Utoya

Wielogłosem o…:”Utoya, 22 lipca”

16 listopada 2018 odbędzie się premiera niezwykłego filmu, będącego wyrazem hołdu i próbą przedstawienia tragicznych wydarzeń na norweskiej wyspie Utoya z dnia 22 lipca 2011 roku. Ten niezwykle trudny dramat to film, obok którego nie będziecie w stanie przejść obojętnie – już podczas tegorocznego Berlinale po seansie widzowie podzielili się na dwa obozy, co tylko świadczy o sile rażenia dzieła Erika Poppe, który podejmuje wciąż bolesny temat prawdopodobnie największego masowego morderstwa dokonanego przez jednego czlowieka. My jednak uważamy (i jesteśmy w tym zdaniu zgodni, jak nigdy), że film Utoya, 22 lipca jest jednym z tych dzieł kinematografii, które po prostu trzeba znać i naprawdę ucieszyłoby nas, gdyby znalazł się w naszym kraju jakiś odważny nauczyciel, który zaryzykowałby i zabrał młodzież na seans do kina w ramach zajęć szkolnych. Z prostego powodu – wiedzieć o czymś, a widzieć to, choćby tylko na taśmie filmowej, to dwie kompletnie odrębne kwestie. Norweski film to jeden z tych przypadków, w których jesteśmy cholernie dumni z objęcia go patronatem medialnym. 

WRAŻENIA OGÓLNE

Mateusz Cyra: Utoya, 22 lipca to film, o którym wiedziałem, że będzie ciężki. Musiał być ciężki, a i tak pewnie nie oddał w pełni tego, co stało się na wyspie Utoya tego paskudnego dnia. Najpierw o godzinie 15.20 w Oslo, w budynku rządowym wybuchła bomba w samochodzie pułapce. Następnie na znajdującą się nieopodal wyspę Utoya, na której obozowała młodzieżówka Partii Pracy, przypłynął zamachowiec przebrany za policjanta i rozpoczął krwawą egzekucję, strzelając do każdej napotkanej osoby. Ten koszmar trwał podobno 72 minuty, czyli dokładnie tyle, ile trwa film poświęcony tym okrutnym wydarzeniom.  

Sylwia Sekret: Tak, w przypadku tego filmu nie można było spodziewać się lekkiego seansu, który rozluźni nas po całym dniu pracy. Na to jednak każdy widz będzie przygotowany, znając tematykę produkcji. Czy całkowicie? Mnie mimo wszystko ciężar tego filmu zaskoczył – po seansie czułam się przytłoczona i musiałam dość szybko zająć myśli czymś innym, żeby nie zwariować. Utoya, 22 lipca jest bowiem trudny w odbiorze podwójnie – zarówno przez temat, jaki porusza, czyli prawdziwą, brutalną historię, jak i przez sposób, w jaki został nakręcony – ale o tym później.

WADY I ZALETY FILMU

Mateusz: Zacznę od tego, czego w filmie jest najmniej – mianowicie od minusów. Zauważam jeden, w dodatku potencjalny i tylko mogący być tak postrzegany przez niektórych widzów. Utoya, 22 lipca to film, który powstał stosunkowo wciąż bardzo niedawno od tragedii, która miała miejsce w 2011 roku. Rany wciąż mogą być zbyt świeże i nie wszystkim może się podobać obrazowanie dramatu ich dzieci, rodzeństwa, kuzynów, przyjaciół, kolegów. To tyle, jeśli chodzi o minusy. Tym bardziej że z samego potencjalnego minusu wynika plus, który moim zdaniem ucina wszelkie spekulacje na ten temat – dzieło Erika Poppe nawet w przypisach po filmie nie ujawnia imienia oraz nazwiska mordercy (my również nie zamierzamy go wymieniać), a on sam pojawia się w filmie maksymalnie dwa razy, w dodatku w niewyraźnych i odległych ujęciach. Bo to nie o niego w tym filmie chodzi. To nie jest kolejny film, w którym z mordercy i psychopaty robi się celebrytę i stawia jego działania w centrum wydarzeń. Nie, zamachowiec jest tutaj jedynie mrocznym widmem, które daje o sobie znać cyklicznymi wystrzałami z karabinu. Twórcy uciekli też od ukazywania nadmiernej przemocy – dlatego też reżyser wraz z operatorem unikają przedstawienia momentów, w których kolejne ofiary padają od strzałów, a samej krwi i ran postrzałowych jest tutaj tyle, co nic.

Sylwia: Przyznam szczerze, że byłam zaskoczona opiniami, z jakimi się spotkałam w Internecie, właśnie na temat tego, że film powstał zbyt wcześnie po tragedii, przez co przez wielu został odebrany źle. Niektórzy widzowie byli wręcz zniesmaczeni, a sam film podobno został po pokazie w Berlinie przez część widzów nagrodzony oklaskami, a przez część – wygwizdany. Nie do końca rozumiem takie podejście. Może gdyby od tragedii minął rok lub dwa… ale od wydarzeń na norweskiej wyspie upłynęło 7 lat. Oczywiście – można bronić swojego niesmaku po filmie, mówiąc, że ból i rozpacz rodzin, które straciły swoich bliskich w masakrze, nie ukoi się nigdy – czy to po 7, czy po 40 latach – i będzie to oczywiście racja. Jednak wtedy nie powinny powstawać żadne filmy oparte na faktach przedstawiających jakiekolwiek tragedie. A trzeba oddać reżyserowi, że świetnie udała mu się jedna rzecz – skupienie się na ofiarach tamtego dnia. Nie tylko na tych, które zostały ranne lub straciły życie, bo ofiarami są również ci, którzy przeżyli, nosząc w sobie koszmar do tej pory, który zapewne będzie towarzyszył im do końca życia. Moim zdaniem takie filmy są potrzebne, chociażby po to, by bezpieczeństwo w tego typu sytuacjach było większe, byśmy mogli z pewnych rzeczy wyciągnąć nauczkę.

Nie umiem wskazać żadnych minusów w filmie Erika Poppe. Nie jest to moim zdaniem obraz, w którym należy w ogóle taki podział na wady i zalety zastosować. O zaletach też trudno mówić, ze względu na to, jaką tematykę podejmuje, ale mimo wszystko wymienię kilka. Po pierwsze to, jak twórcy pozwalają nam poczuć podobne (wiadomo, że nie te same) emocje, co bohaterowie. Wszystko w tym dziele – zarówno dźwięki, jak i montaż, ujęcia kamery, a także okrojone dialogi między bohaterami – pozwalają nam poczuć choć szczątkowo to przerażenie i zaszczucie, jakimi przez kilkadziesiąt minut otoczeni byli młodzi ludzie na wyspie Utoya. Kiedy bohaterka wstrzymywała oddech – ja robiłam to razem z nią; kiedy reagowała na dźwięk wystrzału – ja również się wzdrygiwałam; kiedy płakała – mnie również łzy stawały w oczach; kiedy próbowała schować się, jak najbardziej przytulić do skały – ja również miałam ochotę głębiej wcisnąć się w fotel. Współodczuwanie z bohaterami filmu, które dzięki wielu elementom ułatwili nam twórcy filmu, stoi moim zdaniem na najwyższym poziomie. Widz nie ogląda rozgrywających się wydarzeń z boku, lecz niemal w nich uczestniczy.

NAJLEPSZA SCENA

Mateusz: Cały film jest bardzo dobry i trzyma w napięciu. Trudno tu o wskazanie jednej “najlepszej” sceny dla filmu opartego na faktach, obrazującego masakrę młodych ludzi przez psychola. Jakoś dziwnie bym się czuł, gdybym napisał, że świetna była scena, w której kilka osób leżało na ziemi i w przerażeniu czekali między salwami z karabinu na dogodny moment do ucieczki. Jednak warto wspomnieć, że po prostu – cała praca wykonana przez operatora to istna perfekcja. Dzięki jego pracy widz ma nieustanne poczucie zaszczucia i współuczestnictwa w tych ponurych wydarzeniach.

Sylwia: Powiem może w ten sposób – największe wrażenie na mnie robiły i najwięcej emocji we mnie wywoływały te sceny, w których kamera z bardzo bliska pokazywała twarze bohaterów, a dźwiękiem dominującym był ich oddech. Te sceny były jednocześnie najtrudniejsze w odbiorze. Cały film przytłacza i wywołuje w widzu panikę i bezradność – ale taka jest po prostu ta historia. Wywołuje zresztą takie uczucia do dziś, kiedy myśli się o ofiarach, ich rodzinach i o tym, że być może pewnym rzeczom można było zapobiec.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Mateusz: Kaja to młoda, dość pewna siebie i zdecydowana odnośnie swojej przyszłości dziewczyna. Reprezentuje ona typ młodzieży otwartej na świat, mniejszości narodowe oraz polityczne i religijne różnice. Ma w sobie duże pokłady odpowiedzialności oraz takiej społecznej empatii, która przejawia się w lekkiej kłótni z siostrą o jej lekkoduszne zachowanie w obliczu faktu, że kilkanaście minut temu dowiedzieli się o zamachu w Oslo. Gdy zamachowiec rozpoczyna swój atak, Kaja myśli tylko o tym, aby odnaleźć siostrę, z którą się rozłączyły chwilę przed tragicznymi wydarzeniami. Zdeterminowana podejmuje ryzyko, mając przecież w świadomości, że w każdej chwili może natknąć się na mordercę.

Sylwia: Kaja to najważniejsza bohaterka tej historii, ponieważ to ją obserwujemy przez całe 72 minuty. Wydaje mi się jednak, że ma ona reprezentować każdą osobę znajdującą się wtedy na wyspie i starającą się przetrwać. Towarzyszy jej zarówno paniczny strach, jak i momentami niebezpieczna wręcz odwaga. Z jednej strony nie opuszcza jej empatia i próbuje pomóc ludziom napotkanym na swojej drodze podczas ucieczki, szukania siostry i kryjówki; z drugiej strony zdarza jej się narazić innych, kiedy kontynuuje swoją misję ratunkową. Kaja raz myśli logicznie i zdroworozsądkowo, raz jej rozumowanie nie ma najmniejszego sensu. W jednej chwili leży bezradna, płacząc, jakby całkowicie się poddała, w innym biegnie zdeterminowana, gotowa podjąć jakiekolwiek ryzyko. Kaja zarówno przedstawia sobą całe spektrum zachowań, jakie mogą towarzyszyć różnym ludziom w takich sytuacjach, jak i uświadamia nam, że człowiek w takich chwilach w jednej chwili może zachowywać się rozsądnie i mieć trzeźwy umysł, a w drugiej podjąć całkiem irracjonalne działania. Są to bowiem sytuacje, na które żaden człowiek nie jest przygotowany i nikt nie jest w stanie sam sobie zagwarantować, jak zachowałby się na miejscu Kai czy innych uczestników obozu.

 

AKTORSTWO

Mateusz: Jest nieziemskie. Wgniatające w fotel. Do bólu autentyczne. Brawa dla osób odpowiedzialnych za castingi oraz jeszcze większe dla tych młodych aktorów, którzy przyjęli swoje wymagające role i wzięli je w 100% na poważnie, z całych sił próbując wczuć się w to, co musieli przeżywać ludzie w trakcie zamachu. Przerażenie, popłoch, ogólna panika i wszelkie mechanizmy tłumu są po prostu odegrane bezbłędnie i wzruszająco prawdziwie. Oczywiście większość ciężaru spoczywało na Andrei Berntzen, która wcieliła się w Kaję, ponieważ jak już wspominaliśmy, kamera podąża w głównej mierze właśnie za nią. I młoda aktorka poradziła sobie z tą ciężką, wymagającą rolą bezbłędnie. Naprawdę czułem, że Kaja jest czyjąś koleżanką, czyjąś siostrą, czyjąś córką i trzymałem za nią kciuki przez cały czas, złoszcząc się od czasu do czasu na podejmowane przez nią decyzje i zachodząc w głowę, co ja sam w takiej sytuacji bym zrobił, czego jednak nie jestem w stanie sobie w pełni wyobrazić.  

Sylwia: A wiesz, że spotkałam się gdzieś w Internecie z opinią, że aktorzy zagrali jak młodzi Polacy w produkcjach typu Szkoła i tym podobnych? Mimo powagi tematu, jakiego podejmuje się film Utoya, 22 lipca – rozśmieszyło mnie to. Nie wiem, czy osoba, która wydała taką opinię, w ogóle widziała ten film, ale śmiem wątpić. Młodzi aktorzy odegrali swoje role perfekcyjnie. Czuć ich przerażenie, bezradność i emocjonalne rozchwianie w każdej sekundzie filmu. Zresztą zmiana, jaka u nich następuje – w jednej chwili są roześmiani, jedzą gofry i planują grilla, a w drugiej w popłochu uciekają, słysząc strzały – jest tak samo nagła i drastyczna, co autentyczna. Ci aktorzy zasługują na uznanie, a zadanie mieli niełatwe – bo zagrać przekonująco tak silne emocje, prawdopodobnie nigdy ich tak naprawdę nie doświadczając – to ogromna sztuka.

KWESTIE TECHNICZNE

Mateusz: Twórcy zdecydowali, że Utoya, 22 lipca będzie nakręcony kamerą “z ręki”, w dodatku w formie jednego, długiego ujęcia. Cięcia montażowe oczywiście są, ale bardzo sprytnie zamaskowane, przez co faktycznie całość sprawia wrażenie jednego ujęcia. Kamera towarzyszy cały czas Kai, podążając za nią krok w krok, dzięki czemu i widz ma poczucie, że jest aktywnym uczestnikiem masakry na maleńkiej wyspie. Gdy nastolatkowie uciekają do lasu, operator biegnie za nimi, by schować się razem z małą grupką. Obserwuje on twarze przerażonej młodzieży i jedynie okazjonalnie wychyla oko kamery poza iluzorycznie bezpieczny poziom ziemi, tylko po to, aby rozejrzeć się, czy napastnik nie zbliża się prosto do nich. Dodatkowo – filmowi nie towarzyszy żadna muzyka w tle – jedyne dźwięki, które słyszymy, to krzyki oraz dość regularne serie z karabinu. To ryzykowne podejście, aby pokazywać wszystko z perspektywy ofiar, ale z drugiej strony – czy to nie jest jednocześnie podejście najlepsze, możliwie najwierniej oddające tamte zdarzenia?

Sylwia: Nie zapominaj również o oddechach – ze wszystkich dźwięków to one zrobiły na mnie największe wrażenie. Oddechy ludzi, którzy są przerażeni, zaszczuci i do końca nieświadomi nawet, przed czym dokładnie uciekają, ale przekonani, że grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Film nakręcony jest z perspektywy jakby czynnego uczestnika obozu i tragedii, co moim zdaniem sprawdziło się znakomicie, ale jednocześnie sprawia, że seans jest naprawdę ciężki – bardzo, bardzo ciężki – w odbiorze. O to jednak chodziło – spłycenie i zbagatelizowanie strachu i  wszystkich uczuć, które towarzyszyły ludziom pochowanym w namiotach i lesie – to byłoby dopiero niesmaczne.

 

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Mateusz: Utoya, 22 lipca to film trudny, mocny i wywołujący silny wstrząs w odbiorcy, ale właśnie takie emocje są nam czasem potrzebne, aby przez chwilę pomyśleć i docenić to, co mamy. Dzieło Erika Poppe nie próbuje dokonać rozliczeń z przeszłością, nie przybliża sylwetki zwyrodnialca, który dopuścił się masowego mordu, ani nie ukazuje nam pokłosia wydarzeń z 22 lipca 2011 roku. Twórcy skupiają się na wydarzeniach na wyspie i próbują w jakiś sposób ukazać sposoby, w jakich młodzi ludzie w obliczu nieznanego zagrożenia próbowali sobie dać radę.

Sylwia: Po obejrzeniu filmu Erika Poppe byłam trochę chora. Tak jak już wspomniałam, musiałam szybko zająć myśli czymś innym, bo seans i rozmyślanie o nim tuż po obejrzeniu, to było już dla mnie nieco za wiele. Choć wiem, że nie mam prawa mówić, że nawet w małym stopniu, dzięki filmowi Utoya, 22 lipca, rozumiem, co przeżywali uwięzieni na wyspie, to wiem również, po seansie, że sama po takich wydarzeniach byłabym emocjonalnym rozbitkiem, skoro po filmie się emocjonalnie rozchorowałam. To bardzo ważny film, który moim zdaniem, wbrew temu, co można przeczytać w Internecie, jest hołdem złożonym zarówno ofiarom, jak i tym, którzy wyszli z tej masakry bez fizycznego szwanku. W niesamowicie realistyczny sposób pokazuje zachowanie tłumu w tak skrajnych sytuacjach, ale także ludzką empatię, odwagę i próbę poradzenia sobie nawet w chwili największego przerażenia.

Źródło oraz fot.: Aurora Films

Utoya

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *