Przez Stany POPświadomości

Wschodnie wybrzeże popkultury – Kuba Ćwiek – „Przez stany POPświadomości” [recenzja]

Któż z nas, geeków, nie marzył o tym, aby znaleźć się w miejscu znanym z ulubionego filmu czy serialu? Wbiec po schodach Muzeum Sztuki Współczesnej w Filadelfii niczym Rocky Balboa, stanąć pod ścianą spożywczaka Quick Stop niczym Jay i Cichy Bob, odwiedzić biuro króla horrorów Stephena Kinga czy usiąść na schodkach do szopy szeryfa Lucasa Hooda z Banshee. Ech, marzenia. Z tym że Kubie Ćwiekowi i jego zwariowanej ekipie udało się dokonać tego wszystkiego i jeszcze więcej. A jakby tego było mało, z zebranych materiałów powstała książka dość trafnie zatytułowana Przez stany POPświadomości.

Kuba – jako że wspominałeś, że zdarza Ci się czytywać recenzje swoich publikacji –  jeśli przypadkiem trafisz tutaj, wiedz jedno – zazdroszczę Ci tej podróży tak bardzo, że podczas lektury miałem ochotę wyrzucić tę książkę przez okno! (niestety czytałem ją w dużej mierze podczas podróży pociągiem, w którym nie dało się otworzyć okien ;) ).

No ale do rzeczy, autor bowiem nie był tam sam, a towarzystwa dotrzymywał mu całkiem oryginalny zespół złożony między innymi z własnego taty, blogera Radka Teklaka, dziennikarza i horrorowego wyjadacza Bartka Czartoryskiego, reżysera Patryka Jurka i fotografki zwanej kreską_. Założenie było proste – ekipa odwiedza miejsca znane z popkultury i kręci, fotografuje tudzież pisze ciekawą relację. Nie zawsze niestety zamiary pokrywają się z ostatecznym rezultatem, gdyż jak sam autor przyznaje, czasem zastanawiał się nad tym, czy coś z tego w ogóle wyjdzie. Otóż, do pewnego stopnia wyszło, lecz jednak w całą tę relację wkradło się trochę chaosu oraz nie do końca potrzebnych dygresji i retrospekcji. Kuba Ćwiek jest pisarzem znanym ze swojego zamiłowania do wstawiania wszędzie popkulturalnych nawiązań, czasem bardziej subtelnych, czasem mniej, więc w przypadku książki Przez stany POPświadomości mógł sobie bez owijania w bawełnę poużywać i bez oporów pisać o tym, co najbardziej kocha, nie musząc jednocześnie wplatać tego w żadną fabułę. Ta książka jest bowiem jednym wielkim popkulturalnym nawiązaniem.

Zaczyna się w Nowym Jorku, gdzie ekipa odwiedza między innymi studio Troma, znane z kultowego Toksycznego Mściciela, leży na podłodze dworca Grand Central, udając Carlita z Życia Carlita, szuka śladów Daredevila w dzielnicy Hell’s Kitchen, a wieczorami chleje w barze z Jackiem Ketchumem. Czyli dzień jak co dzień i ogólnie nic specjalnego… ;). Kiedy w końcu udaje się udokumentować kultowość Nowego Jorku, Ćwiek i spółka wsiadają do wynajętego kampera (pieszczotliwie zwanego Château) i ruszają dalej, do Maine, czyli stanu znanego doskonale każdemu fanowi twórczości Stephena Kinga. A na miejscu oczywiście obowiązkowe selfiki przed posiadłością pisarza w Bangor, puszczanie papierowych stateczków w odpływie kanalizacji i wizyta w ściśle tajnej, sekretnej bazie… to znaczy biurze Kinga, dokąd udało im się trafić dzięki skutecznemu upiciu Ketchuma. Kolejnymi przystankami na drodze są między innymi Salem – miasto, które zasłynęło dzięki wiedźmom; Providence, które całkowicie ignoruje wywodzącego się stamtąd Lovecrafta; wspomnianą już Filadelfię i słynne schody Rocky’ego. Kończy się na Nowym Orleanie, gdzie udaje się wypić drinka w barze, w którym przesiadywał Harry Angel, czyli grany przez Mickey’a Rourke’a detektyw z mrocznego filmu Alana Parkera.

Cała idea tej podróży, wczesna koncepcja, aby odkryć to, co znajduje się za kulisami, historie zwykłych ludzi mieszkających w miejscach tak głęboko osadzonych w popkulturowej świadomości – wszystko to jest naprawdę świetne i godne pochwały (i wściekłej, ociekającej jadem zazdrości!). Odniosłem jednak wrażenie, że powstała w wyniku tego książka była tylko pretekstem, aby ową podróż odbyć. Nawet najlepsze opisy nie oddadzą bowiem wrażeń, które niewątpliwie były udziałem wszystkich uczestników tej wycieczki. Autor zapuszcza się w opowieści nie do końca związane z tym, o czym powinien pisać, przez co główny wątek bardzo często wytraca swój impet. Nie do końca ciekawe są też momenty, w których ekipa po prostu odhacza kolejne punkty programu (wiadomo, czasu i sił brak, ale albo robić to naprawdę rzetelnie, albo wcale). Nie spodziewajcie się też literackiego reportażu na miarę [tutaj wstawcie nazwisko dowolnego autora-podróżnika], Przez stany POPświadomości napisane są bardziej jak internetowy blog (co dla bardziej wymagającego czytelnika może okazać się barierą nie do pokonania, ja jednak od początku nastawiony byłem na taką, a nie inną stylistykę). Każdy rozdział kończy się jedno- lub dwustronicowym podsumowaniem autorstwa Bartka Czartoryskiego, które tak naprawdę też wiele nie wnosi.

Dopiero znajdująca się na samym końcu relacja „na żywo” Radka Teklaka dała mi to, czego od początku oczekiwałem od tej książki – zwięzłą, naprawdę dowcipną i ciekawą historię, okraszoną garścią przydatnych ciekawostek. Całości dopełniają zdjęcia kreski_, które naprawdę fajnie ilustrują całe przedsięwzięcie. Aż chciałoby się zobaczyć jakiś większy album tych fotografii, a przede wszystkim obejrzeć film kręcony przez Patryka Jurka w czasie trwania całej podróży, bo mam wrażenie, że to właśnie on oddawałby o wiele lepiej całą atmosferę Stanów POPświadomości (jeśli ktoś wie, gdzie i czy w ogóle można to gdzieś zobaczyć, niech mnie oświeci, podobnie zresztą jak filmiki z cyklu Radziu radzi, w których Radek Teklak testuje kultowe amerykańskie przekąski, a których nie udało mi się nigdzie znaleźć, wielka szkoda!).

Podsumowując – sama książka nie jest może wybitna i porywa raczej atmosferą i szalonymi pomysłami niż opowieścią. Jeśli podnosi się Wam ciśnienie na sam widok słowa „Stephen King” albo „Banshee”, to na pewno warto przeczytać i pobluzgać trochę na Ćwieka za to, że on tam był, a my nie ;).

Fot.: Wydawnictwo SQN

Przez Stany POPświadomości

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Bębenek

Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Aktualnie wiekowy student WoFiKi. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *