Wywiad z Julie Bertuccelli, reżyserką filmu „Pamiątki Claire Darling”

Pamiątki Claire Darling w reżyserii Julie Bertuccelli to komediodramat z dwiema ikonami francuskiego kina: Catherine Deneuve i jej córką Chiarą Mastroianni, który polscy widzowie będą mogli zobaczyć w kinach już 5 lipca, czyli jutro. 

Z tej okazji zapraszamy do lektury gościnnego wywiadu – Michał Kaczoń podczas tegorocznej edycji Wiosny Filmów miał przyjemność rozmawiać z Julie Bertuccelli o filmie, oddawaniu części siebie na ekranie oraz o współpracy z Krzysztofem Kieślowskim, którego była wieloletnią współpracownicą.


Michał Kaczoń: Twój film jest zadedykowany dwóm kobietom: Marie-Claire oraz Caroline.

Julie Bertuccelli: To moja matka i babcia. Zresztą imiona bohaterek: Claire i Marie wywodzą się właśnie od imienia mojej babki. Chciałam tym filmem oddać hołd najważniejszym kobietom w moim życiu. Zresztą wiele elementów tego obrazu, odnosi się bezpośrednio do mojego życia. Nie jest to wprawdzie historia autobiograficzna, ale zależało mi, aby nie tylko zaadaptować powieść Lyndy Rutledge, ale dodać do niej też coś od siebie.

W jaki sposób natrafiłaś na oryginalną książkę i stwierdziłaś, że chcesz przenieść ją na ekran. Robiłaś już filmy fabularne, ale jesteś bardziej znana z dokumentów. Co więc zdecydowało, że chciałaś zanurzyć się w tym świecie fikcji?

Szczerze mówiąc – zawsze ma to związek z materiałem wyjściowym. Najśmieszniejsze jest to, że ja nawet aktywnie nie poszukuję tematów, one zdają się mnie same znajdywać (śmiech). W wypadku „Pamiątek Claire Darling” sprawa była prosta. Książkę Rutledge poleciła mi znajoma. Uznała, że tematy w niej zawarte – jak przypominanie sobie przebiegu własnego życia poprzez kontakt z przedmiotami swojej przeszłości, czy zawiła relacja rodzinna – będą ze mną rezonować, ze względu na historię moich bliskich i fakt, że sami określali się, jako kolekcjonerzy. Miała rację. Szybko poczułam świat przedstawiony i wsiąkłam w niego. Dotknęło mnie to, co czytałam. Coś w tej historii silnie we mnie rezonowało. Poczułam, że mogłabym dodać do niej coś od siebie, że na pewnym poziomie to także moja, personalna historia.

Jak wyglądała współpraca z Lyndą Rutledge, autorką pierwowzoru? Konsultowałaś z nią niektóre motywy czy dostałaś pełna swobodę artystyczną?

Nie, nic nie konsultowałam. Zresztą sama autorka nie czuła takiej potrzeby. Zaufała mi całkowicie. Uznała, że jej dzieło jest skończone, a nasz film to nowa autorska wizja. Była więc ciekawa, tak jak inni, co wyjdzie z tego projektu. Film pierwszy raz zobaczyła dopiero jako gotowe dzieło. Przyjechała specjalnie z Teksasu na nasz pokaz w Paryżu. To był zresztą pierwszy raz, gdy widziałyśmy się twarzą w twarz, i było to naprawdę niezwykłe przeżycie.

Skrypt do tego filmu pisałaś z Sophie Fillières. Zauważyłem, że często przy filmach fabularnych współpracujesz ze scenarzystami. Coś, czego nie praktykujesz w filmach dokumentalnych, gdzie jesteś sterem i masztem całego przedsięwzięcia. Skąd wynikają te różnice i co daje ci takie oparcie w drugiej osobie?

Przede wszystkim właśnie to – oparcie. Czuję, że potrzebuję z kimś przegadać niektóre pomysły, sprawdzić czy konkretne rozwiązania działają. Wynika to też z tego, że w scenariusz ładuję bardzo dużo z siebie, odkrywam się i często wchodzę w głąb własnej psychiki. Druga osoba pomaga mi więc, kiedy waham się czy coś nie jest zbyt personalne, a przez to mniej zrozumiałe. Potrzebuję, żeby ktoś mi powiedział, że nie, nic z tych rzeczy – mimo, że jest to personalne, nadal potrafi rezonować z innymi i mieć swój uniwersalny wydźwięk.

Na dodatek proces pisania scenariusza znacznie różni się od tego, w jaki sposób opracowuje się skrypt w kinie dokumentalnym. Tam operujemy zwykle krótkimi draftami – 10, 15 stron. W fikcji wszystko musi być idealnie wyważone i znajdować się bezpośrednio na papierze. Proces jest więc znacznie dłuższy. Kończy się to siedzeniem przez rok czy dłużej samemu przed komputerem. A ja nie jestem pisarką. Nie lubię długo przebywać sama. Dobrze jest móc skonfrontować pomysły z drugą osobą, przegadać je w twórczym dialogu. Mogę wprawdzie prowadzić dyskusje z producentami, ale to jednak nie do końca to samo. Druga osoba, zaangażowana w ten sam proces co ja, staje się dzięki temu opoką, pomocą, ale także odskocznią. Pozwala mi na odpoczynek od siedzenia tylko z własnymi myślami.

Mówisz, że oddałaś dużo z siebie w tym filmie. Co to dla Ciebie znaczy?

Chodzi mi o podobne rozterki do tych, które przeżywa główna bohaterka. To patrzenie na świat poprzez otaczające nas obiekty, w tym sensie, że stają się one nośnikiem wspomnień.

Pamiątki Claire Darling - polski zwiastun (premiera kinowa 5 lipca 2019)

W filmie pojawia się nawet zdanie: „Piękno przedmiotów uwzniośla duszę”.

Tak, dokładnie o to chodzi. Otaczając się przedmiotami, w pewien sposób stają się one talizmanami przeszłości, potrafią wywołać w nas wspomnienia. Dziś modny jest minimalizm, ale dla mnie taka pustka byłaby nie do zniesienia. Potrzebuję tego ukorzenienia, wiedzy że jest jakieś miejsce, które w pewien sposób staje się nośnikiem moich wspomnień. Dlatego też czuję potrzebę, jak najdłuższego zachowania domów moich przodków. Dlatego też zdecydowałam się wypełnić ten film prawdziwymi obiektami z mojego życia. Oczywiście niektóre rzeczy kupiliśmy i wypożyczyliśmy na potrzeby produkcji, a np. zegar-słoń został specjalnie zmodyfikowany, ale poza tym chciałam tym filmem w jakiś sposób odwzorować dom mojego dzieciństwa. Nawet dałam scenografowi zdjęcia domostwa mojej babci (śmiech).

Kiedy wiedziałaś kto powinien zagrać główne role w twoim filmie?

Jeśli pytasz czy pisząc scenariusz, miałam w głowie Catherine Deneuve i Chiarę Mastroianni, to odpowiedź brzmi nie. Wolę nie pisać tekstów z kimś konkretnym w głowie, bo boję się, że po dwóch latach prac i pielęgnowaniu wizji, w której ktoś konkretny miałby zagrać rolę, mogę być zawiedziona, że ta osoba nie jest jednak dostępna, bądź zainteresowana.

Obsadzenie Catherine Deneuve oraz Chiary przyszło do mnie dopiero pod koniec prac nad skryptem i jestem niezmiernie wdzięczna, że obie zgodziły się wziąć udział w tym projekcie. Jestem szczególnie zadowolona ze współpracy z Catherine, gdyż jest ona dla mnie idealna do tej roli. Jest wybitną aktorką, która nie boi się nowych wyzwań, a na dodatek nie tylko posiada odpowiedni status społeczny, ale także burzliwą przeszłość. Na pierwszy rzut oka wydaje się zimna, ale w tym samym czasie jest bardzo wrażliwa. To prawdziwa mieszanka wybuchowa.

Ma też bardzo ciekawą relację ze swoją córką, Chiarą. Śmieję się, że kręcąc film fabularny, poniekąd kręcę też dokument o prawdziwym obliczu aktorów, z którymi współpracuję. W tym wypadku było to szczególnie widoczne, gdyż Catherine i Chiara są zupełnie inne w prawdziwym życiu niż oglądamy to na ekranie. Łączy je zupełnie inny rodzaj relacji. Są bardzo blisko siebie, są serdeczne i rozmawiają ze sobą codziennie. Niezwykle ciekawie było więc oglądać codziennie ich transformację do ról, które odgrywają w „Pamiątkach Claire Darling”.

Muszę o to zapytać – jaka była największa lekcja, której udzielił ci Krzysztof Kieślowski, z którym współpracowałaś na początku swojej kariery?

Rzeczywiście, współpracowałam z nim na początku swojej kariery, w 1993, gdy przez półtora roku zajmowaliśmy się trylogią „Trzech Kolorów”. Uważam, że był to okres, który ukształtował mnie, jako twórczynię. Najważniejszą lekcję, której mi udzielił to to, żebym zawsze była sobą. Podążała za własnym głosem i nie próbowała naśladować innych. Abym znalazła własny głos w opowiadaniu o otaczającej mnie rzeczywistości.

Byłam również zaintrygowana jego specyficznym podejściem do dokumentu i fabuły. W końcu on też przeszedł z form dokumentalnych do fabularnych i prowadziliśmy wiele dyskusji na temat różnic między tymi sposobami prowadzenia opowieści. Zdradził mi wtedy, że fikcja daje większą możliwość zgłębienia ludzkiej psychiki. W filmie dokumentalnym nie możemy często pokazać niektórych rzeczy, gdyż musimy respektować ludzi, o których opowiadamy. W fabule nie ma tych ograniczeń, nie ma tak wyraźnej granicy etycznej, możemy dać więcej od siebie, bardziej się odsłonić, ale też nie obawiać się, że wyrządzamy komuś krzywdę, zdradzając za dużo. Postaci, które kreujemy stają się wtedy nośnikami pomysłów i idei, kimś „większym niż życie”, kto może przybliżyć nas do prawdy o otaczającej rzeczywistości.

Nauczył mnie też, że obie formy powinny różnić się od siebie. Nawet, jeśli są czasem podobne stylistycznie, nauczyłam się, że warto, aby różniły się one od siebie, miały inny rys. Stosuję tę zasadę w życiu. Pamiętam, jak kilka lat temu odkryłam historię rodziny w Gruzji. Wiedziałam, że nie mogę eksplorować tej historii w formie dokumentu, ze względu na uczucia i dobrobyt bohaterów. Jako zalążek do fikcji, mogłam natomiast eksplorować więcej tematów i pogłębić tę historię, patrząc na nią z innej strony. Tego właśnie nauczyłam się od Krzysztofa Kieślowskiego.

Pamiątki Claire Darling, najnowszy film Julie Bertuccelli trafi do polskich kin już 5 lipca.

 

Write a Review

Opublikowane przez
Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *