Cykl science fiction The Expanse, stworzony przez Daniela Abrahama i Ty Francka, posługujących się pseudonimem James S.A. Corey, liczy w tym momencie 7 powieści wydanych w języku angielskim (2 kolejne są planowane) i kilka mniejszych pozycji. Zarówno pierwszą część, Przebudzenie Lewiatana (w 2012), jak i cały cykl (2017), nominowano do prestiżowej nagrody Hugo. Bardzo dobrze dla fanów fantastyki stało się, że na fali popularności serialu The Expanse wydawnictwo MAG postanowiło wydać u nas wszystkie główne powieści tego szalenie ciekawego uniwersum. Moją recenzję Przebudzenia Lewiatana możecie przeczytać tutaj, a krótko o wrażeniach z dwóch pierwszych sezonów serialu tutaj. I o ile bardzo pochlebnie wypowiadałem się na temat pierwszej części, o tyle druga – Wojna Kalibana – jest właściwie na każdym polu jeszcze lepsza. Mamy już jako czytelnicy sporą wiedzę na temat sytuacji geopolitycznej, więc twórcy mogą od razu wrzucić nas w wir akcji, której tutaj zdecydowanie nie brakuje. Więcej bohaterów to zupełnie nowe możliwości przedstawienia nam fabuły i znaczne poszerzenie wiedzy na temat świata przedstawionego. Ale po kolei…
Minął rok od końca wydarzeń z Przebudzenia Lewiatana. Dzięki ogromnemu poświęceniu, zagrożenie ze strony Protomolekuły zostało zażegnane i zarażony nią Eros rozbił się na powierzchni Wenus. Fred Johnson umocnił przez to swoją pozycję jako lider SPZ i nawet rządy Marsa i Ziemi muszą się z nim liczyć. Zatrudnił on również oficjalnie Jamesa Holdena i załoga Rosynanta spędziła ten czas na patrolowaniu przestrzeni kosmicznej Pasa i walce z piratami. Gdy wygląda na to, że krucha stabilność świata została przywrócona, na księżycu Ganimedes, będącym jednym z najważniejszych spichlerzy Pasa, posiadającego gigantyczne szklarnie, dochodzi do wymiany ognia między stacjonującymi na jego orbicie statkami Marsa i Ziemi. Bezpośrednią przyczyną tego krwawego nieporozumienia jest atak tajemniczego potwora na jedne z patroli obu frakcji na powierzchni. Jedyna ocalała z niego marines musi opowiedzieć obu stronom, czego była świadkiem, by powstrzymać wybuch wojny. Holden tymczasem leci na Ganimedesa, podejrzewając, że wszystko to może mieć związek z Protomolekułą. Sytuacji z Ziemi przygląda się natomiast pewna polityk, która musi odkryć, kto z jej rządu mógł zyskać na wojnie z Marsem i czy zdrady nie sięgają jeszcze dalej.
Ta porywająca historia nie byłaby jednak nawet w połowie tak dobra, gdyby nie bohaterowie, których oczami ją odbserwujemy. W Przebudzeniu Lewiatana śledziliśmy akcję z perspektywy dwóch protagonistów na zmianę. W Wojnie Kalibana natomiast, mimo iż z oczywistych powodów nie jest obecny Miller, na początku kolejnych rozdziałów zobaczymy aż cztery różne persony. Poza Holdenem pojawiają się jeszcze: Botanik Praks, marsjańska marines Bobbie oraz ziemska polityk Avasarala. Każda z postaci jest inna, ma odmienne motywacje i cechy charakteru, ale wszystkie one są niesamowicie dobrze napisane i mają swój realny udział w historii. Praks razem ze swoją córeczką Mei zamieszkuje kluczowy z punktu widzenia fabuły księżyc Jowisza- Ganimedes. Jest cywilem, który musi przetrwać w skrajnych warunkach i ocalić najbliższą mu osobę. Jest również botanikiem i przez to często w jego rozdziałach pojawiają się alegorie do życia i funkcjonowania roślin. Dzięki sierżant Bobbie Draper, możemy poznać punkt widzenia nie tylko zawodowego, świetnie wyszkolonego żołnierza, ale przede wszystkim mieszkanki Marsa, który dla mnie wydawał się równie ciekawy, co tajemniczy. Teraz będziemy mogli dowiedzieć się więcej o nastawieniu Marsjan do Ziemian i Pasiarzy, jak również różnicach kulturowych, obyczajowych i militarnych. Jednak najbardziej charakterystyczną, pełną charyzmy i ciętego języka postacią, jest zastępca podsekretarza ONZ, Chrisjen Avasarala – starsza kobieta po sześćdziesiątce, która na politycznych rozgrywkach zjadła zęby. Dzięki niej na całość zdarzeń będziemy mogli spojrzeć z o wiele szerszej perspektywy, w naturalny sposób dowiemy się również, jak na kolejne działania pozostałych bohaterów oraz reszty istotnych dla fabuły postaci, będą reagowały władze planet, admirałowie flot oraz zamieszani we wszystko, wpływowi właściciele ogromnych korporacji. Również załoga Rosynanta na czele z Jamsem Holdenem w Wojnie Kalibana bardziej kupiła mnie swoimi osobowościami – pojawiają się bolesne wspomnienia, echa przeszłości i tarcia między członkami załogi, a wydarzenia z Przebudzenia Lewiatana zmieniają Holdena bardzo mocno, w niekoniecznie dobry sposób, z czym będzie musiał sobie poradzić, chcąc utrzymać załogę razem.
O ile pierwsza styczność z piórem serii The Expanse była delikatnie rozczarowująca i musiałem niejako wejść w rytm tego prostego, ale mającego sporo do zaoferowania stylu, o tyle w drugiej części wszelkie opisy i trzecioosobowa narracja, lekko przełamywana pierwszoosobowymi przemyśleniami bohaterów, była już dla mnie naturalna. Nie jest jednak tak, że książka nie ma kilku językowych zgrzytów – zwłaszcza w momencie, w którym załoga Rosynanta wdaje się w wymianę ognia w ciasnych korytarzach Ganimedesa; czytało mi się to strasznie ciężko i nie było w tym zupełnie dynamiki, jakby fragment ten był dopisywany na kolanie na ostatnią chwilę. Efekt wzmacniało to, że ta sama scena w serialu ukazana była bardzo emocjonująco. Jeśli już przy serialu jesteśmy – Wojna Kalibana o wiele mocniej różni się od drugiego sezonu The Expanse niż miało to miejsce w Przebudzeniu Lewiatana. Nie wiem także, czy to kwestia scenarzystów serialu czy korekty i zamysłu samych pisarzy, ale pewne rozwiązania fabularne przedstawione na ekranie są zdecydowanie bardziej przekonujące niż działania bohaterów w powieści. Możliwe jednak, że na moją ocenę wpływa fakt, że te ze srebrnego ekranu poznałem jako pierwsze. To jednak również kolejny argument, by powtórzyć to, o czym pisałem w tekście o pierwszej części – warto zapoznać się zarówno z książkowym, jak i serialowym The Expanse, również przez różnice w fabułach.
Twórcom udało się zarówno opowiedzieć więcej o uniwersum, które stworzyli, jak i przedstawić wielowątkową, wciągającą historię, rozgrywającą się w wielkim kosmosie. Co ważne, przy ogromnej skali wydarzeń, nadal najważniejsi są w niej ludzie, nasi protagoniści i ciągle, jako czytelnicy, jesteśmy blisko nich. Jeszcze większa ilość głównych bohaterów ponowie nie przeszkadza i nie spowalnia tempa akcji, a przemyślana struktura książki sprawia, że w mocnym narracyjnie momencie następuje ich spotkanie. Ostatnie sto stron trudno określić inaczej niż jako epickie. Stawka rośnie, zarówno w osobistym, prywatnym wymiarze, jak i globalnym, a w zasadzie galaktycznym, bo ważą się losy planet, a może i całej ludzkości. To, kto okaże się sojusznikiem, a kto wrogiem, do ostatniej chwili nie jest jasne. A zakończenie, sam ostatni akapit, jest tak zaskakujący, że nie biorę nawet pod uwagę, aby ktoś, komu choć trochę spodobał się świat wykreowany pod pseudonimem James S. A. Corey, nie chciał z palącą ciekawością sięgnąć po kolejną, trzecią część – Wrota Abaddona. Ta, a nawet jeszcze następna, 4. część cyklu, Gorączka Ciaboli, jest już dostępna w księgarniach.
Fot.: MAG