Wielogłosem o…: „True Detective”, sezon 2

Obsypany nagrodami i pochlebnymi opiniami krytyków serial True Detective powraca z nowym sezonem. Zgodnie z zapowiedziami, w drugim sezonie śledziliśmy losy zupełnie innych detektywów, prowadzących zupełnie inną sprawę. Czy ten odważny krok wyszedł serialowi na dobre? Czy nowi bohaterowie byli w stanie przysłonić nieobecność genialnych McConaughey’a i Harrelsona? Zapraszamy do naszego wielogłosu.

                                                                                     WRAŻENIA OGÓLNE

Mateusz Norek: Nic Pizzolatto jest geniuszem. Jako pomysłodawca i scenarzysta True Detective z całą pewnością jest ojcem sukcesu, jaki osiągnął pierwszy sezon. Nie spoczął jednak na laurach i w ramach drugiego sezonu zaserwował nam zupełnie nową, świeżą opowieść. Tym razem mamy aż czwórkę głównych bohaterów, trzech nieznających się policjantów, którzy muszą współpracować ze sobą, by rozwikłać zagadkę morderstwa, oraz gangstera, którego łączy wiele nie tylko z zamordowanym, ale również z jednym z detektywów. Nowe postacie, nowe miasto, nawet nowe ramy czasowe, bo pierwszy sezon zaczynał się w 1995 roku. A jednak od razu poczułem się jak w domu, sznyt Pizzolatto jest widoczny niemal od razu. Znowu główne skrzypce grają tu pełnokrwiści bohaterowie, zawsze naznaczeni jakimś piętnem, gonieni przez demony przeszłości i tragiczni. Historia znowu wydaje mi się stać trochę z boku, a dodatkowym, piątym bohaterem jest miasto i okolice, gdzie toczy się akcja – tym razem jest to małe, przemysłowe Vinci, przesiąknięte korupcją (wzorowane na prawdziwym Vernon). Opowieść rozwija się swoim własnym, czasem dość chaotycznym, sinusoidalnym tempem. Mamy tu zarówno mocne zwroty akcji jak i długie, bardzo długie sceny, w których kamera zdaje się zasypiać, a bohaterowie od ożywionej dyskusji wolą wymowne milczenie.

Ja wszystko to kupiłem bez mrugnięcia okiem, choć zdaje sobie sprawę, że jest to specyficzna produkcja, na której dodatkowo ciąży piętno pierwszego sezonu (tak dobrego, że być może wszelkie porównania będą przypominać pojedynek Dawida z Goliatem).

Przemek Kowalski: No właśnie, pierwszy sezon True Detective, został przez fanów seriali na świecie wzniesiony do rangi niemalże (niemalże?) kultowego. Tak, było to świetne, choć no mimo wszystko dla mnie nie było to wielkie arcydzieło. No ale dobrze, sezon pierwszy robił wrażenie, podobał się, aktorstwo genialne, historia tak samo;  i w tym momencie dostajemy zupełnie inną historię niż w pierwszej odsłonie, w dodatku z innymi aktorami. Jak wyszło? W porównaniu, Dwójka, wygląda rzecz jasna gorzej, choć moim zdaniem nie aż tak jak uważa większość widowni. I tu mam problem, ponieważ sezon drugi, już od 1szego odcinka był w większości krytykowany (i było tak aż do zakończenia), przez dłuższy czas uważałem, że zupełnie niesłusznie, jednak po ostatniej scenie ósmego odcinka sam, podsumowując, mogę powiedzieć tak: z jednej strony marka True Detective poniekąd pognębiła ten sezon; z drugiej jednak, gdyby ta produkcja wyszła pod innym szyldem, nie byłby to True Detective, byłby to ot jakiś nowy serial, to zostałby uznany za najzwyczajniej w świecie przeciętny. I ciut przekombinowany.

td 5

 

                                                                              PLUSY I MINUSY SEZONU

Przemek: Na plus z pewnością, to o czym wcześniej wspomniał Mateusz, czyli świetny klimat małego, przemysłowego Vinci. Pizzolatto zmienił scenerię, a jednak po raz kolejny, udało mu się sprawić, że to właśnie miejsce w którym dzieje się akcja Detektywa, zdecydowanie podnosi odbiór serialu. Do zalet można zaliczyć również część obsady, ale o tym później. Dodatkowo – kilka zapadających w pamięć scen. Na minus? Według mnie całość jest niestety zbyt wolna, bo o ile w sezonie pierwszym wszystkie ‘dłużyzny” świetnie pasowały do opowiadanej historii, tak tutaj, nie do końca to się zgrało, gdyż sama historia nie była porywająca. Według mnie, nie wyszło serialowi na dobre, zwiększenie liczby bohaterów, a co za tym idzie wątków, gdyż całość zrobiła na mnie wrażenie mocno chaotyczne i najprościej mówiąc – wszystkiego było za dużo. Najlepszym posumowaniem jest tu w zasadzie samo zakończenie sezonu – niby nie było złe, jednak pierwsze słowo jakie przychodzi mi do głowy odnośnie finału drugiej serii to “nijakie”.

Mateusz: Największym atutem serialu ponownie są postacie. I choć już dałem się poznać jako dobry glina w tym wielogłosie, prawda jest taka, że oglądając zapowiedzi nowego sezonu, bohaterowie/aktorzy zupełnie mnie nie przekonywali. Byli jacyś tacy bez wyrazu, zwyczajni, a Colin Farrell był wisienką na tym torcie niechęci. Okazało się jednak, że myliłem się zupełnie i Pizzolatto kolejny raz stworzył mocno wyrazistych (anty)bohaterów, a grany przez Farrella detektyw Velcoro zaciekawił mnie najbardziej.

Jeśli miałbym wskazać największy minus pierwszego sezonu, byłaby to końcówka. Finał był mało satysfakcjonujący, a końcowa rozmowa bohaterów emanująca jakimś sztucznym optymizmem, brzmiącym jak zdrada w ustach Rusta. Dlatego finał drugiego sezonu zdecydowanie zaliczam na plus. Był mocny, zaskakujący, wzruszający i bardzo pesymistyczny.

Kolejnym plusem jest świetny soundtrack. Wszystkie sceny w obskurnym barze, gdzie spotykają się Velcoro z Frankiem, okraszone są występami Lery Lynn, której melancholijne utwory idealnie wpisują się w klimat serialu. „The Only Thing Worth Fighting For” czy “My Least Favorite Life” mogę słuchać bez końca. Również otwierający serial kawałek Leonarda Cohena zasługuje na oklaski.

Wydaje mi się natomiast, że fabuła w ostatnich odcinkach trochę wymknęła się spod kontroli. Nagromadzenie faktów sprawiło, że pogubiłem się w nazwiskach i straciłem nią zainteresowanie, woląc skupić się na losach głównych bohaterów. W poprzednim sezonie scenariusz przedstawiał widzowi tylko pewien szkielet intrygi, a większość smaczków była poukrywana w poszczególnych odcinkach, by co baczniejsi fani mogli sami złożyć całość układanki. W drugim sezonie twórcy chcieli wyłożyć wszystkie karty na stół, ale zamiast intrygującej układanki wyszła im trudna do zrozumienia gmatwanina wzajemnych koneksji, pełna nazwisk polityków, gangsterów i skorumpowanych stróżów prawa.

true-detective-1

 

                                                                          NAJLEPSZY ODCINEK / SCENA

Mateusz: Od wybrania jednego odcinka, wolę wymienić kilka scen, które zapadły mi w pamięć. Na pewno warto wymienić końcową scenę z Frankiem. Śledzenie uporu jego kolejnych kroków, postaci, które go nawiedzały, wszystko to było bardzo elektryzujące i sugestywne. Dodatkowo scena ta bardzo przywodziła mi na myśl film „To nie jest kraj dla starych ludzi”. W ogóle klimat tego sezonu miał pewne cechy wspólne z dziełem braci Coen, choć może to bardzo subiektywne odczucie.  
Kolejną wybitną sceną była strzelanina z kartelem pod koniec odcinka Down Will Come”. Brutalna, realistyczna i wywołująca prawdziwe trzęsienie ziemi po początkowych, dość spokojnych, pierwszych trzech odcinkach.
No i jeszcze te sceny rozmów Franka i Velcoro w barze. Nie wiem co w nich jest, ale dla mnie to mistrzostwo!

Przemek: Mateusz właściwie napisał wszystko. Według mnie, nie da się wybrać jednego konkretnego odcinka jako ten najlepszy, ponieważ żaden, jakoś wybitnie się nie wyróżnił. Można za to, tak jak zrobił to kolega – wybrać kilka wartych uwagi scen. W   zasadzie wszystkie opisane są wyżej, zarówno ostatnia scena z udziałem Franka, jak i masakryczna strzelanina z kartelem robią naprawdę mocne wrażenie.

TD.aftermath

                                                                        NAJGORSZY ODCINEK / SCENA

Przemek: Tak jak i wyżej, tutaj również ciężko jest mi wybrać najgorszy odcinek i w zasadzie samych scen mocno rażących w oczy też nie było, gdybym jednak miał wybrać, to postawiłbym na dwie sceny. Pierwsza to Collin chlejący i ćpający co popadnie przez całą noc. Co prawda wyglądało to całkiem nieźle, ale w sumie, sensu w tym nie było za grosz. Druga scena to łóżkowe rozważania  serialowej pary w – jak się nie mylę  – przedostatnim odcinku. Zbyt wiele pustych, błahych tekstów przewinęło się w ciągu zaledwie tego jednego fragmentu.

Mateusz: Trochę niewpisujący się w nastrój True Detective był odcinek szósty – „Church in ruins”, gdzie Bezzerides, udając jedną z dam do towarzystwa, dociera na imprezę z wszystkimi powiązanymi w spisek w Vinci szychami. Policjantka wchodzi do środka, odurzona narkotykami atakuje nożem jakiegoś ochroniarza i bez problemu ucieka. W tym samym czasie Velcoro i Woodrugh „przypadkowo” podsłuchują właściwą rozmowę i dodatkowo bez problemu zdobywają wszystkie dokumenty, które pomogą im wyjaśnić intrygę. Odcinek zapowiadał się niezwykle ciekawie, ale cały jego potencjał został zmarnowany. Czułem, jakby scenarzyści chcieli popchnąć fabułę do przodu i w jednym odcinku zmieścić trzy.

                                                                     EWENTUALNE DZIURY FABULARNE

Mateusz: Scenariusz w porównaniu do pierwszego sezonu jest naprawdę napięty i skomplikowany. Tak jak mówiłem, ja sam pod koniec straciłem rozeznanie pomiędzy kilkoma nazwiskami i faktami z przeszłości, ciężko mi więc wytykać serialowi nieścisłość. Jeśli nawet pewne zachowania bohaterów wydawać by się mogły niezbyt logiczne, to jednak specyfika postaci, które od razu wydają się dość nieobliczalne, je usprawiedliwia.

Przemek: To o czym pisze Mateusz jest prawdą, jednak według mnie nie można wszystkiego usprawiedliwić “nieobliczalnością” postaci. Niestety prawdą jest że mnogość    postaci i wątków powoduje chaos na tyle spory, że w pewnym momencie ciężko się już połapać kto jest kim i o co tak naprawdę chodzi. Ciężko to nazwać “dziurą fabularną”, choć z drugiej strony…jak inaczej to nazwać?

td 3

                                                                     OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Mateusz: Wszyscy trzej detektywi pracujący nad sprawą morderstwa Bena Caspera są w jakiś sposób postaciami tragicznymi. Najstarszy z nich – Velcoro – to nadużywający alkoholu i narkotyków wypalony policjant, którego przy życiu trzyma chyba tylko miłość do syna – którego może właśnie całkowicie stracić. W przeszłości jego żona została zgwałcona, a on, by dorwać winnego, skorzystał z pomocy gangstera Franka – i związany jest z nim do dziś. Ani Bezzerides udaje twardą i niezależną kobietę, ale tak naprawdę doskwiera jej samotność, którą próbuje stłumić kolejnymi romansami. Ciągle też dręczą ją wspomnienia z dzieciństwa, kiedy wychowując się w sekcie stworzonej przez swojego ojca, została zgwałcona. Woodrugh jest zamkniętym w sobie byłym żołnierzem, uzależnionym od adrenaliny. Również o niego upomina się przeszłość – chodzi o zbrodnie, której dopuścił się w czasie wojny, duże pieniądze i romans ze swoim kolegą z oddziału. Wszyscy oni muszą nagle współpracować, choć ich przełożeni właściwie od razu nastawiają ich negatywnie wobec siebie. W serialu będziemy obserwować ich relacje, wzajemną niepewność, podejrzliwość i powolne budowanie zaufania.

Nieco z boku znajduje się wspomniany gangster Frank. Mimo, że miał ugruntowaną pozycję i dalekosiężne plany, śmierć Caspera, który był jego wspólnikiem, wystawia go na celownik innych grup przestępczych, których w skorumpowanym Vinci nie brakuje. Koło niego zawsze stoi jego żona, Jordan – kobieta w pełni świadoma, kim jest jej partner i próbująca wspierać go w trudnej sytuacji.

Wszyscy ci bohaterowie są ciekawi właśnie przez swoje słabości i mroczną przeszłość. Jeśli ryzykują, to dlatego, że nie mają już nic do stracenia, często nie są pewni swoich decyzji, a to sprawia, że wydają się widzowi bardziej realni i prawdziwi. W jednym z ostatnich odcinków Bezzerides i Velcoro rozmawiają o tym, że przekroczyli pewną niewidzialną granicę, nie uważają siebie za dobrych ludzi, jest w nich głownie pesymizm i rezygnacja. I taki klimat przepełnia cały serial.

td 1

 

                                                                                                  AKTORSTWO

Mateusz: Ode mnie przede wszystkim wielkie brawa dla Collina Farrella za rolę detektywa Raya Velcoro. Postać oddana perfekcyjnie, również mowa ciała i mimika. Również świetny występ Vince’a Vaughn’a (Frank Semyon). Myślę, że cały serial stoi na naprawdę wysokim poziomie pod względem aktorstwa, a postacie napisane przez Pizzolatto na pewno nie są łatwe do zagrania.

Przemek: Niestety, nie mogę się zgodzić z tym, że wszyscy bohaterowie byli ciekawi, a już z pewnością nie wszyscy zagrali dobrze. I tu największy zarzut kieruję w stronę Taylora Kitscha, wcielającego się w rolę byłego żołnierza, Paula Woodrugha. Postać ta według mnie była tu całkowicie zbędna, w zasadzie nic nie wniosła do fabuły, cały czas była na uboczu, w dodatku została fatalnie zagrana! Kitsch operował w zasadzie tylko jedną smętną miną, ciężko było w ogóle tego bohatera zrozumieć, jak dla mnie, była to największa porażka w obsadzie drugiego sezonu Detektywa. Na szczęście, pozostała trójka głównych bohaterów spisała się o wiele lepiej, choć widzę to trochę inaczej,a niżeli przedmówca. Największe brawa wędrują ode mnie do Rachel McAdams, która – uważam – świetnie sprawdziła się w roli gnębionej przez demony przeszłości, twardej, szeryf Ani Bezzerides. Znana głównie z romantycznych  komedii badź dramatów (chociażby Pamiętnik lub Czas na miłość) McAdams, pokazała, że potrafi być równie przekonująca w roli Pani szeryf, która nie da sobie w kasze dmuchać, autentycznie zrobiła na mnie naprawdę świetne wrażenie. No  i zostali nam dwaj panowie co do których gry aktorskiej w Detektywie, były chyba największe obawy, czyli Vince Vaughn oraz Collin Farrell. Pierwszy, kojarzony przede wszystkim z ról w durnowatych komedyjek w stylu Polowanie na druhny czy Stażyści, początkowo, absolutnie nie przekonywał mnie jako bezwzględny gangster a jego kreacja w pierwszych odcinkach wydawała mi się śmieszne, na szczęście, mniej więcej od połowy sezonu nastąpiła spora zmiana a sam Vaughn, wyglądał zdecydowanie bardziej przekonująco, czego idealnym podsumowaniem jest ostatnia scena z jego udziałem – jedna z najlepszych w całym sezonie. Na sam koniec Farrell, który poniekąd musiał spróbować udźwignąć na swych barkach główną rolę męską i w jakimś stopniu dorównać przebojowemu duetowi z sezonu pierwszego – Harrelsonowi i McConaugheyowi. O dziwo, wyszło mu to całkiem nieźle. Rola skorumpowanego, nadpobudliwego Raya Velcorno wypadła naprawdę przekonująco, gdyż emocje które  Farrell musiał przekazać na ekranie, a co za tym idzie sama rola, nie należały do najprostszych.Spisał się naprawdę bardzo dobrze, skutecznie zamykając usta tym którzy krytykowali do tej pory jego talent aktorski.

Mateusz: To prawda, że Woodrugh był najmniej interesującą postacią, ale dlatego, że był po prostu otoczony ciekawszymi, o których los widz troszczył się bardziej. Ale na pewno nie był to bohater nijaki, a do gry Taylora Kitscha nie mam zastrzeżeń.

td 4

                                                                                   PODSUMOWANIE SEZONU

Przemek: Nie był to zły sezon, jednak jak wspomniałem na początku – gdyby ta produkcja nie  była tworzona pod marką True Detective, zostałaby ona uznana za przeciętną. Wszystkie dłużyzny, niestety nie były poparte wciągającą akcją, nie zmuszały do przemyśleń, jak miało to miejsce w pierwszej odsłonie. Było poprawnie, był klimat małego miasteczka, w większości przypadków, zostało to także dobrze zagrane, jednak według mnie czegoś brakowało, albo – chyba bliższe prawdy – wszystkiego było za dużo.  Drugi sezon od  początku spotkał się ze sporą falą krytyki i pomimo faktu, że uważam tę właśnie krytykę za niesłusznie przesadzoną, najlepszym podsumowaniem niech będzie to, że sam Pizzolatto, po zakończonym sezonie pierwszym chętnie udzielał wywiadów i udzielał się publicznie, po najnowszej odsłonie, dosłownie zapadł się pod ziemię.

Mateusz: To był naprawdę udany sezon. Przepis, by zostawić tylko pewien szkielet i ducha serialu, a zmienić wszystko inne, wypalił. Dużo słychać głosów, że w serialu nic się nie dzieje, jest zbyt wolny i przegadany. I cóż, True Detective właśnie taki jest. Dla mnie natomiast zupełnie nie jest to wadą. Ten powolny, ciężki, mroczny i dość pesymistyczny klimat przyciąga mnie niesamowicie. Tak naprawdę ciężko mi znaleźć drugą taką produkcję telewizyjną.

td 2

                                                                                     NADZIEJE NA III SEZON

Mateusz: Jestem pewny, że Nic Pizzolatto ma w zanadrzu jeszcze sporo pomysłów. Forma, którą obrało True Detective jest świetna, bo nie ma obaw, że scenariusz jest sztucznie przedłużany, by zrobić następny sezon. Możliwe jest za każdym razem zupełnie inne i świeże podejście do tematu. Ja nie liczę na nic konkretnego, ale z ciekawością oczekuję na pierwsze informacje o trzeciej odsłonie Detektywa. Póki odpowiada za niego Pizzolatto, jestem naprawdę spokojny.

Przemek: Wiele głosów mówi o tym, że właśnie przydałaby się Pizzolatto jakaś pomoc, jakieś inne, świeże spojrzenie i śmiem twierdzić że jest w tym trochę racji. Facet niestety nie jest nieomylny, a jednak, choć jest sporo osób, którym tak jak Mateuszowi sezon drugi przypadł do gustu, jednak nie ma co ukrywać – większość widzów poczuła się rozczarowana i trzeba przyznać, że coś w tym jest. Generalnie rzecz biorąc, nie ma obawy o to czy trzeci sezon nie będzie jakimś wielkim koszmarem, o pewien stabilny  poziom możemy być spokojni, jednak być może przydałoby się jakieś świeże spojrzenie, po to by kolejne sezony  nie były traktowane jako odcinanie kuponów i nie przepadały z kretesem w porównaniach z serią pierwszą.

Fot.: LACEY_TERREL / HBO

 

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *