my

Wpadając w pułapkę wolności – René Eller – „My” [recenzja]

Odkrywanie własnej seksualności i eksperymentowanie z nią to dla wielu nastolatków nieodłączny element dorastania. Nie ma w tym oczywiście nic złego, dopóki nie przekraczamy pewnych granic i dopóki to, co robimy, ma wpływ jedynie na nas. Co innego jednak, jeśli sytuacja wymyka się spod naszej kontroli, a my zaczynamy przekraczać kolejne granice, zatracać poczucie moralności, a także ostatecznie doprowadzamy do tragedii związanej z czyjąś krzywdą. Takie historie być może nie zdarzają się często, ale nie znaczy to, że nie mają miejsca wcale. Warto więc mówić o problemie, choćby miało to ustrzec tylko jednego nastolatka przed popełnieniem głupstwa. Reżyser René Eller, inspirując się kontrowersyjną książką Elvisa Peetersa (niestety niewydaną w Polsce), która z kolei bazuje na prawdziwych wydarzeniach, opowiada o grupie młodzieży, która przeżywa najbardziej intensywne lato w ich życiu – lato, które nie miało prawa skończyć się szczęśliwie. A przynajmniej nie dla wszystkich. Film My wchodzi do kin właśnie dziś, 22 lutego, dzięki dystrybutorowi Spectator, a Głos Kultury objął produkcję patronatem medialnym.

Warto zacząć od przypomnienia, że film powstał na podstawie książki, a ta z kolei została zainspirowana prawdziwą historią. Z wywiadu z reżyserem (który możecie przeczytać TUTAJ) dowiadujemy się jednak – co dość oczywiste – że zarówno książka, jak i film nie są dosłowną rekonstrukcją prawdziwych wydarzeń. Co istotne, René Eller wspomina również o tym, że przygotowując się do kręcenia filmu, przeprowadził wiele rozmów z nastolatkami i niejednokrotnie okazywało się, że przeżywali oni coś podobnego. Film bazuje zatem na konkretnej sprawie, ale czerpie również z doświadczeń i opowieści innych młodych ludzi. Po seansie ta wiedza okazuje się być dość niepokojąca i spowija holendersko-belgijską produkcję jeszcze większym mrokiem i aurą posępności, a także zwątpienia w stan dzisiejszych nastolatków. W domyśle pozostaje również po seansie problem, jakim jest mierzenie się z dorastaniem i wszelkimi problemami młodych ludzi samotnie – rodzice czy opiekunowie często nie mają czasu, a niekiedy także ochoty, zainteresować się tym, co dzieje się z ich pociechami, co je trapi i z czym mogą się mierzyć. Na szczęście jednak My nie usprawiedliwia w żadnym stopniu zachowania bohaterów; przede wszystkim szokuje i nie pozostawia widza obojętnym.

Właśnie zaczęło się lato. Grupa znajomych żyjących w niewielkiej wiosce na granicy Belgii i Holandii planuje wycisnąć z tej soczystej pory roku jak najwięcej. Słońce rozgrzewa ich skóry, posmak wolności wibruje w ustach, hormony szaleją zarówno o chłopców, jak i u dziewcząt. Ruth, Ena, Femke, Liesl, Simon, Thomas, Jens i Karl są rozpaleni niemal do czerwoności. Nie tylko seksualnie – rozpala ich pragnienie wolności, szaleństwa, buntu i wiary w to, że mogą wszystko. Coś – być może upał w połączeniu z szalejącymi hormonami – zasiało w nich przekonanie, że właśnie to lato będzie najlepszym w ich życiu; że mają prawo, a wręcz obowiązek żyć nie tylko pełną piersią, ale także nie przejmować się sprawami, które spędzają sen z powiek dorosłym. Nie istnieją dla nich zahamowania ani tematy tabu; nie mają problemu ani z własną nagością, ani z cudzą. Bez oporów spędzają czas w swoim towarzystwie, oddając się nietypowym, perwersyjnym zabawom, a także uprawiając seks – czasami w parach, czasami w większym gronie. Ponieważ jednak chcą więcej i lepiej, chcą się bawić jak nigdy dotąd – potrzebują pieniędzy. A ponieważ nic nie sprzedaje się tak dobrze, jak seks, w ich głowie szybko rodzi się plan, by nagrywać filmiki, na których uprawiają go ze sobą – właściwie każdy z każdym (nie ma znaczenia, że Femke i Simon są razem, a Ruth jest po uszy zakochana w Simonie; młodym ludziom zdaje się kompletnie to nie przeszkadzać). Kiedy ich apetyt – zarówno na zarobki, jak i na wrażenia – staje się coraz większy, otwierają coś na kształt burdelu. Chłopcy zmieniają się w alfonsów, a dziewczyny za opłatę spełniają seksualne zachcianki swoich klientów, wśród których nie brakuje – co istotne – ważnych osobistości i miejscowych polityków. W pewnym momencie ich letnia odyseja, ich eksperyment, w którym przekraczają kolejne granice, wymyka się spod kontroli i dochodzi do przeczuwanej przez widza, bo unoszącej się w rozgrzanym powietrzu, tragedii.

Film My posługuje się nietypową – choć nie całkowicie unikalną, a wręcz coraz bardziej popularną ostatnimi czasy – narracją, za sprawą której każda część (akt) filmu, zostaje opowiedziana z perspektywy innej osoby. Najpierw poznajemy więc wydarzenia z perspektywy Simona, później Ruth, od niej przechodzimy do perspektywy Liesl, a kończymy na najbardziej kontrowersyjnej części – wersji Thomasa. W ten sposób nie tylko poznajemy nieco lepiej charaktery czworga z bohaterów, ale przede wszystkim stopniowo, krok po kroku, nasza wiedza o zaistniałych wydarzeniach, które w efekcie doprowadziły do tragedii (i to niejednej), poszerza się, aż zostaje uzupełniona na tyle, byśmy poskładali wszystkie elementy w całość i ujrzeli całą letnią odyseję. Trzeba przyznać w tym miejscu, że ów podtytuł – Letnia odyseja w czterech aktach – w pewnym momencie zaczyna wręcz przerażać swoim lekkim, wakacyjnym wydźwiękiem. To, co bowiem dzieje się w filmie, całkowicie wspomnianej lekkości przeczy. Podejrzewam, że pomysłodawca tego podtytułu chciał – co mu się zresztą udało – skonfrontować wyobrażenie młodych ludzi o małej wadze ich poczynań, z realnymi ich skutkami. Coś, co zaczęło się jako piękne lato, co miało być szalonymi i pięknymi miesiącami, którymi rządzi młodość, wolność i radość, zamieniło się ostatecznie w upadek moralności, czyjąś namacalną krzywdę i zatracenie całkowicie poczucia własnej godności (choć na etapie samej fabuły nie każdy z bohaterów dochodzi niestety do takiego wniosku).

René Eller zdecydował się na wiele bardzo odważnych scen, które jednak ostatecznie znajdują swoje uzasadnienie; nie są zwykłym epatowaniem seksem, nie mają na celu przyciągnąć przed ekrany rozpalonych i żądnych erotycznych uniesień filmowych widzów. Służą one do pokazania, jak daleko posunęli się sami bohaterowie. Ich naturalność, ich brak zahamowań i jakiegokolwiek wstydu czy skrępowania są uderzające. I właśnie o to – jak mniemam – chodziło reżyserowi. Aktorzy wcielający się w główne postaci mieli niesamowicie trudne zadanie. W wielu momentach występują nago, wiele ujęć to bardzo odważne, bezpruderyjne sceny – kręcone jednak nie tak, jak nas do tego przyzwyczaiły w większości filmy czy seriale, w których obserwujemy sceny erotyczne. My to kino o wiele bardziej pod tym względem naturalistyczne, a przez to jeszcze bardziej przerażające i siejące ostatecznie spustoszenie w umyśle widza. Friso Van Der Werf, Lieselot Siddiki, Gaia Cozijn, Laura Drosopoulos, Folkert Verdoorn, Salome Van Grunsven, Aime Claeys, Pauline Casteleyn, Maxime Jacobs i Tijmen Govaerts wykazali się nie lada odwagą, decydując się na udział w produkcji. Ich role były wymagające, ale przede wszystkim potrzebne, by ukazać wizję reżysera, jaką ostatecznie otrzymujemy – szokującą, brutalną i zapadającą w pamięć.

My to niezwykle trudny w odbiorze film, zwłaszcza jeśli ktoś ma córkę bądź syna w podobnym do bohaterów wieku. Historia przedstawiona w produkcji opowiada przede wszystkim o tym, jak łatwo młodym ludziom zgubić się na drodze ku dorosłości i tak upragnionej przesz nich wolności. Czyniąc z własnego ciała jedyny wyznacznik decydowania o sobie i kontroli nad własnym życiem, wpadają w sidła, z których niezwykle trudno się wydostać. Biegnąc za wolnością i utożsamiając ją wyłącznie z seksualnością, zmieniają własne ciało i seks w pułapkę, która przecież z samej definicji więzi ich, a nie wyswobadza. Dochodzi więc do paradoksu, kiedy młodzi ludzie, nie zdając sobie z tego do końca sprawy, wpadają w pułapkę złudnej wolności. Jarzmo, spod którego starają się uciec, nie zostaje nazwane ani w żaden sposób w filmie sprecyzowane. Możemy jedynie domyślać się, że chodzi ogólnie o obecność i ciągłe tyrady dorosłych, o chęć decydowania o sobie i kontroli nie tylko nad własnym ciałem, ale także nad cudzym. Dorastanie zawsze wiąże się z przekraczaniem granic, co zakrawa na swego rodzaju ironię losu, bo przecież właśnie w tym momencie życia jesteśmy najbardziej podatni na wpływy, popełniamy najwięcej błędów i skłonni jesteśmy do podejmowania najgłupszych wyborów – choć wtedy wydają nam się jedynymi słusznymi. Bohaterowie filmu My przez długi czas nie widzą w swoim postępowaniu nic złego. Nie robi na nich wrażenia ani krzywda, ani nawet śmierć. Wyjątek zdaje się stanowić jedynie Ruth, jednak jej wyrzuty sumienia nie idą w parze ani z zadośćuczynieniem, ani z przyznaniem się do błędu czy – mówiąc dosadniej – winy.

Belgijsko-holenderska produkcja to obraz niezwykle mocny, który angażuje widza w opowiadaną historię na niemal każdej płaszczyźnie. Cztery różne narracje, nieco zaburzona przez to chronologia i stopniowe uzupełnianie wątków, aż po kompletną, tragiczną historię, narastające napięcie… – to wszystko sprawia, że od filmu trudno się oderwać. Jednocześnie niejednokrotnie mamy ochotę odwrócić wzrok od ekranu i przerwać tę opowieść – brutalną, brudną, nieprzyjemną, niemoralną. Jest to bowiem opowieść, w której najbardziej uderza nas nie sama tragedia i niemoralne postępowanie bohaterów, ale lekkość, z jaką do tego podchodzą i całkowicie wyciszony głos sumienia. Lato, które miało być tak wyjątkowe dla tych młodych ludzi, okazało się faktycznie odyseją. Cytując za Słownikiem Języka Polskiego – długą wędrówką pełną przygód (których nikomu byśmy nie życzyli i których nie jesteśmy w stanie zaakceptować) i dramatycznych wydarzeń (prowadzących do równie dramatycznego finału – zarówno fabularnie, jak i emocjonalnie). O ile jednak Odyseja Homera opisywała powrót bohatera do domu, o tyle My to opowieść o oddalaniu się od wszystkiego, co dom zazwyczaj ma symbolizować.

Choć My to film niezwykle trudny i bardzo mocno oddziałujący na widza, to warto go obejrzeć i mieć większą świadomość tego, jakie problemy mogą dotyczyć współczesnej młodzieży. Być może skłoni to kogoś do baczniejszych obserwacji, do częstszych rozmów, do większego zainteresowania. Niełatwe rozmowy dorosłych z młodzieżą to również przekraczanie pewnych granic, ale granic, za którymi zazwyczaj stoi coś dobrego i wartościowego. Lepiej więc znaleźć się na takiej, nawet jeśli niewygodnej, granicy, niż dopuścić do sytuacji, kiedy młody człowiek, zagubiony zarówno we własnym ciele, jak i umyśle, sam wybierze granicę, którą przekroczy, nie do końca zapewne rozumiejąc, co za nią jest, i nie zastanawiając się, czy istnieje zza niej powrót.

my

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *