A gdyby tak nakręcić film o grupie zwykłych przyjaciół, którzy świętują urodziny jednej z nich na odciętej od reszty świata wyspie, i po prostu pozwolić opowiadać historię zwykłymi emocjami, bez zbędnych dramatów i efektów? A gdyby tak sprawić, że widz poczuje się, jakby siedział obok i przysłuchiwał się rozmowom prowadzonym podczas obiadu, pijanym dysputom po zmroku, który nie nadchodzi? A gdyby tak stworzyć film tak naturalny, że nie wiadomo już, czy to film, czy to życie? Nieczęsto zdarzają się takie produkcje, w dodatku bardzo często przechodzą niestety bez echa. Zarówno Sylwia, jak i Mateusz, oczarowani fińską produkcją, mają nadzieję, że z tym filmem będzie inaczej i że dotrze on do całkiem sporego grona odbiorców i że skradnie ich serca. W co graja ludzie to wyjątkowo naturalna, tchnąca fantastyczną zwyczajnością opowieść o przyjaźni, miłości, lękach i skomplikowanej naturze człowieka. Przystanek obowiązkowy dla tych, którzy szukają produkcji, podczas seansu których nie oglądamy bohaterów, lecz podglądamy ich. Film wchodzi do kin dzięki Aurora Films, a Głos Kultury objął go z radością patronatem medialnym.
WRAŻENIA OGÓLNE
Sylwia Sekret: Zacznę od tego, że dosłownie kilka tygodni temu mówiłam Ci, że brakuje produkcji filmowych i serialowych, które opowiadałaby o ludziach w wieku tych około 30 lat, ale takich, którzy nie mają dzieci, nie są po ślubie, niekoniecznie są w stałych związkach. O ludziach, którzy już nie są studentami, a tym bardziej nastolatkami, którzy już nie są „młodymi dorosłymi”, ale jednocześnie w niczym nie przypominają ustatkowanych ludzi w średnim wieku. I wtedy pojawia się film W co grają ludzie, który zdaje się nie tylko wiekiem bohaterów wpisywać się w tę lukę, o której mówiłam, ale także tym, jak poukładane, a raczej niepoukładane jest ich życie. I chyba to w fińskiej produkcji podoba mi się najbardziej – że bierze pod lupę ludzi, o których często w filmie się zapomina lub traktuje po macoszemu, bo wydają się nudni i nieciekawi. Ale ich problemy, rozterki i wątpliwości okazują się nam najbliższe. Co o tym sądzisz? Masz inne wrażenia po seansie?
Mateusz Cyra: Tak, pamiętam tę rozmowę. Szukałem wtedy w magazynie pamięci produkcji, które pasowałyby do Twoich oczekiwań, i pamiętam, że niczego sensownego nie potrafiłem przywołać. I zgadzam się z Twoją tezą, że kino raczej marginalizuje osoby w średnim wieku, które nie mogą w swoich żywotach pochwalić się „czymś”. W co grają ludzie idealnie wypełnia lukę w kinematografii, biorąc właśnie takich zagubionych, niewyróżniających się niczym szczególnym, niemających na swoich kontach spektakularnych sukcesów, tytułów czy kontaktów ludzi, a scenarzystka wrzuca ich na cały weekend na odludną wyspę, zamyka ich w pięknym, podniszczonym już domku i czeka na to, co przyniosą rozmowy, alkohol i dobre jedzenie.
ZARYS FABUŁY
Sylwia: Grupa przyjaciół, którzy znają się od lat, choć niejednokrotnie ich ścieżki się rozwidlały, to znów krzyżowały, spotyka się w domku rodziców jednego z nich, na odciętej wysepce, by urządzić przyjęcie niespodziankę dla Mitzi. Wszystko zaczyna się psuć już w drodze na wyspę, kiedy kobieta, przekonana, że spędzi babski weekend w spokoju i ciszy, daje do zrozumienia, że przyjęcie tylko popsułoby jej humor.
Mateusz: Gdy dziewczyny trafiają już do domku i reszta przyjaciół wyskakuje z ukryć, Mitzi daje dobitny wyraz swojego niezadowolenia. Sytuację udaje się po chwili załagodzić, a niedługo później na miejsce dociera najlepsza przyjaciółka jubilatki, która przywozi ze sobą nowego w towarzystwie chłopaka, który jest szwedzką wschodzącą gwiazdą filmową. Znajome otoczenie budzi w bohaterach wspomnienie nastoletnich lat, przywołuje dawne emocje, a wspólnie spędzony czas zweryfikuje stan ich wzajemnych relacji oraz moment życia, w którym aktualnie się znajdują.
WADY I ZALETY FILMU
Sylwia: Konkretni bohaterowie, którzy powoli i stopniowo odkrywają przed widzem swoje prawdziwe ja, swoje lęki, swoje frustracje, swoje pragnienia – to największy plus produkcji. Grupa przyjaciół, którzy postanawiają w pewien sposób odtworzyć urodziny Mitzi, 10 lat później, a więc tym razem świętując 35 wiosnę, są tak autentyczni, że mogliby być naszymi przyjaciółmi. W ogóle nie są filmowi, ale żeby nie było żadnych wątpliwości: mówię tu o ogromnej zalecie, a nie wadzie.
Mateusz: To prawda, jeszcze w trakcie seansu wymienialiśmy się spostrzeżeniami, że dialogi są tutaj perfekcyjnie napisane, bo dzięki nim bohaterowie są tak bardzo prawdziwi, że to aż delikatnie przerażające, bo ich rozmowy, relacje, zachowania moglibyśmy bez większych kłopotów przenieść na nasze relacje z przyjaciółmi i osobami, które darzymy sympatią.
Sylwia: Ogromnym plusem jest także metamorfoza bohaterów, jaką przechodzą oni w oczach widza, ale o tym napiszę więcej w podsumowaniu konkretnych postaci. Natomiast tym, co winduje moją ocenę tego filmu wysoko w górę, jest bardzo autentyczne i w pewien sposób nawet bezkompromisowe ukazanie przyjaźni – zwłaszcza tej, która obejmuje większą grupę, w której nie ma możliwości uniknąć kłótni, zdrad, zadr, żalu, wyrzutów, krzyków… Ktoś czegoś komuś nie powiedział, ktoś powiedział o dwa słowa za dużo, ktoś ukrywał coś wiele lat, ktoś był w kimś zakochany, ktoś kogoś bardzo mocno zranił… Takie sytuacje są nierzadko na porządku dziennym w grupie wieloletnich przyjaciół, jednak bardzo rzadko jest to pokazywane w taki sposób.
Mateusz: Znowu muszę się z Tobą zgodzić. Dynamika grupy jest tutaj mistrzowsko uchwycona, a to rzadkość w tego typu produkcjach. Udało się tutaj twórcom stworzyć pakiet emocji tak żywych, tak prawdziwych, że ja oglądałem to z rosnącymi wypiekami na twarzy. Uwielbiam takie filmy. Bardzo też podobał mi się zabieg przeplatania poszczególnych wydarzeń pięknymi kadrami ukazującymi zepsute jedzenie, zgniłe kwiaty, rojące się tu i ówdzie muchy, zniszczone fragmenty domu, co odczytywałem jako takie subtelne podpowiedzi reżyserki na temat relacji grupy lub stanu psychicznego poszczególnych bohaterów.
Sylwia: Tak! To było świetne! I bardzo dobrze wplecione w fabułę – w sposób dość oczywisty, ale jednocześnie nienachalny. Skoro już mówimy o takich aspektach i niuansach, to ja bardzo doceniam fragment, kiedy widzimy, jak bohaterowie robią ogromne zakupy, które mają wystarczyć na kilka dni spędzonych na wyspie. Po pierwsze – nie widzimy w ogóle całych postaci, a jedynie same zakupy, ewentualnie ręce, które wrzucają produkty do koszyków, wykładają na taśmę w markecie lub wrzucają do bagażnika samochodu. Po drugie: to też jest takie prawdziwe, takie zwyczajne i naturalne, a zazwyczaj po prostu nie ma tego w filmach. Jedzenie po prostu znajduje się w kuchni czy na stole i ani bohaterowie, ani widzowie nie zastanawiają się, skąd się wzięło. Tymczasem w Co grają ludzie twórcy nie zapominają również o tak przyziemnych rzeczach jak papier toaletowy, bez którego (nie mówcie, że nie) trudno zorganizować sensowną imprezę (zwłaszcza trwającą cały weekend).
Wychodzi na to, że nie dostrzegamy konkretnych, oczywistych wad w niniejszej produkcji. A przynajmniej mnie nic nie przychodzi do głowy.
PROBLEMATYKA
Mateusz: W co grają ludzie to prosta opowieść o skomplikowanej naturze człowieka. O tym, jacy jesteśmy, jacy się stajemy w konkretnym towarzystwie, jak widzą nas inni, jak chcemy, żeby nas widziano, jak staramy się sprostać oczekiwaniom innych, jak uwierają nas pewne niewypowiedziane kwestie i jak oszukujemy czasem sami siebie. To piękna, odarta z przerysowań, upiększeń i zbędnej otoczki historia przyjaźni i miłości, relacji, jakie mamy z innymi ludźmi. I chociaż zdawać by się mogło, że twórczyni tego filmu wybrała sobie najbardziej oklepane motywy w kinematografii, to Jenni Toivoniemi udowadnia, że prawdziwymi emocjami można zdziałać prawdziwe cuda i stworzyć film, który jest w stanie trafić do serc wielu widzów. Ja jestem jednym z nich i po cichutku liczę na jakieś wydanie DVD, bo takie perełki dobrze trzymać pod ręką.
Sylwia: Masz rację. W co grają ludzie to film o emocjach i ludziach. O tym, że nawet w najdłuższej, najpiękniejszej przyjaźni zdarzają się owoce podgniłe, które ignorowane, będą wywoływać jedynie większy smród, albo – nie daj boże – większe rewolucje żołądkowe, kiedy zdecydujemy się wbrew wszystkiemu, dla zachowania pozorów i „dobrej atmosfery”, zjeść to, co wiemy, że nam zaszkodzi.
Bohaterowie fińskiej produkcji zmagają się przede wszystkim ze sobą, choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że walczą z innymi lub z opiniami otoczenia. Tak naprawdę jednak to ich własne lęki i demony, ich sentymenty, wspomnienia i wciąż otwierające się rany nie pozwalają im ruszyć naprzód albo wręcz ciągną ich do tyłu. W co grają ludzie to film o szczerości – o tym, że przede wszystkim jesteśmy winni szczerość nam samym. Bo o ile zdarza się, że prawda dla samej prawdy, bywa przereklamowana, o tyle bycie szczerym z samym sobą zdaje się podstawą do zdrowia psychicznego i budowania zdrowych relacji z innymi ludźmi. Obraz w reżyserii Toivoniemi to również ciekawe spojrzenie na to, co czyni nas wartościowymi, ustatkowanymi czy po prostu dorosłymi ludźmi. Wiek? Stan konta? Spełnienie? Realizacja planów i marzeń? Potomstwo? Związek? Praca? Każdy z bohaterów filmu ma którąś z tych rzeczy, ale żaden z nich nie wydaje się ani spełniony, ani w pełni dorosły. Czy zatem z bycia młodym dorosłym się w ogóle wyrasta? Jeśli na zawsze pozostaje w nas coś z dziecka, to może z nastolatka lub studenta również? I może wcale nie ma w tym nic złego?
NAJBARDZIEJ ZAPADAJĄCA W PAMIĘĆ SCENA
Mateusz: Było ich zdecydowanie za dużo. Nie jestem w stanie wskazać chyba żadnej, poza oczywistym finałowym aktem w domku. Dlatego też sceny jako takiej nie wymienię, ale dodam, że najlepiej oglądało mi się sceny z Härdem.
Sylwia: Tak, kulminacja emocji i tłumionych wyrzutów, do której po prostu musi dojść, jest bardzo mocną sceną, na którą się wręcz czeka przez większość filmu. Bardzo podobała mi się też scena intymnej rozmowy Härdego z Veroniką. To wtedy odkrywają się obydwoje przed widzem, sobą nawzajem i chyba sobą samym najbardziej.
OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI
Mateusz: Härde to bohater, który od samego początku wzbudził moją sympatię. Facet idealnie wpisuje się w mój typ ulubionego bohatera, ma w sobie coś z Sawyera z serialu LOST. Na początku zdaje się odpychającym dupkiem, wyrachowanym cwaniakiem i bawidamkiem bez skrupułów, ale stopniowo widz odkrywa jego wrażliwe wnętrze, odpowiedzialne podejście do wielu spraw i relacji w grupie i zwyczajną troskę o najbliższych. Słuchając jego rozmów, uświadamiamy sobie, że pewne zachowania są tylko jego mechanizmem obronnym, fasadą, za którą skrywa kruchego człowieka, który zbyt boleśnie zdaje sobie sprawę ze swoich wad, błędów i zachowań, które przynoszą mu wstyd. To chyba najbardziej samoświadomy i prawdopodobnie najbardziej inteligentny bohater z całej grupy. Celowo nie zagłębiam się bardziej, ponieważ wiem, że i Ty masz wiele do powiedzenia na jego temat.
Sylwia: Tak Härde to bohater, który w oczach widza przechodzi największą metamorfozę. Nie lubiłam go na początku i uznawałam (zgodnie z założeniem scenariusza zapewne), za dupka i kobieciarza, nad wyraz pewnego siebie faceta, który tu by coś złapał, tu pomiętosił i najlepiej nie brał za nic odpowiedzialności. Z czasem jednak okazuje się, że ten wrażliwy mężczyzna owszem, niejedno w życiu spieprzył, ale zdaje sobie z tego sprawę i wydaje się w pewnym momencie, że jest na dobrej drodze, aby samemu sobie zadośćuczynić za zachowanie, z którego nie jest dumny. Dowiadujemy się także, że jego natura kobieciarza najprawdopodobniej ma swoje źródło w odepchnięciu i zranieniu przed laty, a wręcz w zabawie jego uczuciami.
Drugim bohaterem, o którym chciałam wspomnieć, jest Juhana. Ten mężczyzna miał być moim ulubionym bohaterem, jednak szybko okazało się, że pod płaszczykiem wrażliwego, nieumiejącego zapomnieć o ukochanej sprzed lat faceta, kryje się egoista, nieliczący się z żadnymi uczuciami, poza własnymi. Jego ból przesłania mu wszystko inne, co sprawia, że sam rani swoich bliskich. A jednak – jest przyjacielem całego grona, nawet ze swoimi wadami, i na pewno i w nim jest coś dobrego, za co tamci go pokochali i trwają przy nim. I o tym również bardzo dobre opowiada film – że w przyjaźni akceptujemy wady tej drugiej osoby, ewentualnie pomagamy mu je zwalczyć, jeśli się da. Wiadomo, że są granice, ale przyjaźń wiele rzeczy wybacza i na wiele przymyka oko. W końcu czymś musi się odróżniać od zwykłej znajomości.
AKTORSTWO
Mateusz: Aktorzy wykonali tu fenomenalną robotę. Mam wrażenie, że każdy idealnie wpasował się w swoją rolę i dzięki nim o każdej z postaci możemy sporo powiedzieć. W co grają ludzie to jedna z takich produkcji, która bazuje na dobrym aktorstwie, i gdyby trafił się jakiś słaby aktor, byłby w stanie położyć ten film. Na szczęście tak się nie dzieje. Osobiście najbardziej do serduszka trafiła mi kreacja Eero Milonoffa, który zasłynął na świecie rolą w filmie Granica (nasz Wielogłos znajdziecie tutaj), a postacią Härdego udowadnia, że jest spektakularnym aktorem dramatycznym, który ma także potencjał komediowy.
Sylwia: Tak to właśnie jest z tymi filmami z pozoru o niczym czy też tych bardzo życiowych, że porządne aktorstwo stanowi podstawę sukcesu. I oczywiście, tak jak mówisz, w filmie W co grają ludzie nie ma miejsca na potknięcia w tej kwestii. Wszyscy spisali się świetnie – zarówno wspomniany przez Ciebie Eero Milonoff, jak i odtwórczyni roli wybuchowej Mitzi, Emmi Parviainen. Ale także Laura Birn (Veronika), Paula Vesala (Ulla), Samuli Niittymäki, jak i cała reszta. Każdy stworzył zupełnie inną postać i zupełnie inaczej zagrał. Świetna robota i równie świetny casting!
KWESTIE TECHNICZNE
Mateusz: Kamera w filmie ustawiona jest blisko bohaterów, często jej oko spogląda im głęboko w oczy i nie ma mowy o zachowaniu jakiejś intymności, ale ten celowy zabieg został wprowadzony po to, żeby widz poczuł się jak jeden z uczestników spotkania. Reżyserka starała się potraktować wszystkie postaci równo, dlatego każdy ma tu swoje przysłowiowe pięć minut. Poza początkiem i końcem filmu – akcja rozgrywa się w jednym, jakże urokliwym miejscu.
Sylwia: Poza wyrazistymi ujęciami na owoce, talerze, zgniłe jedzenie czy uschnięte kwiaty, film teoretycznie nie wyróżnia się niczym szczególnym. Tak, jak powiedziałeś – akcja rozgrywa się w zasadzie w jednym miejscu i żeby nie zatracić tempa i nie stracić ani na chwilę zaangażowania widza, musi pożądać krok w krok za swoimi bohaterami, czasami niemal ryzykując, że na kamerze pojawi się ślad ich oddechu.
SŁOWEM PODSUMOWANIA
Mateusz: W co grają ludzie to produkcja niezwykła. Zostanie ze mną na bardzo długo i szybko będę potrzebował powtórki z tych emocji. Zakładam, że film ten nawet w oczach dystrybutora nie był przewidywany na silny tytuł, który przyciągnie widzów do kin, ale chciałbym podkreślić, że to jedna z tych nieoczekiwanych pereł, która u niektórych widzów może zająć wysokie miejsce w rocznym rankingu filmowym.
Sylwia: W co grają ludzie przypomina mi nieco serial Togetherness i film Ani słowa więcej. To film tak bardzo prawdziwy i tak mocno skupiający się na prawdziwych ludziach, że momentami trudno uwierzyć, iż oglądamy film, a nie podglądamy prawdziwe spotkanie przyjaciół. To opowieść o nich i o nas. Bo tam, na wyspie, moglibyśmy spędzać weekend my – zdradzając swój największy lęk swojej dawnej miłości, zmagając się z powrotem uczucia sprzed lat, wstydząc się wyznać, że coś nam w życiu nie wyszło, pijąc alkohol, dobrze się bawiąc, kłócąc i będąc człowiekiem – pełnym drobnych sukcesów, na które nie zwracamy uwagi i równie drobnych porażek, które wyolbrzymiamy tak, że przesłaniają nam wszystko inne. W co grają ludzie? W życie. Od wieków. W przyjaźń także. To trudna i łatwa gra jednocześnie. Znamy zasady od lat, ale one ciągle się zmieniają. Łamiemy je, a one łamią nas. Czy wygrywamy? Dopóki wciąż gramy – myślę, że tak.