Wieloryb

Zbawienie w pokoju – Darren Aronofsky – „Wieloryb”

O twórczości Darrena Aronofsky’ego można mówić wiele, ale na pewno nie to, że jest nijaka. To jeden z tych reżyserów (i jednocześnie scenarzysta oraz producent), których autorskie produkcje polaryzują publikę, sprawiając, że zwolenników pompatycznych historii Aronofsky’ego jest zapewne tak wielu, jak ich zaciekłych krytyków. Nic więc dziwnego, że gdy ten odznaczony niejedną renomowaną nagrodą twórca ogłosił pracę nad swoim kolejnym arcydziełem, w całej branży zawrzało. Czy Wieloryb to kolejne dzieło amerykańskiego reżysera, które podzieli widownię?

Najnowszy, niemal dwugodzinny film Darrena Aronofsky’ego opowiada historię Charliego – samotnego mężczyzny zmagającego się z chorobliwą otyłością. Charlie (swoją drogą bezbłędnie zagrany przez Brendana Frasera) nie wychodzi z domu, całymi dniami pracując zdalnie jako nauczyciel w ramach kursu pisania. Mało sypia, jego dieta pozostawia wiele do życzenia, każda próba podniesienia się z kanapy stanowi zaś nie lada wyzwanie.

Punktem zwrotnym w życiu Charliego jest atak serca, do którego dochodzi, gdy ten się masturbuje. Kiedy Charlie jest prawie pewien, że właśnie w ten sposób umrze, do jego mieszkania wchodzi Thomas (Ty Simpkins) – młody misjonarz głoszący „dobrą nowinę”. Chłopak próbuje pomóc Charliemu, jednak zaskakująco ostatnim życzeniem naszego protagonisty jest przeczytanie mu na głos jednego z esejów, bezwiednie leżących na oparciu kanapy. W końcu atak ustaje, a to niezwykle niezręczne i równie przypadkowe wydarzenie stanowi swoisty kontrapunkt dla dotychczasowej rutyny mężczyzny. Charlie wie, że umiera i nie zostało mu wiele czasu, by naprawić wyrządzone krzywdy z przeszłości.

W całej historii obserwujemy naszego protagonistę przez pięć dni jego życia, od poniedziałku do piątku, kiedy próbuje odbudować, choć należałoby raczej rzec: na nowo stworzyć więź ze swoją 17-letnią córką Ellie (Sadie Sink). Charlie odszedł od rodziny, gdy dziewczyna miała zaledwie osiem lat, jednak, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, decyzja o odcięciu się od bliskich do łatwych ani oczywistych nie należała.

Wieloryb to dramat z krwi i kości nieoszczędzający widza na żadnym z etapów snutej historii. Aronofsky prezentuje nam ekstremalnie kameralną – bo dosłownie cała akcja filmu dzieje się w czterech ścianach mieszkania Charliego – opowieść o człowieku, który jest przekonany, że nie ma dla niego nadziei na odkupienie. Jednak kolejne osoby odwiedzające go w prawdopodobnie ostatnich dniach życia zdają się stopniowo odwracać tę tezę. Rodzinne perypetie dziejące się wokół Charliego, choć tak gęsto obecne w mainstreamowym nurcie kina, tutaj doprowadzone są do zupełnie nowych emocjonalnych granic.

Wszystkie skrajności niosą jednak za sobą pewne konsekwencje. Aronofsky praktycznie przez całe dwie godziny, próbując (lepiej lub gorzej) doprowadzić widza do znamiennego katharsis, ulega już standardowemu dla swojej twórczości przerostowi patosu nad treścią. I choć tak samo wieczny, jak bezwzględny optymizm Charliego rozczula do granic możliwości, a podsuwane co chwilę monologi o wspaniałości ludzkiego gatunku nie pozwalają pozostać widowni obojętnej, to ostatecznie z całą pewnością stwierdzam, że Wieloryb nie jest filmem, którym amerykański reżyser chce sobie zjednać dotychczas rozbitą publikę.

Niebagatelny wpływ na odbiór całości mają techniczne aspekty filmu, przepięknie nakręconego przez Matthew Libatique, zresztą stale współpracującego z Darrenem (Czarny łabędź, Requiem dla snu). Film jest prezentowany w formacie 4:3, co genialnie potęguje wrażenie, że ogromny Charlie wręcz rozpycha się na kinowym ekranie. Na nie lada podziw zasługuje również CGI użyte w postprodukcji, które doprowadziło do przekształcenia Brendana Frasera w postać Charliego. Sam scenariusz (tutaj Samuel D. Hunter – autor sztuki, na której opiera się cała historia) nie unika szczątkowej ekspozycji w dialogach oraz, jak już wspomniałem, zbyt bezpośredniego podsuwania pod nos pompatycznego przesłania filmu. W tle zaś cały czas słychać do bólu amerykańskie, ale jednocześnie jakby naturalnie piękne symfonie Roba Simonsena, nadające suspensu oraz dodatkowej podniosłości.

Wieloryb to jeden z tych filmów, na który z pewnością warto zabrać dodatkową paczkę chusteczek, jednak trzeba sobie powiedzieć wprost, że nie ma w nim miejsca na zbytnie subtelności. Po dwóch seansach najnowszego utworu Aronofsky’ego mogę śmiało stwierdzić, że choć nie różni się on przesadnie od poprzednich dzieł tego autora, to finalnie reżyserowi udaje się trafić w jakiś czuły punkt człowieczeństwa. Niesamowicie obserwuje się bowiem człowieka, który żyje nie dla siebie, lecz dla innych.

Fot.: Monolith Films

Wieloryb

Overview

Ocena
7 / 10
7

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Jaworski

Pasjonat kina, szczególnie tego kameralnego. Aspirujący scenarzysta i jednoczesny student informatyki.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *