Duch improwizacji jest u podstaw pracy nad naszą muzyką – wywiad z Uglą

Ugla to zespół, który łączy różnokulturowe ludowe inspiracje z awangardowym eksperymentowaniem i użyciem elektroniki, zostawiając miejsce na improwizacje; tworzą go: Magdalena Sowul, Sebastian Świąder, Michał Mościcki i Maciej Wróbel. Podczas swoich występów wykorzystują technikę loopingu, czyli nakładania na siebie i przetwarzania prostych muzycznych motywów, a w lipcu br. obchodzą rocznicę debiutu scenicznego. Są wyjątkowym zjawiskiem na polskiej scenie muzycznej, prezentując spójne i oryginalne kompozycje. Podczas występu w drugim dniu Halfway Festivalu zachwycali widownię, a tuż po nim porozmawiali ze mną o białostockim festiwalu, czerpaniu z kultury ludowej, tworzeniu muzyki i tekstach po polsku.

Małgorzata Kilijanek: Za Wami pierwszy występ na Halfway Festivalu. Jakie wrażenia towarzyszą Wam po zejściu ze sceny? Co sądzicie o białostockim festiwalu?

Magdalena Sowul:  Przyjechaliśmy późnym wieczorem pierwszego dnia festiwalu i mieliśmy szczęście, bo zdążyliśmy na koncert grupy Low. Fajnie było móc poczuć atmosferę Halfwaya, zobaczyć, jak to wygląda. Mogę szczerze przyznać, że jestem zachwycona bliskością artystów do ludzi, niezwykłą przestrzenią pełną pagórków, leżaków oraz różnych zakamarków, w które można się udać. Struktura amfiteatru oraz balkon są niesamowite, a kontakt między sceną a audytorium jest bardzo bliski, co gwarantuje świetną wymianę energii.

Cechą Halfway Festivalu jest brak barier i barierek. Chyba nie ma takiego drugiego „bezbarierkowego” wydarzenia w Polsce.

Sebastian Świąder: Bez barierek, za to z balkonem. Słuchaliśmy z niego koncertu Low, a to też zmienia percepcję. Można się poczuć, jakby miało się muzyków na dłoniach i się im przyglądało.

Co powiecie o odbiorze Waszego koncertu? Wspomnieliście o perspektywie z widowni, czas na wrażenia ze sceny.

Magda: Obawialiśmy się opadów deszczu, tego, że zimno wystraszy publiczność, ale tak się nie stało. Fantastyczne było to, iż wraz z trwaniem koncertu, ludzi przybywało. Na pewno dodawało nam to animuszu na scenie.

Podczas koncertów macie przygotowany materiał, ale towarzyszy Wam również improwizacja. Uważacie, że jest to nieodłączny i niezbędny element występów na żywo? Tego typu granie różni się od nagrań w studiu.

Magda: Zależy co się gra, bo jeżeli Mozarta, to niekoniecznie improwizacja jest wskazana. W naszym założeniu utwory składają się z fragmentów zaaranżowanych, ale zawierają również elementy niezaaranżowane. W formę utworu wpisany jest moment niedookreślony, przestrzeń na improwizację. Dzięki temu każdy koncert jest inny, nie wiemy przed nim do końca, co się wydarzy. Zaczynaliśmy jako trio, bez Michała (Mościckiego), które bardzo dużo ze sobą improwizowało. Tak dobrze się w tym odnajdywaliśmy i tak nas połączyło, że później przekształciło się w muzyczną pracę nad konkretami. Cały czas jednak ważne jest dla nas granie ze sobą na wyczucie.

Maciej Wróbel: Nasz sposób pracy przy materiale daje duże możliwości improwizacji. Początkowo Magda przynosiła nam teksty, struktury muzyczne, które były zapętlane, a my pracowaliśmy, dogrywając do tego spontanicznie elementy dźwiękowe. Duch improwizacji jest u podstaw pracy nad naszą muzyką.

Magda: To nie są utwory, które są napisane sztywno, z przydzieleniem kto co gra.

Wszystko było płynne podczas procesu twórczego?

Maciej: Tak. Przyglądaliśmy się pewnym klockom, które dostaliśmy i pracowaliśmy nad ich ułożeniem. Faktycznie w trakcie koncertów pojawia się pokusa poprzestawiania ich…

Magda: …i wprowadzenia zaskakujących rozwiązań. To się po prostu dzieje, jest nam bardzo bliskie.

Gracie razem prawie rok. Kiedy przypada Wasza pierwsza rocznica?

Magda: W okolicach dwudziestego lipca. Wtedy właśnie zagraliśmy nasz pierwszy koncert na niesamowitym festiwalu Wioska Teatralna w Węgajtach. Przepięknie się złożyło, ponieważ w tym roku również tam wystąpimy; będzie to koncert rocznicowy.

Liczyliście, ile koncertów zagraliście w tym roku?

Magda: Nie liczyliśmy, ale myślę, że około dziesięciu. Może nie jest to imponująca ilość, ale cały czas pracowaliśmy nad materiałem. Pojawił się też kontrabasista, Michał, w zespole, co wymagało przełamania dotychczasowych koncepcji brzmieniowych. Wcześniej tę potrzebę basu staraliśmy się uzyskać efektami elektroakustycznymi. Kontrabas idealnie wypełnił lukę.

Czy jesteście na etapie pracy nad płytą?

Magda: Tak, na wrzesień ustaloną mamy sesję nagraniową, więc liczymy, iż do końca roku nasza pierwsza płyta się pojawi.

Siedząc podczas Waszego koncertu na widowni, dostałam kilka próśb: zapytaj, kiedy wydadzą album. A może jest już do kupienia?

Magda: [śmiech] Jeszcze nie, ale pracujemy nad tym intensywnie.

Muszę Wam zadać jedno z popularnych pytań, które chyba zalicza się do grona nielubianych przez artystów…

Sebastian: O inspiracje!

Magda: O styl muzyczny?

Nie. O nazwę. Wiem, że ugla to po islandzku sowa, to w kwestii znaczenia wystarczy. Zaintrygowało mnie jednak określenie przez Was tego słowa mianem wyśnionego. Co to oznacza?

Magda: Historia tego słowa jest taka, że po prostu mi się przyśniło. Jakieś dziesięć lat temu.

Islandzkie słowo we śnie? Wiedziałaś, co oznacza?

Magda: Zupełnie nie. To był dość mroczny sen, mroczno-szamański, przy jakimś ogniu. Naprzeciwko mnie siedziała postać, która wypowiadała do mnie słowo: ugla. Było to wyjątkowo sugestywne, skoro je zapamiętałam. Po przebudzeniu zaczęłam szukać w Internecie, co może znaczyć. Okazało się, iż sowa, a ponieważ mam na nazwisko Sowul, w podstawówce właśnie Sową mnie nazywano. Super się to zgrało.

Sebastian: To po prostu Twój totem.

Historia niesamowita. Jeżeli chodzi o szamańskie rytuały, to temat ten wiąże się z twórczością ludową, którą sami mieszacie z nowoczesnością. Czy zainteresowania muzyką etniczną, ludową towarzyszyło Wam od zawsze, czy pojawiło wraz z koncepcją stworzenia zespołu?

Sebastian: Ona pojawia się też gdzieś w technice gry, myśleniu o strukturach ludowych motywów muzycznych…

Magda: …ale też w improwizacji i pracy motywicznej.

Maciej: Myślę, że przyjaźń z taką muzyką we wszystkich z nas jest od dawna.

Michał Mościcki: To mocno indywidualna kwestia, gdyż każdy z nas sięgał do tego źródła w różnym okresie. Wywodzimy się też z dość odmiennych środowisk i z różnych stylów muzycznych, ja na przykład studiuję jazz. Choć każdy odkrywał to na różnym etapie, łączy nas fakt, że te brzmienia są nam bliskie.

Sebastian: Nie bez powodu nasz pierwszy koncert odbył się w teatrze Węgajty, który jest jedną z pozostałości po najsłynniejszych teatrach ludowych, sięgających do źródeł, folkloru. Spotkaliśmy się w tym teatrze przy okazji różnych projektów, spektakli, więc nasza muzyczna przygoda zaczęła się właśnie tam.

Magda: Lata temu też spędzaliśmy długie godziny, grając razem mazurki, oberki, potem improwizując. W pewien sposób dotknęliśmy tradycji, teraz zostaje to w nas w formie inspiracji, techniki gry, przetworzenia.

Sebastian: Właściwe takich elementów stricte ludowych nie mamy.

Magda: Instrumentarium z pewnością nawiązuje do ludowości.

Podczas koncertu używałaś jakiegoś instrumentu szarpanego, na deseczce. Co to było?

Magda: To kalimba, tylko przepuszczam ją przez różne efekty i dlatego tak dziwacznie brzmi [śmiech].

Za Wami konkurs Firestone Headliners, gdzie zajęliście wysokie drugie miejsce. Monika Brodka, zasiadająca w jury, stwierdziła, iż znalezienie się w finałowym gronie to spore osiągnięcie, dzięki któremu wiele nowych osób może zauważyć zespół. W internetowym wpisie nazwaliście udział w tym konkursie fajną przygodą. Była to przygoda stresująca?

Maciej: Na maksa! [śmiech]

Magda: Wysłaliśmy tam zgłoszenie, nie za bardzo wierząc, że coś może z tego wyjść. Mieliśmy informacje o pięciuset zgłoszeniach w zeszłym roku, więc szanse, by w ogóle się zakwalifikować, były dosyć niewielkie. Kiedy odebrałam telefon z wiadomością o przejściu dalej, okazało się to euforyczne i trudne do uwierzenia. Wtedy też dołączył do nas Michał, nasze kawałki były bardzo świeże i mieliśmy osiem dni na przygotowanie do finału, czyli nagrania na żywo koncertu. Nie mieliśmy skończonych aranżacji, to było jakieś szaleństwo.

Michał: Wielka improwizacja!

Magda: Tak, przygotowania były wielką improwizacją. Wymagały dużej mobilizacji i sporej ilości prób w krótkim czasie. Było to też trudne, ponieważ do tej pory żyłam po połowie w Suwałkach i Warszawie, musiałam wziąć wolne w pracy i przyjechać do stolicy, żeby uczestniczyć w próbach. Samo wydarzenie w Grizzly Barze było fantastycznym przeżyciem, od ludzi biła wspaniała energia. Mimo małej przestrzeni, słuchaczy było mnóstwo. Znaleźliśmy się też w fajnym towarzystwie, Agaty Karczewskiej i Wojtka Szczepanika.

Agata rok temu również występowała na Halfwayowej scenie.

Magda: Pisała do nas przed Halfwayem, że trzyma za nas kciuki. Myślimy, że konkurs Firestone dał nam niezłego kopa, bardzo dużo ludzi nas dzięki niemu usłyszało. Sporą pracę wykonaliśmy też, zachęcając innych do głosownia.

Sebastian: Znaczenie miało też zaangażowanie naszych bliskich: rodziny i przyjaciół, którzy otoczyli nas ciepłem i wsparciem.

Magda: Wzruszające było to, ile otrzymaliśmy wsparcia od ludzi. Na Firestone Headliners przypadło nam zaszczytne drugie miejsce, więc na tegorocznym Open’erze nie gościmy, ale zagraliśmy w Białymstoku i jesteśmy superszczęśliwi.

Sebastian: Jest to o tyle szalone, że naprawdę zaczęliśmy grać rok temu, a to wszystko ruszyło jak jakaś lawina.

Magda: Od nieśmiałych kroków, kiełkowania myśli, że w ogóle możemy zaistnieć w świecie jako zespół, do momentu, w którym jesteśmy teraz. To jakaś szalona podróż, ale cudowna.

Pomijając Open’er i OFF Festival, chcielibyście szczególnie w jakimś miejscu zagrać?

Sebastian: Chciałbym zagrać kiedyś na Roskilde.

Michał: Ja chciałbym zagrać w kraterze wulkanu, na przykład na Islandii.

Sebastian: To zabawne, bo przy okazji konkursu Firestone stworzyliśmy serial internetowy, w którym graliśmy prawie wszędzie.

Michał: Na przykład zagraliśmy koncert w Matizie.

Sebastian: I pod prysznicem.

UGLA GRA WSZĘDZIE odc. 2

Zwykle słyszy się jedynie nazwy festiwali w odpowiedzi na takie pytania, jesteście w tym podejściu dość oryginalni.

Magda: Mnie się jeszcze marzy koncert w lesie.

Maciej: Może jeszcze nad oceanem? Z takimi wielkimi głośnikami skierowanymi w stronę morza.

Od koncertu w lesie przejdźmy do Mchu, czyli tytułu jednej z Waszych piosenek. Tytuły są po polsku, teksty również. Odpowiada za nie Magda, do której kieruję kolejne pytanie: czy tworzenie w naszym ojczystym języku sprawia trudność? Tak żeby było niebanalnie, bo w końcu każde słowo da się zrozumieć, nie jak przy okazji pisania w obcym języku.

Magda: To najtrudniejsza dla mnie sprawa w całym tym twórczym zamieszaniu zespołowym. Nie mam kłopotu z kwestiami muzycznymi, dogrywaniem, dokomponowywaniem, natomiast pisanie tekstów jest trudniejsze. To proces zwykle intuicyjny, nigdy nie siadam do tego z określonym planem. Zawsze zaczynam od motywów muzycznych, a potem na zasadzie wrażeniowej pojawia się tekst, początkowo w postaci jakiegoś obrazu, emocji, którą chcę przekazać, stanu, w którym jestem. Impuls nie idzie z głowy, ale z ciała, z tego, co czuję. Kiedy wiem już, co chciałabym uchwycić, zaczyna się żmudna praca z szukaniem słów – jaki wybrać wyraz, metaforę żeby nie było banalnie. To chyba największy lęk każdego piszącego teksty po polsku: banalność.

Możesz nazwać kogoś guru polskich tekstów?

Magda: Oczywiście Katarzyna Nosowska.

Zapytam więc przy okazji, co sądzisz o jej nowym projekcie, którego początki dane jest nam śledzić?

Magda: Słyszałam póki co jedynie Ja pas. Nosowska jest artystką na takim etapie swojego życia, że może zrobić absolutnie wszystko i ma do tego prawo. Trudno mi się odnieść do projektu, znając tylko jeden utwór, chciałabym na pewno usłyszeć ich więcej, by poznać, jaką kryje to koncepcję. Z pewnością jest to ciekawy zwrot.

Sebastian: Chciałbym jeszcze wrócić do tego, co powiedziała Magda, na temat intuicyjnej twórczości. To po prostu poezja, a ona nie może być wymyślana pod kątem jedynie dopasowania do melodii, to pochodzi ze środka.

Sebastian wspomniał o poezji, więc powrócę znów do Katarzyny Nosowskiej. W wywiadzie Michał Nogaś zapytał ją, czy będziemy mogli oczekiwać wydania jej tekstów w formie tomiku poezji. Z ogromną jak zawsze skromnością, zaprzeczyła, twierdząc, iż nazywanie jej tekstów poezją to nadużycie. Magdo, czy myślałaś kiedyś o takiej formie zaprezentowania twórczości?

Sebastian: Ja bym to z chęcią przeczytał! Jako potencjalny czytelnik mówię nie „ja pas”, ale… jak jest odwrotnie „ja pas”?

Magda: Tak.

Sebastian: Mówię: tak.

Zespół [śmiech]

Magda: Muszę przyznać, że nawet nie przyszła mi do głowy taka opcja. Nie mam do tworzenia nastawienia, iż teksty piosenek to poezja. To po prostu wersy piosenek, przynajmniej teraz, nie wiem, jak będzie kiedyś.

Chyba takie postrzeganie może wyjść od publiczności, która uzna, że określenie „poezja” jest dla tych zwrotek adekwatne, jak w przypadku wspomnianym wcześniej.

Magda: To naprawdę ciekawa myśl.

Rozmawiamy w Waszej garderobie, przed chwilą miało miejsce zmywanie charakteryzacji Michała i Maćka. Chciałabym się dowiedzieć, co przedstawiają te kolorowe barwy na Waszych twarzach w czasie występów? Na pierwszy rzut oka wyglądają jak jakieś barwy bojowe, wręcz szamańskie.

Sebastian: Teraz szybko musimy wymyślić jakąś teorię! [śmiech]

Magda: Nie stoi za tym żadna filozofia. Pomalowaliśmy się po prostu na nasz pierwszy koncert w Węgajtach. Farby, których używamy, reagują na UV, więc kiedy jest ciemno daje to fajny efekt. Jest to też element wizualny, który nas łączy, ale rzeczywiście wygląda na quasi-ludowo-dziwaczny.

Michał: Jest w tym dla mnie sporo szamańskości, coś bardzo korzennego. Dołączyłem później do zespołu, więc mam trochę inną perspektywę i odnoszę wrażenie, że to jest bardzo nasze. Makijaż spójny jest z emocjami, jakie kryją się w prezentowanej przez nas muzyce.

Sebastian: Ma to znaczenie nie tylko ze względów estetycznych, ale pełni funkcję maski, która w kulturze nie tyle zasłania, co odkrywa rzeczy, które są poukrywane. Jest to dla mnie totemiczne, zaczynam się z tym mocno utożsamiać jako ze znakiem, wydobywającym pewne pokłady energii.

Michał: Malowanie twarzy to nasz przedkoncertowy rytuał.

Magda: Usłyszałam też kiedyś takie słowa, że jak się idzie na scenę, to tak jakby szło się na wojnę – wszystko się może zdarzyć.  Na scenie nie jesteśmy tylko Magdą, Maćkiem, Sebastianem i Michałem, ale mamy wartość dodaną i jesteśmy UGLĄ.

Czas na klamrę kompozycyjną naszej rozmowy. Wspominaliście o festiwalach pod względem występów na nim, a czy planujecie pojawić się na jakimś w tym roku w roli jedynie odbiorców?

Michał: Poszedłbym na festiwal wtedy, kiedy nie będę grał; więc chyba nie pojawi się ku temu okazja, ponieważ gram bardzo dużo, nie miałbym czasu.

Maciej: Myślę, że to kwestia urlopowa. Gdybyśmy mogli, chcielibyśmy jeździć na festiwale całe wakacje.

Sebastian: To prawda, dlatego staramy się zaliczać festiwale, na których gramy. Na to możemy sobie pozwolić. Postaramy się być na FAMIE (Festiwal Artystyczny Młodzieży Akademickiej – przyp. red.), jest to festiwal, który z pewnością możemy polecić.

Michał: FAMA nas w pewien sposób połączyła, bo tam poznałem się z Magdą.

Magda: Pojechałam tam rok temu sama, jako wokalistka. Było to niesamowite dwutygodniowe wydarzenie, pełne interdyscyplinarnych rzeczy: koncertów, spektakli, wydarzeń animacyjno-społecznych oraz interakcji. Tam poznaliśmy się z Michałem i dzięki temu z nami gra. Mamy stamtąd same dobre wspomnienia.

ugla - czarny pan (live in studio)

 

RELACJA Z DRUGIEGO DNIA HALFWAY FESTIVALU

Fot.: UGLA, Izabela Maziejuk/Głos Kultury 

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *