Plemiona indiańskie nie powinny istnieć. Tubylczy Amerykanie mieli wyginąć niczym zagrożone gatunki. Rezerwaty miały być jedynie tymczasowe, a pod naporem Ustawy Dawesa w XIX w. zniknąć zupełnie. Ale mimo złych życzeń republiki Indianie i ich terytorium trwają nadal. Główny wątek opowieści o życiu w rezerwacie dotyczy zwykle powiązanych z nim trudów i licznych przeciwności. Wątkiem pobocznym jest zawsze konflikt. Plemiona indiańskie i ich dzieje zwykle widziane są przez pryzmat walk przeciwko białym. Wyidealizowane często legendy podtrzymują taki właśnie obraz. Jednak historia Indian to nie tylko nostalgia, ofiary, łzy i blizny. To także piękno i długie dzieje wzajemnych relacji.
W Kanadzie wobec Indian używa się określenia „Pierwsze Narody” lub „Plemię Odżibuejów”, a to ma się całkiem nieźle. Jest liczne, ale też niedoceniane. Lud ten należący do algonkińskiej rodziny językowej (obejmującej też Kiri, Pekotów czy Delawarów) zamieszkiwał pierwotnie Wschodnie Wybrzeże. Z czasem przemieszczał się na zachód, zanim pierwsi biali ludzie postawili stopę na kontynencie amerykańskim. Migracja ta trwała kilka stuleci. Według legend lud zmieniał swoje miejsce ze względu na wizję jednego z członków, który marzył o miejscu, gdzie jedzenie rośnie na wodzie. Przepowiednia ta się spełniła. Obecnie plemię zajmuje ziemie wokół Wielkich Jezior.
Witajcie w rezerwacie to opowieść o ludziach, którzy mieszkają za tabliczkami wkopanymi w amerykańską ziemię. Traktuje o ich początkach, czasach obecnych oraz ich przyszłości. Każdy z rezerwatów to odrębna, barwna historia. Plemiona indiańskie różnią się między sobą, jednak każde z nich jest wyjątkowe i czymś się wyróżnia. Warto przyjrzeć się szczegółom, poznawać niespiesznie. Co więcej – według autora na podstawie ich wnikliwej obserwacji można wiele powiedzieć o samej Ameryce, jej niechlubnych czynach i grzeszkach, ale też jej zasługach i chlubie. Ten, kto pozna amerykańskich Indian, pozna prawdziwą Amerykę.
Rezerwaty przetrwały do dziś, choć miały zniknąć z powierzchni ziemi. Indianie nadal uparcie trwają. Co więcej – u progu XX wieku było ich w Stanach Zjednoczonych niewiele ponad dwieście tysięcy. Według spisu z 2000 roku Indian zamieszkujących USA jest ponad dwa miliony. Tym samym, jeśli nie liczyć imigracji, są najszybciej mnożącą się grupą etniczną. Bezsprzecznie wzrastają w liczbę. Jednak według Davida Treura jednocześnie zatracają coś znacznie ważniejszego – swoją kulturę. To nie jest popularne twierdzenie. Przeciwnie – oburza ono wielu Indian. Nie da się jednak ukryć, że zanikający język indiański jest jednym z elementów zatracania kultury. Co prawda wiele z języków północnoamerykańskich wciąż istnieje, jednak żyje niewiele osób umiejących się nimi sprawnie posługiwać. Przykładem może być śmierć Marie Smith Jones, która pociągnęła za sobą także śmierć języka eyak – jednego z dwudziestu języków tubylczych Alaski. Zaledwie trzy języki indiańskie: sioux, na-dene i odżibuejski używane są przez większość społeczności.
David Treuer jest z pochodzenia Indianinem, należy do plemienia Odżibwejów. To pozwoliło mu spojrzeć na plemiona indiańskie zarówno z punktu widzenia badacza, jak i członka społeczności. W swojej książce przytacza wiele anegdot z własnego życia. Wspomina rodziców oraz prowadzi rozmowy z osobami, z którymi jako zwykły reporter, niezwiązany więzami krwi, nie miałby szans na szczerą rozmowę. A to czyni tę publikację, będącą połączeniem reportażu i powieści autobiograficznej, wyjątkową.
Fot.: Wydawnictwo Czarne
Przeczytaj także:
Jeszcze jedna recenzja Witajcie w rezerwacie