Niektóre filmy nie potrzebują wiele, aby zapaść w pamięć, rozbudzić wyobraźnię, skłonić do przemyśleń i podnieść poprzeczkę innym produkcjom. Są też takie filmy, które nie potrzebują wiele, aby to wszystko sprawić, a jednak mimo to, poza wartościowym przekazem okazują sie mieć również fantastyczną oprawę tak aktorską, jak i czysto techniczną. Takim dziełem jest właśnie film Ciro Guerry W objęciach węża, który powstał na podstawie dzienników z wyprawy dwóch naukowców – spisanych w różnych latach – w głąb amazońskiej dżungli, celem odnalezienia Yakruny – legendarnej rośliny o cudownych, leczniczych właściwościach. W objęciach węża to produkcja, można by rzec, niedzisiejsza; nie zadowoli każdego i nie wszystkich przykuje do czarno-białego ekranu. Nasi redaktorzy, Magdalena, Sylwia i Mateusz, zapewniają jednak, że warto poświęcić nieco ponad dwie godziny, aby wniknąć do tego niezwykłego świata nie tylko przyrody, ale także ludzkich bolączek. O nich, uniwersalnych wartościach, aktorstwie i głębokiej symbolice filmu porozmawiali poniżej. Zapraszamy do lektury!
WRAŻENIA OGÓLNE
Magdalena Nowińska: Naturalne jest, że w odbiorze dzieła filmowego ponoszą nas emocje. Prym wiedzie subiektywizm, a obiektywizm odchodzi w zapomnienie. W przypadku W objęciach węża sprawa się komplikuje, a raczej multiplikuje. Jestem antropologiem i na ten film czekałam od lat! Gdy dotarło do mnie, że jest to film na bazie dzienników: Niemca, etnografa Theodora Kocha-Grunberga, którego zapiski pochodzą z początku XX wieku i Amerykanina, botanika Richarda Evansa Schultasa, oniemiałam. Relatywnie podobnych filmów powstało wiele, ale ten uwiódł mnie swą autentycznością. Nie potrafię zracjonalizować swych odczuć i dokonać analitycznej i bezstronnej analizy tejże realizacji. Gdybym jednak miała wygłosić jakiś sąd i rzeczowo określić jego wartość, powiedziałabym, że W objęciach węża stanowi przełomowy krok w filmografii antropologicznej, gdyż dokładnie zarysowuje stosunek człowieka wobec “obcego”. To kategoria, którą dobrze określił m.in. Claude Levi-Stauss. Według niego naturalną cechą człowieka jest porządkowanie sobie świata. To zachowanie uniwersalne dla nas wszystkich. Każdy z nas, w zrozumiały w zasadzie tylko dla siebie sposób, dokonuje podziału na to, co bliskie dla niego i na to, co dalekie. W tym rozumowaniu elementem tego co dalekie jest “obcy”. Tego typu relacji dotyczy ten film. Uważam, że dzięki nakreśleniu trudności komunikacyjnych, różnorodności postaw, potrzeb i odrębności sposobów życia naukowców i szamana z Amazonii, widz dowiaduje się, jak cudownie ludzie się od siebie różnią. Film ten jest ukazaniem istoty antropologii – dzięki niemu doświadczamy ”innego”, a także dowiadujemy się, jakie konsekwencje może mieć silna ingerencja w życie owego „innego”. Polski socjolog, Florian Znaniecki, używał słowa „obcy” w odniesieniu do tej osoby, która jest nosicielem odmiennych wartości, zaś J. Nikirowicz dodał do tej definicji jeszcze kwestię niezrozumiałości – braku akceptacjż czy tez postrzegania tej inności przez pryzmat stereotypów lub uprzedzeń. W objęciach węża jest dowodem na to, jak niekorzystne dla naukowców, ale także każdego, kto odwiedza nieznane, radykalnie odmienne rejony, mogą być uprzedzenia i ograniczający stosunek do drugiego człowieka. Film wskazuje na różnice w pojmowaniu przez współczesnych nam ludzi, wielu spośród nas a ludami tradycyjnymi, takich zagadnień jak mity, rytuały, wierzenia; przez nas marginalizowane, dla nich będące esencją jestestwa, trzonem tradycji i trwałości. Poruszana w filmie problematyka inności, obcości jest swoistą próbą oswojenia z nieznanym, ale również przestrogą przed zawłaszczającym stosunkiem wobec tego co „obce”. Reżyserowi filmu, którym jest Kolumbijczyk Ciro Guerra, udało się przenieść na ekran żywą historię, z którą utożsamić się mogą nie tylko pasjonaci antropologii, lecz także podróżnicy. Powinien go obejrzeć każdy, kto wybiera się w daleką podróż w nieznane, aby uświadomić sobie, jakiego stosunku do ludzi musi unikać i co zrobić, by zyskać przychylność. Ponadto film uświadamia odbiorcy, że tolerancja wobec innego to zdecydowanie za mało. Potrzeba akceptacji, internalizowania zastanych wartości, w przeciwieństwie do narzucania własnych. W tym sensie dzieło Kolumbijczyka – bo tak należy postrzegać twór – staje się asumptem ku refleksyjnemu poznaniu tego, co nieznane.
Ciro Guerra porusza w filmie niezmiernie istotną kwestię , która nie dotyczy jedynie relacji ukazanych w filmie. Jest nią zawłaszczający i wszechwiedzący stosunek białych – tak określanych w filmie – wobec plemion nierozwiniętych, osób nie znajdujących się na naszym poziomie cywilizacyjnych. Ujęło mnie i wstrząsnęło to, jak bardzo człowiek chce narzucić swój sposób życia innym.
Mateusz Cyra: Ja do filmu W objęciach wężą podchodziłem bez żadnych konkretnych oczekiwań. Intrygował mnie opis oraz zwiastun, ale właściwie nic ponadto. I pozwoliło mi to w pełni docenić najnowsze dzieło Ciro Guerry. To świetna, uniwersalna opowieść, przekazująca wartości dziś zepchnięte na margines człowieczeństwa, co dziwne, gdyż powinny niezmiennie zajmować czołowe miejsce w zachowaniu każdego z nas.
Sylwia Sekret: W objęciach węża to film, który momentami przypomina narkotyczny, mistyczny trans, i w taki też podczas seansu wprowadza skupionego, ciekawego widza. I choć wiem, że wielu dzieła Guerry nie doceni, to ciesze się na samą myśl o tej garstce, która po filmie będzie może nie bogatsza, ale na pewno piękniejsza. Brzmi dziwnie? To nic. Ja po prostu po obejrzeniu tego filmu czuję się piękniejsza. A nie był to film o modzie. Nie był to również film – pochwała dla ludzkiej natury. A mimo wszystko po seansie czułam się wyciszona, czystsza, piękniejsza w głębi siebie.
PLUSY I MINUSY FILMU
Magdalena: Czas trwania filmu – ponad 2 godziny – w zależności od tego, z jakiej perspektywy spojrzymy, ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony momentami mamy do czynienia z przeciąganiem scen, jednakże jest to zabieg celowy. Dzięki temu doświadczamy tego, co wydarzyło się na prawdę, w proporcji 1:1. Ponadto Ciro Guerra właśnie poprzez wydłużony czas oddał ducha życia w Amazonii, w której nie istnieje samo pojęcie czasu, nie jest on mierzony w tak określony i restrykcyjny sposób oraz pozwolił widzowi na dłuższą chwilę zanurzyć się w innej czasoprzestrzeni.
Mateusz: To prawda. Dwugodzinny seans sprawia, że niektóre sceny faktycznie są rozciągnięte, ale akurat w tym wypadku nie jawi mi się to jako wada, ponieważ W objęciach węża do złudzenia przypomina dokument. Oczywiście nim nie jest, aczkolwiek nie trudno tu o takie skojarzenia. Plusem jest również perfekcyjne wplecenie w obraz drugiego dna i symboliki, która wcale nie jest na pierwszy rzut oka oczywista i wymaga od widza “dania czegoś od siebie”. Moim zdaniem, żeby w pełni docenić film Ciro Gurrery, należałoby obejrzeć go przynajmniej dwukrotnie. Tym bardziej, że do tego dzieła aż chce się wracać. Wad w sumie nie zauważyłem. Co prawda pewne rozwiązania może niekoniecznie mi się podobały, ale w żadnym wypadku nie można wliczyć ich w poczet minusów. Jedyne, co mógłbym otwarcie powiedzieć, to przekonanie, że film ten jest zbyt trudny dla przeciętnego widza, przez co na pewno nie każdy doceni go tak, jak powinien.
Sylwia: W objęciach węża to film, o którym niełatwo mówić w kategoriach zalet i wad czy – jak to zostało nazwane w powyższej kategorii – plusów i minusów. Film ten opisany jest jako przygodowy, a z gatunkiem tym, kojarzonym na przykład z przygód Indiany Jonesa i rozumianym właśnie w takich kategoriach, nie ma za wiele wspólnego. To jednak uważam za zaletę. Ja obraz ten nazwałabym fabularnym, przygodowym dokumentem moralizatorskim, gdzie słowo “moralizatorski” ma tu wydźwięk jak najbardziej pozytywny. Do plusów zaliczyć należy również to, o czym wspomniałeś, Mateusz, a mianowicie symbolikę, która w filmie Guerry jest przebogata. Nie wszystko udaje się rozszyfrować, podczas gdy inne symbole są dość jasne. Tajemniczość filmu, jego niesamowity klimat i przekaz – zwłaszcza przekaz – podkreślają również czarno-białe barwy i właśnie kolorystyka jest kolejną zaletą tego obrazu. Na początku czułam się zawiedziona, bo amazońska dżungla obfituje w przepiękne, nasycone i żywe, niemal nienaturalne kolory, gdy tymczasem film został ich pozbawiony. Później jednak dotarło do mnie, że tylko biel i czerń wpisują się w ściśle określony koncept filmu, w którym wyraźne granice między dobrem a złem muszą bić czytelnika po oczach, razić go, stając się przez to nie do podważenia w świecie, w którym żyjemy. Współcześnie bowiem zbyt często pozwalamy zamilknąć całej gamie kolorów, stawiając na kategoryzowania, na wrzucanie rzeczy, ludzi i zjawisk do worka albo z napisem “dobre” albo “złe”. Na plus zapisują się również aktorzy, zwłaszcza dwójka, która wcieliła się w młodego i starego Karamakate. Przeskoki czasowe, kiedy raz dryfujemy po Amazonii z samego początku XX wieku, by po chwili wkroczyć w dżunglę po kilkudziesięciu latach, nadają tej produkcji dodatkowego charakteru, świetnie ukazują zmiany, które już na początku zapowiadały coś, co nie może skończyć się dobrze.
Minusy? Szkoda, że nie dowiedzieliśmy się czegoś więcej o Karamakate. Chętnie stałabym się bogatsza o jego mądrości życiowe.
Mateusz: O tak, świetne przemyślenie na sam koniec. Dla mnie też mogłoby być więcej Karamakate. Zarówno tego młodszego, jak i starszego. Bo każdy fascynował na nieco innych płaszczyznach.
NAJLEPSZA SCENA
Magdalena: Było ich wiele, ale w moim umyśle utkwiła ta, w której szaman każe naukowcowi wyrzucić z kajaku walizki. Szalenie wymowna scena ukazująca to, jak istotne jest odcięcie się od dóbr materialnych, doczesnych, przeszłości, przywiązania. Wszystko po to, aby osiągnąć wyższy poziom samoświadomości, zagłębić się we własny umysł i zawierzyć mądrości drugiego człowieka. Metaforyczna sytuacja nie tylko dla bohatera, ale i każdego z nas.
Mateusz: Zgadzam się z Magdą, W objęciach węża ma wiele naprawdę świetnych momentów, ale żeby nie streszczać większości filmu wymienię tylko jedną. Mnie zachwyciła w zasadzie prosta scena, która zmiażdżyła mnie puentą, która dla białego człowieka niestety jest i chyba już do końca świata będzie niezrozumiała bądź też niewygodna. Mianowicie moment, w którym amerykański botanik oferuje Karamakate pieniądze za pomoc w odnalezieniu enigmatycznej rośliny. Odpowiedź szamana jest w zasadzie oczywista i przewidywalna, ale niebywale ujmuje. Pozwolę sobie ją przytoczyć: Mrówki lubią pieniądze. Dla mnie niedobre w smaku.
Sylwia: Wymieniliście sceny, które i mnie zapadły w pamięć, wspomnę więc o innej, być może i oczywistej, ale nie można odmówić jej wymowności i prawdy. Chodzi mi o scenę, kiedy chory psychicznie człowiek uznający się za Jezusa, po użyciu odurzającej rośliny, nakazał swoim wyznawcom zjeść swoje ciało, bo przecież oto baranek boży, oto “ciało moje”. No i wierni go zjedli. Zawsze śmieszył mnie kanibalizm w kościele katolickim, a dodatkowo scena ta dobrze kontrastowała z wydarzeniami z tego samego miejsca, tylko kilkadziesiąt lat wcześniej, kiedy ksiądz, misjonarz, mówił o tubylcach jako o dzikich, pogańskich istotach między innymi właśnie ze względu na ich rzekomy kanibalizm.
Mateusz: W ogóle motyw religijności człowieka mam wrażenie został w odpowiedni sposób może nie wyśmiany, ale sprowadzony do poziomu jednego z większych kretynizmów, jakie dane było nam wykreować. Świetna sprawa, tym bardziej, że trzeba nie lada odwagi, by pewne kwestie tak otwarcie przedstawić, nawet bez owijania w przesadą symbolikę.
Sylwia: Jeszcze jedna scena utkwiła mi w pamięci tym bardziej, że w sposób szczególny wybiła się na tle reszty przez swoją niepowtarzalność. Mam na myśli moment, w którym stary Karamakate rozpłakał się – a płakał szczerze, rozpaczliwie, choć cicho; szlochał bardziej, trzęsąc się jednocześnie – bo uświadomił sobie nagle, że została z niego jedynie pusta skorupa, ciało, które go nie określa, bo robił to umysł. Ten jednak zaczął się starzeć, a Karamakate dzień po dniu traci jego zdolności, w tym, tak ważną dla niego pamięć. Scena ta jest również ważna ze względu na to, że jest to jeden z nielicznych (jeśli nie jedyny) moment, kiedy na krótką chwilę zacierają się granice między białym człowiekiem a tubylcem, między naukowcem a człowiekiem zapatrzonym w naturę, między oczytanym profesorem z Niemiec a nieuczonym szamanem z amazońskiej dżungli. Wobec niektórych spraw i ułomności wszyscy stajemy nadzy i bezbronni, nie różnimy się od siebie niczym. I między innymi to podkreśliła ta scena. Oprócz tego, choć trwała kilka sekund, została fenomenalnie zagrana i wzbudzała w widzu – a przynajmniej we mnie – ogromny żal i chęć przytulenia starego człowieka.
NAJGORSZA SCENA
Mateusz: Szczerze mówiąc, film ten nie ma takiej. Żaden kadr nie odbiega poziomem od pozostałych, nie zdarzyła się również fabularna wtopa, którą należałoby wypomnieć. Można ewentualnie przywołać scenę, która w naszym mniemaniu była najtrudniejsza w odbiorze bądź najbardziej ciężka emocjonalnie, ale ja tego tutaj robić nie będę.
Sylwia: Ja może wspomnę tylko, że o ile Karamakate w wersji młodszej i starszej był świetną postacią, o tyle postać pierwszego, starszego naukowca oglądało mi się trudniej niż młodszego, podążającego jego śladami. Nie wiem dlaczego, ale w postaci, postawie i mimice Theodora Koch-Grunberga było od początku coś, co mnie drażniło, co sprawiało, że wyczuwałam niebezpieczeństwo w jego osobie, kiedy więc przenosiliśmy się dalej w czasie, oddychałam na moment z ulgą i pozbywałam się napięcia.
EWENTUALNE DZIURY FABULARNE
Mateusz: W objęciach węża to film, który bazuje na zapiskach z podróży dwóch naukowców. Zapewne reżyser jak i scenarzyści pozwolili sobie na własną interpretację niektórych zdarzeń, ciężko jednak wychwycić coś, co mogłoby się w filmie nie zgadzać. Chyba tylko w jednej scenie zauważyłem, że płynący łodzią niemiecki naukowiec Theodor, jego pomocnik Manduca i Karamakte są ustawieni w łodzi w innej konfiguracji niż ta, w której odbijali od brzegu.
Sylwia: O, ja nie zwróciłam na to uwagi w ogóle. Film ten ma mnóstwo niedopowiedzeń i luk, są to jednak luki, które twórcy celowo pozostawili nietknięte, aby widz mógł je sam wypełnić swoimi emocjami, domniemaniami, swoim rozumowaniem. W takim wypadku nie da się więc mówić o jakichkolwiek dziurach fabularnych.
SPRAWY TECHNICZNE
Magdalena: Zdjęcia i czarno-biała kolorystyka są siłą tego tworu!
Mateusz: To, co wyłania się na pierwszy plan, to oczywiście postawienie na czerń i biel i rezygnacja z innych kolorów. Nie do końca podoba mi się ten zabieg, jednak rozumiem jego założenie. Te dwa kolory dodatkowo uwypuklają podział na to, co złe i dobre w ludzkich zachowaniach. Dodatkowo w ten sposób reżyser odjął widzowi możliwość zachwytów nad pięknem natury, pobudzając wyobraźnię i potwierdzając, że nie można w pełni oddać piękna nienaruszonych przez człowieka terenów. Często występująca, plemienna muzyka idealnie pasuje do obrazu i sprawia, że wsiąkamy w przedstawianą opowieść kompletnie.
Sylwia: O kolorach mówiłam już wcześniej. Wspomnę więc tylko, jakby podsumowując, że film jest przepiękny, a jego walory wizualne biorą się przede wszystkim z jego surowości. Natura zawsze obroni się sama, a odzierając ją z barw, twórcy sprawili, że bogactwo kolorystyczne, w jakie obfitują tamte tereny, stało się dla nas jeszcze ważniejsze i pobudziło wyobraźnię widza, do zazielenienia sobie obrazów w swojej głowie.
AKTORSTWO
Magdalena: Gdy zobaczyłam Jana Bijvoeta w roli naukowca, minka mi nieco zrzedła. Aktor ten grał główną postać w jednym z najlepszych filmów zeszłego roku – Borgmanie. Wcielił się tam w rolę zgoła psychopatycznego, nieodgadnionego Borgmana i trudno było mi porzucić jego postać, charakterologię tamtej postaci przy oglądaniu W objęciach węża. Sądzę, że byłoby mi łatwiej współodczuwać jego bohatera, gdyby zagrał go ktoś mi nieznany. Co do szamana, mam podejrzenia, że jest nim naprawdę…
Mateusz: Ja również widziałem Borgmana, jednak nie miałem większych problemów w zapomnieniu o tamtej – swoją drogą świetnej – kreacji. Bardzo szybko Jan Bijovoet swoją grą pozwolił mi uwierzyć w to, że jest on znajdującym się na skraju życia i śmierci naukowcem i pasował mi on znacznie bardziej niż odgrywający rolę Richarda Evana Schultesa Brionne Davis. Natomiast za największą perłę tego filmu uważam aktora, który wcielił się w młodszą wersję Karamakate. Nilbio Torres nie jest znany z niczego innego, ale mam nadzieję, że W objęciach węża otworzy mu drzwi do kinematografii, gdyż jego gra ocierała się o istną perfekcję. Jego bohater zawładnął mną do tego stopnia, że wszystkie sceny z nim oglądałem z większym zainteresowaniem, a jego śmiech uznaję za najbardziej szczery w filmach, jaki dotychczas widziałem. Młody Karamakate jest zadziorny, twardy, niepokorny, przekonany o swojej słuszności. Nie przeszkadza mu to jednak celnie oceniać ludzkie zachowania i być przy tym zabawnym. Karamakate jest też szalenie uprzedzony do białego człowieka. Ma to oczywiście uzasadnienie – biali ludzie wybili jego współplemieńców, a on wiedzie samotny byt, który doprowadzi go w końcu do starości, która zbierze żniwo wielu lat odosobnienia.
Sylwia: Chyba za bardzo uprzedzam fakty, bo o aktorstwie też już wcześniej coś wspomniałam. Ja żadnego z aktorów nie kojarzyłam wcześniej. Oczywiście swoją kreacją zarówno młody jak i stary Karamakate podbili moje serce. Obydwu aktorom świetnie udało się wykreować w zasadzie jedną rolę w ten sam, charakterystyczny, zadziorny sposób.
SŁOWEM PODSUMOWANIA
Magdalena: Film W objęciach węża stanowi sugestywną podróż do wnętrza Amazonii, z której dowiadujemy się o grzechach nas wszystkich. Dzięki temu filmowi możemy poczuć, choć przez chwilę, jak wyniszczający jest materializm. Unaoczniamy sobie, że w naszym społeczeństwie sfera “mieć” dominuje nad “być”. Jak mawiał Erich Fromm, rzeczy stanowią o człowieku, zaś w Amazonii nie mają znaczenia. Poprzez oglądanie historii naukowców poszukujących leczniczej rośliny oraz szamanów żyjących teraźniejszością możemy spróbować przewartościować własne potrzeby. Osobiście uważam, że siłą tej historii jest jej autentyzm, który ułatwia odbiór i utożsamianie się z bohaterami. Symboliczne jest to, że naukowcy poszukują w Amazonii Yakruny – leku na wszystkie choroby świata. Współcześnie również poszukuje się takiego remedium, jednak mało kto próbuje odnaleźć wsparcie w naturze, w najprostszych rozwiązaniach. Komplikujemy sobie życie, generujemy potrzeby i zapominamy o minimalizmie, kontakcie z naturą, matką ziemią. Do tego właśnie namawia W objęciach węża – do afirmacji życia, które jest tu i teraz, do egzystencji zgodnej z prawem natury oraz do wyrzeczenia się niepotrzebnych, sztucznie generowanych potrzeb. Film jest wędrówką w głąb buszu oraz w głąb siebie, w głąb Conradowskiej ciemności. Przenosi nas tam, gdzie być nie możemy, zatem w sferę marzeń. Nie możemy, dla dobra tamtejszych ludzi. Im mniej zmian wprowadzimy w ich życie, tym bardziej autonomicznymi i zdrowymi pozostają. To przestroga, którą niesie za sobą W objęciach węża – odkrywanie terenów dziewiczych powoduje, że takimi być przestają… Dla mnie to wizualne i fabularne mistrzostwo.
Mateusz: Ten film to wizualne i fabularne mistrzostwo, które obnaża wszystkie przywary człowieka powszechnie uznawanego za cywilizowanego. Mimo iż akcja filmu dzieje się na początku XX wieku, jego przekaz jest w dalszym ciągu jak najbardziej aktualny, jeśli nie bardziej teraz niż kiedykolwiek. To momentami przerażająca opowieść, ukazująca jak nasza pycha i bezzasadne przekonanie, że wszystko potrafimy i wiemy najlepiej, doprowadza do krzywd wyrządzonych sprawom, miejscom i kulturom, których tak naprawdę wcale nie rozumiemy i których nie powinniśmy na siłę dominować i przekształcać na nasza modłę. To również niezapomniany obraz naszej ludzkiej hipokryzji, która jest widoczna najbardziej we fragmentach powiązanych z religią, którą kultywuje biały człowiek. Warto promować takie filmy, bo w zalewie kiczu, którym karmią nas masowe media, jest miejsce dla pereł, które mają wartości ponadczasowe.
Sylwia: W objęciach węża ma ponadczasowy przekaz, który choć jasny i niezwykle prosty, dla wielu pozostaje niezrozumiały. Ważne do ogólnego wydźwięku jest to, że film skupia się teoretycznie na poszukiwaniu rośliny o niemal magicznych właściwościach. Yakruna, kwiat podobny do storczyka, leczyć ma jakoby wszystkich ze wszystkiego, jednak do końca seansu tak naprawdę nie dane poznać nam ani zobaczyć jej magicznych właściwości. A później, kiedy w ostatnich scenach młodszy naukowiec zażywa wyciąg z rośliny, nagle następuje seria obrazów w wyraźnych, żywych kolorach. Nagle dociera do nas, że być może Yakruna wcale nie miała być ani przez chwilę receptą na choroby fizyczne. Bo choroby świata, które trapią ludzkość, to przede wszystkim wszelkie podziały wytworzone sztucznie przez człowieka, podziały na lepszych i gorszych, na białych i czarnych. A wystarczy na chwilę zamknąć oczy i zobaczyć, że świat jest pełen piękna i kolorów, rzadko kiedy coś jest tylko białe albo czarne, ciemne albo jasne, złe albo dobre, piękne lub brzydkie. I tego powinna między innym nauczyć nas czarno-biała amazońska dżungla, której domniemana cywilizacja odbierała najbardziej wartościowe cechy.
Ocena Magdaleny: 9/10
Ocena Sylwii: 8/10
Ocena Mateusza: 8/10
Fot.: Against Gravity
Podobne wpisy:
- Oscary 2016 - znamy już wszystkie nominacje!
- Szukając węża - Sarah Perry - "Wąż z Essex" [recenzja]
- Kolorowy piątek: 11. LGBT Film Festival startuje 18 września
- Subiektywny remanent kina - ranking 10 najlepszych…
- Człowiek czy wilk? - Andy Serkis - "Mowgli. Legenda…
- "Kaj Phirel o Del"* - Radu Jude - "Aferim!" [recenzja]