plutopia

Wszyscy jesteśmy mieszkańcami Plutopii – Kate Brown – „Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne” [recenzja]

Ktoś słyszał o miastach Richland i Oziorsk? Podejrzewam, że niewiele osób ma pojęcie, co to w ogóle są za miejscowości i dlaczego są one godne uwagi. A są jej warte nie mniej od Czarnobyla czy japońskiej Fukushimy. Nie tylko z powodu wysokiej promieniotwórczości, która jest pozostałością po olbrzymich zakładach plutonowych występujących w ich pobliżu. Historia tych dwóch miejscowości, przedstawiona na kartach książki Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne, to idealny i zarazem smutny przykład upadku człowieka, który potrafi poświęcić dosłownie wszystko, aby tylko móc pokonać swojego wroga. To także historia o tym ile, jesteśmy w stanie oddać, aby zaznać finansowego i konsumenckiego dobrobytu.

Kate Brown, amerykańska profesor historii, podeszła do tematu niesamowicie pieczołowicie i dokładnie przedstawiła opowieść o dwóch miastach, w których pobliżu produkowano pluton – niezbędny dla produkcji bomb atomowych. Richland i Oziorsk to miasta wyjątkowe na mapach swoich państw. Amerykańskie Richland z funkcjonującymi zakładami plutonowymi w pobliskim Hanford wydaje się zaprzeczeniem typowego amerykańskiego miasta, chociaż jego rozwiązania urbanistyczne były powielane na terenie całego kraju. Co jest tak wyjątkowego w tym mieście? Mieszkańcy, głównie pracownicy zakładów plutonowych, potrafili wyzbyć się podstawowych praw, jak własności, wolnego rynku tudzież samorządności tylko po to, aby móc funkcjonować w utopijnym mieście, gdzie nie ma problemów z podziałami rasowymi, gdzie funkcjonuje bezpłatne szkolnictwo, służba zdrowia, dostęp do kultury. Wyrzekli się podstawowych praw każdego Amerykanina po to, aby móc przeskoczyć do klasy średniej, zacząć żyć dostatnio, szczęśliwie i na poziomie, o jakim od dawna marzyli, a że praca w zakładach plutonowych wiązała się z tym, że przyjmowali olbrzymie dawki promieniowania? No cóż, coś za coś, chociaż trzeba uczciwie przyznać, że sami nie byli informowani o olbrzymim zagrożeniu dla ich zdrowia i życia.

Podobnie jest z radzieckim Oziorskiem i z kombinatem Majak. Nie licząc jego początków, miasto to było przeciwieństwem sowieckiej biedy i niedbalstwa. Była to enklawa spokoju i dostatku w morzu beznadziei. Zadziwiające jest to, że powstały dwa bardzo podobne, analogicznie wręcz stworzone miasta, w dwóch różnych stronach świata, w dwóch kompletnie odmiennych ustrojach. Oczywiście Sowieci mocno wzorowali się na Amerykanach, co nie jest czymś wstrząsającym. Wstrząsające jest to, jak swobodnie i lekko obchodzono się z kwestiami bezpieczeństwa i zdrowia ludzi pracujących przy produkcji plutonu. Tragiczne zaniedbania po stronie Sowieckiej szczególnie nie bulwersują, komuniści zawsze mieli lekki stosunek do życia jednostek, więc sceny jak robotnicy sprzątają gołymi rękoma radioaktywną ziemię, zanieczyszczoną plutonem bądź innymi izotopami promieniotwórczymi, nie są aż tak szokujące w kontekście codzienności w ZSRR. Ale szok wywołuje fakt, że ówczesny lider wolnego świata miał podobne podejście do tej kwestii. Tutaj nie ma podziału na dobrych i złych.

Plutopii poza samą historią Richland, Oziorska i zakładów tam funkcjonujących przeczytamy, jak igrano z kwestiami bezpieczeństwa zarówno pracowników, jak i środowiska. Z dzisiejszej perspektywy niektóre ustalenia amerykańskiej historyczki brzmiałyby wręcz groteskowo, gdyby nie to, że są one jak najbardziej prawdziwe. Amerykanie dosłownie szczędzili w latach czterdziestych i pięćdziesiątych drobnych kilku milionów dolarów na znaczącą poprawę standardów bezpieczeństwa w swoich zakładach plutonowych. Żeby było zabawniej, w XXI wieku na odkażenie Richland i jego okolic muszą wydać blisko 100 miliardów dolarów. Co gorsza, Amerykanie przez lata celowo zaniżali bądź ignorowali wyniki badań dotyczących promieniotwórczości – wszystko po to, aby potężna machina zbrojeniowa nie zwolniła chociaż na chwilę. Produkcja plutonu spowodowała, że masa ludności z południowo-wschodniej części stanu Waszyngton ma dziś poważne problemy ze zdrowiem, a tony materiałów promieniotwórczych znajdują się w glebie, w rzekach i w roślinach, które jak gąbka absorbują izotopy promieniotwórcze. Nie inaczej jest w okolicach Oziorska, szczególnie że na terenie kombinatu Majak w dniu 29 września 1957 nastąpiła awaria, która spowodowała promieniotwórcze skażenie terenu o wielkości 40 000 kilometrów kwadratowych. Przez wiele lat ten fatalny w skutkach incydent był utrzymywany w ścisłej tajemnicy, a sami Rosjanie oficjalnie przyznali się do niego dopiero w 1992 roku.

Autorka dotarła do świadków i ofiar skażenia, którzy na co dzień muszą się borykać z potężnymi problemami zdrowotnymi. Opisuje też osoby, które po latach postanowiły się sprzeciwić temu, że zmuszono ich do pracy w promieniotwórczym środowisku, walcząc o różne formy zadośćuczynienia, powodując tym samym zainteresowanie ze strony FBI i analogicznie FSB. Brown, nie wiem czy w sposób zamierzony, czy nie, pokazuje USA jako kraj pozornie demokratyczny, który dla celów politycznych i militarnych jest gotów używać środków godnych największych państw totalitarnych. Autorka dzięki swoim rozmówcom pokazuje, że pomimo powszechnego prawa do dostatku i wolności obywatele także chcą wolności od ryzyka i skażenia. Liczą się nie tylko prawa konsumenckie – ważne są również prawa biologiczne. Osoby, które pracowały w Richland i w Oziorsku, niedawno odkryły, że mogą walczyć o takie przywileje, niestety dla wielu ta walka zaczęła się za późno. Promieniowanie wyrządziło w ich organizmach nieodwracalne szkody.

Plutopia to także wspaniały wgląd w fascynujące dzieje Zimnej Wojny i rywalizacji pomiędzy dwoma największymi atomowymi mocarstwami świata. Przy okazji czytelnik może zaobserwować, że dwa wielkie mocarstwa w szczegółach swojej działalności militarno-politycznej wiele od siebie się nie różniły. Praca Brown, pomimo że spełnia wszystkie wymogi akademickiej rozprawy, jest napisana w iście reporterskim, lekkim, porywającym stylu, niejednokrotnie pokazując nam perspektywę zwykłych ludzi – świadków tamtych dni i wydarzeń. Takie zabiegi narracyjne wzbogacają całość i powodują, że książka jest znacznie bardziej przystępna dla każdego czytelnika. W tym miejscu ukłony należą się również tłumaczowi – Tomaszowi Bieroniowi.

Wszyscy jesteśmy mieszkańcami Plutopii – konstatuje autorka w ostatnim zdaniu książki. Warto sięgnąć po to dzieło Kate Brown, aby uświadomić sobie, że w ciągu zaledwie 70 lat stworzyliśmy kilkadziesiąt miejscowości takich jak Richland i Oziorsk, gdzie umiejscowione w ich pobliżu fabryki wprowadziły w środowisko naturalne znacznie więcej odpadów promieniotwórczych niż jeden, potężny wybuch w Czarnobylu. Biedna ta na nasza Ziemia z takimi mieszkańcami jak my.

Fot.: Wydawnictwo Czarne

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *