To

Wielogłosem o…: „To: Rozdział 2”

Druga i ostatnia część ekranizacji jednej z najbardziej przerażających powieści Stephena Kinga – To – ujrzała światło dzienne. Po dwóch latach oczekiwań od pierwszej części, która przedstawiała losy młodych Frajerów, przyszedł czas na ostateczne starcie ze złem, które zagnieździło się w kanałach miasta Derry. Tańczący Klaun Pennywise po 27 latach letargu wraca i ma do wyrównania rachunki z dzieciakami, które niegdyś omal go pokonały. Zdesperowany Mike, miejscowy bibliotekarz, dzwoni do przyjaciół z dzieciństwa, aby wrócili do Derry i jeszcze raz stawili czoła dawnym lękom. O tym, kto wyjdzie zwycięsko z tego starcia, wiedzą z pewnością miłośnicy prozy pisarza z Maine, oraz te osoby, które miały okazję obejrzeć To: rozdział 2

Patryk i Mateusz rozmawiają o swoich wrażeniach po seansie i podsumowują całość. Czy jako fani Stephena Kinga są zadowoleni z wizji, jaką zaproponowali twórcy filmu? O tym przeczytacie w niniejszym Wielogłosie. Na wstępie ostrzegamy jednak przed spoilerami, także jeśli jesteście jeszcze przed seansem, to lepiej poczekajcie z lekturą. 


WRAŻENIA OGÓLNE

Mateusz Cyra: Wciąż jestem w trakcie czytania Tego, zostało mi naprawdę niewiele, bo jestem tuż przed finałowym starciem z Tańczącym Klaunem Pennywisem. Mogę więc śmiało powiedzieć, że bardziej na bieżąco być nie mogę i jestem zadowolony z faktu, że twórcy wprowadzili tak drobne i mało istotne zmiany względem oryginału, a wkomponowali w swój film liczne detale, których przecież wcale nie musieli dodawać. Dlatego brawa należą się przede wszystkim za wierność oryginałowi i utrzymanie scenariusza w duchu dzieła Stephena Kinga.

Patryk Wolski: Jestem trochę zły na siebie, że nie zrobiłem tak jak Mateusz – lektura książki (w moim przypadku byłaby to ponowna) znacznie lepiej pozwoliłaby przygotować się na finał, jaki zaserwowali nam twórcy drugiej części ekranizacji To. Chociaż jest to jedna z moich ulubionych powieści Stephena Kinga i na trwałe wryła się w moją pamięć, to jednak szczegóły się zatarły i nie jestem w stanie porównać dokładnie filmu z oryginałem. A musicie wiedzieć, że jestem ekranizacyjnym fetyszystą i nie za bardzo lubię, gdy scenarzyści maczają swoje paluchy w gotowym produkcie. Podobne odczucia oczywiście mną targały przy oglądaniu pierwszej filmowej części, która na moje oko wydawała się dość wierna książkowemu pierwowzorowi i – nie będę ukrywał – na tyle mi się spodobała, że widziałem ją już wiele razy. Miała odpowiednie tempo narracji, nostalgiczną opowieść o dzieciakach pozostawionych samym sobie w walce z przedwiecznym bytem – idealna obrazkowa narracja w dobie zachwytów nad produkcjami retro typu Stranger Things czy GLOW. Druga połówka Tego miała zadanie trudniejsze – z oczywistych względów zrywa z wyżej wspomnianymi elementami jedynki, wchodząc w dorosłą opowieść o walce z dawnymi lękami. I podobało mi się to, w jaki sposób Andy Muschietti i spółka poradzili sobie z tym wyzwaniem, ale mam też trochę uwag, bo idealnie niestety nie jest.

ZALETY I WADY FILMU

Patryk: Oczekiwania były spore i chyba zgodzimy się z tym, że liczono przede wszystkim na uniknięcie blamażu w postaci kiepskiego scenariusza. Fani Kinga nie wybaczyliby spłycenia historii, zwłaszcza że po pierwszej części nie mieli prawa narzekać. Jak dla mnie oczekiwania spełniono, chociaż, jak wspomniałem wyżej, mam parę “ale”. O tym jednak później, powiedzmy najpierw, co nam się podobało. Mateusz zapewne wspomni o detalach, które były wierne z książką, ja zaś skupię się na klimacie. Od momentu, gdy Frajerzy wracają do Derry, odczuwamy jak To drwi sobie ze swoich dawnych przeciwników i bawi się z ich umysłami. Było to jednym z moich ulubionych elementów pierwszej odsłony i cieszę się, że twórcy pozostali skupieni na tym niezwykle istotnym aspekcie przerażającej mocy Pennywise’a. Gdy bohaterowie mają za zadanie odnaleźć relikty przeszłości, każdy z nich na nowo przeżywa swoje lęki i przypomina sobie koszmar, jaki miał miejsce dwadzieścia siedem lat temu w Derry. Reżyseria tych fragmentów była świetna – naprzemiennie ukazywano młodsze wersje przeciwników Tego, co świetnie się związywało z ich wspomnieniami.

Mateusz: Dla mnie głównymi zaletami kontynuacji jest chyba… jej dojrzałość. Podoba mi się głównie to, że udało się wybrnąć z trudnego, ekranowego zadania, jakim było ponowne przedstawienie Tego jako istoty groźnej i budzącej przerażenie. Podobało mi się także wyważenie między humorem a grozą. Akcenty komediowe dobrze równoważyły i rozładowywały napięcie, które mogłoby być bez tego kompletnie nieznośne. Pamiętam, że ta duszność i nieustanna gonitwa strachu była dla mnie paradoksalnie minusem pierwszej części. Tam strach gonił strach, a jak przerażenie już wypełniło ekran to nie chciało bardzo długo go opuścić i łapałem się na tym, że mam już trochę dość tego nieustannego strachu. Tutaj na szczęście jest inaczej. Dorośli Frajerzy robią robotę, wspólnie zachowując się tak, jakby wcale nie minęło 27 lat, a zaledwie tydzień.

Patryk: Moje uwagi co do filmu wynikają z wad, które mocno mi doskwierały w kinie i mogą wpłynąć na to, że rzadziej będę chciał oglądać drugą część Tego niż pierwszą. Gdy dochodzi do finalnego starcia z antagonistą, scenariusz zaczyna się sztucznie wydłużać. Podczas walki z Pennywise’em bohaterowie ponownie zostają rozdzieleni i znowu przeżywają dawne lęki – tylko czemu robią to ponownie? Bev po raz kolejny siedząca w łazience, Ben powoli tonący w ziemi; męczyło mnie, że znowu oglądam zmagania bohaterów z przeszłością. Mam wręcz wrażenie, że walka w kanałach trwała przez pół filmu, a nawet jeśli liczby wskazują inaczej i tak zacząłem się niecierpliwić podczas seansu. Z tymi zarzutami wiąże się również długość filmu – prawie trzy godziny to zdecydowanie za długo, patrząc na to, że starcie z Tym Andy Muschietti po prostu rozwlekł na kawałki, a film stracił całą dynamikę akcji.

Mateusz: A ja się z tym kompletnie zgodzić nie mogę. Okej, nie mam (jeszcze) porównania książkowego, ale jako widz absolutnie nie mam poczucia przedłużenia finałowego aktu. Ba, dla mnie było ono idealnie wyważone, a nawet delikatnie mi czegoś zabrakło. Obawiałem się, że uda im się wygrać za pierwszym razem, co byłoby… piekielnie rozczarowujące. Ja właśnie liczyłem na to, że finałowa walka dostarczy TYCH emocji, tego strachu, rozpierniczy kosmos i sprawi, że będę współodczuwał grozę, podobnie jak każdy z Frajerów i… akurat pod tym względem wyszło dobrze, ale przyznam nawet, że mogło być lepiej i liczyłem na więcej. Okej, każdy z Frajerów dostał swój moment kulminacyjnej grozy i zmierzenia się ze swoim największym lękiem, ale tak naprawdę jedyny naprawdę emocjonujący fragment to właśnie ten należący do Beverly. Przy okazji od razu tłumaczę, dlaczego ponowne zmagania bohaterów musiały zostać ukazane – weź pod uwagę, że nie każdy zna książkę i nie każdy zna dokładnie kulisy wszystkich obaw każdego z bohaterów, piętrzone latami. To jednak wciąż jest film, a nie książka, która liczy ponad 1000 stroni czasu na ukazanie lęków było zdecydowanie za mało. To po pierwsze. Po drugie – tonący w piasku Ben i uwięziona w toalecie Bev – ta scena jest w ogóle jedną z lepszych w całym filmie! Już tłumaczę dlaczego. Akurat ten wątek został trochę inaczej poprowadzony niż w książce. Andy Muschietti musiał jednak jakoś wybrnąć i doprowadzić wątek Bena i Bev do końca. Ponownie uwięzienie tych bohaterów w potwornej wizualizacji ich lęków służyło głównie temu, by finalnie ich połączyć i umotywować widzom, dlaczego to właśnie oni, a nie Beverly i Bill powinni być razem. Dodatkowy argument, dla którego uznaję te ponowne (finałowe) wizualizacje lęków za najlepsze fragmenty jest potwornie prosty – to właśnie te sceny pokazują lęki dorosłych ludzi, a nie powielają lęki dziecięcych Frajerów, które są okazałe wizualnie, ale… banalne i jednowymiarowe. Pierwszy przykład z brzegu – gdy Ben wpada do ich klubowego bunkra, dziarskim krokiem idzie ku niemu Pennywise i wypowiada niezwykle kluczowe słowa: Możesz robić tysiące brzuszków, możesz mieć furę kasy i uznanie świata, ale w głębi ducha zawsze będziesz spasionym frajerem, który zginie samotnie i bez miłości.

Patryk: Słusznie zauważyłeś, że scena Bena jasno komunikuje lęk nie dziecka, lecz już dorosłego człowieka i jestem w stanie zgodzić się z Twoim argumentem, że była ona istotna. Zgadzam się również, że scenariusz z pierwszej części wymusił na twórcach połączenie Bena i Bev, bo było to zbyt oczywiste     – inna decyzja musiałaby znaczyć o nieracjonalności jedynej członkini Klubu Frajerów. Jednak realizacja tej sceny, z dramatycznym “kocham cię!” mnie po prostu odstrasza, bo tego typu tanie zagrywki są chlebem powszednim średniej jakości kina akcji. Nie kupiłem tego i jeśli już – zgodnie z Twoją argumentacją – musiało się to pojawić, to nie w tej formie. Może i To jest komercyjnym produktem przygotowanym dla szerokiego grona odbiorcy, ale dla mnie to zawsze będzie śmierdziało tandetą.

NAJLEPSZA SCENA

Mateusz: W zasadzie to przed chwilą wymieniłem swoją ulubioną scenę. Do finałowej sekwencji dorzuciłbym także ponowne zjednoczenie Frajerów w chińskiej restauracji.

Patryk: Będę mało oryginalny, ale mnie fascynuje scena z trailera, gdy Beverly wraca do swojego domu z dzieciństwa. Ma ona w sobie tyle grozy, że w zupełności wystarcza mi oglądanie tego zwiastuna w kółko. Nieludzkie ruchy i mimika twarzy starszej pani, muchy na szybie, zdjęcia rodzinne… Mam ciarki na samą myśl o tym.

A jeśli chodzi o scenę, którą widziałem po raz pierwszy – zdecydowanie wizyta Billa w lombardzie. Zarówno ze względu na humorystyczny wydźwięk, jak i gościnny występ zaskakującego gościa.

Przeczytaj także: Recenzja pierwszej części filmu To

NAJGORSZA SCENA

Mateusz: Dla mnie wątek Mike’a jest najsłabiej poprowadzonym w filmie i nie tyle jest to dla mnie najgorsza scena, co po prostu największa wada filmu, bo akurat w przypadku tego bohatera niepotrzebnie zdecydowano się na zmniejszenie jego znaczenia.

Patryk: Racja, wątek Mike’a nie przypominał historii innych Frajerów, co ma w zasadzie sensowny fundament w całej historii. Zwróć natomiast uwagę na to, że początkowo to Mike wszystko nakręcił i bardzo ciekawe są reakcje innych bohaterów na jego telefon z informacją, że mają wrócić do Derry. Chociaż nic nie pamiętają z wydarzeń sprzed prawie trzydziestu lat, reagują niezrozumiałym przerażeniem.

Jest tu jednak jedna, niewybaczalna scena, która skruszyła we mnie oglądanie tego filmu jako poważny horror z krwi i kości. Gdy Eddie udaje się odnaleźć swój artefakt z przeszłości, ponownie napotyka na trędowatego adwersarza, który w pewnym momencie zabrudził mu ubranie. I wszystko byłoby dobrze, gdyby twórcy trzymali się konwencji grozy. Zrobili jednak gag rodem z prześmiewczych produkcji kina akcji typu Deadpool czy Strażnicy Galaktyki, gdzie do mordobicia wystarczy dodać zabawny kawałek i jest super. Nie tego jednak spodziewałem się w horrorze, w którym przedwieczna siła morduje dzieci i nasyła na nich ich największe lęki.

Mateusz: Rozumiem, o co Ci chodzi. Mnie to co prawda nie raziło, ale zdaję sobie sprawę, że to może przeszkadzać, tym bardziej, że mnie z kolei lekko ubodło i przeszkadzało podobne rozładowanie w scenie między Eddiem i Richiem. Zakładam jednak, że tak samo jest w materiale źródłowym, a dodatkowo – to po prostu pasuje do tej dwójki, dlatego się nie czepiam.

 to R + E

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Patryk: Przede wszystkim jest tu bardzo dużo bohaterów, więc trudno będzie w sposób wyczerpujący omówić wszystkich. Pozwolę sobie więc w sposób skrócony najpierw przedstawić Frajerów, a później resztę.

Wszyscy stali się dorośli, ale niektórzy wciąż pozostali sobą. Podobali mi się zwłaszcza Richie i Eddie, którzy jako chłopcy dogryzali sobie nawzajem, obrzucając się najpodlejszymi inwektywami. Jeśli dwoje ludzi pozwala sobie na takie uszczypliwości i wciąż nie mają siebie dość, wskazuje to na niesamowitą więź między nimi. Andy Muschietti zrobił to rewelacyjnie, zdając sobie sprawę, że wątek ich dziwnej przyjaźni będzie miał swoje reperkusje później. A przy tym obaj są urzekająco dziecinni – Richie jako komik (kogoś to zdziwiło?) wciąż pozostaje błaznem paczki, a Eddie jest nadgorliwym hipochondrykiem. Z reszty grupy podobał mi się połowicznie wątek Billa – nie pominięto rozwinięcia kwestii poczucia winy za śmierć brata, ale w scenie z pamiętnym odpływem Billowi znowu odwala i zachowuje się, jakby wierzył, że Georgie wciąż czeka na niego żywy w kanałach. Cieszę się również, że scenariusz wycisnął wszelkie możliwe soki z postaci Stana. Jego decyzja miała ogromny wpływ na Frajerów.

Mateusz: Fakt, Stan pełni rolę marginalną, a jednak wcale nie i w filmie naprawdę dobrze go wykorzystali. Mam podobne odczucia względem Richiego i Eddiego – ta dwójka świetnie się uzupełnia i to oni dają nam najwięcej komediowych akcentów, ale każdy z nich ma też odpowiednią dawkę dramatyzmu i nie sposób im nie kibicować. Dorosły Bill miał dobre momenty, ale jakoś zatraciłem swoją sympatię do niego. Wolałem go jako dzieciaka. Właśnie, wracając do dzieciaków – bardzo cieszył mnie fakt, że sporo scen otrzymali młodzi Frajerzy i tym bardziej cieszy, że widać, że te sceny były kręcone w tym samym czasie, co zdjęcia do pierwszej części. Dzięki temu nie mamy na ekranie różnicy w wyglądzie młodych aktorów.

Patryk: Jak Ci się podobał Henry Bowers? Ja mam z nim problem o tyle, że gdy widzimy go po raz pierwszy w zakładzie psychiatrycznym cieszącego się na widok czerwonego balonika, to byłem zachwycony. Później jednak jego pojawianie się na ekranie sprowadzało To niebezpiecznie w stronę kina slasherowego, co nie do końca pasuje mi w tej koncepcji. Jasne, Bowers chciał zemścić się na Frajerach, ale w pewnym momencie szaleństwo na jego twarzy wyglądało na przerysowane.

Mateusz: W postaci Bowersa podobało mi się przede wszystkim to, że został tak rewelacyjnie dobrany do swojej dziecięcej wersji! A tak na poważnie – tutaj znowu rozumiem zarzut, ale jako ten, który jest bardziej na świeżo z książką prostuję – w dziele Kinga sprawa miała się podobnie i Henry w zasadzie miał dokładnie tę samą misję.

to 2

AKTORSTWO

Patryk: Klub Frajerów został świetnie dobrany. Już na grafikach koncepcyjnych widziałem niesamowite podobieństwo między pokoleniami. Nawet Ben, który najbardziej się zmienił pod kątem fizycznym, jest na swój sposób podobny do nieśmiałego grubaska z pierwszej części. Z całej ekipy najbardziej podobał mi się Bill Hader jako Richie – świetnie pasuje do roli dowcipnisia, który pod fasadą żartów skrywa głębokie emocje.

Mateusz: Odkąd dowiedziałem się, że Jessica Chastain jest ulubienicą Andy’ego Muschiettiego, to było wiadome, że to właśnie ona, a nie Amy Adams, zgarnie rolę dorosłej Bev. I nigdy ten pomysł mi się nie podobał, ale finalnie nie mogę nic zarzucić amerykańskiej aktorce, bo zagrała bardzo dobrze. Doceniam grę Jamesa McAvoya, ale zgadzam się z Tobą, że show kradnie Bill Hader. A jak Twoim zdaniem wypada główny antagonista?

Patryk: Bill Skarsgård jako Pennywise to już klasa sama w sobie, o czym dobrze wiedzieliśmy już od pierwszej odsłony. Chociaż tutaj już nie miał szans na tak spektakularne wejście, wciąż utrzymywał poziom tego szalonego klauna, o którym już ciężko zapomnieć. Tylko… czy miał dostatecznie dużo miejsca, żeby się wykazać?

Mateusz: To fakt, w drugim rozdziale Pennywise traci element zaskoczenia i jego sposób straszenia musiał być inny, niż dotychczas. Oczywiście w odniesieniu do dorosłych Frajerów, bo wobec dzieci ma sprawdzoną metodę, która działa od setek lat. I wydaje mi się, że Skarsgårdowi się to udało. Zwłaszcza godny wyróżnienia zdaje się ten fragment, w którym Pennywise przemawia do dorosłej Beverly, nakładając dopiero na twarz swój mroczny makijaż.

Patryk: Taaaak, ta scena z zakładaniem makijażu była chyba najbardziej intensywna jeśli chodzi o grę aktorską Billa Skarsgårda. Co ciekawe, fani na podstawie trailerów sugerowali, że to był Henry Bowers przeistaczający się w kopię Pennywise’a.

to

KWESTIE TECHNICZNE

Patryk: Jestem leszczem w kwestiach technicznych, jeżeli chodzi o kinematografię, więc zwrócę uwagę na kilka ogólników, licząc na to, że Mateusz je rozwinie lub doda nowe. W kwestii reżyserii podobały mi się płynne przejścia z wydarzeń między latami młodości a dorosłości Frajerów. Po pierwsze dlatego, że na pewnym etapie tak samo poznajemy fabułę w książkowym pierwowzorze, gdzie Stephen King narrację prowadził dwutorowo. Poza tym takie przebitki pozwalały jeszcze raz zerknąć na wydarzenia z lat dziecięcych naszych bohaterów, co w dobie wyżej wspomnianej mody jeszcze się nam nie nudzi.

Film zarówno dobrze się ogląda jak i słucha – poza jedną ze scen, którą opisałem w najgorszych ujęciach, której twórcom po prostu nie daruję. Efekty specjalne wciąż są cudowne, twarz Pennywise’a w morderczej i nadnaturalnie zębatej formie wciąż wygląda przerażająco. A czerwone baloniki i mnogość ich wykorzystania aż prosi się o oklaski. Jeśli miałbym wymienić jeden konkretny motyw ekranizacji Tego, który na trwałe wejdzie do popkultury, to będą to właśnie krwistoczerwone balony.

Mateusz: Fakt, baloniki zapiszą się w historii kina. I dobrze, bo to kolejna Kingowa cegiełka dorzucona do światowej kinematografii. Zgadzam się, że CGI użyte w filmie wypada nad wyraz przekonująco i Penny jest przerażający jak cholera (oczywiście, to zależy od tego, co kogo straszy). Warto wspomnieć muzykę, która w odpowiednich miejscach budowała klimat. Scenografia też jest świetna i brawa należą się osobom odpowiedzialnym za dobór lokacji.

to

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Patryk: Trochę za długi, z przeciągniętą walką, ale wciąż wierny duchowi książki – tak mogę ocenić drugą część Tego. Nie wyszedłem z kina zachwycony tak jak Mateusz, ale i tak uważam ten film za sukces. Filmy Andy’ego Muschiettiego skupiły się na tych wrażeniach, które były siłą książki – strach przed własnym strachem i wielka przyjaźń, która może go przezwyciężyć. I pokazano przede wszystkim, że To nie jest zwykłym klaunem, który po prostu morduje dzieciaki, jak to było w starej ekranizacji z 1990 roku – to prastary byt, który żywi się nie tyle mięsem, co lękiem. Tak więc nawet pomimo moich narzekań, całą produkcję jako dylogię oceniam cholernie dobrze i nie sądzę, żebyśmy mogli dostać lepszą ekranizację kultowej powieści Stephena Kinga.

Mateusz: Ja jednak sądzę, że była szansa na lepszą ekranizację, gdyby Warner Bros zaufało kilka lat temu braciom Duffer, których z pewnością kojarzycie z kultowego już serialu Stranger Things. Mam wrażenie, że oni mimo wszystko bardziej czują prozę Kinga. Ale może tak właśnie miało być, bo prawdopodobnie gdyby nie to, to dziś nie mielibyśmy tak fajnego serialu i tak dobrej ekranizacji. To, co teraz powiem, będzie paradoksalne, ponieważ, mimo iż bardzo wysoko oceniam obie filmowe części, to uważam, że To: rozdział drugi mógłby być jeszcze lepszy, niż ostatecznie się okazał. Czekam na wersję reżyserską, którą już wielokrotnie zapowiadał reżyser.


Film obejrzeliśmy dzięki Cinema City

To

Fot.: Warner Bros. Entertainment

To

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *