Początek roku 2016 przynosi fanom ambitnej muzyki nad Wisłą niezwykle intrygujący debiut formacji Caren Coltrane Crusade. Muzyka zawarta na The Bell przenosi słuchacza w świat marzeń i snu, nie pozwalając się ani na chwilę od niej oderwać. Rąbka tajemnicy uchyla zespół w rozmowie ze mną. Zapraszam do lektury.
Opowiedzcie trochę o sobie na początek. Jak powstał zespół? Jak wyglądała praca nad The Bell?
Zespól powstał w marcu 2014 roku, w składzie: Marzena Wrona (śpiew, elektronika), Marek Kaczerzewski (gitara), Piotr Abraham (perkusja). Cały materiał na płytę został wcześniej skomponowany na przestrzeni kilku lat przez Marzenę, po kilku próbach i doaranżowaniu gitary i perkusji weszliśmy do studia. Jeszcze tylko Paradise Days jako jedyna piosenka powstała w trakcie nagrywania płyty, która swój ostateczny kształt uzyskała w studiu Michała Miegonia w Gdyni.
Zamieszaliście mi w głowie nazwą. Coltrane ma jednoznaczne, jazzowe konotacje, a ja słyszę w Waszej muzyce dużo skandynawskich brzmień, a nawet trip-hopu, elektroniki tudzież ambientu. A dźwięki, które pozostawiacie na The Bell nie mają w sobie nic z „krucjaty”. Skąd pomysł na tak oryginalną nazwę?
Nazwa została wybrana z wielu rozważanych przez nas skrajnych propozycji; Caren Coltrane to wymyślona postać, która nabywa z czasem charakteru, ma swoje humory i przyzwyczajenia. Krucjata jest przekorna, nadaje sens i tłumaczy wiele poczynań. Karen Koltrane pochodzi bezpośrednio od tytułu piosenki grupy Sonic Youth :).
Płyta zatytułowana jest The Bell. Słowo Bell, jak i dźwięki dzwonów, dzwonków pojawiają się na przestrzeni całej płyty w tekstach i muzyce. Dlaczego wybraliście dzwony na motyw przewodni swojej debiutanckiej płyty?
Dzwon jest wpisany w koncepcje płyty jako symbol mroku, nocy, bardzo pasuje do klimatu muzyki. Może też oczywiście być dowolnie interpretowany przez słuchaczy, którzy mogą mieć inne skojarzenia.
Utwory na The Bell charakteryzuje ich nastrój, który jest niepokojący, mroczny, skrywający za sobą tajemnice. Czym inspirowaliście się, tworząc muzykę na płytę?
Marzena, jako kompozytorka, na przestrzeni lat czerpała różne inspiracje z wielu miejsc i przestrzeni, wpisuje się w to również jej wieloletni pobyt w Azji. Inspiruje ją nie tylko muzyka, literatura czy kino, ale również rysunek. Jako że studiuje grafikę, posiada bardzo plastyczną i chłonną wyobraźnię. Zdecydowanie przekłada się to na wielowątkowość naszej muzyki.
Przeczytałem w Internecie, że The Kitchen Table wielce jest zainspirowany dziełami Edgara Allana Poego. Inni poeci, czy może pisarze, mieli może wpływ na Waszą twórczość?
Książki, kiedy mamy czas je czytać, mają spory wpływ na nasze postrzeganie rzeczywistości, muzykę i generalnie nasze życie. Marzenę inspirował Poe, Marek jest kolekcjonerem twórczości Marka Hłaski i Charlesa Bukowskiego, Piotr uwielbia biografie, bardzo lubimy też zaczytywać się w komiksach :).
Na płycie przykuwa uwagę senny, oniryczny, trochę baśniowy – co sugeruje tytuł – Unicorns. O czym tak naprawdę opowiada ta kompozycja?
Jest to utwór o śnie, w którym jednorożec ucieka przed główna postacią. Główny tekst brzmi See? How they became the unicorns, and I am inside there too, asleep, falling, it takes me to you. To w sumie taka konwencja snu, w którym ludzie zamknięci są w zwierzętach. Nie mogą mówić, ale myślą jak ludzie.
Wyróżnia się również To The Heart of the Bell, która chyba jest jedyną piosenką o miłości, ale wydaje się, że jest to miłość nieosiągalna. Dlaczego w tej piosence podmiot liryczny nie uświadczy happy endu?
Jedyna chyba na tej płycie piosenka, która jest faktycznie o miłości. Jest o zdesperowanej dziewczynie, która jest zakochana w kimś, kto nie może dowiedzieć się o jej istnieniu, bo żyją jakby w innych wymiarach. Czeka na niego i śpiewa Will you come to the heart of the bell. Pierwotna wersja była bardziej tajemnicza i minimalistyczna, ta która trafiła na płytę, ma większa dynamikę .
Paradise Days, wydaje się że jest zaimprowizowany, bardzo swobodnie zaaranżowany, co powoduje, że zwraca na siebie uwagę swoim brzmieniem i formą. Jak powstał ten utwór?
Chcieliśmy, żeby ta piosenka brzmiała jak szczęście, taki podkład muzyczny do momentu, kiedy osiągasz ten stan w życiu, w którym mówisz do siebie „teraz czuję się OK, niech ten stan trwa jak najdłużej”. Jest to utwór napisany podczas nagrywania pozostałych kawałków w studio. W sumie dość szybko napisany i nagrany. Może i różni się od reszty, ale to lepiej. Szczęście kojarzy się Caren z siedzeniem na plaży i wpatrywaniem w morze nocą. Taki ma charakter.
Rok 2016 zaczęliście z wysokiego C, wydając swój debiut. Jakie macie plany na następny rok?
Plany… znamy realia „polskiej sceny, scenek, klubów i organizacji koncertów”. Przerabialiśmy to. Widzimy klepanie się po plecach, bzdury w TV i niektórych radiach… Gramy i tworzymy jak najbardziej szczere dźwięki, na jakie nas stać. Jeśli ktoś wrzuci na swoją playlistę do telefonu kawałek Caren Coltrane Crusade, to będzie super. A tak mniej pesymistycznie: Chcielibyśmy grać w ciekawych miejscach jak najczęściej, być dla ludzi ciekawym odkryciem, chcielibyśmy nagrywać ciekawe rzeczy, chcielibyśmy, żeby Caren poznała jak najwięcej ludzi i miejsc :). W tym roku idziemy pełna parą. Krucjata trwa!
Dziękuję za rozmowę!
Fot.: cantaramusic.pl