wiedźmin

Wielogłosem o… „Wiedźmin”, sezon 1

Poniższy tekst jest chyba najdłuższym w historii naszego portalu. Świadczy to zarówno o wielkich oczekiwaniach, jakie mieliśmy względem omawianej produkcji, jak i o tym, jak mocno przeżywaliśmy to, czy ostatecznie zawiodła nas ona, czy nie. Wiedźmin (The Witcher) od Netflixa to serial, do którego każdy z redaktorów, którzy dyskutują w niniejszym Wielogłosie, podchodził z sercem pełnym obaw, bo każdy uwielbia świat wykreowany tak przez Sapkowskiego, jak i przez CD Projekt Red. I co tu dużo mówić – zdania mamy bardzo podzielone. To, co dla jednego redaktora jest oczywistą wadą, dla drugiego stanowi niekwestionowaną zaletę. Są jednak również aspekty, co do których zgadzamy się wszyscy. Jednak o tym, co i dlaczego nam się podobało, a co nie; kto serialowego Wiedźmina docenił, a kto czuje się rozczarowany – przekonacie się sami, więc serdecznie zapraszamy Was do lektury. Ostrzegamy jednak, że tekst wyszedł nam niebotycznie długi. W związku z tym polecamy zaparzyć sobie wielgachny kubek herbaty, kawy, czegokolwiek… dolać do wybranego trunku trochę Jaskółki i ewentualnie wezwać posiłki w postaci jakichś kanapek. Ufamy jednak, że ci z Was, którzy faktycznie ciekawi są różnych opinii na temat najnowszego dzieła Netflixa, nawet taki długi tekst przeczytają z uwagą i zainteresowaniem. Nie przedłużajmy zatem – Michał, Mateusz N., Mateusz C. i Sylwia dzielą się poniżej swoimi przemyśleniami po seansie wszystkich ośmiu odcinków.

WRAŻENIA OGÓLNE 

Michał Bębenek: Mogę śmiało stwierdzić, że uważam się za fana twórczości Sapkowskiego, gdzieś tak od okolic 1990 roku (czyli od momentu, kiedy na rynku ukazał się pierwszy tomik opowiadań, jeszcze zanim autora przejęła superNOWA). I odkąd poznałem przygody Geralta z Rivii, zawsze wyobrażałem sobie, jak świetny mógłby być film na nich oparty. Lecz po tym, co zaserwowano nam na początku XXI wieku w postaci rodzimej ekranizacji autorstwa Marka Brodzkiego, porządna adaptacja pozostawała w kwestii marzeń i snucia wyobrażeń o tym, jakby to było fajnie, gdyby historiami Sapkowskiego zajęło się Hollywood, mając wielki budżet i światową obsadę. Przepraszam za ten przydługi wstęp, ale chciałem tylko zaakcentować, jak ważnym dla mnie wydarzeniem był moment, kiedy w sieci gruchnął news na temat tego, że Wiedźmina pod swoje skrzydła przyjął Netflix. Cierpliwie wyczekiwałem premiery i wpakowałem w ten serial całą swoją nadzieję i oczekiwania. I w końcu nadeszła ta wiekopomna chwila, kiedy gotowy produkt, w postaci ośmiu odcinków, można było obejrzeć. I co? Serial nie jest bardzo zły, da się go oglądać i momentami nawet można z niego czerpać przyjemność, ale jest tak pełen głupot i zupełnie niezrozumiałych rozwiązań fabularnych (kompletnie odklejonych od pierwowzoru), że zwyczajnie, po ludzku, jest mi smutno. Jak można było historię z tak wielkim potencjałem aż tak zmarnować (no dobra, można było, udowodnił to już Brodzki osiemnaście lat temu).

Mateusz Norek: Dla mnie również książki Andrzeja Sapkowskiego są niezwykle ważne, do zbiorów opowiadań i pięcioksięgu wracałem dwukrotnie i jest to kawał świetnie napisanej i wartościowej literatury. Gry CD Projekt Red to najlepsze, co mogło się przydarzyć temu uniwersum, więc na serial nie czekałem jak na spełnienie mokrego snu, niemniej gdzieś tam wraz z nadchodzącą premierą i kolejnymi materiałami promocyjnymi moje zainteresowanie wzrastało. Natomiast od pierwszych zapowiedzi, od pierwszych doniesień o tym, kto zagra w adaptacji Netflixa, widziałem, że to nie będzie do końca taki serial, jakiego bym oczekiwał. Że to będzie amerykańska interpretacja Sapkowskiego, pozbawiona klimatu znanego z książek i gier. Starałem się więc oglądać i oceniać serial The Witcher takim, jaki jest, a nie takim, jakim chciałbym, by był. I w ogólnym rozrachunku jest to serial dobry, niepozbawiony oczywiście wad, ale wart obejrzenia. I jest to dopiero początek, bo przecież kolejny sezon już w drodze.

Sylwia Sekret: Myślę, że dobrym pomysłem jest to, by każde z nas na wstępie zaznaczyło, w jakim stopniu zna uniwersum Wiedźmińskie. Zatem – czytałam zbiory opowiadań, Krew ElfówCzas Pogardy. Grałam także w Dziki Gon, który uwielbiam. Nie jestem może takim fanem jak Michał, ale cenię sobie ogromnie wykreowany przez Sapkowskiego świat i czekałam na serial Netflixa jak na Gwiazdkę. Nawet bardziej. Ta bowiem przychodzi rokrocznie, natomiast na premierę Wiedźmina stworzonego z hollywoodzkim rozmachem czekaliśmy wieki – takie mam przynajmniej wrażenie.

Bałam się i byłam niemal pewna, że się zawiodę. Zawodzi mnie niemal każda ekranizacja. W tej kwestii chyba każdego czytelnika trudno zadowolić. Gdy ujawniono, kto wcieli się w postać tytułową – złapałam się za głowę. Jednak tylko na chwilę. Wystarczyła bowiem odrobina wyobraźni i zaczęłam dostrzegać, w przeciwieństwie do większości bezdusznych internautów, że to może mieć potencjał. Dlatego finalna, fantastyczna postać Geralta, nie jest dla mnie zaskoczeniem. A serial ogólnie? Nie jest idealny, nie ustrzegł się przed błędami i momentami mam wrażenie, jakby otrzymał mniejszy, niż powinien, budżet – albo za dużo z niego wydano na Cavilla – ale w ogólnym rozrachunku jestem pozytywnie zaskoczona. Oglądało mi się Wiedźmina bardzo dobrze i smutno mi, że nie ma kolejnych odcinków do obejrzenia. Wiele można poprawić, ale myślę, że twórcy nie pozostaną głusi na opinie, komentarze, oceny, sugestie i nawet „hejt” krytyków i widzów. Jest jednak również wiele aspektów pozytywnych, dzięki którym serial się broni. Nie dziwi mnie natomiast taka fala rozczarowania (zwłaszcza wśród fanów pierwowzoru) – zbyt wielkie nadzieje były bowiem pokładane w serialu, urastając do rozmiarów nieosiągalnych przez zwykłych twórców, a nie np. magów ;).

Mateusz Cyra: Jestem fanem Wiedźmina od 2011 roku, gdy w Polsce pojawiło się pierwsze słuchowisko na podstawie Ostatniego życzenia. Znam całą sagę, grałem w dwie części gry, oglądałem polskie ekranizacje i generalnie świat wykreowany przez Sapkowskiego jest jednym z tych nielicznych, do których wracam cyklicznie i z przyjemnością co jakiś czas. Samych słuchowisk słuchałem już przynajmniej trzy razy (poza ostatnim na ten moment dostępnym tomem, którym jest bodajże Chrzest ognia). Dlatego śmiało mogę powiedzieć, że jestem fanem i czekałem na serial Netflixa z utęsknieniem i ogromnymi obawami. Najbardziej w zasadzie bałem się tego, że wielka amerykańska korporacja nie poczuje ducha twórczości Sapkowskiego i zrobi adaptację pustą niczym sakiewka Białego Wilka przed zleceniem. Na szczęście wcale tak się nie stało i im dłużej jestem po obejrzeniu, tym więcej zalet wyławiam, tym bardziej wizja twórców przypada mi do gustu i… ciągle rośnie moja końcowa ocena. Zresztą łapię się na tym, że już tęsknię za poszczególnymi scenami i ogólnym klimatem tego serialu. Choć oczywiście muszę dodać, że zauważam sporo wad i zdaję sobie sprawę, że pierwszy sezon cierpi na pewne dolegliwości, które na szczęście można zniwelować w kolejnym – na co mam wielkie nadzieje.

wiedźmin

WADY I ZALETY SERIALU

Michał: Niestety, ale Netflixowy Wiedźmin ma więcej wad niż zalet, dlatego też od nich zacznę, żeby móc zakończyć ten akapit jakimś pozytywnym słowem. Showrunnerka, Lauren Hissrich, zrealizowała swoją wizję tej opowieści i nie byłoby w tym nic złego, gdyby zrobiła to umiejętnie i z wyczuciem. Tymczasem otrzymaliśmy twór posklejany z kawałków, które nie do końca do siebie pasują. W tych ośmiu odcinkach zawarto, mniej lub bardziej wierne, adaptacje opowiadań Sapkowskiego. Problem w tym, że nie ograniczono się tylko do tego. Odniosłem wrażenie, że Hissrich stara się w pierwszym sezonie pokazać nam wszystko, mieszając ze sobą wydarzenia z wczesnych opowiadań, z tymi, które rozgrywają się już w trakcie sagi, dodając też coś od siebie – chciałbym powiedzieć, że szczyptę własnej inwencji, ale to raczej odpowiednik sytuacji, w której chcesz posolić zupę i okazuje się, że wieczko solniczki jest odkręcone. Mamy tutaj przeplatające się linie czasowe (które swoją realizacją wprowadzają tylko zamieszanie), mamy genezę Yennefer, która sprawiła, że ta postać przestała mnie w ogóle obchodzić (to, co jest u Sapkowskiego tylko subtelnie zaakcentowane, tutaj przybiera postać historii na trzy, cztery odcinki, opowiedzianej w taki sposób, że nie wywołała we mnie zupełnie żadnych emocji). Dokładnie to samo mogę zresztą powiedzieć na temat wątku Ciri – kompletnie nieangażująca historia dziewczynki, która ucieka przez las. Jedyne angażujące wątki to te, które zostały wyjęte żywcem ze stron książek (chociaż nawet one zostały niemiłosiernie spłycone), czyli głównie te z udziałem Geralta oraz interakcji Geralt-Jaskier. Bo właśnie największą zaletą Wiedźmina jest element, którego przed premierą obawiałem się najbardziej. Mam tutaj na myśli obsadzenie w roli tytułowej Henry’ego Cavilla, który włożył całe swoje (fanowskie) serce w kreację postaci Geralta. Do zalet niewątpliwie można zaliczyć też choreografię i dynamikę walk oraz naprawdę wpadającą w ucho muzykę (zarówno temat przewodni, jak i przyklejająca się do mózgu ballada Jaskra). Wniosek z tego jest prosty – gdyby więcej czasu ekranowego poświęcono tytułowej postaci, serial byłby niewątpliwie ciekawszy. Paradoksalnie jest za mało Wiedźmina w Wiedźminie.

Sylwia: No cóż, w większości tego Wielogłosu będę miała odmienne zdanie od Twojego i tak jest już w tym momencie. Moim zdaniem – i tu narażę się wielu osobom, z tego, co zdążyłam się już zorientować – scenariusz jest jedną z największych zalet serialu. I podkreślę jeszcze raz: zazwyczaj bardzo surowo oceniam filmy i seriale, będące przeniesieniem na ekran literatury. Netflixowy Wiedźmin jest zupełnie inny od książkowego, a jednocześnie bardzo podobny. Lauren Hissrich dokonała swoistej dekonstrukcji znanych nam historii i poskładała je na nowo, z tych samych elementów tworząc coś nowego i starego zarazem. I w moich oczach zrobiła to bardzo udanie. Przede wszystkim doceniam fakt, jak sprytnie przedstawiła losy Yennefer, Ciri i Geralta, rozdzielając je na 3 różne linie czasowe, gdzieniegdzie rzucając widzom podpowiedzi, jak mocno są one od siebie oddalone i w którym momencie obecnie się znajdujemy. I nie wierzę, że inteligentny i uważny widz (bez względu na to, czy czytał prozę Sapkowskiego, czy nie) pogubi się na dłużej niż chwilę. Przede wszystkim postaci Calanthe i Foltesta służą twórcom za punkt odniesienia, jeśli chodzi o upływ (również wsteczny) czasu. Zostało to zrobione z sensem – ani nie wprowadzono zbytniego chaosu bez wytłumaczenia, ani nie posiłkowano się dopiskami dla ostatnich leni, w stylu: „20 lat później”. Dodatkowym plusem jest to, że nie wplatając tego w żadne zbędne dialogi, pokazano od razu, że zarówno na wiedźminów, jak i na czarodziejów i czarodziejki, upływ czasu i starość działają zupełnie inaczej niż na zwykłych ludzi. I za to kolejny plus.

Wątek Yennefer to kolejna kwestia, w której się z Tobą kompletnie nie zgadzam. Pachnąca bzem i agrestem czarodziejka to postać, której nigdy nie lubiłam. Zimna suka – tak zawsze o niej myślałam. Jednocześnie – żeby ktoś mnie źle nie zrozumiał – ogromnie doceniałam jej postać w świetle wydarzeń i tego, czym jest dla uniwersum i jak wpływa na Geralta. Jednak nadal pozostawała zimną suką, dla której nie miałam cieplejszych uczuć. I dopiero serial Netflixa sprawił, że zaczęłam patrzeć na tę postać inaczej. Zaczęłam z empatią spoglądać na nią i jej poczynania. Jest oczywiście kilka kwestii, do których i tak się przyczepię, jeśli chodzi o jej wątek, ale uważam, że decyzja o tym, by rozwinąć to, o czym Sapkowski jedynie wspomniał, było jedną z lepszych decyzji twórców.

Casting to sprawa, którą w zależności od aktora – raz zapisuję po stronie wad, a raz zalet. Cavill w roli Geralta wypada świetnie, do Yennefer przyzwyczaiłam się szybciej, niż myślałam, Ciri niby pasuje, ale… no właśnie – za minus serialu uważam postarzenie postaci Zirael. Cirilla w swojej młodszej wersji, tak jak to było w książce, sprawdziłaby się o niebo lepiej z wielu względów. Chociażby dlatego, że prędzej podbiłaby nasze serca, a i jej relacja z Geraltem miałaby większe pole do popisu. Nie przeszkadzają mi czarnoskórzy aktorzy, bo przecież uniwersum wiedźmińskie dzieje się nie wiadomo gdzie dokładnie i nie wiadomo kiedy. Jest to zmyślony świat, więc pomieszanie ras i kolorów skóry nie powinno dziwić. Jedyne, czego tak naprawdę nie jestem w stanie wybaczyć to to, co zrobili z Triss. Ale o tym później. W ostatecznym rozrachunku jednak, mimo wszystko, casting również zaliczam jako zaletę serialu.

Co do kwesti technicznych, o których porozmwiamy później, również mam mieszane uczucia.

Nie mogę jednak odmówić serialowi tego, że wciągnął mnie, dostarczył rozrywki, przypomniał, jak ciekawe i bogate jest to uniwersum i sprawił, że mam ochotę wrócić zarówno do książek, jak i do gry. Jeśli mam wskazać, czego mi natomiast brakowało w serialu, to w moim odczuciu Geralt zdecydowanie za mało używał znaków. Ani razu nie pojawiło się moje ukochane igni! A musicie wiedzieć, że w grze mam igni wymasterowane jak ta lala. A w serialu igni nie ma. I w ogóle coś tych znaków mało.

I na koniec za mały budżet – to moim zdaniem największa wada serialu. Dlatego mam nadzieję, że drugi sezon nadrobi pewne braki pod tym względem.

wiedźmin

Mateusz N.: Na szali opinii, jaką stworzyliście, ja stanę gdzieś pośrodku. Uważam, że twórcy stanęli przed bardzo trudnym i karkołomnym zadaniem, by z jednej strony przenieść na ekran opowiadania o Wiedźminie, a z drugiej spiąć je jednak jakąś fabularną klamrą, która była potrzebna nie tylko do opowiedzenia spójnej historii w ramach tego sezonu, ale także będąca wstępem do kontynuacji w kolejnych. Niemniej jednak zastosowanie aż trzech ram czasowych powinno odbyć się w jakiś bardziej przystępny sposób, bo sam, mimo znajomości uniwersum, w jednym momencie na chwilę się pogubiłem. Nie zmieniłbym jednak samego pomysłu – to, że obserwujemy na zmianę trzech głównych bohaterów serialu, stworzyło pewne tempo opowiadania fabuły, które mi osobiście zagrało.

Ja również cieszę się, że serial postanowił nieco rozwinąć wątek przeszłości Yennefer, bo to po prostu wartość dodana dla fanów, której nie znamy. Nie chodziło w nim jedynie o samą Yennefer; dzięki temu wątkowi dość dobrze poznaliśmy nie tylko historię magii w tym świecie, ale również sposób jej działania. Niezwykle się cieszę, że twórcy rozwinęli ten temat, że nie ma tutaj po prostu czarodziejów rzucających kulami ognia. Cała koncepcja Chaosu i panowania nad nim, magii, która potrzebuje ofiary, by zadziałać, nadaje temu głębi.

W książkach bardzo ważnym elementem były rozgrywki polityczne. W serialu bardziej niż na władcach skupiamy się na doradzających im czarodziejach, bo najczęściej to oni przekazują nam informację o sytuacji geopolitycznej. Obawiam się jednak, że dla nowych widzów bardzo trudno będzie połapać się w tym, gdzie aktualnie się znajdujemy i co tak naprawdę oznacza Nilfgaardzka inwazja. Właśnie z tego powodu żałuję, że nie zdecydowano się na intro, które ukazywałoby w podobny sposób, jak Gra o Tron, mapę świata. To sprawiłoby, że te suche nazwy, rzucane tam i tu, jak Temeria, Aedirn czy Kaedwen, nabrałyby w wyobraźni niezaznajomionych z uniwersum Sapkowskiego jakichś realnych kształtów.

Największym zgrzytem natomiast były pewne zabiegi aktorskie, które wytrącały mnie z opowieści. O castingu stricte napiszę nieco niżej, ale na przykład sposób, w jaki przedstawiono driady, wydał mi się strasznie komiczny. I na rany Melitele, dlaczego one używały kusz? Ale prawdziwym hitem był czarnoskóry elf, towarzyszący Ciri. Próbowałem wyobrazić sobie, jak w filmowym Władcy Pierścieni nagle część elfów to Murzyni i jedyne, co pojawiło mi się w wyobraźni, to jakaś parodia dzieła Tolkiena.

Mateusz C.: Ja jednak dostrzegam w serialu więcej zalet niż wad. Zacznę od tego, co mi nie zagrało – postać Ciri. Już od momentu, gdy pojawiło się pierwsze zdjęcie tej aktorki, wiedziałem, że nie będzie mi się podobać w serialu i niestety, gdy już obejrzałem pierwszy sezon, podtrzymuję swoje zdanie. Gdy oglądam Freyę Allan, to mam wrażenie, że patrzę na jakiegoś średnio wykonanego robota – ma dziewczyna coś takiego w twarzy, że po prostu źle mi się na nią patrzy. Pomijając samą aparycję – nie odpowiada mi, że twórcy zdecydowali się na postarzenie Cirilli. Nie wierzę, że nie było dobrej młodej aktorki, która byłaby w stanie udźwignąć rolę zadziornej i upartej księżniczki Cintry. A prawda jest taka, że w opowiadaniach spora część tego uroku związanego z relacją Geralta i Ciri (oraz Yennefer i Ciri) była w tym, że bohaterka była dziewczynką, która wiele rzeczy pojmowała na swój – okropecznie – uroczy sposób. W serialu sam wątek Lwiątka z Cintry jest też w serialu za długi.

Mam również problem z niektórymi efektami specjalnymi użytymi w serialu. Na sześć ukazanych potworów, tak naprawdę tylko dwa były „ładne” wizualnie (Ghule i brutalnie zamordowany przez rycerza stwór), a cała reszta budziła albo uśmiech politowania, albo jęk zawodu.

Zgadzam się z przedmówcami o miejscami nieudanym castingu – żądam płomiennorudej Triss i pięknych, młodo wyglądających czarodziejek, czego niestety nie można powiedzieć o żadnej pokazanej w pierwszym sezonie poza Yennefer i Sabrinie.

Jeśli zaś chodzi o zalety – moje zdanie jest bardzo zbliżone do tego, co sądzi Sylwia. Jestem wielkim fanem zabiegu zastosowanego przez twórców i pokazania nam trzech różnych linii czasowych. Był to moim zdaniem zabieg niezbędny, żeby sensownie wprowadzić zarówno Ciri, jak i Yennefer, dodatkowo podkreślając przy tym, że w tej historii są one równie ważne, co Rzeźnik z Blaviken. Nie mogę przy tym zgodzić się z zarzutami wielu osób odnośnie do tego, że te trzy linie czasowe robią więcej szkody niż pożytku dla opowieści i są często mylące. Twórcy naprawdę na każdym kroku dają widzom podpowiedzi, kiedy coś się dzieje. A to rysując historię polityczną Cintry (Królowa Calanthe w ogóle jest kluczem do zrozumienia tych przeskoków czasowych), a to za pomocą strojów Geralta, a to dzięki dialogom wypowiadanym przez poszczególnych bohaterów. Jeśli komuś to umknęło – zakładam, że na chwilę zerknął w powiadomienie na telefonie, nie wciskając uprzednio pauzy na Netflixie, bądź po prostu oglądał nieuważnie i z dobrego serca polecam obejrzeć to wszystko raz jeszcze.

Nieoczekiwaną zaletą tego serialu jest dla mnie odczarowanie postaci Yennefer. Zarówno w prozie Sapkowskiego, jak i w grach CD Projekt Red Yennefer była u mnie zawsze na czarnej liście i mimo pozytywnych momentów w wykonaniu czarodziejki z Vengerbergu – pałałem do niej czystą niechęcią i zawsze byłem bardziej team Triss, bo Yen była zawsze zimną suką. Twórcy dokonali niemożliwego i sprawili, że polubiłem tę postać. Wprowadzenie jej wątku w sposób odmienny od Sapkowskiego jest mistrzostwem świata i zostało ono wykonane tak, że mam pewność, iż autor pierwowzoru często był pytany o genezę tej bohaterki, bo w moment uwierzyłem, że jej młodość właśnie tak mogła wyglądać i miała znaczący wpływ na to, jakim człowiekiem w dorosłym życiu stała się czarodziejka pachnąca bzem i agrestem.

Podobało mi się wiele drobnych rzeczy w serialu i pewnie w dalszych częściach naszej rozmowy podkreślę to czy tamto – w ogólnym rozrachunku bawiłem się świetnie i mój główny niedosyt spowodowany jest tym, że dostaliśmy TYLKO osiem odcinków.

wiedźmin

PROBLEMATYKA

Michał: Serial, podobnie jak książkowy pierwowzór, próbuje nam pokazać problem człowieczeństwa i rasizmu, braku różnicy między mniejszym a większym złem, czy klasycznego „kto jest większym potworem – kreatury, które Wiedźmin ubija, czy ludzie, którzy go zatrudniają”. Problem tylko w tym, że serial robi to wyjątkowo nieudolnie, wstawiając jakieś zupełnie niepotrzebne „upiększenia” w scenach, które tego nie wymagają, wymyślając zupełnie nowe motywy, które nie mają w sobie w ogóle żadnej siły, a pomijając te, które w książkach naprawdę poruszały. Jednym zdaniem – problematyka Netflixowego Wiedźmina jest nijaka i płytka jak kałuża.

Sylwia: Zgodzę się z tym, że serial mógł o wiele lepiej poruszyć problematykę znaną nam z książek – chociażby to, co powiedziałeś o potworach. Nie jest jednak źle. Należałoby także wspomnieć o Chaosie i Przeznaczeniu. Są to dwie przeciwstawne siły, które, zdaje się, mają największą moc sprawczą w serialu. A raczej jedno z nich ma moc sprawczą, a drugie sprawczą lub niszczącą – w zależności od tego, do czego się wspomnianego chaosu użyje. Podobało mi się, że całkiem sprawnie i dobitnie, ale nie „łopatologicznie” zostało pokazane to, co w naszym świecie niemalże nie istnieje, a jest integralną częścią świata wykreowanego przez Sapkowskiego – to, że przeznaczenie, obietnice, dane słowo, niepisane prawa, legendy… Mają wielką moc. W Wiedźminie każda złamana obietnica niesie ze sobą konsekwencje, a każde opieranie się Przeznaczeniu jest walką z wiatrakami. I cieszę się, że to poruszyli, bo jest to coś, co niezwykle mocno zapadło mi w pamięć po przeczytaniu książek.

Zarysowane zostaje również to, że pragnienie miłości jest w każdym z nas, bez względu na to, jak wyglądamy, kim jesteśmy i czy według świata coś znaczymy. Mutant, czarodziejka, przemieniony w jeża człowiek, księżniczka, żebrak, elf, smok… Każdy nosi w sobie pragnienie miłości i u niemal każdego wiąże się ono z pragnieniem pozostawienia czegoś po sobie na tym świecie.

Mateusz N.: Twórcy nie zawsze z powodzeniem, ale próbowali oddać moralną szarość i brutalność tego uniwersum. To nie kolorowy świat z dzielnymi rycerzami, odzianymi na biało czarodziejami i praworządnymi władcami. Tutaj potwory muszą tropić stworzeni do tego mutanci, którzy robią to dla pieniędzy, magia jest siłą, która może zabić tego, który się nią posługuje, a władcy bez mrugnięcia okiem wyrzynają nie tylko swoich wrogów, ale również bliskie osoby, jeśli pomoże im to w osiągnięciu celu.

Mateusz C.: Wiedźmin jako taki należy do gatunku dark fantasy i przez większość czasu czuć to na ekranie (chociaż czasami niestety twórcy postawili na przesadny koloryt tego świata), ale nie znaczy to zaraz, że mamy do czynienia z dziełem pozbawionym głębi i dylematów moralnych. Przede wszystkim jednak Wiedźmin jest opowieścią o miłości i jak dobrze powiedziała Sylwia – uniwersum stworzone przez Sapkowskiego (oraz jego wszelkie adaptacje, w tym omawiany tu serial) często w smutny, pozbawiony nadziei sposób pokazuje, że pragnienie miłości tkwi we wszystkich istotach.  Nie zgodzę się z Michałem, że serial nieudolnie przedstawia wymienione przez niego problemy (pojmowanie zła, rasizm, moralność) – uważam, że serial robi to w zadowalający sposób, a przecież przedstawiona tu historia daje jasny sygnał, że pewne kwestie będą tylko rozwijane. Jasne, nie ma tu często takiej głębi, jak w opowiadaniach (choćby przez brak niezwykle rozbudowanych dialogów), ale moim zdaniem to kwestia tego, że język filmowy/serialowy rządzi się innymi prawami niż literatura. Tutaj bardzo dużo zostaje nam przemycone w kąśliwych uwagach rzuconych przez „szarych” mieszkańców królestw, we wzmiankach dotyczących konfliktu z elfami czy w zachowaniach samego Geralta, Yennefer czy komentarzach Jaskra.

wiedźmin

NAJLEPSZY ODCINEK / SCENA

Michał: Nie wskażę najlepszego odcinka, bo po prostu go nie ma. Jestem za to w stanie wybrać kilka najlepszych scen, które chociaż na chwilę pozwoliły mi uwierzyć w ten serial. Słynna rzeź w Blaviken (od której Geralt wziął swój niechlubny przydomek) była chyba najjaśniejszym punktem całej produkcji (pomijając już fakt całkowitego spłycenia relacji Geralt-Renfri, pozbawiając tę walkę jakiejkolwiek głębszej motywacji). Samo to, że Cavill osobiście macha mieczem, robiąc to z naprawdę zadziwiającym profesjonalizmem, pozwoliło na nakręcenie tego starcia bez żadnych cięć ukrywających obecność dublera, a szermierka Geralta sprawiła, że naprawdę opadła mi szczęka. A jako że była to scena z pierwszego odcinka, spowodowała, że w tym momencie uwierzyłem w to, że to będzie świetny serial. Tym większe było moje rozczarowanie później. Inną świetną sceną jest moment, kiedy Jaskier komponuje balladę Rzućże grosz Wiedźminowi, z zamiarem ocieplenia jego wizerunku wśród ludzi, a także scena, która jest niejako kontynuacją tamtej, kiedy ludzie zgromadzeni w karczmie, przekonani są o śmierci Geralta, który to został połknięty przez straszliwą selkimorę. Chwilę później pojawia się Wiedźmin, cały uwalany wnętrznościami potwora, a Jaskier zarzuca pierwsze słowa swojej ballady, którą tłum ochoczo podejmuje. Te pojedyncze jasne punkty, pozwoliły mi przetrwać do końca pierwszego sezonu.

Sylwia: Co do walki w Blaviken: zgodzę się – nie do wiary! – w całej rozciągłości. Już w pierwszym odcinku twórcy dali nam zasmakować tej cudownej wiedźmińskości. Bardzo podobała mi się krótka scena, w której Jeż nalega, by mógł się odwdzięczyć Geraltowi, a po wymiotach Pavetty wiedźmin mówi soczyste fuck. Śliczne to było. No i przepraszam bardzo, ale muszę wspomnieć o scenie w wannie, kiedy to Biały Wilk pyta Yennefer, co sobie poprawiła, na jaki defekt cierpiała. Rozdwojone końcówki wygrały wszystko. Przewijaliśmy tę scenę, bo byłam pewna, że to tylko polskie tłumaczenie, ale nie! Ach, ten Geralt. Zawsze w punkt.

Podobała mi się również scena otwierająca odcinek 5. Kiedy Geralt łowi dżina, a obok ma trajkoczącego Jaskra. Dlaczego lubię tę scenę? Bo to jeden z niewielu momentów, kiedy widzimy, jak wbrew pozorom bardzo ludzki jest ten nasz Geralt. Jak można go wyprowadzić z równowagi, jaki bywa zakłopotany i niezdarny. W ogóle uważam, że ten odcinek był naprawdę niezły.

Mateusz N.: Gdybym miał wybrać jeden odcinek, pewnie byłby to pierwszy, oparty w dużej mierze na opowiadaniu Mniejsze zło. Chociaż nie był idealny, bo nie ma w nim mowy o Tridamskim ultimatum, które pokazywało zarówno tchórzostwo i obojętność na los mieszkańców Blaviken Stregobora, jak i determinację Renfri, to jednak sama rola Dzierzby i chemia między nią a Geraltem sprawia, że to odcinek, który wywołał u mnie najwięcej emocji. O ile walka z ludźmi Renfri mogła być nieco dłuższa i ciekawiej pokazana, o tyle starcie z samą dziewczyną wypadło genialnie, zdecydowanie jest to jedna z najlepszych momentów w serialu Netflixa. Osobiście wymieniłbym jeszcze dwie. Pierwsza to scena walki ze strzygą, czuć było w niej zagrożenie i siłę ciosów. Była też ciekawie zmontowana, pokazując na przemian sceny walki Geralta z potworem i przemianę Yennefer. Druga scena to eskortowanie przez Yennefer żony jednego z władców. Krwawa, dynamiczna, okraszona naprawdę dobrymi efektami specjalnymi oraz mocnym finałem.

Mateusz C.: Ja również nie wskażę najlepszego odcinka, ale mam kilkanaście ulubionych scen. Ten tekst i tak przybierze kolosalne rozmiary, dlatego nie widzę powodów, żeby jeszcze wydłużać jego objętość wymienianiem wszystkiego, co zyskało moją aprobatę. Dlatego ograniczę się do ogólników. Jestem zachwycony bitwą o Sodden i użyciem magii w niej – właśnie tak powinno się przedstawiać magię w fantastyce. Choreografia walk to istne cudo, które po prostu budzi zachwyt. Podobała mi się kłótnia Geralta z Yennefer w trakcie starcia z dżinnem (nie tylko dlatego, że były na ekranie cycki). Fajnie pokazali rozwijającą się relację Jaskra z Geraltem i sam wątek Jaskra jako PR-owca Białego Wilka. No i chyba większość scen z królową Calanthę zapisuję na plus.

Michał: O nie, przypomniałeś mi o bitwie o Sodden. Dla mnie to był jeden z najbardziej „porażkowych” motywów (podobnie jak przy genezie Yennefer, pokazali tutaj dosłownie coś, co powinno pozostać w sferze domysłów).

wiedźmin

NAJGORSZY ODCINEK / SCENA

Michał: Prawie każda scena z udziałem Ciri. I nie chodzi mi o aktorkę, bo Freya Allan wypadła w tej roli całkiem nieźle i naprawdę robiła, co mogła. Chodzi o sposób, w jaki wątek Ciri został poprowadzony, sprawiając, że jej losy stały mi się całkowicie obojętne i czekałem tylko na kolejne sceny z Wiedźminem (bo te z udziałem Yennefer również niestety nie były w stanie mnie w ogóle poruszyć). A już największym grzechem scenarzystów była scena finałowa, znana dobrze z opowiadania Coś więcej. U Sapkowskiego było to długo wyczekiwane spotkanie Geralta z Ciri, po tym, jak mieli już jakąś wspólną przeszłość, przeżyli jakieś przygody razem, a potem zostali rozdzieleni, po tym, jak Geralt świadomie zrezygnował z przeznaczenia i odstąpił od prawa niespodzianki. W takich okolicznościach to spotkanie naprawdę poruszało. Tymczasem, w wersji serialowej, mamy spotkanie dwóch kompletnie nieznajomych osób, znających się jedynie ze słyszenia. Rzeczywiście, bardzo „wiarygodnie” wypadła ta scena, kiedy Ciri pada w objęcia wielkiego, groźnego, zakrwawionego człowieka o dziwnych oczach, którego widzi pierwszy raz w życiu…

Sylwia: W tej kategorii mam do wymienienia aż trzy sceny. Jedną z nich jest, podobnie jak u Ciebie, final serialu, w którym to Ciri spotyka Geralta, a Geralt Ciri. Ich spotkanie zostało pozbawione jakiegokolwiek wzruszenia, mocy, siły rażenia. I tu niestety decyzja o tym, by usunąć wątek o ich spotkaniu w Brokilonie okazuje się niezbyt trafiona. W ramiona padają sobie bowiem dwie obce osoby. Okej, wiemy, że Geralt już wie, bo cały czas dźwięczą mu w uszach słowa Renfri. Wiemy, że Ciri już wie, bo ma te swoje zdolności i słyszy głos. Ale no mimo wszystko – nie znają się i takie czułości? Nie, nie, nie. Jestem strasznie rozczarowana tą sceną. Tym bardziej że był to finał. No i powiedzcie mi, po jaką cholerę ona wbiegła do tego lasu, żeby po chwili zawrócić i rzucić się na Geralta? No ni w ząb nie rozumiem.

Drugą sceną jest metamorfoza, przemiana, zabieg ginekologiczny – zwał jak zwał – Yennefer. O ile jej wątek naprawdę mi się podoba i oglądałam go z ciekawością, tak ta scena była dla mnie zbędna, przeciągnięta, niepotrzebnie hojnie obdarzona golizną i po prostu zbyt dosłowna. Po co, po co, po co? Nie można było pokazać tego jakoś tak kątem oka przysłowiowym? Albo tylko dać nam posłuchać fragmentu rozmowy i krzyku Yen zza zamkniętych drzwi, a później zobaczyć jej przemienioną już postać? A tak dostaliśmy ni to salon kosmetyczny, ni to gabinet ginekologiczny, ni to wybieg miss… sama nie wiem, co to było. Ale było złe.

I ostatnia już, trzecia scena, o którą jestem zła na twórców. Chodzi mi o odcinek, w którym na warsztat wzięto opowiadanie Kraniec świata. I nie chodzi mi o to, że w serialu Geralt dopiero poznaje Jaskra, bo kompletnie mi to nie przeszkadza i myślę, że to nawet dobrze, iż postanowili dać nam wgląd w sam początek ich realacji. Nie wspomnę już nawet o fatalne zrobionym diabole, który wygląda po prostu tandetnie. Ale scena rozmowy Filavandrela z Geraltem została poprowadzona byle jak i chaotycznie, przez co cały jej potencjał został podeptany. I do tego te stroje elfów, które wydawały mi się takie… tanie? Nie wiem, może już się czepiam tej sceny na siłę, ale nic mi tam nie zagrało. A szkoda. Chociaż podobno Olbrychski wypadł jeszcze gorzej.

Mateusz N.: Ja bym jednak trochę bronił tej ostatniej sceny. Nie była jakaś wybitna, ale też nie wieszałbym aż tak na niej psów. Faktycznie nasi bohaterowie nie znają się, ale mówimy tutaj przecież o przeznaczeniu – Ciri mogła po prostu czuć, że to Geralt, którego miała znaleźć. Moc tej sceny dla mnie wygrana została inaczej – przez tułaczkę i ucieczkę przed wojną i śmiercią przez Lwiątko z Cintry. Przez cały sezon kryje się, nie mogąc zaufać nawet tym, których zna, i wreszcie w końcu spotyka wiedźmina, który ma być jej ratunkiem.

Sylwia: A wiesz, że masz trochę racji? Kiedy pomyśleć o tym w ten sposób, jako o scenie, która miała podkreślać wagę przeznaczenia i tego, jak wpływa ono na bohaterów, determinuje ich i jak mu – przede wszystkim – zawierzają… to jestem w stanie wybronić ją sama przed sobą. Nadal jednak nie wywołuje ona we mnie takich emocji, jak powinna.

Mateusz C.: Zgadzam się, że sceny z Ciri to ogólnie najsłabsza część pierwszego sezonu. Dla mnie jednak jej wątek w samych książkach nie był ulubionym i jak na razie – serial nie odczarował tego problemu, dodatkowo tworząc kolejny, troszkę nielogiczny ciąg przyczynowo-skutkowy, o którym wspomnieliście już wcześniej. W opowiadaniach Ciri i Geralt spotkali się w Brokilonie, gdzie zdążyli się poznać i poczuli, że dobrze im się spędza wspólnie czas. Dlatego ich spotkanie w gospodarstwie Yurgi i jego żony Złotolitki ma jakąś emocjonalną głębię, a tutaj jest… niezrozumiałe. Do tego ten pseudocliffhanger w postaci pytania Ciri był moim zdaniem zbędny.

Natomiast dla mnie najgorszą sceną jest cała sekwencja, w której Geralt walczy ze Strzygą (wątłą, wyglądającą jak zasuszona śliwka), a Yennefer staje się tą osobą, którą znamy z kart dzieł Sapkowskiego. Walka nie podobała mi się dlatego, że wciąż zbyt żywo pamiętam animację (stworzoną zresztą przez Tomasza Bagińskiego) do pierwszej części gry, w której zaprezentowane zostało to starcie i wypadło ono zdecydowanie lepiej niż w serialu. A zestawienie tego z przemianą Yennefer było dla mnie po prostu przesadną oczywistością. Wizualnie nic do tej sceny nie mam, ale przeplatanie obu przemian było moim zdaniem niepotrzebne.

wiedźmin

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Michał: Dlaczego Sir Lazlo zginął tak szybko, jak się pojawił? Bo MUSIAŁ <badum-tsss>. Ot, taki sucharek, godny Karola Strasburgera (czyli prezentujący podobny poziom, jak ten serial). Jako że przypadł mi pierwszy akapit w tej sekcji, pozwolę sobie omówić samego Geralta z Rivii (żeby nie musieć już pastwić się nad Yennefer i Ciri). Historię Białego Wilka poznajemy, podobnie jak u pozostałych postaci, w sposób nie do końca linearny, lecz mimo wszystko zgodny z chronologią, przeskakując pomiędzy czasami i wydarzeniami znanymi z opowiadań. Zaczynamy więc od Blaviken (czyli ekranizacji Mniejszego zła, które właśnie z punktu widzenia chronologii jest jedną z pierwszych znanych przygód Geralta) i starcia wiedźmina z kikimorą (ukazanego w bardzo obiecujący sposób, skutecznie zacierając wspomnienia gumowych macek z filmu Brodzkiego) oraz jego późniejszego spotkania z Renfri i czarodziejem Stregoborem, kiedy to Geralt orientuje się, że wylądował między młotem a kowadłem. Już od samego początku wiedźmin jest taki, jak powinien być – milczący profesjonalista, odpowiadający półsłówkami; oschły, lecz mimo tego niepozbawiony zarówno humoru, jak i honoru, w postaci swoistego kodeksu moralnego; obozujący poza miastem, za jedynego towarzysza rozmów mając tylko Płotkę – swojego wiernego wierzchowca. Wiedźmin, stanowiący jakby nie patrzeć, główną oś napędową tego tytułu, jest na szczęście jego największą zaletą i cieszę się, że chociaż najważniejszy element tej produkcji się udał.

Sylwia: W takim razie, jako że wypowiadam się jako druga, pozwolę sobie wziąć na tapet naszą ukochaną (albo i nie) Yennefer. Yen, która w końcu zyskuje jakieś zaplecze, jakiś bagaż doświadczeń. Tu mogłabym się pokusić o jakiś żart z garbem, ale Michał wykorzystał już cały limit sucharów przeznaczony na ten Wielogłos. Poznajemy ją jako młodą, zahukaną dziewczynę, której defekt kręgosłupa i żuchwy uniemożliwiają normalne życie. Sytuacji nie poprawia fakt, że przybrany ojciec sprzedaje ją za tytułowe 4 marki. Nie poprawia? No cóż, finalnie właśnie poprawia, bo Yennefer trafia do Aretuzy, szkoły dla czarodziejek i tam uczy się panować nad Chaosem i tworzyć magię. I choć przyznaję, że jej przemiana (mentalna) mogłaby być ukazana jeszcze lepiej (ale to z kolei jeszcze bardziej rozciągnęłoby jej wątek, który i tak nie wszystkim przypadł do gustu), to w moim odczuciu i tak wypada wiarygodnie. Poznajemy jej motywację i wiemy – albo przynajmniej domyślamy się – co sprawiło, że czarodziejka, jaką znamy z sagi, jest zimna, wyrachowana i manipuluje ludźmi. Właśnie tego nauczyło ją życie  – że jeśli taka nie będzie, to ona stanie się przedmiotem manipulacji albo, nie daj Boże, drwin i kpin. Nauczyła się też szybko, że wygląd i atrybuty, jakie daje jej kobiecość, pomogą jej załatwić niejedno, więc chętnie z tego korzysta. W serialu niemal od razu jednak twórcy pokazują nam jej drugą, emocjonalną stronę. Momentami wydawało mi się, że zbyt duży nacisk położono na podkreślenie jej pragnienia posiadania dziecka. Jednak z czasem zrozumiałam, że twórcy wiedzą, co robią, i nie tylko jest to ważne dla złagodzenia jej wizerunku, ale będzie także ważne później. To zresztą pokazuje, jaką osobą jest Yennefer – taką, która chce zjeść ciastko i mieć ciastko. Doskonale wiedziała, jakiego poświęcenia się od niej wymaga, zgodziła się na nie, a jednak cała jej późniejsza postawa wyraża nawet nie tyle żal, co pretensje o to, co jej zabrano. To prowadzi nas powoli do Yen, którą znamy – Yen, która chce wszystkiego. Która chce być potężna i mieć władzę, bo władza pozwala jej panować również nad tym, by nie zostać zranioną ponownie. By nie zostać skrzywdzoną i sprzedaną za 4 marki. Za to pokochałam scenariusz. Bo teraz o wiele bardziej „kupuję” postać czarodziejki z Vengerbergu, Rozumiem, skąd w niej dystans do świata i strach przed uczuciami.

Mateusz C.: To ja opowiem, co myślę na temat Jaskra. Wersja krótka: Jestem zachwycony. Wersja rozbudowana: Bardzo mnie cieszy fakt, że Jaskier w serialu Netflixa jest niemal kropka w kropkę tym Jaskrem, którego znamy z kart dzieł Sapkowskiego. Nosi kolorowe ubrania, ma miłą aparycję i z powodzeniem mógłby być pomylony z elfem. Zdecydowanie przejawia sporą megalomanię i miejscami niemiłosiernie histeryzuje; bywa irytujący jak komary nad jeziorem w środku upalnego lata. Ma cięty dowcip, uwielbia dobry napitek i nie jest obojętny na kobiece wdzięki. Świetnie uzupełnia się z mrukliwym i negatywnie nastawionym do otoczenia Geraltem, do tego zdaje się nie zwracać uwagi na liczne docinki ze strony wiedźmina (zapewne dzięki temu ich relacja ma w ogóle prawo się rozwijać). Jaskier przejawia niesamowitą łatwość w komponowaniu pieśni, czego dowodem jest rewelacyjna i przyczepiająca się do człowieka PR-owa laurka dla Białego Wilka, zatytułowana Toss a Coin to Your Witcher. Bardzo mnie cieszy, że adaptacyjny Jaskier wreszcie doczekał się swojej godnej wersji, ponieważ dotychczas ani gry, ani tym bardziej polskie ekranizacje nie zrobiły dla Jaskra nic dobrego. Proszę o wybaczenie, Panie Zamachowski, ale o ile bard z Pana przedni i Kaczmarski byłby dumny, o tyle Jaskier z Pana żaden.

wiedźmin

AKTORSTWO

Michał: Na temat Cavilla chyba powiedziałem już wszystko. Mimo początkowych obaw ten wybór castingowy okazał się strzałem w dziesiątkę. Prawie to samo powiedzieć można na temat Joego Bateya, wcielającego się w Jaskra, który w bardzo udany sposób portretuje pyskatego trubadura-kobieciarza. Niestety, nie mogę tego powiedzieć o pozostałych dwóch, kluczowych postaciach, bo zarówno Yennefer w interpretacji Anyi Chalotry, jak i Ciri w wykonaniu Freyi Allan pozostawiają wiele do życzenia. Nie zrozumcie mnie źle, obie dziewczyny nie są złymi aktorkami, bo są pewne nieliczne momenty, w których widać ich potencjał. Po prostu scenariuszowe rozwiązania powodują, że patrzy się na nie z zupełną obojętnością. Wielka to szkoda, bo przecież Chalotra jest piękną kobietą i jej wersja czarodziejki z Vengerbergu naprawdę mogła się udać i prawdopodobnie udałaby się, gdyby postać ta została przedstawiona w momencie, kiedy prosi o sok jabłkowy, zamiast bawić się w zupełnie niepotrzebną genezę i pseudogłęboką drogę, jaką przebyła od uwalanej łajnem garbuski (można było to zostawić na przykład na kolejne sezony, jeśli już było tak niezbędne). Na temat drugiego i trzeciego planu również można powiedzieć niewiele dobrego. Na wyróżnienie zasługuje na pewno Emma Appleton, czyli Renfri – ta aktorka powinna dostać zdecydowanie więcej czasu ekranowego, a najlepiej zupełnie inną rolę (uważam, że świetnie sprawdziłaby się w roli Triss Merigold, w przeciwieństwie do zupełnie bezpłciowej Anny Shaffer). Całkiem nieźle wypada też Adam Levy, jako Myszowór – to jeden z niewielu przypadków, kiedy rozwinięcie postaci w stosunku do literackiego pierwowzoru wyszło na plus. Także Jodhi May pokazuje niezły warsztat, mimo że królowa Calanthe w jej wykonaniu to zupełnie inna postać niż ta w wersji Sapkowskiego. Nasz wielki, polski akcent w postaci Macieja Musiała można podsumować sucharem zaserwowanym na początku omówienia postaci.

Mateusz N.: Och, casting w tym serialu to niestety strasznie dziwna farsa. Już pierwsze ogłoszone nazwiska, związane z serialem, nie napawały mnie optymizmem, niemniej postanowiłem podejść do wszystkich aktorów z otwartą głową, bo wiadomo, że aktorska charyzma czy charakteryzacja mogą zmienić naprawdę wiele. Zgadzam się z Michałem, że Henry Cavill wypadł naprawdę dobrze. Jego głos świetnie pasuje do roli, a fakt, że sam uczestniczył we wszystkich kręconych scenach, na pewno pomógł mu wejść w postać i lepiej ją odegrać. Freya Allan również mnie przekonała. Jej Ciri jest oczywiście nieco starsza, niż mówi książka, ale wiadomo, że w serialu łatwiej potem będzie kontynuować jej wątek, w Grze o Tron wszystkie dzieci Neda Starka również były starsze niż w pierwszym tomie Pieśni Lodu i Ognia.

Największy problem mam z odtwórczynią roli Yennefer. Anya Chalotra naprawdę robiła, co mogła, by stworzyć postać skomplikowaną, krwistą i przechodzącą faktyczną przemianę, nie tylko fizyczną. Niestety mimo ciekawego wątku i moich ogromnych starań, do samego końca nie dostrzegłem w tej młodej aktorce silnej i pewnej siebie Yennefer z Vengerbergu. To po prostu był zły casting, sorry Netflix.

wiedźmin

Mateusz C.: Ja tam zakładam fanklub Chalotry i nie mogę wyjść z podziwu, jak świetny finalnie okazał się to wybór!

Mateusz N.: Jeszcze gorzej moim zdaniem wypadli Jaskier i Triss Merigold. Joey Batey z zupełnie niecharakterystyczną twarzą nie pokazał za grosz charyzmy, był nieśmieszny i po prostu irytujący. Zbigniew Zamachowski był kompletnie niepodobny do książkowego pierwowzoru, ale mimo to potrafił stworzyć Jaskra, w którego dało się uwierzyć i polubić. Ogromna w tym zasługa świetnych ballad, których w produkcji Netflixa ze świecą szukać. O Triss nawet nie wiem, co mam napisać. Anna Shaffer jest kompletnie miałka i nijaka. A jeśli znajdę kogoś, kto w ten sposób wyobrażał sobie wygląd czarodziejki Merigold, to obiecuję, że przejdę całego Wiedźmina 3, walcząc jedynie patelnią [trzymamy za słowo! – przyp. red.] Wystarczy powiedzieć, że serialowa Płotka miała więcej charyzmy niż Triss i Jaskier razem wzięci.

To wszystko jest tym bardziej zaskakujące, że na drugim planie jest o niebo lepiej. Przede wszystkim świetna MyAnna Buring jako czarodziejka Tissaia de Vries, rektorka Aretuzy. Fenomenalna Renfri, o której wspomniał już Michał. Królowa Calanthe i Eist Tuirseach. Nawet Cahir, mimo krótkiego czasu ekranowego, zapowiada ciekawą postać, bo w fizjonomii Eamona Farrena jest coś intrygującego i tajemniczego. Ach, zapomniałbym jeszcze o Yarpenie, piękna, przeszarżowana rola Jeremy’ego Crawforda, wprowadzająca nieco humoru.

Sylwia: Ja jestem w dużej mierze zadowolona tak z castingu, jak i z gry aktorskiej. Henry Cavill wypadł fantastycznie w roli Geralta i tu, na szczęście, zgadzamy się wszyscy. Swoją drogą jest to ciekawe, że coś, na co najbardziej chyba narzekano po ujawnieniu nazwisk, a nawet po pierwszych wyciekach, w których Cavill miał już wstępną charakteryzację, okazuje się finalnie największym plusem dla wielu. To z kolei każe mi wierzyć, że drugi sezon nie raz nas zaskoczy – a zwłaszcza tych, którzy na niego narzekają.

Do rzeczy jednak. Anya Chalotra, choć odbiega bardzo mocno od moich wyobrażeń o Yennefer, zagrała świetnie i jej wersja czarodziejki bardzo mnie przekonuje. Wierzę, że zrobiła wszystko, by oddać postać, którą przyszło jej zagrać. Bardzo dobrze pokazała też dwie różne twarze Yennefer. Aktorka doskonale zagrała zarówno zahukaną, niechcianą dziewczynę stojącą na skraju tragedii, jak i potężną czarodziejkę, która wie, że jest ważna i chce być jeszcze ważniejsza i potężniejsza. Freya Allan wypadła nieźle, ale sądzę, że jeszcze nie pokazała wszystkiego, bo scenariusz akurat w jej przypadku nie był moim zdaniem wyjątkowo łaskawy i bogaty. Nie zgodzę się z Tobą, Mateusz, co do tego, co pokazał nam na ekranie Joey Batey. Ja jego Jaskra kupuję w stu procentach. Uwielbiam go od jego pierwszego pojawienia się na ekranie, uważam, że został dobrany wyśmienicie i robi dla serialu mnóstwo dobrego. Toss a Coin to Your Witcher już teraz jest rewelacją i mam nadzieję, że drugi sezon dostarczy nam więcej takich perełek. Denerwujący, ale zabawny, wygadany, ale tchórzliwy, kobieciarz, ale o dobrym sercu, bard, ale i przyjaciel… To wszystko otrzymałam w jego wykonaniu i bardzo się z tego cieszę. Uwielbiam chemię między nim a Cavillem i świetnie się bawię, oglądając ich razem. Zgodzę się natomiast co do Triss Meriglod, czyli Anny Shaffer. Fatalny casting to jedno, ale drewniana i totalnie pozbawiona polotu i jakiejkolwiek głębi gra aktorki to drugie. Niestety, na chwile obecną to jest największy zawód tego serialu. Co więcej – ostatnimi dniami, już po obejrzeniu wszystkich 8 odcinków, dużo czytałam opinii, recenzji i komentarzy pod nimi. I bez względu na to, czy ktoś jest serialem zachwycony, czy wręcz przeciwnie (a opinie są zaskakująco skrajne!), wybór Shaffer na Triss Merigold pojawia się najczęściej jako wada i zawód.

Wspomnę jeszcze o królowej Calanthe, czyli Jodhi May. Ta aktorka wygrała dla mnie drugi plan! Fantastyczna, charyzmatyczna, rewelacyjna. No zakochałam się w niej!

Mateusz C.: Ja, szczerze mówiąc, nigdy jakoś nie wyobraziłem sobie Yennefer na tyle szczegółowo, by wymagać od niej jakiejś konkretnie wyglądającej twarzy. Może serialowa Yen powinna mieć częściej loki, a nie wyprostowane włosy, ale to w zasadzie jedyna „przywara” Chalotry, która jest po prostu genialna i obok Cavilla oraz Jodhi May (Królowa Calanthe) zaprezentowała się w pierwszej odsłonie serialu najlepiej, jeśli chodzi o aktorstwo. Zakładam, że jej fizyczność odbiega od wyobrażeń wielu osób, ale ja jej wersję Yennefer kupiłem praktycznie z marszu i w tym momencie, gdy myślę o czarodziejce z Vengerbergu, to widzę przed oczami Anyę Chalotrę.

Przyznam, że serialowa Calanthe odbiega zupełnie od mojego wyobrażenia królowej Cintry, aczkolwiek za sprawą Jodhi May ja w pełni kupuję taką wersję Lwicy z Cintry. Zgodzę się ze wszystkimi przedmówcami, że Anna Schaffer jest po prostu fatalną Triss i tutaj casting wykonał złą robotę, zwłaszcza że w oczach fandomu Triss jest postacią wręcz legendarną.

wiedźmin

KWESTIE TECHNICZNE

Michał: Techniczna strona Wiedźmina to akurat bardzo pozytywny aspekt. Przede wszystkim walki – wiedźmińskie kręcenie młynków i nie zawsze czyste, aczkolwiek spektakularne cięcia (parafrazując samego Geralta) robią duże wrażenie. Co do potworów i użytego do ich wygenerowania CGI – tutaj poziom raczej nie odbiega od aktualnych standardów i był całkiem przyzwoity (chyba że porównujemy je z efektami z Wiedźmina z 2001 roku, wtedy przepaść jest kosmiczna). Słabo wypadły jedynie postacie Sylvana (diaboła) i Jeża z Erlenwaldu (chociaż i tutaj ów Jeż zyskuje na porównaniu).

Mateusz N.: Jak na prawdziwy serial fantasy, magii w Wiedźminie mamy całkiem sporo i wygląda ona bardzo różnorodnie. Twórcy nie tyle czerpali z książki, ile w wielu scenach sami pokusili się o swoją wizję czarów, wypadło to jednak bardzo dobrze. Szczególnie w ostatnim odcinku efektów jest naprawdę dużo i nie mam do czego się przyczepić. Było to zarówno widowiskowe, jak i nieszablonowe i oryginalne. Również stworzone bestie były ciekawe i odpowiednio straszne i oślizgłe. Na oklaski ode mnie szczególnie zasługuje strzyga. Może tylko po smoku spodziewałem się nieco więcej, mówiąc językiem uniwersum – wyglądał bardziej, jak wiwerna niż prawdziwy, monumentalny przedstawiciel najpotężniejszego gatunku. Rzuciło mi się w oczy jednak coś innego, mianowicie często z immersji wyrywało mnie tło wydarzeń. Miałem wrażenie, jakby scenografia w wielu miejscach również była zrobiona komputerowo – dziwnie gładko wyglądające mury za bohaterem, którego obserwujemy, albo nienaturalnie świecące promienie słońca między drzewami. Zastanawia mnie, czy tylko mnie to przeszkadzało?

Sylwia: Szczerze mówiąc, nie zwróciłam uwagi na to, o czym wspominasz. Podobnie, jak nie zwróciłam uwagi na wąskie kadry, o których tyle potem czytałam w różnych recenzjach. Nadal jednak jest to coś, za co odpowiada w głównej mierze niewystarczający budżet, to z kolei sprawia, że krytyczne opinie nie pomogą.

Ja mam taki problem z kwestiami technicznymi, że odczuwałam spory dysonans podczas oglądania. Momentami było rewelacyjnie, a momentami… no właśnie, jakby brakło funduszy. I tak na przykład diaboł był zrobiony okropnie. Potwór z pierwszej sceny byłby w porządku, gdyby nie ta „ludzka” twarz. Strzyga… co do niej mam podzielone zdanie. Z jednej strony nie była zrobiona źle, ale z drugiej… była na tyle wątła i jakby… biedna, że nie do końca czułam zagrożenie, które stwarzała. Podobała mi się za to metamorfoza dopplera w Myszowora. Bałam się, że tego nie pokażą, ale pokazali i w dodatku wyszło bardzo fajnie! Podobały mi się również sceny związane z magią.

Muzyka. Bałam się o nią, zwłaszcza że moje wymagania były bardzo wygórowane przez to, że uwielbiam ścieżkę dźwiękową z gry. I choć nie było to może to, czego Polacy by oczekiwali, to uważam, że wyszło naprawdę dobrze. Podobały mi się także stroje Yennefer, uważam, że dobrze je dobrali do postaci. Natomiast wspomnę o czymś, o czym pewnie żaden z Was nie pomyślał nawet, ale ja nie mogę sobie tego odmówić. Chodzi mi mianowicie o makijaż Yennefer. W większości scen czarodziejka ma pomalowaną górną powiekę na intensywny zielony kolor. Powiecie, że się czepiam, a ja całkowicie się z Wami zgodzę. Jednocześnie jednak będę czepiać się dalej. Absolutnie nie uważam tego za dużą wadę, która wpływałaby w jakikolwiek sposób na odbiór serialu lub postaci – skąd! Ot, pierdółka, ale pomyślałam, że o niej wspomnę. Ta zieleń jest dla mnie zbyt „chamska”, zbyt oczywista, w dodatku niepasująca do czarodziejki. Zakładam, że twórcy chcieli podkreślić fiołkową barwę oczu Yen. I jasne, rozumiem – koło barw, przeciwstawne kolory podbijające się nawzajem. Mogło też chodzić o kolorystyczne zwizualizowanie sławnego już zapachu bzu i agrestu. Fiołkowe oczy (bez) i zielona powieka (agrest). A jednak gryzie mi się to i nie pasuje. O wiele bardziej przemawia do mnie Yen z makijażem w kolorach takich jak brąz, złoto, czerń, szarość.

wiedźmin

Wypadałoby również wspomnieć o polskim dubbingu. Choć jestem totalną przeciwniczką oglądania filmów aktorskich z dubbingiem, obejrzałam jeden odcinek w takiej wersji, by wyrobić sobie jakiekolwiek zdanie, i muszę powiedzieć, że naprawdę nie jest źle. Doceniam mrugnięcie do polskich widzów, jakim było obsadzenie Michała Żebrowskiego w roli Geralta. I choć sam aktor spisał się dobrze, to uważam jednak, że jego głos brzmi za staro i nie pasuje do wyglądu wiedźmina, jakiego stworzył Henry Cavill. Nie do końca przypadł mi do gustu także polski głos Jaskra, ale poza tym jest naprawdę dobrze. Słychać, że tak jak w przypadku polskich napisów, tak tutaj starano się zachować ducha książek i typowego dla nich języka.

Ach! Muszę jeszcze wspomnieć, że cholernie podoba mi się fakt, iż w przeciwieństwie do angielskiej wersji gry i książek nie zmieniono Jaskra na żadnego dandeliona czy innego dmuchawca, tylko pozostał właśnie Jaskrem. Podoba mi się, jak jego imię jest wymawiane, z tym właściwie niesłyszalnym „r” na końcu.

Mateusz C.: W sumie nie wiem, od czego zacząć. Muzyka w serialu wyszła rewelacyjnie. Wiedźmin jako adaptacja po raz kolejny może pochwalić się bardzo umiejętnie skomponowaną ścieżką dźwiękową i – co tu dużo mówić – ten bohater i to uniwersum Sapkowskiego ma szczęście do wybitnych muzyków, komponujących dźwięki do przygód Białego Wilka. Część efektów specjalnych była wręcz oszałamiająco piękna (czary w bitwie o Sodden), z kolei część była mocno przeciętna jak na dzisiejsze standardy (smoki, strzyga) i na nieszczęście zdarzyły się takie efekty, które wywoływały we mnie wrażenie strasznego zażenowania (jak choćby przytoczony już diaboł czy też to irytujące słońce w Brokilońskim lesie). Generalnie rzecz biorąc – czuć, że twórcy dysponowali ograniczoną ilością pieniążków, stąd niektóre scenografie i kostiumy były dość… biedne (spotkanie z elfami w drugim odcinku), ale z drugiej strony dostaliśmy także świetnie, bardzo szczegółowo pokazane plany, jak komnaty królewskie w Cintrze oraz samo jej oblężenie. Podobały mi się stroje postaci pierwszoplanowych i to, że wyglądały one inaczej na przestrzeni czasu.

Wartym podkreślenia jest zabieg zastosowany przez grafików na początku każdego odcinka. Poszczególne epizody przerywane na wstępie był krótką, kilkusekundową „czołówką”, w której widzimy tytuł oraz logo dopasowane do danego fragmentu historii zaprezentowanej w pierwszym sezonie. W finałowym odcinku wszystkie te symbole zlewają nam się w pełne logo zarezerwowane dla serialowej adaptacji prozy Sapkowskiego. Mała rzecz, a cieszy!

Odnosząc się do dubbingu – obejrzałem łącznie półtora odcinka w polskiej wersji językowej i nie mam nic do zarzucenia. Miłośników oglądania filmów/seriali w takiej formie z pewnością taka możliwość ucieszy, tym bardziej że w naszym kraju dubbing stoi jak zawsze na wysokim poziomie. Nie inaczej jest tym razem i Wiedźmin po polsku brzmi dobrze. Mocno czuć, że starano się możliwie najbardziej dopasować język do tego stosowanego w prozie Sapkowskiego. To kolejny drobny ukłon w stronę fanów, którego, mam wrażenie, większość nie dostrzega albo po prostu woli to przemilczeć. Aczkolwiek fanem Michała Żebrowskiego (Geralt z polskich ekranizacji) nie jestem. Wolałbym, żeby głosu Geraltowi użyczył Jacek Rozenek bądź Krzysztof Banaszyk (kolejno Geralt z gier oraz ten ze słuchowisk).

wiedźmin

NADZIEJE NA KOLEJNY SEZON

Michał: Mam wielką (choć coraz bardziej gasnącą) nadzieję, że drugi sezon będzie czerpał bardziej z materiału źródłowego i poświęci więcej czasu wątkom, które na to zasługują. Mimo mojego narzekania na pewno będę dalej Wiedźmina oglądał, bo za bardzo kocham to uniwersum, a jego Netflixowe przedstawienie, mimo swoich wad, ogląda się dobrze (jeśli przymknie się oczy na wszystkie te niedociągnięcia).

Mateusz N.: Twórcy Wiedźmina pierwszym sezonem dość dobrze przedstawili widzom świat, myślę więc, że teraz będzie im już nieco łatwiej kontynuować opowiadanie historii. Wszyscy, myślę, zgodzimy się, że nadal w serialu tkwi duży potencjał, to dopiero początek historii o Geralcie, Yennefer i Ciri. Ja życzę twórcom przede wszystkim bardziej przemyślanego castingu i próby głębszego zanurzenia się w problematykę tego uniwersum.

Sylwia: Moim zdaniem twórcy bardzo dużo i sprawnie czerpią z materiału źródłowego, więc w tej materii nie mam specjalnych oczekiwań, bo jest naprawdę dobrze. Zgadzam się natomiast z Mateuszem, że najgorsze i najcięższe zadanie jest już za twórcami (przedstawienie nam opowiadań tak, by jednocześnie wprowadzić w świat i w wątek Ciri i Yen), więc w drugim sezonie może być tylko lepiej. Ja przede wszystkim mam nadzieję, że wątek Zirael będzie ciekawszy, skoro już spotkała się z Geraltem, bo na razie momenty z nią były niestety najbardziej nudne z całego serialu. Mam nadzieję, że twórcy pokażą nam więcej wiedźmińskiego fachu, mam nadzieję, że zobaczymy Kaer Morhen, że będzie więcej chwytliwych ballad Jaskra…

Mateusz C.: Ja mam nadzieję, że w drugim sezonie będzie mimo wszystko troszkę więcej zleceń wiedźmińskich i używania znaków, bo mam drobny niedosyt po pierwszym sezonie. Liczę także, że ktoś pójdzie po rozum do głowy i w drugim sezonie zatrudnią naprawdę ładne kobiety do ról czarodziejek, bo niektóre wybory obsadowe w tej materii w moim mniemaniu wołają o pomstę do nieba. Nie przeszkadzają mi kompletnie wybory castingowe ze względu na kolor skóry, ale w uniwersum Wiedźmina czarodziejki mają być piękne i kropka. Bardzo też brakowało mi przeniesienia do serialu mojego ulubionego opowiadania – Ziarna prawdy i mam nadzieję, że mimo wszystko kolejny sezon będzie zawierał tę historię.

Chciałbym również, żeby włodarze Netflixa uwierzyli jeszcze bardziej w ten projekt i sypnęli dla Geralta nieco więcej ze swojej sakiewki, bo Biały Wilk zdecydowanie zasługuje na większy budżet, dzięki czemu bolączki obecnego sezonu wynikające z braków budżetowych odejdą w zapomnienie.

Michał: Rzućże grosz Wiedźminowi, o Netflixie.

Pozostali: [Śpiewają razem z Michałem]

wiedźmin

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Michał: Nie do końca wiem, dla kogo jest ten serial. Fani książek (w tym ja) twierdzą, że scenariusz i wątki są za bardzo poszatkowane, pomieszane i spłycone, mimo pozornej wierności pierwowzorowi. Fani gier twierdzą, że serial za bardzo opiera się na książkach. A ci, którzy nigdy książek nie czytali ani nie grali w żadną z gier, najprawdopodobniej odbiorą Wiedźmina najbardziej życzliwie, o ile nie pogubią się fabule zagmatwanej dodatkowo skokami czasowymi. Moje wrażenia po skończeniu pierwszego sezonu są bardzo dalekie od entuzjazmu, ale widocznie musi w nim być coś, co trafia do widzów, skoro dobił do tak wysokich ocen na największych portalach filmowych. Ja, osobiście, bardzo nie chciałem być malkontentem – wręcz przeciwnie, kibicowałem temu serialowi od pierwszych pogłosek o jego powstawaniu. Bardzo wierzyłem w to, że tym razem się uda, że Lauren Hissrich wie, co robi i Wiedźmina przedstawi w genialny sposób (w końcu to przecież współautorka sukcesu rewelacyjnego Daredevila), że Tomasz Bagiński będzie kolejnym gwarantem jakości, a Andrzej Sapkowski w roli konsultanta zadba o to, żeby nie było żadnych głupot (niestety jego rola ograniczyła się chyba tylko do pozwiedzania planu filmowego i zainkasowania czeku). Kiedy Wiedźmin pojawił się na Netflixie, po tylu miesiącach oczekiwania, zasiadłem do seansu bardzo pozytywnie nastawiony i dodatkowo nakręcony wieloma pozytywnymi opiniami. Uwierzcie mi, bardzo chciałem, żeby mi się podobało, ale ilość rzeczy, którymi ten serial mnie do siebie zraził, była po prostu zbyt wielka i nawet te jasne punkty nie były w stanie tego przebić. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że to już w zasadzie tyle. Mleko się rozlało. Nikt nie zrobi już tego lepiej, bo nie sądzę, że ktokolwiek w przyszłości będzie robił tę historię od nowa. Więc to, co dostaliśmy, to wszystko, na co możemy liczyć. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że kolejne sezony będą lepsze.

Mateusz N.: Bardzo pozytywny odbiór serialu przez widzów pokazuje dobitnie, że na rynku brakuje ciekawych produkcji fantasy. Mówiąc trochę po wiedźmińsku, naszym przeznaczeniem, jako osób z Polski, mocno zaznajomionych z twórczością Sapkowskiego, było pewne zawiedzenie się produkcją Netflixa, bo dużo byśmy dodali i dużo pozmieniali. Dlatego chciałbym jeszcze raz podkreślić i uczulić polskich fanów Wiedźmina, że serial jest bardzo amerykański, pozbawiony wielu cech pierwowzoru i posiadający chociażby specyficzny casting. Podejrzewam, że gdybym nie brał tego pod uwagę, zasiadając do oglądania, i oczekiwałbym serialu na miarę gier, moja ocena byłaby o wiele niższa. W ogólnym rozrachunku jednak mi osobiście serial oglądało się przyjemnie. Wspaniale było zobaczyć sceny znane z książek w produkcji o odpowiednim budżecie. Cieszę się, że The Witcher Netflixa powstał i dzięki niemu kolejne miliony widzów mogą dowiedzieć się o prozie Sapkowskiego.

Sylwia: No to teraz czas na głos rozsądku. Nie no, żartuję – czas na nieco inny głos. Ja również zasiadałam do seansu pełna obaw i niemalże modliłam się, żeby to się udało. Jako fanka książek i gry. Jako fanka uniwersum. I nie zawiodłam się. Jasne, serial ma wady i kilka rzeczy bym zmieniła (Triss, weźże, idź sobie i przyprowadź swoją prawdziwą wersję), ale w ogólnym rozrachunku jestem usatysfakcjonowana i chcę więcej. A już najbardziej słuchać nie mogę narzekań na 3 linie czasowe, chaos i zagmatwanie. Naprawdę nie wszystko zawsze musimy mieć podane na tacy i – przede wszystkim – wyjaśnione od razu. Dlaczego nikt nie pomyślał, że twórcom mogło chodzić o to, by na początku widz czuł się trochę zagubiony, a potem z kolei usatysfakcjonowany, układając te wiedźmińskie puzzle? Wiedźmin od Netflixa to moim zdaniem bardzo dobra produkcja i ciekawa adaptacja, która jeśli na coś cierpi, to w największym stopniu na zbyt mały budżet. Powtórzę jednak – ja bawiłam się świetnie i nie mogę doczekać się kolejnego sezonu. I na pewno przed jego premierą obejrzę cały sezon jeszcze co najmniej raz. A dla największych narzekaczy mam słowa aktora, wcielającego się w rolę Jaskra, który w wywiadzie dla kanału jakbyniepaczeć (który znajdziecie tutaj) powiedział słusznie, że nie ma idealnych seriali ani idealnych historii. I o tym także należy pamiętać.

Na koniec chciałabym odnieść się jeszcze do porównań z Grą o tron, które pojawiają się bodaj w każdej recenzji. Jeśli faktycznie zestawiamy ze sobą dwa te tytuły, to mam do powiedzenia tylko jedno. Mam nadzieję graniczącą z przekonaniem, że o ile serial HBO wystartował z wielkim hukiem i wspiął się niebotycznie wysoko w opiniach krytyków i widzów, a później z tego szczytu z jękiem zaczął spadać, rozbijając się o skały wraz z finałem, o tyle z produkcją Netflixa, będzie odwrotnie. Mówię Wam.

Mateusz C.: Ja wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że polska fantastyka, Andrzej Sapkowski i jego dzieło życia, jakim jest białowłosy Wiedźmin z Rivii zaszły tak daleko i mają tak silną pozycję na całym świecie. Ta ekranizacja jest naprawdę udana i chociaż ma w sobie niemało wad, to widzę w niej ogromny potencjał na kolejne lata i sezony. Oczywiście można narzekać, że twórcy nie zrobili ekranizacji kropka w kropkę, gdzie jeden odcinek byłby odpowiednikiem jednego opowiadania, a historia nie została zaprezentowana w sposób tak fragmentaryczny i szkatułkowy, jak zrobił to Sapkowski na przestrzeni lat za pomocą licznych opowiadań, które dopiero po latach zebrał w zbiór Ostatnie życzenie, stanowiący wprowadzenie do cyklu o Wiedźminie, ale ja w gronie tych narzekających nie będę, bo w pełni kupuję pomysł Hissrich i reszty ekipy na przedstawienie tej historii. Bawiłem się przednio, miejscami odczuwam niedosyt i niektóre elementy chciałbym otrzymać w inny sposób, ale ogólnie rzecz biorąc – jestem mile zaskoczony.

wiedźmin

Fot.: Netflix


Przeczytaj także:

Piątkowa ciekawostka o Wiedźminie

Piątkowa ciekawostka o wiedźmińskich ziołach

wiedźmin

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Aktualnie wiekowy student WoFiKi. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *