Wielogłosem o…: „Whiplash” [Oscary 2015]

Gala rozdania Oscarów tuż, tuż. Tym razem nasi redaktorzy (dość zawzięcie broniąc swoich przekonań) dyskutują o obrazie Damiena Chazelle, Whiplash. Aż dziw, że film oparty w głównej mierze na muzyce, w którym wątki poboczne niemalże nie istnieją, wzbudził w nas tyle emocji i był przyczynkiem do dyskusji, która w pewnym momencie zaczęła nam się wymykać spod kontroli. W jednym jesteśmy jednak zgodni – J.K. Simmons to murowany kandydat na Oscara!

WRAŻENIA OGÓLNE

Jakub Pożarowszczyk: Słysząc wszędzie rozlegające się ochy i achy nad Whiplash, postanowiłem sprawdzić ten film. Szczególnie, że będąc fanatykiem muzyki wszelakiej, temat mnie zainteresował. Inna sprawa, że trochę wątpiłem, widząc kompletnie mi nieznane nazwisko reżysera (Damien Chazelle), no i obsadę aktorską, która na papierze nie gwarantowała sukcesu. Jakże się pomyliłem!

Sylwia Sekret: Mnie przed filmem próbowano wmówić, że film nie trafi w mój gust, ponieważ ja (podobno) nie lubię filmów muzycznych. Wierutne bzdury! – lubię, jeśli są dobre. A Whiplash jest dobry, jest – można by powiedzieć bez obaw o hiperbolizację – nawet bardzo dobry. Póki co z oscarowych filmów plasuje się mniej więcej na równi z Birdmanem. Chociaż Birdman dotyka bardziej głębokich i uniwersalnych dla życia człowieka prawd. Co nie znaczy, że obraz Damiena Chazelle uniwersalnych prawd nie przekazuje – jak najbardziej to robi.

Mateusz Cyra: Przyznaję, to ja wmawiałem, że Sylwii ten film nie przypadnie do gustu. Moim głównym do tego przyczynkiem był fakt, że z jazzu bardzo często się nabijasz, a jednak opis filmu jest aż nadto wymowny. Ja po Whiplash spodziewałem się naprawdę sporo i to jak dotąd jedyny oscarowy film, który udźwignął brzemię moich oczekiwań ;).

Sylwia: Nie nabijam się z jazzu, tylko z siebie i moich beatboxowych prób naśladowania jazzu…

Jakub: Ale jazz to Ty szanuj!

w3

PLUSY I MINUSY FILMU

Jakub: Muzyka, muzyka i jeszcze raz muzyka, w której jest kilka doskonałych wersji jazzowych standardów, jak tytułowe Whiplash, ale i utwory napisane przez Justina Hurwitza robią dobre wrażenie.

Główny zarzut z mojej strony, to słabi muzycy drugoplanowi. Tak więc, kiedy oglądałem sceny z życia domowego Neimanna, albo jak obserwowałem jego perypetie z ekranową miłością, to zaciskałem zęby. No cóż, nigdy nie jest idealnie.

Sylwia: Gdyby w filmie muzycznym muzyka nie była plusem – byłoby bardzo źle. Zatem Kuba ma oczywiście rację co do tego. Poza tym dodałabym jeszcze umiejętne manipulowanie empatią widza, a także wszystkie te sceny, gdzie była krew i ból – bardzo dobre, bardzo rzeczywiste, bardzo „odczuwalne”.

Minusem, z czym pewnie się nie zgodzicie, będzie po części główny bohater filmu. Andrew Neimann był bardzo dobrym materiałem na świetną postać, a jednak mam  wrażenie, że czegoś zabrakło. Był on, była potrzeba bycia najlepszym, było zdzieranie rąk do krwi… Jednak poza nieustępliwością i walką o siebie i swoje marzenia, jakiego Andrew poznaliśmy? Nic więcej niestety o nim nie wiemy…

Mateusz: Kuba – z Twoim plusem się zgodzę, z minusem już nie do końca. Jakoś nie wyczułem diametralnej różnicy między nieco drewnianym w niektórych scenach Neimannem a towarzyszącym mu drugim planem. Paradoksalnie Miles Teller wykreował bardzo dobrą rolę, bo zauważcie, co nadmieniłem – to drewniana była postać, którą odgrywał, nie sam aktor.

Co do Twojej wypowiedzi Sylwia – ja z kolei nie uważam, żeby minusem była postać Neimanna. Whiplash może i jest oszczędnym filmem jeśli chodzi o poruszanie elementów życia człowieka poza muzyką, ale o to też w nim chodziło. Kluczem była muzyka i wszystko kręciło się wokół niej w życiu bohaterów.

Sylwia: Zgadzam się, ale charakter Fletchera został pokazany bardzo dosadnie – zarówno kontaktach z uczniami, jak i z innymi ludźmi, dzięki czemu wzbudzał ambiwalentne uczucia, a jego osoba jawiła się jako jakieś rozdwojenie jaźni. Natomiast Neimann był trochę nijaki – ale to tylko moje zdanie.

w2

PRZEŁOMOWY MOMENT/NAJLEPSZA SCENA

Jakub: Moment kiedy, Neimann postanawia poświęcić wszystko dla swojej kariery i rezygnuje z pewnej ważnej sprawy (nie chcę spoilerować). Ale od tego momentu film przyspiesza i nabiera dramaturgii. To tyle o momencie przełomowym w filmie. A najlepsza scena? To moment kiedy perkusiści zespołu próbują dobrze zagrać 105. takt do standardu Caravan. J.K. Simmons po prostu czaruje swoją osobowością, jego dialogi i bluzgi, które kierował ku perkusistom zespołu – esencja jego charakteru.

Sylwia: No cóż… ja bym natomiast powiedziała, że momentem przełomowym jest ostatnia scena filmu – zarówno dla Neimanna, jak i dla Fletchera jest to moment, do którego od początku dążyli, którego oczekiwał widz, i do którego powoli, krok po kroku dążył także sam film.  Jeśli chodzi natomiast o najlepszą scenę, to oczywiście to, o czym wspomniał Jakub, ale także moment, podczas którego Andrew wraca po pozostawione w wypożyczalni samochodów pałeczki – aż do końca tej, bądź co bądź, tragicznej sceny.

Natomiast co do momentu przełomowego wspomnianego przez Kubę. Dlaczego go nie wybrałam? Ponieważ wydaje mi się, że Neimann poszedł na łatwiznę. Czyż nie trudniejszą decyzją byłoby pogodzenie tych dwóch rzeczy? Dużo prościej było zrezygnować z jednego i skupić się w stu procentach na drugim. Nie, nie uważam żeby ten moment był przełomowy.

Mateusz: Dla mnie z kolei najbardziej przełomowym momentem w filmie była scena, w której Neimann spotyka w barze swojego nauczyciela. Zauważcie, że dopiero ten moment był dla głównego bohatera na tyle przełomowy, że zdecydował się na to, co działo się w finałowej scenie. Dziwnym trafem, ten „jakże niesłychanie zdeterminowany” chłopak, potrzebował tak naprawdę jedynie aprobaty od osoby, na zdaniu której najbardziej mu zależało.

Z kolei najlepsza scena? Tellerowi film ukradł J.K. Simmons i skłaniam się ku temu, że każdy moment, w którym na ekranie widzimy tego łysego pana jest najlepszą sceną.

Sylwia: A czy wszyscy nie opieramy swoich ambicji i marzeń na podobnym schemacie, co Neimann? Każdy z nas, choćby się do tego nie przyznawał potrzebuje, aby dać z siebie wszystko, jedynie aprobaty osoby, na której zdaniu najbardziej nam zależy. Tak ktoś, albo coś nas wymyśliło. Taki już ten człowiek jest poniekąd próżny i małostkowy.

NAJGORSZA SCENA

Jakub: Każda, gdzie mamy Neimanna z jego rodziną i dziewczyną. Dla mnie to wątki, które miały pokazać, że jest on ze swoim marzeniem tak naprawdę sam i nikt nie może go powstrzymywać przed jego spełnieniem. OK. Te sceny odbębnione, to jedziemy dalej.

Sylwia: A tu się zgodzę. Andrew z dziewczyną – zwłaszcza ich pierwsze spotkanie. Te momenty zatrzymywały akcję filmu, zwalniały do granic możliwości, a widz i tak myślami był już przy kolejnej próbie muzyków.

Mateusz: Wykazujecie, że to najgorsze sceny… Przy czym te sceny były jak najbardziej potrzebne i miały pokazać – moim zdaniem – coś zupełnie innego. Mianowicie to, jakim skończonym dupkiem i hipokrytą jest… Neimann. No bo co? Waszym zdaniem naprawdę Neimann był taki wytrwały, dzielny, skupiony na doskonaleniu umiejętności i inni mu tylko przeszkadzali? Nie chcę niczego takiego sugerować, ale chyba Wam coś umknęło ;). Ponownie kluczem jest tutaj Fletcher. Całe to zaangażowanie Neimanna wzięło się z prostej chęci zrobienia wrażenia na nauczycielu. Przecież po incydencie na koncercie główny bohater bez chwili zawahania porzucił perkusję. Gdzie ta wielka pasja i poświęcenie? A przechodząc do przedstawienia najgorszej sceny – chyba będzie to ta, w której Andrew Neimann wchodzi do sali cały zakrwawiony a na nikim specjalnie to nie robi wrażenia. Mocno nierealna scena.

Sylwia: Nie, nie, nie. Nikt nie mówi, że główny bohater był taki wytrwały itede, itepe, aczkolwiek absolutnie nie zgadzam się, jakoby zaangażowanie Neimanna brało się tylko z chęci zrobienia wrażenia na nauczycielu. On po prostu chciał być najlepszy. Jak wielu z nas. No, ja na pewno. A jeśli kogoś uważamy za niemal boga w dziedzinie, w której sami pragniemy zatriumfować, to oczywistym jest, że będzie nam do granic możliwości zależało na aprobacie tego kogoś. Fletcher to dla Neimanna guru, a guru są od tego, żeby udowodnić nam, że jesteśmy coś warci, albo żeby wdeptać nas w błoto. Poza tym – im bardziej nauczyciel gnoił Neimanna, tym bardziej jemu zależało na jego aprobacie. W pewnym momencie granica została przekroczona, bańka prysła, pulsująca żyłka pękła i Neimann rzucił tym wszystkim. Tak się dzieje, kiedy znienawidzony bóg, na którego jednak zdaniu nam zależy, udowadnia nam, że jesteśmy nic nie warci.

A co do najgorszej według ciebie sceny – Fletcher się zdziwił i było to widać, reszty prawie nie pokazali – pamiętajmy jednak, że bądź co bądź na sali znajdowali się ludzie trzęsący portkami przed Fletcherem, doskonale wiedzieli więc na czym muszą skupić uwagę, i że nie ma tu czasu na: „O, stary, spójrz na Neimanna… patrz… to krew!”.

Mateusz: Jakoś zupełnie nie jestem w stanie się zgodzić z takim stwierdzeniem. Jeśli w coś wierzysz i na czymś ci faktycznie zależy to robisz to wbrew wszystkim, a Neimann zrobił to tylko w ostatniej scenie. Cała reszta to ciągłe próby zaimponowania Fletcherowi, nie pogoń za marzeniem.

Jakub: Sądzę, że Neimann chciał po prostu zostać drugim Buddy Richem. Sam miałem nadzieje niegdyś zostać drugim Erikiem Claptonem, ale na szczęście nie spotkałem na swojej drodze życiowej żadnego Fletchera…

Sylwia: I myślisz, że to był jedyny powód…?

w5

EWENTUALNE DZIURY FABULARNE

W tym miejscu ostrzegamy przed spoilerami! Jeśli nie widzieliście filmu, przejdźcie do „Efektów specjalnych/Spraw technicznych”.

Jakub: Hmm zasadniczo nie ma, ale jest jeden moment, który wpływa na ścisłe zakończenie filmu (chodzi mi o scenę, gdy wywalono Neimanna ze szkoły. Nie wiem czy Neimann doniósł na Fletchera, czy był to ktoś inny, co było powiedziane tam zresztą. Ale na końcowym koncercie Fletcher mówił Neimannowi, że nie jest idiotą i wie, że to on właśnie go podpieprzył. Albo nie wyczułem intrygi Neimanna, ale chyba skoro to on był kablem, to by się nie zgodził na zagranie na koncercie, bez próby, prawda?) Szczerze mówiąc, to powoduje, że widz czuje się z lekka skonfundowany na sam koniec. Nie wiem do końca, czy to było w zamierzeniu reżysera, czy też po prostu dokonano potężnego skrótu. Ktoś wie?

Sylwia: Ja natomiast nie zauważyłam żadnej dziury fabularnej. To o czym mówisz, Kuba,  zrozumiałam nieco inaczej i w związku z tym, nie było tam nic, co można by nazwać skrótem. Choć Fletcher wiedział, to Neimann nie wiedział, że Fletcher wie – dlatego zgodził się zagrać. Niewiedza na temat wiedzy byłego nauczyciela uśpiła jego czujność, a miłe spotkanie w knajpie tylko spotęgowało to, że Andrew – o święta naiwności – myślał, iż Fletcher się zmienił.

Mateusz: Dla mnie największą dziurą fabularną jest ostatnia scena i na dobrą sprawę zniszczenie sensu postaci Fletchera. Facet, który non stop gnoi uczniów po to, żeby ci byli możliwie najlepsi i nie zszargali mu świetnej reputacji w jazzowym światku, niszczy to, o co dbał przez cały film, ryzykując w ostatniej scenie, że zostanie pośmiewiskiem dla aktu chorej zemsty? No bo, co by nie mówić, Fletcher zaprosił Neimanna do udziału w konkursie tylko i wyłącznie po to, żeby się na nim zemścić. Dlatego Andrew nie znał repertuaru. Dziwnym trafem Fletcherowi zupełnie to nie przeszkadzało podczas występu na jednym z najważniejszych koncertów tego typu. Jak dla mnie jest to spora dziura logiczna.

Sylwia: Po pierwsze trzeba by sobie najpierw zadać pytanie, jaką postacią jest Fletcher. A odpowiedź nie jest wcale taka prosta i jednoznaczna. Jeśli jednak uznamy, że nauczyciel jest wrzodem na dupie, dla którego sensem życia jest gnojenie i upokarzanie innych, to ostatnia scena jest jak najbardziej sensowna. Jeśli natomiast uznamy, że Fletcher nie przedłożyłby zrobienia z kogoś pośmiewiska nad własną reputację i karierę to… ostatnia scena nadal ma sens. Już tłumaczę dlaczego. Nie znamy do końca postaci granej przez J.K. Simmonsa. Tak naprawdę widzimy go przez większość seansu oczami sfrustrowanego Neimanna. Być może jednak celem Fletchera było doprowadzenie ucznia do takiej granicy, po której już się NIE PODDA. To tłumaczyłoby całą końcową scenę i uśmiech, który Ty Mateusz, uważasz za nielogiczny i niezgodny z tą postacią.

Mateusz: Nigdy nie uważałem, że jego końcowy uśmiech jest nielogiczny bądź niezgodny z postacią. Zachowania z ostatniej sceny owszem.

Kolejna dziura to motywacja Neimanna. Otóż nie wiem, jak to się stało, ale większość po obejrzeniu filmu mówi o nim, jak o gościu, który był niezwykle wytrwały, nie poddający się chłopak, który dla marzeń poświęcił wszystko. Rzecz w tym… że to gówno prawda. Gdy zostaje wyrzucony ze szkoły za atak na Fletchera, co ten dzielny i wytrwały chłopak robi ze swoim marzeniem? Pakuje wszystko do szafy i przestaje w ogóle (sic!) grać. Zupełnie odrzuca wszystko, co dotyczyło jego „marzeń”. Dopiero propozycja nauczyciela o dołączenie do jego zespołu budzi w nim chęć do czegokolwiek. To nakazuje mi wnioskować, że jego marzeniem tak naprawdę od samego tylko początku było nic innego, jak aprobata ze strony Fletchera. Tak też zresztą kończy się film, prawda?

Sylwia: Kolejny raz: nie, nie, nie. Film nie tyle był o wytrwałości aspirującego muzyka, co o tym, że jeden i ten sam człowiek może zarówno skłonić nas do poświęceń i wydobyć z nas pokłady cierpliwości, chęci, zapału ambicji, co – z drugiej strony – jednym słowem za dużo wymieść z nas to wszystko.  O tej cienkiej granicy też mówi film. Fletcher obrzydził głównemu bohaterowi perkusję. W związku z tym tylko on mógł skłonić go do przywrócenia jej do łask. Dla mnie jest to bardzo logiczne – guru, owiany sławą nauczyciel udowadnia mi na każdym kroku, że jestem kiepski to w pewnym momencie odechce mu się udowadniać mu, że się myli; dużo łatwiej będzie się poddać. I w tym miejscu masz rację – bohater się poddał.  Co do Neimanna jeszcze – już mówiłam, że wybrał łatwiejszą drogę; poza tym nie wiem czemu, ale jest to dla mnie niesympatyczny bohater.

w1

EFEKTY SPECJALNE / SPRAWY TECHNICZNE

Jakub: Efektów specjalnych nie ma. Ale dźwięk, na najwyższym poziomie. No i praca kamery, te zbliżenia na muzyków wylewających pot i łzy. Miodzio.

Sylwia: Zgadzam się z przedmówcą.

Mateusz: W tej kwestii mam do powiedzenia więcej niż Wy. Pod względem pracy kamery, montażu,  zdjęć i ogólnych wrażeń wizualnych Whiplash jawi się jako film nieco surowy, zupełnie jakby był to obraz niszowy, może nawet lekko amatorski. I w przypadku omawianego tematu takie operowanie obrazem się sprawdza. Powstał film, który opowiada o muzyce i to na niej nakazuje skupić się najmocniej. Przecież w ostatniej scenie moje nogi same tupały!

AKTORSTWO

Jakub: J.K. Simmons rozłożył mnie kompletnie. Rola życia i dożywotna w panteonie wybitnych ról w historii kina. Miles Teller pokazał drzemiący w nim wielki talent aktorski, który jeszcze jest nieoszlifowany, ale do tej roli wydaje się idealny. Świetnie zagrał chłopaka, który ma marzenie i dla tego marzenia jest w stanie poświęcić dosłownie wszystko. Reszta aktorów, tak jak wspomniałem powyżej, jest do natychmiastowego zapomnienia.

Sylwia: Postać Terence’a Fletchera na pewno na długo pozostaje w pamięci widza. To, co wydaje mi się jest wielką zasługą aktora, to fakt, że potrafi zagrać postać, którą w prawdziwym życiu byśmy znienawidzili, obrzucali błotem, albo drżeli ze strachu przed nią, natomiast oglądając ją na ekranie – niemal darzymy ją jakimś dziwnym rodzajem sympatii. J.K. Simmons zadziwił mnie dodatkowo tym, że do tej pory znałam go jedynie z roli ślepego, niezwykle dobrodusznego i pociesznego ojca dwójki dzieci w serialu „Fisherowie”. Te dwie role to absolutnie dwie skrajne postaci, które Simmons stworzył jednym ciałem, jednak posługując się w obydwu przypadkach odmienną gamą mimiki, gestów, głosu i wszelkimi innymi niuansami. Brawo!

Teller zagrał dobrze, ale ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że do tej roli idealnie pasowałby mi Joseph Gordon-Levitt. Natomiast co do innych aktorów, to po prostu nie dostali szansy w tym filmie. Dziewczyny Neimanna nie pamiętam, reszty muzyków czy rodziny głównego bohatera też nie. Można powiedzieć , że cała reszta – pomijając Simmonsa i Tellera – dostała rolę statystów, aby wydobyć wszystkie najdrobniejsze niuanse w relacji Fletcher-Neimann.

Jakub: Moim zdaniem Joseph Gordon-Levitt kompletnie by nie pasował do tego filmu. Po pierwsze jest za stary, po drugie młody Teller jest znacznie bardziej utalentowany, od Gordona-Levitta, który jest jak dla mnie aktorem nijakim i przereklamowanym.

Mateusz: Powiem krótko – J.K. Simmons dostanie Oscara. Tyle.

w4

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Jakub: Terence Fletcher. Nie chcielibyście mieć takiego nauczyciela. J. K. Simmons ukradł show, tworząc kreację demonicznego i cholernie wymagającego dyrygenta zespołu, przed którym każdym z muzyków ma nogi z galarety. Niewątpliwy geniusz muzyczny Fletchera, zostaje przesłonięty przez jego wybuchowy, apodyktyczny charakter. Jednak poznajemy jego intencje w sposobie nauczania i przekazywania muzycznej wiedzy w scenie w knajpie, bezpośrednio przed wielkim finałem filmu. Pozwalała zrozumieć to widzowi, dlaczego on taki jest.

Sylwia: Nauczyciel z piekła rodem, którego nic – ani wielki talent, ani jakaś wielka, przyświecająca mu idea – nie tłumaczy jego zachowania, balansującego, a często przekraczającego to, co wolno – już nawet nie nauczycielowi, ale w ogóle drugiemu człowiekowi. Tak naprawdę mamy tu dwa bardzo podobne charaktery. Zarówno Andrew, jak i Terrence ryzykują wiele i poświęcają niemal wszystko. Obydwie postaci bardzo dobrze ukazują opętanie pasją i drogę do celu, wybrukowaną krwią, potem i wszystkim tym, co nas omija. Postać Neimanna, co ważne, pokazuje także, że talent to dopiero wierzchołek góry lodowej, a trud, aby wydobyć całą resztę, musi być naprawdę ogromny.

Mateusz: O Fletcherze powiedzieliście chyba wszystko, co sam chciałem powiedzieć, dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak tylko Wam przytaknąć. Z kolei muszę przyznać, że Andrew Neimann jest postacią, której naprawdę nie rozumiem. Wyjaśniałem to we fragmencie dotyczącym ewentualnych dziur fabularnych. Coś bardzo mocno mi w tej postaci nie odpowiada i nie wiem, czy jest to wina scenariusza, czy mojego niezrozumienia.

Sylwia: Ja, choć nie polubiłam tej postaci, uważam, że pod względami, które Ty jej zarzucasz, została napisana nie tylko poprawnie, ale także wiarygodnie. Pamiętaj, że Neimann był młodym, aspirującym dopiero na muzyka chłopakiem – dla niego zdanie Fletchera było (w tym momencie jego życia) wszystkim. Nauczyciel trzymał go w garści. Poza tym jest to także kwestia charakteru – jeden będzie bez względu na porażki udowadniał, że potrafi, inny natomiast po kolejnym zdeptaniu się podda. Ludzie są różni ;).

OSCAROWE SZANSE

Jakub: Złoty Glob już stoi na półce J. K. Simmonsa, czas na Oscara. Sądzę, że w kategorii muzyka statuetka jest więcej niż pewna. Pozostałe nominacje, trudno powiedzieć, ale w kategorii najlepszy film i scenariusz adaptowany obraz Daniella Chazzaine nie ma większych szans z konkurentami.

Sylwia: Wydaje mi się, że Simmons ma Oscara w kieszeni. Gdyby natomiast dało się podzielić statuetkę na pół, przyznałabym ją również Nortonowi. Obydwaj wykreowali świetne, tak różne od poprzednich role, z tym że Norton pojawił się na chwilę, zabłysnął i… niemal zniknął za sprawą scenariusza. Simmons dostał praktycznie cały film – można by się nawet kłócić, czy nie był postacią pierwszoplanową na równi z Milesem Tellerem.

Co do najlepszego filmu – wszystko zależy czy Akademia pójdzie w komercję, wzruszenie, biografię czy ambicję. Jeśli to ostatnie, to o Oscara powalczyć może zarówno Whiplash, jak i Birdman. Wtedy jednak, stawiałabym na ten ostatni obraz. Obawiam się, że za scenariusz adaptowany statuetkę zgarnie, niestety, Gra tajemnic. No nic, zobaczymy, jak to będzie. A co do muzyki – będę się śmiała, jeśli słowa Kuby rozminą się z prawdą.

Mateusz: Może Was zaskoczę, ale dla mnie zarówno Birdman jak i Whiplash to filmy, które szanse na zgarnięcie statuetki za najlepszy film mają niemalże znikome. Chyba, że szanowna Akademia zdecyduje się docenić filmy nieco odbiegające od popularnego nurtu (w co szczerze wątpię). Ogólnie rzecz biorąc dla mnie Whiplash ma szansę tylko w postaci J.K. Simmonsa.w6

PODSUMOWANIE

Jakub: Niespodzianka, bo ten film pojawił się praktycznie znikąd, ale pierwsze trailery zapowiadały, że będzie to dzieło wyjątkowe. I jest. Bo chyba był to najlepszy film muzyczny obejrzany przeze mnie w życiu. Bezkompromisowy, szczery i pokazujący, że muzyka to nie przelewki, jak się wielu osobom wydaje. Ma pewne wady, gorsze momenty, idealnie nie jest. Ale to też kawał dobrego scenariusza, wybitnej gry aktorskiej i pięknej, jazzowej muzyki. Nieprzypadkowo film jest obsypywany nagrodami i nominacjami.

Sylwia: Na pewno ostry i mocny. Brutalny w sposobie, jak i w przekazie. Intrygujący i sprawiający, że o muzyce zaczynamy myśleć również jako o czymś, co nie tylko daje przyjemność, ale także ból, którym jest ona okupiona. J.K. Simmons pokazał się z najlepszej strony, ale i jego postać rozpisana została po mistrzowsku. Zakończenie filmu na szczęście nic nie zepsuło – było kropką nad i, podkreśleniem tego, co przechadzało się po filmie przez cały seans. Whiplash to na pewno film, do którego warto wrócić, nawet, jeśli podczas oglądania będziemy odczuwać fizyczny ból i zaciskać mocno szczęki.

Mateusz: Whiplash to film, który nie uniknął wad. Mimo to, jest obrazem godnym obejrzenia i zastanowienia się nad granicami w dążeniu do wytyczonych celów oraz akceptacji przez ważne dla nas osoby. To interesująco ukazana opowieść z życia muzyków oraz niezwykły portret starcia dwóch niezwykle silnych osobowości. Zgadzam się z Kubą – jest to jeden z najlepszych filmów o muzyce, jednak jako film jest „tylko” bardzo dobry.

Ocena Sylwii: 8/10

Ocena Jakuba: 8/10

Ocena Mateusza: 8/10

Fot.: United International Pictures

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *