Wzgórze psów

Wielogłosem o…: „Wzgórze psów”

Patryk i Mateusz zebrali się tu, aby omówić najnowszą powieść Jakuba Żulczyka – jednego z najciekawszych polskich prozaików tak zwanego “młodego pokolenia”. Jego ostatnie powieści są sukcesywnie wydawane pod szyldem “nowa proza polska”, zyskując uznanie wśród krytyków i czytelników. Jego poprzednia powieść, Ślepnąc od świateł, walczyła o Paszport Polityki 2014, musiała jednak uznać wyższość Gniewu Zygmunta Miłoszewskiego (recenzję tej powieści znajdziecie TUTAJ). W swej najnowszej książce Jakub Żulczyk pokazuje się z nieco odmiennej strony – poza charakterystyczną dla siebie stylistyką wplata w swoją narrację wyrazisty wątek kryminalny. Czy nasi redaktorzy taki mariaż uznali za udany? Dowiecie się o tym z naszego wielogłosu, w którym panowie wymieniają się swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami po lekturze powieści Wzgórze psów.

WRAŻENIA OGÓLNE

Patryk Wolski: Śledziłem uważnie informacje na temat powstawania Wzgórza Psów i im bliżej premiery, tym bardziej nie mogłem się jej doczekać. Najbardziej intrygujące było wyznanie Jakuba Żulczyka na prywatnym koncie, że nadchodząca książka będzie inna niż te wydane dotychczas. Ucieszyło mnie to ogromnie, ale nie dlatego, że poprzednie mi się nie podobały. Przeczytane przeze mnie Radio Armageddon (tutaj znajdziecie moją recenzję)Ślepnąc od świateł bardzo mnie wciągnęły, aczkolwiek przy lekturze tej drugiej odczuwałem już lekkie zmęczenie narzekaniem na wszystko i wszystkich. W wielogłosie (przeczytacie go tutaj) wraz z Sylwią zgodziliśmy się, że jest pewna ilość żółci przelewana przez autora, która w pewnym momencie nie pozwala oddychać. Nie spodziewałem się oczywiście, że Jakub Żulczyk we Wzgórzu Psów całkowicie ucieknie od swojej stylistyki, bo przecież to jego najmocniejsza broń; liczyłem po prostu, że tym razem wrzuci swoich bohaterów do innego worka, który nie będzie wypełniony dekadentami, buntownikami i obrażonymi na cały świat snobami. I tak się rzeczywiście stało – powieść ma mocno zakrojony wątek kryminalny, który trzyma w napięciu i sprawia, że najnowszego Żulczyka czyta się inaczej. Powiedziałbym nawet, że lepiej.

Mateusz Norek: Ja również mocno czekałem na najnowszą powieść Jakuba Żulczyka, od kiedy w poprzednie wakacje przesłuchałem audiobook Ślepnąc od świateł i niemal natychmiast porwał mnie jego styl pisania. Wzgórze Psów miało faktycznie być czymś innym, większym, autor postanowił stworzyć sagę rodzinną, skupić się na relacjach między poszczególnymi członkami rodziny i wzajemnych krzywdach. Małe fikcyjne miasto jest pretekstem do ukazania polskiej prowincji, a wszystko to zanurzone jest w kryminalnej zagadce tajemniczo znikających ludzi.

Patryk: Dodam jeszcze, że o ile przy wcześniejszych dwóch powieściach, gdyby ktoś mnie zapytał, o czym one są, musiałbym powiedzieć coś w stylu: “yyy… no o ludziach, którzy sobie nie radzą z życiem”. A na dodatkowe pytanie “no dobrze, ale jaka jest fabuła”, miałbym problem z odpowiedzią. Przy Wzgórzu Psów można natomiast się rozgadać.

Mateusz: Napisałeś, że w przypadku wcześniejszych pozycji Żulczyka niełatwo byłoby o zwięzłe wytłumaczenie, o czym są. Ja natomiast mam wrażenie, że również w przypadku Wzgórza Psów trudno by było o dobre, jasne streszczenie fabuły. Zwłaszcza patrząc na rozmiar książki. Moim zdaniem wynika to z faktu, że Żulczyk w swoich książkach nieśpiesznie idzie do przodu, bardziej zajmuje go kondycja bohaterów, ich przemyślenia i wspomnienia – reszta może poczekać. Pewien utarty schemat kryminalnej narracji prowadzi od jednej poszlaki do drugiej, przybliżając nas do rozwiązania zagadki. U Żulczyka jest inaczej, tropy urywają się, a kolejne pojawiają nagle, ważne jest natomiast, co dzieje się z bohaterami pomiędzy tymi zdarzeniami. Chodzi bardziej o jak najlepsze i najbardziej wiarygodne oddanie świata i bohaterów. To nie jest historia, która pędzi do przodu, trzymając cały czas w napięciu – mnie do lektury przykuwał bardziej klimat powieści.

Patryk: Ale mówiąc wcześniej o streszczeniu, miałem właśnie na myśli to, że jest mnóstwo wyrazistych wątków, o których można coś konkretnego powiedzieć. To nie jest oczywiście przytyk do poprzednich powieści, bo tak jak zauważyłeś – Jakub Żulczyk przede wszystkim skupia się na stanie duszy swych bohaterów, o czym nie dało się niczego powiedzieć wprost, kilkoma słowami. Psychologia człowieka jest nazbyt rozbudowana, żeby umieć to opisać w zwięzłej “zajawce”. Tu jednak jest kilka wątków z krwi i kości, które pozwalają na zarysowanie przed potencjalnym czytelnikiem intrygującej fabuły.

ZALETY I WADY POWIEŚCI

Patryk: Zacznę może od tego, co się najbardziej wyróżnia, czyli od fabuły. Jakub Żulczyk przeplata ze sobą teraźniejszość i przeszłość, pokazując dwa światy, ale jedno miasto – śmiało można powiedzieć, że jednym z bohaterów powieści jest Zybork, ten przeklęty Zybork, który pęta ze sobą ludzi i nie pozwala od siebie uciec. Do Zyborka wrócił właśnie Mikołaj – gdyby nie trudna sytuacja finansowa, to nigdy by tam nie wrócił. Mikołaj nie radzi sobie w teraźniejszości, podobnie jak nie radził sobie w przeszłości, a autor całą historię przeplata naprzemiennie z opowieścią Justyny, małżonki zyborskiego syna marnotrawnego. Bardzo mi się podobało, że powieść stopniowo odkrywała szczegóły z życia bohaterów, pokochałem zwłaszcza retrospekcje z życia Mikołaja, kiedy to doszło do ogromnej tragedii, która dla głównego bohatera okazała się traumą nie do przeskoczenia.

Mateusz: Tak jak w Ślepnąc od świateł Warszawa była często opisywana jako żywy organizm, budzący się nocą, głodny i łaknący, z taką samą personifikacją traktuje Żulczyk Zybork we Wzgórzu Psów. Mikołaj powtarza co najmniej kilka razy, że na świecie są setki podobnych Zyborków, małych miasteczek, hermetycznych społeczności, które żyją innym rytmem, posiadają też inne sekrety, o wiele mroczniejsze niż te z pierwszych stron gazet wielkich metropolii.

Patryk: O, świetnie to ująłeś! Przypomina mi to zagraniczne powieści o małych miasteczkach (w pierwszej kolejności nasuwa mi się King z jego miasteczkami Derry czy Castle Rock), które są jakby odosobnionym bytem, wydają się niesklejone z resztą rzeczywistości.

Jednocześnie Wzgórze Psów serwuje tajemniczy i intrygujący wątek kryminalny, w którym to z niewielkiego miasteczka, jakim jest Zybork, znikają ludzie. Nagle jeden z nich się znajduje, co otwiera kolejne spekulacje na temat makabrycznej zbrodni. Wraz z rozwojem powieści szukamy odpowiedzi, kto jest odpowiedzialny – czy popełnione czyny mają podtekst polityczny, a może są rodzajem małomiasteczkowej wendetty, a może po prostu działalności jakiegoś szaleńca? Rozgrzebywanie tej przyjemności było nie lada przyjemnością udowadniającą, że Jakub Żulczyk umie utrzymać w napięciu niczym rasowy pisarz kryminałów.

Mateusz: Tutaj natomiast się nie zgodzę. To jest świetna powieść, ale wątek kryminalny ostatecznie okazuje się mało satysfakcjonujący, co oczywiście ma pewne uzasadnienie, bo wiem, co chciał przez to powiedzieć autor, ale jednak samo tempo prowadzenia go w pewnym momencie się potyka i karty zostają odkryte tak po prostu, bez wyraźnej fabularnej przyczyny, bo tak, bo to już czas. Nie wszystko jest też wyjaśnione, mam nieodparte wrażenie, że pewne elementy tej kryminalnej historii zostały dodane tylko po to, by szokować i zrobić nadzieję na więcej.

Patryk: Rozumiem, o co Ci chodzi, że zakończenie może się okazać płytsze, niż się mogliśmy spodziewać. Ale tak po prawdzie, to jest ono właśnie kwintesencją małomiasteczkowej hermetyczności, o której mówiliśmy wcześniej. Nie zmienia to jednak faktu, że przez całą powieść z zainteresowaniem wyszukiwaliśmy poszlak na temat popełnionych zbrodni i jestem w stanie zaakceptować takie rozwiązanie. To, co jest mi trudno przyjąć, to zachowanie jednej z postaci, które od początku powieści stanowiło jedną z największych zagadek, a okazało się zwykłym szaleństwem, które tak naprawdę nie doczekało się sensownego wyjaśnienia.

Mateusz: Podobało mi się natomiast niesamowicie to, jak Żulczyk tworzy postacie. Wśród tych, nazwijmy to, normalnych mieszkańców małego miasteczka pokazuje nam kojarzących się negatywnie bohaterów – lokalnych, mniejszych lub większych przestępców, gangsterów, ćpunów, których osądzić nam jest niezwykle łatwo. Jednak to, kogo ostatecznie dręczyć będą wyrzuty sumienia, kto zostanie niesprawiedliwie oskarżony, a kto nałoży maskę oprawcy, nie jest takie oczywiste, nikt tutaj nie jest czarno-biały, nikt nie jest do końca zły ani dobry i nikt nie jest w stanie wyjść z tej historii bez szwanku – fizycznego i psychicznego. Przy okazji – wiem, że często pojawiają się wobec Jakuba Żulczyka zarzuty o przesadny pesymizm, ale ze swojej strony pragnę uspokoić – książka pomimo ciężkiego kalibru emocjonalnego nie tonie w nihilizmie i marazmie, jest żywa i wielobarwna.

OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI

Patryk: O dziwo, na tapet nie wezmę ani Mikołaja, ani Justyny – zdawałoby się, że głównych bohaterów powieści. Najbardziej zapadł mi w pamięć Tomasz Głowacki, ojciec Mikołaja. Jego postać jest tak wyrazista, że za każdym razem jak się pojawia, to od razu podnosiły mi się emocje. Nikt nie mógłby go opisać lepiej niż sam autor, który w pewnym momencie stwierdził, iż Tomasz jest taranem, którego życiowym celem jest burzenie i przebijanie się przez wszystko, co stoi mu na drodze. I taka jest prawda – to człowiek bezpardonowy, surowy i stanowczy. Jakubowi Żulczykowi należą się brawa na stojąco za tak charyzmatycznie skonstruowaną postać. To typowy ojciec-twardziel, który rzadko okazuje ciepłe uczucia, ale jeśli już to robi, to tak jak każdą inną rzecz – na sto procent swoich możliwości. Dla czytelnika jako bohater jest równie ciekawą zagadką, co wątek kryminalny – co tak naprawdę nim kieruje w życiu? Aktywnie uczestniczy w życiu politycznym i społecznym Zyborka. Co tak naprawdę czuje? Czy jedyne uczucie żywione wobec Mikołaja to pogarda czy może żal, a może gdzieś tam przebija się surowa ojcowska miłość? Do ostatniej strony jest to postać elektryzująca, która schowała innych w cień.

Mateusz: Nie dziwię się, że od razu pomyślałeś o Tomaszu, bo to faktycznie postać centralna, siła sprawcza wielu zdarzeń, nie tylko głowa rodziny Głowackich, ale także lider działającej w mieście opozycji. Tajemniczy, nieokazujący emocji, roztaczający, jak twierdzi Mikołaj, pewną aurę posłuszeństwa i trwogi. Sam Jakub Żulczyk na spotkaniu autorskim, w którym miałem okazję uczestniczyć, przyznał, że postać ojca jest na wielu płaszczyznach najważniejsza i pierwsza, jaka zrodziła się w jego głowie, kiedy brał się do pisania Wzgórza Psów. Na moje pytanie, czy nie kusiło go, by oddać mu głos w którymś z rozdziałów (bo taki zabieg się pojawia i oprócz dwójki głównych narratorów w kilku miejscach obserwujemy wydarzenia z perspektywy innych mieszkańców, na przykład księdza), odpowiedział, że taki ruch mógłby właśnie rozwiać całą obudowującą Tomasza tajemniczość i respekt, jaki mimowolnie przed nim czujemy. Oczywiście, jak to u Żulczyka, nie jest postać jednowymiarowa, wręcz przeciwnie, kiedy Mikołaj przedstawia nam swojego ojca, w jego głowie kłębią się zdecydowanie negatywne emocje i wspomnienia, pełne alkoholu i rodzinnej przemocy, które w jego mniemaniu doprowadziły do choroby i śmierci matki.

Zupełnie inny jest Mikołaj, syn Tomasza, jeden z narratorów powieści. Niezdecydowany, pozbawiony pewności siebie, często niezdarny. Miota się pomiędzy teraźniejszością, gdzie jego lenistwo i niemoc twórcza doprowadziły do kłopotów finansowych i wiszącego niemal na włosku małżeństwa z  Justyną – która, jak wie, ma romans – a ciążącym mu nadal traumatycznym widmem przeszłości. Punktem wyjścia książki jest ich przymusowy wyjazd z Warszawy do Zyborka, rodzinnego miasta Mikołaja, by stanąć finansowo na nogi. Tam oprócz konfrontacji z surowym ojcem i próbą ratowania relacji z Justyną, dowie się również o znikających mieszkańcach.

To, co łączy młode małżeństwo Głowackich, to pewne wyobcowanie. Dla Justyny Zybork to nowe miejsce, nigdy tu nie była. Jest dziennikarką i niemal od razu postanawia dowiedzieć się jak najwięcej o zagadkowych zniknięciach, mieszkańcy wiedzą jednak, że jest kimś obcym i trudno jej dowiedzieć się czegokolwiek. Z kolei Mikołaj znał Zybork, ale miasto i ludzie się zmienili, a dodatkowo wizyta ta otwiera w nim niezabliźnione rany, najchętniej uciekłby stąd jak najszybciej. Sprawia to, że obydwoje są bardziej obserwatorami wydarzeń niż ich inicjatorami. To również wzmacnia wrażenie, że Tomek, a nawet Grzesiek (brat Mikołaja) są w tej historii ważniejsi.

Patryk: Tak, Justyna z postaci obsadzonych w pierwszym szeregu jest najbardziej wyobcowana. To ona jako jedyna nie zna Zyborka “osobiście” – jedynie z mętnych opowieści Mikołaja (i zapewne jego książki) i tak naprawdę czuje się tam ściągnięta na siłę. Nie bez znaczenia jest nie tylko powód, dla którego musiała się tam udać, ale też bardzo istotny jest punkt, w którym znajduje się ich małżeństwo. Od pierwszych stron czuć, że coś między nimi nie gra, jest pewna blokada, która wywołuje przejmujący chłód w ich relacji. Szybko dowiadujemy się, co jest przyczyną tego stanu rzeczy i chyba jeszcze bardziej patrzymy na Justynę jako osobę obcą, funkcjonującą na marginesie reszty świata. Bycie osobą z zewnątrz nie pomaga jej również we zbudzeniu zaufania w mieszkańcach Zyborka, którzy nie za bardzo chcą rozmawiać z dziennikarką. Okazuje się jednak, że z biegiem czasu staje się ona jedyną osobą, która może nagłośnić problemy miasteczka w krajowej prasie i szybko staje się osobą, która popycha fabułę do przodu. Szkoda tylko, że w kluczowym momencie zachowuje się jak typowa bohaterka horrorów, która pcha się w oko cyklonu samotnie, wychodząc na tym jak Zabłocki na mydle.

NAJBARDZIEJ ZAPADAJĄCY W PAMIĘCI FRAGMENT

Patryk: Chyba obaj się zgodzimy, że gdy powieść zbliżała się do makabrycznego finału, trudno było się od niej oderwać. Jakub Żulczyk jednocześnie nie miał litości – gdy odkrywał przed nami brutalną prawdę o zaginionych, zmierzał również do punktu kulminacyjnego wielu retrospekcji z życia Mikołaja w Zyborku i można było się spodziewać, że autor prędzej czy później pokaże również to traumatyczne wydarzenie, które tak odmieniło Głowackiego juniora. I chociaż od dawna dobrze wiedzieliśmy, co tak naprawdę się stało, gdy Żulczyk przedstawił to jako czyn niemalże obserwowany z boku, byłem w szoku. Oszałamiający fragment zarówno pod kątem fabularnym, jak i stylistycznym.

Mateusz: Dla mnie prawdziwy finał rozegrał się w finałowej retrospekcji. To, że Żulczyk prowadzi go powoli, lekko, usypia jakby czujność czytelnika (choć tylko pozornie, bo jak słusznie zauważyłeś, my już wiemy, co się stanie), próbuje rozbawić; potem nagle akcja zaczyna przyśpieszać, podobnie, jak myśli odurzonych bohaterów, żeby w konsekwencji zadać nam emocjonalne uderzenie z siłą buta na twarz.

Nie jest to jednak jedyna scena, która zapadła mi w pamięć. Bardzo wyraźnie zapamiętałem fragment z początku książki, kiedy jadące małżeństwo trafia na drodze na konające zwierzę:

Sarna delikatnie ruszała kopytami, jakby biegła przez sen w zwiolnionym tempie. Łypała wystawionym do nieba okiem, szybko; to łypanie było najgwałtowniejszym ruchem jej ciała. Jakby na niebie zobaczyła coś, co próbowała złapać powiekami; coś, co mogłoby utrzymać ją na powierzchni, przyciągnać z powtorem do życia. Krew sączyła się z jej pyska i chrap, rozlewając się dookoła głowy w czarną aureolę. Drżała.

Może to przez ten bardzo plastyczny opis, a może dlatego, że to zdarzenie już coś zwiastuje, zagęszcza atmosferę, przy okazji pokazując też naturę Mikołaja, który najchętniej ucieka od problemu, unika zdecydowanego działania i konfrontacji. Przynajmniej do czasu.

STYL I JĘZYK

Patryk: To tak naprawdę najistotniejsza kategoria przy omawianiu jakiejkolwiek książki Jakuba Żulczyka. W poprzednich recenzjach tłukłem jak mantrę, że tak żywego i bezprecedensowego języka dawno nie spotkałem. Słowa we Wzgórzu Psów, podobnie jak w Ślepnąc od świateł, nieustannie klepią czytelnika po gębie i jest takjak z życiem – albo je udźwigniesz, albo leżysz. Wciąż zachwycam się błyskotliwymi myślami przemielonymi przez pióro autora i mam wrażenie, że nawet jakby napisał jeszcze z pięćdziesiąt kolejnych książek (czego serdecznie życzę!), to cały czas będę zachwycony. Tak wyraziście i nieszablonowo skleconych metafor można szukać tylko u najlepszych. Pewnie się ze mną zgodzisz, Norasie?

Mateusz: Absolutnie! Właśnie niesamowity styl pisania i budowania opisów najbardziej przyciąga mnie do prozy Żulczyka. Jego porównania i metafory są tak dobre i działające na wyobraźnie, że można je niemal dotknąć. Towarzyszy temu także pewien mrok, pesymizm, szarość i brud, coś niepokojącego cały czas wisi w powietrzu i w słowach pisarza, który, tak jak wspomniałeś, nie boi się szokować, choć to raczej naturalizm niż przesadna hiperbola. Jego język jest ostry, żywy, wulgarny, autentyczny. Żulczyk bawi się również tutaj narracją. Częstym zabiegiem jest na przykład to, że początek rozdziału wrzuca nas w zupełny środek jakiejś sytuacji i nie za bardzo jesteśmy w stanie od razu zorientować się, co doprowadziło do tego stanu. Autor powoli prowadząc opowieść tu i teraz, cofa się jednocześnie na przykład kilka godzin wcześniej, by uzupełnić układankę. Jest to tym łatwiejsze, że opowieść prowadzona jest na przemian przez Mikołaja i Justynę, początek kolejnego rozdziału rzadko kiedy jest więc naturalną kontynuacją poprzedniego.  

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Patryk: Jakub Żulczyk ostatnio udostępnił subiektywną ocenę własnych książek, uznając Wzgórze Psów za swoje najlepsze literackie dokonanie… i chociaż nie mam prawa sporządzić takiego rankingu, ponieważ przeczytałem mniej książek Jakuba Żulczyka niż Jakub Żulczyk, to przyznać mogę przynajmniej, że spośród obecnie przeczytanych jest to powieść najlepsza. Wciąga ona zarówno fabularnie, jak i emocjonalnie, trzyma w napięciu do samego końca i pozostawia w osłupieniu. Pióro autora wciąż nie słabnie, a mam wrażenie, że dzięki udanemu romansowi z wątkiem kryminalnym dodatkowo zyskało na jakości. Szczerze to cieszę się, że autor faktycznie pokazał coś nowego i jestem ciekaw, czym jeszcze może mnie zaskoczyć. Bo co do tego, że potrafi, nie mam żadnych wątpliwości.

Mateusz: Autor na pewno nie zamierza osiąść na laurach – jak powtarza, lubi wyzwania i próbowanie czegoś nowego. Do tego posiada niesamowicie obrazowy i krwisty styl pisania oraz umiejętność do poruszania niełatwych tematów. Wzgórze Psów to długa, wyczerpująca historia o tym, że zło najczęściej bierze się z głupoty, nikt nie potrafi ranić nas tak, jak rodzina, a sprawiedliwość rzadko kiedy jest piękna i wzniosła.

Fot.: Świat Książki

Wzgórze psów

Write a Review

Opublikowane przez

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Jaki fikcyjny? Zybork to naprawdę niemiecka nazwa miasteczka Jeziorany. Poczytajcie dokładnie zanim napiszecie takie rażące błędy.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *