Czasem trudno określić to, co dzieje się między artystą a widownią – wywiad z Anną Ternheim

Anna Ternheim to szwedzka wokalistka i songwriterka, która łączy karierę w Szwecji i w USA, ponieważ od dziesięciu lat mieszka w Nowym Jorku. Wydając w 2004 roku album Somebody Outside, zadebiutowała na szwedzkim rynku muzycznym, a cztery lata później w Ameryce, dzięki płycie Halfway to Fivepoints. Pięciokrotnie otrzymała nagrodę szwedzkiego przemysłu fonograficznego Grammis, a jej utwory zagościły w grach i serialach, jak choćby w amerykańskich Chirurgach czy szwedzkim Wallander. W 2017 roku pojawił się jej siódmy solowy album, All the Way to Rio, składający się z nastrojowych brzmień, promowanych podczas kameralnej trasy koncertowej, w czasie której artystka występuje z multiinstrumentalistą Martinem Hederosem. Właśnie w jego towarzystwie zagościła na białostockiej scenie Halfway Festivalu, dając jeden z najlepszych koncertów tegorocznej edycji i krystalicznie czystym głosem przyprawiając widownię o przyspieszone bicie serc. Po koncercie udało mi się z nią porozmawiać, poruszając temat muzyki w jej życiu, szwedzkiej sceny, trudności artystów w XXI wieku i białostockiego festiwalu.

Małgorzata Kilijanek: Muszę zacząć od pogratulowania wspaniałego występu i zasłużonych owacji na stojąco.

Anna Ternheim: Dziękuję. Wszystko, co związane jest z Halfway Festivalem, jest wspaniałe. Wszyscy ludzie są bardzo serdeczni. Wraz z zespołem jesteśmy pod wrażeniem troskliwości organizatorów, jak i poziomu samej organizacji. Bardzo się cieszę, że pojawiliśmy się w Białymstoku. To mój pierwszy raz w Polsce.

Co sądzisz w takim razie o odbiorcach?

Nie można było wymarzyć sobie lepszej publiczności! Cieszę się też, że nie padało, bardzo się obawialiśmy takich prognoz. Co prawda ręce nam w czasie gry zmarzły, ale wszyscy na widowni mimo chłodu pozostali do końca koncertu i naprawdę słuchali. Czasem trudno określić to, co dzieje się między artystą a widownią, a innym razem czuje się pewien rodzaj połączenia, komunikacji między dwiema stronami.

Kiedy rozmawiałam z Annie Hart, powiedziała mi to samo, dodając, że tego połączenia nie da się opisać.

Mogę się pod tym również podpisać. Naprawdę nie mogłam wyobrazić sobie lepszej publiczności.

Chyba poruszam ten temat z każdym występującym na Halfwayu, z którym rozmawiam, ale nie mogę o to nie zapytać. Festiwal ten ma wyjątkowo kameralną formę. Odpowiada Ci ona?

Uwielbiam taką atmosferę i kocham amfiteatry! Szczególnie, kiedy gram akustyczne koncerty, jak w tym przypadku, ponieważ takie okoliczności dodają im intymności. To była piękna scena, cieszę się, że na niej wystąpiłam.

Czy mniejsze koncerty są według Ciebie lepsze od większych, czy może trudno je zestawić?

Trudno je porównywać. Są inne. W zasadzie to nie ma znaczenia, czy występuję przed większą, czy mniejszą liczbą osób. Ważne jest to, jaka jest scena, sprzęt, czy wszystko działa. Jestem tam ja, tłum i wtedy taki występ jest dobry. Ten białostocki był perfekcyjny. Nie wiem, czy zabrałabym na niego cały swój zespół, ale myślę, że duet z Martinem wypadł świetnie.

Wspominasz, że to Twój pierwszy pobyt w Polsce. Słyszałam, że pojawiły się u Was problemy z dotarciem na miejsce.

Tak, lądowaliśmy w Warszawie, ale nasz lot był opóźniony. Wylądowaliśmy o północy i jechaliśmy prosto do Białegostoku, na szczęście działo się to dzień przed naszym występem. Planowany powrót to dzień po zakończeniu festiwalu, więc niestety nie będzie czasu, by lepiej Polskę poznać.

Miałaś może okazję zobaczyć czyjeś występy podczas tegorocznej edycji, mimo problemów z dotarciem?

Niestety nie. Liczyłam na zobaczenie fragmentu występu The Besnard Lakes, kończącego festiwal. Przed własnym koncertem byłam jakby zamknięta w bańce, przygotowując się do niego. Zawsze właśnie tak wyglądają różne wydarzenia, na których się gra.

Lubisz uczestniczyć w koncertach, dołączając do widowni?

Tak, zdecydowanie! O wiele trudniej jest je grać, po występie można już odetchnąć, ale przed nim jestem wyjątkowo skoncentrowana i wyciszona. Jak wcześniej wspomniałam, zamykam się jakby w bańce, nie jestem w stanie skupić się na tym, co prezentują inni. Kocham oglądać występy na żywo, ale jeśli jestem w trakcie tworzenia swojej muzyki, nie mogę sobie na to pozwolić. To dziwne, ale spowodowane tym, by nic cudzego nie wpłynęło bezpośrednio na to, nad czym pracuję. Z drugiej strony, potrzebuję takich doznań, kiedy sama jestem już znużona własną muzyką i pomysłami.

Podczas koncertu w Białymstoku zacytowałaś swojego dziadka, mówiąc o byciu tą samą osobą wewnątrz, bez względu na wygląd zewnętrzny. Można wnioskować z tego, że wiek to tylko liczba. Jak postrzegasz tę kwestię?

Myślę, że bardzo dużo zależy w tym przypadku od nastawienia do życia. Spełnia się to, jeśli pozostajesz ciekawą i pełną pasji osobą, jeśli pielęgnujesz własną odwagę i robisz rzeczy, których naprawdę pragniesz, nawet kiedy jesteś starsza. Wtedy to wszystko wydaje się trochę trudniejsze. Masz za sobą więcej przeżytych historii, więc może Cię czekać więcej rozczarowań i porażek. A Ty musisz przewrócić kartkę i zaczynać zapisywać kolejne strony życia od nowa. Może być trudniej, kiedy masz pięćdziesiąt lat, a nie dwadzieścia, ale jeśli będziesz tego świadoma i będziesz działać w ten sposób, nadal będziesz czuła się młodo. Głęboko wierzę w to, że tacy jesteśmy. Nie wiem, ile masz lat…

Dwadzieścia jeden.

Dwadzieścia jeden! Pamiętam, kiedy tyle miałam, byłam tą samą osobą, jaką jestem teraz. Różnica jest taka, że czuję się obecnie bardziej doświadczona w wielu kwestiach. Byłam sobą. Właśnie skończyłam czterdziestkę i mam takie spostrzeżenie, że pewne oczywiste rzeczy, reakcje umierają w nas, bo jesteśmy starsi. To trochę smutne, ale takie jest życie. Może to jest ta największa różnica: kiedy miałam dwadzieścia lat, myślałam, że nigdy nie umrę; teraz czuję się bardziej… śmiertelna.

Wydaje mi się, że im starsi jesteśmy, tym bardziej doświadczeni się stajemy i wykonując te same czynności wcześniej i później, jesteśmy w stanie zupełnie inaczej do nich podchodzić. Często dzięki różnym doznaniom mamy lepszą percepcję, postrzegamy wiele spraw inaczej. Może być to dla nas pozytywne.

Jak najbardziej się z Tobą zgadzam. Doświadczanie ma wiele zalet, chociażby ucząc pokory, doceniania bardziej różnorodnych rzeczy. Rozmawiałam z moimi rodzicami, którzy są po sześćdziesiątce i twierdzą, że właśnie teraz przeżywają najlepsze lata swojego życia. To takie dziwne, być człowiekiem, wiedzieć, że kiedyś nasze życie się skończy… Jak zaczniesz się nad tym zastanawiać, to wydaje się to niepojęte.

To prawda. Dlatego może lepiej zbyt wiele uwagi temu nie poświęcać, ale przeżywać codzienność, skupiając się na teraźniejszości.

Zdecydowanie nie powinniśmy się na tym zbytnio koncentrować. Teraz o tym rozmawiamy, ale tego nie roztrząsamy. Sama najlepiej czuję się wtedy, kiedy robię to, co kocham i nie zastanawiam się nad szerszym pojęciem egzystencji.

Mówisz o robieniu tego, co kochasz, zapytam więc, czy pasja do muzyki pojawiła się u Ciebie dzięki temu, że Twój dom rodzinny był nią przepełniony?

Tak, najwyraźniej dzięki temu, iż mój tata miał naprawdę dużą kolekcję płyt i jako dziecko zabierał mnie na koncerty. Muzyka była czymś, co w tamtym okresie trafiało do mnie najmocniej, uwielbiam ją od małego. Na gitarze zaczęłam grać, mając jedenaście czy dwanaście lat i trwało to zaledwie kilka lat, wtedy uczęszczałam na lekcje. Prawda jest jednak taka, że później nie porzuciłam grania, pisałam piosenki, grywałam ze znajomymi. Nigdy nie pomyślałam, że muzyka mogłaby stać się moją pracą. To stało się później. Jednak trudno nadawać temu miano pracy, dla mnie to przyjemność. W zasadzie najtrudniejszą rzeczą w zawodzie muzyka są podróże; to je określiłabym pracą. Na pewno nie występy.

Przeczytałam kiedyś Twoją wypowiedź o tym, że tworzysz muzykę, zarabiając tym na życie. Czy możemy pogdybać nad tym, jaką pracę wybrałabyś, nie będąc artystką muzyczną?

Gdyby nie muzyka, to chyba zostałabym reżyserką. Mogłabym pracować w teatrze lub na planie filmowym, wciąż mając możliwość kreowania czegoś, pisania i tworzenia. Miałam nawet teatralny epizod w życiu, kiedy byłam młodsza. Wydaje mi się jednak, że wybrałam to, co było mi pisane. Nie budzę się rano z myślą, czy to co robię, ma sens, cały czas jest to coś, co lubię. Kiedyś byłam niespokojna, dużo się przemieszczałam i to też mnie inspirowało, a teraz liczę na to, że przez najbliższe lata inspirować będzie mnie zwykłe życie. Sądzę, iż trwanie w jednym miejscu również oferuje wiele do odkrycia. Miałam tendencję do uciekania, co obrodziło w wiele utworów, ale prywatnie chcę teraz spróbować zatrzymać się, nie przemieszczać już tyle. Tak to sobie wymyśliłam, zobaczymy, czy się sprawdzi.

Możemy przyznać, że zajmujesz się tworzeniem muzyki cały czas?

Możemy, choć miałam kilka mało owocnych okresów, ale nie zapeszając, obecnie jestem na dobrej drodze, tworzy mi się łatwo i przynosi mi to radość. Nie komponuję podczas tras, ale po powrocie do Nowego Jorku, w którym mieszkam od dziesięciu lat, mam spokój oraz ciszę idealne do pisania. Potem wybywam, by grać i wracam, aby coś nagrać. Wszystkie elementy do siebie pasują. Tego lata więcej koncertuję, ale to prawda: w pewnym sensie zawsze i nieustannie pracuję z muzyką.

Muzyczna twórczość stanowi więc ogromną część Twojego życia. Czy znajdujesz czas, by wsłuchiwać się w propozycje od innych twórców?

Tak. Może sama nie jestem najlepsza w szukaniu muzyki, ale otaczam się ludźmi, którzy mi to umożliwiają, są poszukiwaczami i karmią mnie muzyką [śmiech]. Często jednak lubię funkcjonować w zupełnej ciszy, szczególnie gdy jestem w domu, korzystam z tej możliwości. Czasem zasłuchuję się w radiowych rozmowach albo zakładam słuchawki i głośno słucham swoich ulubionych utworów, zależnie od nastroju. Może też lubię ciszę ze względu na to, iż słuchanie muzyki wymaga poświęcenia uwagi. Słucham jej, ale zauważam, że mam trudności, robiąc kilka rzeczy w tym samym czasie. Kiedy słucham muzyki, a ludzie gadają albo powinnam coś zrobić, rozprasza mnie to.

Zgodzisz się z tym, że żyjemy w głośnym świecie, przepełnionym zbyt wieloma bodźcami?

Zauważam dużo hałasu i nieustanny przypływ nadmiaru informacji. Może stać się on czymś, do czego da się przyzwyczaić. Może nawet dla Ciebie, bo dorastałaś z tym bardziej niż ja, mamy przez to odmienne doświadczenia. Kiedy patrzę na moją małą, kilkuletnią chrześnicę, widzę, że nawet ręce ma inne niż ja, wyćwiczone poprzez używanie telefonu od urodzenia. Uważam, że niesamowicie istotne jest, by być w stanie się wyłączyć. Nie zapomnieć o tym, jak pachnie trawa. Sama muszę sobie to czasem przypominać… Czasami zamykam się w swojej bańce i odcinam od wszystkiego. W dzisiejszych czasach to niełatwe dla artysty. Rozmawiając ze starszymi muzykami, dowiedziałam się, że za starych dobrych czasów nie mieli z tym problemu; pisali, nagrywali płyty, koncertowali, poznawali nowych ludzi, udzielali wywiadów dla telewizji, radia, a potem się wyłączali. Dziś oczekuje się od nas, by być stale dostępnymi, w mediach społecznościowych powinniśmy być zawsze obecni. Wydaje mi się, że niektórym ludziom poradzenie sobie z presją przychodzi łatwiej, chyba zależy to od osobowości.

Sądzę, że da się tego wyłączenia i większego skupienia na rzeczywistości nauczyć.

Również tak uważam. Co więcej, potrzebujemy tego. Ewolucja, nasze ciała i umysły nie zmienią się tak gwałtownie, jak rozwija się technologia. Wiele ludzi cierpi przez nadmiar stresu.

Depresję określa się jako chorobę cywilizacyjną.

No właśnie. Jesteś dobra w wyłączaniu się?

Myślę, że tak. Umiejętność tę nabyłam w szczególności tuż po rozpoczęciu studiów. Kiedy materiału jest na tyle dużo, że można twierdzić, iż doba to za mało na jego przyswojenie, korzystanie z mediów społecznościowych to ostatnia rzecz, o jakiej mogę myśleć. Później zdolność tę przekładałam na inne dziedziny życia. Jestem w stanie skupić się na byciu tu i teraz, ale był to wymagający i na pewno nie najszybszy proces. Zresztą doskonalić trzeba się ciągle, tutaj nie ma granicy.

Racja. Fantastycznie, że jesteś świadoma. Myślę, że właśnie świadomość odgrywa tu kluczową rolę.

W pełni świadomie powinniśmy wybierać źródła tego, co do siebie dopuszczamy.

Zgadzam się z Tobą w zupełności. Wybór źródeł informacji jest niezwykle ważny, a to trudne! Kiedy włączasz komputer i przeglądarkę, widzisz masę sugerowanych stron, każdy nasz ruch w internetowej przestrzeni jest śledzony. A trafne propozycje produktów do kupienia, masa indywidualnych reklam? To przerażające.

Istnieją aplikacje, które mogą blokować część reklam, ale nie jesteśmy w stanie uchronić się przed wszystkim.

Cóż, chyba znów wypada wrócić do kwestii bycia świadomym. Trzeba zwracać uwagę na drobiazgi, może w mieście jest trudniej, bo jesteśmy przyklejeni do telefonów i komputerów, ale wychodząc na chwilę z tego świata, można dostrzec drzewa, lasy, popływać gdzieś, pospacerować. Przypomnieć sobie o bliskości natury albo robić coś, co sprawia przyjemność. Kiedy się uczysz, musisz się na tym skoncentrować. Ja mam tak, kiedy gram, bo wtedy nie jestem dostępna dla innych. To dobry sposób.

Dobrze byłoby, gdyby każdy miał takie punkty zaczepienia wymagające koncentracji.

Jasne. Dzieci od małego powinny uczyć się medytacji, w szkołach powinna być joga. W zasadzie każdemu by się takie lekcje przydały.

Nie sposób się z Tobą nie zgodzić. Wspomniałaś o mieszkaniu w Nowym Jorku od dziesięciu lat. Powracając do muzyki: czy obserwujesz nadal swoją rodzimą, szwedzką scenę?

Znam sporo muzyków ze Szwecji, choć chyba nie jestem na czasie z tym, co najnowsze, częściej zapętlam coś wcześniej poznanego.

Mogłabyś polecić coś czytelnikom naszej rozmowy?

Tu mnie masz [śmiech]!

Wiem, że to nie najłatwiejsze pytanie, gdyż trudno z marszu coś polecać, ale może masz swoich faworytów, których często słuchasz?

Jest taka dziewczyna, która niedawno nagrała płytę i ma niesamowity, rozkwitający głos. Nazywa się Sarah Klang. To jakby mieszanka Adele i Emmylou Harris. Koniecznie sprawdź jej utwór Strangers. Jeżeli on Ci spodoba, polubisz całą resztę.

Brzmi naprawdę ciekawie.

Kolejna zdolna artystka, Amanda Werne, ma zespół Slowgold i gra na elektrycznej gitarze. Tworzy piękną muzykę. Jest jeszcze jeden zespół, który bardzo lubię – El Perro Del Mar, projekt, który stworzyła Sarah Assbring. Jestem jej przyjaciółką, ale też wielką fanką, co ciągle jej powtarzam. Wymieniam same kobiety… Ale to naprawdę kilka dobrych nazwisk, które mogę polecić.

To prawda, że uwielbiasz Lovesong The Cure? Coraz większą popularnością cieszą się utwory z lat osiemdziesiątych.

Tak. Muzyka The Cure jest ponadczasowa, ich teksty również. Dla mnie nigdy się nie zestarzeje. Mają w sobie coś wyjątkowego… Może jak spojrzymy w przeszłość, dostrzeżemy, że tamte czasy były cięższe dla świata muzycznego, produkcji. Ich twórczość składa się z prostoty. Popatrzmy na kogoś takiego jak Johnny Cash. Jego muzyka jest bezsprzecznie dobra, a to nieskomplikowane kompozycje. Myślę, że każdy czas jest odpowiedni, by spojrzeć w przeszłość i posłuchać dobrej muzyki. Lubię się tak cofać, by się inspirować.

W Twojej twórczości można doszukiwać się ponadczasowości przede wszystkim dzięki tekstom.

To ogromny komplement. Bardzo bym tego chciała i mogę o tym marzyć, ale czas pokaże. Zawsze czułam, że tworzę coś, czego nie można przypisać do jednego czasowego wymiaru, to nigdy nie była modna muzyka. I prawdopodobnie nigdy nie będzie.

 

Anna Ternheim - Keep Me in the Dark

 

Fot.: Halfway Festival, Izabela Maziejuk / Głos Kultury

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *