odsłonił twarz, było to jak taki mały powrót do początków serialu.
Mateusz: To ja jeszcze raz się wtrącę. Rick z brodą wygląda zdecydowanie lepiej. Rick bez brody to taki ciapciak-harcerzyk.
NAJGORSZY ODCINEK/SCENA
Martyna: Tu moim faworytem jest scena, kiedy w szpitalu dochodzi do wymiany zakładników, a właściwie to, co stało się tuż po niej. Beth nigdy nie była moją ulubioną postacią, ale w tym momencie jej głupota osiągnęła szczyt. Po co atakowała Dawn, kiedy obok stało kilku uzbrojonych strażników, a sama potencjalna ofiara ma pistolet? Na dobrą sprawę nie miała ku temu żadnego powodu. Natomiast sam moment, kiedy Dawn zabija Beth jest chyba najbardziej absurdalny. Jak, trzymając pistolet na wysokości pasa i stojąc w tak małej odległości, można idealnie trafić w czoło przeciwnika? Muszę przyznać, że reżysera poniosła fantazja.
Mateusz: Odcinek ze śmiercią Beth faktycznie jest słaby, ale mimo wszystko jest o niebo lepszy niż odcinek ze śmiercią Tyreese’a. Jakieś takie pseudo artystyczne to było. Wizje, majaki, kompletny brak realizmu (Tyreese opowiada jak to rozwalił hordę zombie w pojedynkę, by niedługo potem, sprawdzając dom, olać jeden z pokoi i zostać ugryzionym przez nastolatka zmienionego w zombie, który wyskoczył na niego niczym Filip z konopi). Bardzo, ale to bardzo słaby odcinek, zupełnie nie pasujący do serialu i niejako sprowadzający postać Tyreese’a do byle kmiecia, który nie był w stanie ogarnąć tak prostej rzeczy, jak dokładne sprawdzenie przeszukiwanego mieszkania.
Michał: I znów muszę się z Wami zgodzić. Śmierci Beth i Tyreese’a były zupełnie bezsensowne. Nawet obejrzałem sobie jeszcze raz scenę w szpitalu i mogę odpowiedzieć na Twoje pytanie, Martyna – otóż Dawn wystrzeliła pod kątem w górę i tak naprawdę nie trafiła idealnie między oczy ;).
Martyna: W czoło Michale, nie między oczy :)
EWENTUALNE DZIURY FABULARNE
Martyna: Nie potrafię. No, za nic nie potrafię zrozumieć, dlaczego Maggie podsłuchuje istotną rozmowę księdza z Deanną – tę, w której mówi, że grupa Ricka jest niebezpieczna i że nie powinna mieszkać w Aleksandrii – a mówi o tym Rickowi dopiero kilka odcinków później. Chyba każdy ogarnięty człowiek po takiej akcji od razu pobiegłby do przywódcy grupy i o tym powiedział? Naprawdę nie jestem w stanie tego zrozumieć.
Mateusz: Dziur fabularnych było prawdopodobnie znacznie więcej, jednak na przestrzeni całego sezonu nie sposób wszystkiego dokładnie zapamiętać. Trzeba by przy każdym odcinku mieć pod ręką kartkę i długopis i spisywać poszczególne wydarzenia. Dlatego też w tej kwestii nie wypowiem się, bo zbyt wiele spraw mi umknęło.
OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI
Martyna: Na plus zdecydowanie postać Eugene’a. W poprzednim sezonie nie miał tak naprawdę dobrych momentów, był raczej postacią drugoplanową, ciekawą ze względu na pomoc, której rzekomo mógł udzielić postapokaliptycznemu światu, ale jednak nie wybijającą się niczym szczególnym. Za to w piątym sezonie jest osobą, która w pewnym momencie miesza i wywraca do góry nogami plany grupy. Kibicowałam wtedy, aby jego towarzysze rzucili go na pożarcie zombiakom, ale po obejrzeniu jednego z ostatnich odcinków wiem, że mogliby tego bardzo żałować.
Bardzo żałuję, że ostatnio Michonne została zepchnięta na drugi plan. Jest to postać z naprawdę dużym potencjałem na grupowego badassa pokroju Daryla czy Carol, a ostatnio scenarzyści robią z niej ciepłe kluchy. Nigdy nie posądzałabym jej o naiwność i brak krytycyzmu, co do nowo poznanych osób, natomiast w Aleksandrii bez mrugnięcia okiem przystaje na tamtejsze zasady. Mając wspomnienia z Terminusa, moim zdaniem, powinna nieco uważniej podchodzić do tamtejszego porządku.
Mateusz: Niezwykle irytuje mnie pewna bliżej nieokreślona zbiorowość w grupie Ricka – tj. Sasha, Rosita, ojciec Gabriel, momentami również Tara oraz Abraham i Eugene – która w drugiej połowie piątego sezonu większość czasu odgrywała role statystów, bądź dostawała wątki tak nudne i nijakie (wyłączając Eugene’a i Abrahama), że ewidentnie widać, iż twórcy trzymają ich tylko po to, by w kolejnym sezonie można było kogoś „poświęcić”. Sztuczny tłum nigdy nie jest dobry, zwłaszcza w serialach tego typu. A scenarzyści chyba wciskają ich co odcinek w kadr, bo brakuje im jaj, żeby w następnym sezonie zaserwować nam śmierć kogoś ważniejszego, jak na przykład Carol, Maggie czy Glenna. I wybaczcie, ale bardziej szczegółowo skupiać się na konkretnej postaci zwyczajnie mi się nie chce.
Michał: Ja skupię się na Carol. Jej „ewolucja” w tym sezonie to dla mnie jakaś totalna pomyłka. Owszem, rozumiem, że po pozbyciu się ciężaru w postaci bijącego ją męża, a potem po stracie najpierw córki, a potem kolejnych dwóch przybranych dziewczynek (gdzie jedną musiała własnoręcznie zabić), Carol zrobiła się twarda niczym skała, ale mimo wszystko! Najpierw akcja, kiedy niczym Rambo wpada do Terminusa z karabinem i ratuje całą grupę, a potem, już w Alexandrii, kiedy zachowuje się kompletnie nienaturalnie. Jakoś nie potrafię uwierzyć w tę jej przemianę i nie wygląda ona wiarygodnie.
AKTORSTWO
Martyna: Tutaj praktycznie nie mam się do czego przyczepić. Jedyne co mam w tym punkcie do napisania to to, że cieszę się z nieobecności Beth (również znana jako drewniana belka) w dalszych odcinkach. Do tej pory na tle innych aktorów wypadała przeciętnie, a nawet słabo. Twórcy podjęli słuszną decyzję uśmiercając ją.
Mateusz: Ja niezmiennie będę się rajcował grą Andrew Lincolna. Brytyjski aktor jako jeden z nielicznych w obsadzie gra z teatralną manierą, co oddaje postaci Ricka należną mu głębię i sprawia, że jest to nadal najciekawsza postać w całym serialu.
Michał: Zgadza się, Andrew Lincoln niezmiennie ciągnie ten serial od początku. A poza tym Norman Reedus, który nie jest wcale zbyt dobrym aktorem i w roli Daryla tak naprawdę nie ma wiele do grania, ale mimo wszystko wychodzi mu to bardzo dobrze. Świetnie zagrany jest też duet Abraham – Eugene. Nie dość, że oboje wyglądają kubek w kubek jak w komiksie, to jeszcze panowie grają naprawdę nieźle.
SPRAWY TECHNICZNE
Martyna: Pierwsze co mi się nasuwa to dwie konkretne sceny. Pierwsza pochodzi z jednego z pierwszych odcinków nowego sezonu, mam na myśli tę, w której Carol i Daryl uciekają przed stadem nieumarłych i znajdują samochód. Samochód w połowie stoi na moście i niebezpiecznie się przechyla. Nie ma opcji wydostania się z niego, więc nasi bohaterowie muszą przeważyć go, tak, żeby spadł. Samochód spada idealnie na cztery koła wykonując wcześniej obrót w powietrzu. Niby wszystko fajnie, tylko że odległość pomiędzy mostem a podłożem była tak mała, że fizycznie taki obrót był niemożliwy, a nasi bohaterowie prędzej roztrzaskaliby sobie głowy, niż bezpiecznie wylądowali.
Mateusz: Och, Martyna, takich scen w „The Walking Dead” jest znacznie więcej. Ale żeby nie pastwić się nad serialem, skupię się na zombiakach – te nadal są piękne w swej obrzydliwości i oby twórcy do końca serialu nie poskąpili wydatków na charakteryzację dla statystów odgrywających role zombie. Gdzieś w tym sezonie zupełnie umknęła mi muzyka. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnej zapadającej w uszy piosenki. Szkoda, bo pierwszy sezon miał mocny soundtrack.
PODSUMOWANIE SEZONU
Mateusz: Sezon piąty nie był kompletną katastrofą, ale nie był też niczym szczególnie pozytywnym w ogólnym rozrachunku. Niektóre wątki oraz odcinki dłużyły się niemiłosiernie i oglądało się je właściwie tylko po to, by dotrwać do tego finałowego, a w efekcie i on niczym nas nie oczarował. Ten sezon był jednak potrzebny, bo mimo wszystko scenarzyści przełamali w jakiś sposób schemat, o którym na początku wspomniała Martyna. Widz, przyzwyczajony (tak jak nasi bohaterowie) do tego, że każdy kolejny azyl w świecie zombie jest tylko iluzją bezpieczeństwa i spokoju, czekał tylko na moment, w którym gospodarze z Aleksandrii okażą się skończonymi sukinsynami na miarę Gubernatora z Woodbury. A tu proszę, okazało się, że to społeczność spokojna i samowystarczalna, w wielu momentach nieświadoma zagrożenia, w jakim przyszło im funkcjonować. Jasne – nie obyło się bez zgrzytów, bo dość szybko wyszło, że niektórzy mieszkańcy Aleksandrii wyznają zasadę „każdy sobie”, ale czymże jest takie zachowanie w porównaniu z tym, co prezentowali ludzie chociażby z Terminusa? Jedyną rysą na Aleksandrii dla mnie jest to, że do momentu pojawienia się Ricka i jego ekipy wszystko szło im jak z płatka, a wystarczyło, by pojawił się nasz ulubiony szeryf i z dnia na dzień azyl zaczął sypać się jak domek z kart.
Michał: Dokładnie. Pewnie gdyby Rick z ekipą się nie pojawili, to społeczność Alexandrii żyłaby sobie długo i szczęśliwie. Ale nie, musieli się pojawić nasi bohaterowie i ściągnąć ze sobą kłopoty ;).
Martyna: Może Gabriel miał trochę racji? ;).
NADZIEJE NA SEZON VI
Mateusz: Cóż, mam ogromne oczekiwania względem sezonu szóstego, głównie za sprawą długo wyczekiwanego ponownego spotkania Ricka i Morgana. To może być niezwykle interesujące i może uatrakcyjnić zbliżający się kolejny sezon, choćby dlatego, że obaj panowie przez ten czas sporo przeszli i przeszli znaczną przemianę. Poza tym mam nadzieję, ze jednak te Wilki okażą się ciekawsze, niż się zapowiadają, oraz że wątek Aleksandrii zostanie w sensowny sposób rozwinięty/zakończony. Nie miałbym nic przeciwko wprowadzeniu cięższych emocji i np. śmierci Carla. To mogłoby zepchnąć Ricka na drogę bez powrotu. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że jest to rozwiązanie na 99% niewykonalne. Mam też nadzieję, że twórcy odpuszczą sobie durne eksperymenty montażowo, stylistyczne i nie znajdzie się miejsce dla odcinka podobnego do tego, w którym zginął Tyreese. Chciałbym również, żeby te grupowe zapychacze zostały albo szybko wybite, albo żeby zyskały kolorów, bo jak na razie w ich wątkach wieje nudą.
Martyna: Skoro w tym sezonie twórcy pokusili się o to, aby nieco zerwać z poprzednim schematem szukania i tracenia schronień, to liczę na to, że kolejny sezon będzie bombą. Mniej dłużyzn, więcej akcji i sensownych rozwiązań pchających serial do końca. Już teraz oglądam „The Walkinkg Dead” z dużym kredytem zaufania i przywiązania do serialu, liczę więc na to, że sezon 6. spełni moje oczekiwania i zachwyci tak, jak sezon pierwszy. Nie ukrywam, że pokładam duże nadzieje w Morganie – jego postać byłaby dobrą klamrą spinającą serial.
Michał: Ja również mam nadzieję, że wątek Wilków okaże się czymś naprawdę mocnym. Nie pamiętam czegoś takiego z komiksu, znaczy to więc, że jest to wymysł serialowych scenarzystów. Tym bardziej spoczywa na nich ciężar, żeby pociągnąć to jakoś sensownie. Mam też nadzieję, że Morgan, którego wątek w komiksie również nie był w żaden sposób rozwinięty, stanie się jednym z jaśniejszych punktów szóstego sezonu.
Mateusz: I z mojej strony taka nadzieja ostateczna: niechże „The Walking Dead” zacznie zmierzać do końca, albo zerwie z utartym od drugiego sezonu schematem.
Fot.: Gene Page / amc.com
3 Komentarze
Zgodzę się co do tego, że 10. odcinek był świetnym, świeżym spojrzeniem na grupę bohaterów. W końcu pokazano trud i stres, z jakim powinni się spotykać ludzie w tak zdewastowanym świecie. Niemniej jednak nadal podtrzymuję swoją tezę, że idealne zakończenie twórcy już przeoczyli – dla mnie na ten moment najlepszym, najlepiej podkreślającym bezsens i ogrom chaosu, jaki zapanował na Ziemi, był odcinek 11., w którym w ostatniej scenie grupa stoi przed wrotami Alexandrii, słońce nieco ich oślepia a oni przebierają nogami, bo nie wiedzą, co ich tam spotka. Znowu rozczarowanie, walka o przetrwanie i bezpieczne miejsce? Znowu trzeba będzie iść i szukać schronienia? Tak łazić i łazić (swoją drogą, muszą mieć świetnie wyćwiczone nogi!)?A w centrum stoi jest Rick ze swoją córeczką, który się BOI, boi się wejść do kolejnego zagadkowego miejsca – genialne ujęcie, które wryło mi się w pamięć jakby mi ktoś rylcem przez mózg przejechał, pokazujące jak mało on już ufa innym ludziom. Ponieważ autorzy serialu już dawno zamknęli sobie furtkę do wybuchowego i ściskającego za jaja finału, szansę widzę tylko w otwartym, zagadkowym zakończeniu, które zawiesi widza 5 metrów nad ziemią i każe mu się zastanawiać, czy w tym świecie można w ogóle być bezpiecznym, znaleźć spokój i szczęście…
Wy czekacie na 6. sezon, ja właściwie już szykuję się do porzucenia tego tasiemca – ktoś tu jeszcze wierzy, że AMC zarżnie kurę znoszącą złote jaja?
Jak tak teraz o tym myślę, to cholera, masz rację. To byłby świetny finał całego serialu. Łał. No, ale nie był… ;)
Pocieszę Cię tym, że to co dzieje się w serialu, to jeszcze nic w porównaniu do tego, co teraz dzieje się w komiksie. ;)
Komiksowe Trupy nadal mam przed sobą i wciąż sobie wmawiam, że to nadrobię, ale patrzę ile tego jest i od razu mi się odechciewa…