Jeszcze nie opadł kurz po filmie Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów, kiedy swoją odpowiedź postanowiła dać konkurencja, czyli studio Fox, które posiada prawa do filmowego wizerunku wszystkich mutantów z uniwersum Marvela. W kinach pojawiła się zatem kolejna odsłona serii o grupie X-Men, zatytułowana X-Men: Apocalypse, w której superbohaterowie muszą zmierzyć się z jednym z najpotężniejszych przeciwników, jakiego dane im było spotkać, z tytułowym Apocalypse, liczącym sobie tysiące lat pierwszym mutantem, obdarzonym dziesiątkami mocy, które na przestrzeni wieków przejmował od innych. Jakby tego było mało, Apocalypse nie jest sam, bowiem towarzyszy mu czterech popleczników, wśród których znalazł się Magneto, a także Storm, Angel i debiutująca na dużym ekranie Psylocke.
Film zaczyna się trzy tysiące lat przed naszą erą, w starożytnym Egipcie, gdzie poznajemy czczoną niczym bóg, potężną postać zwaną En Sabah Nur. To właśnie Apocalypse, który akurat przechodzi kolejny rytuał zmiany ciała, kiedy zostaje zdradzony i na wieki pogrzebany pod ruinami piramidy. Następnie przenosimy się do lat 80. ubiegłego wieku, czyli filmowej teraźniejszości. Od wydarzeń znanych z Przeszłości, która nadejdzie minęło dziesięć lat. Profesor Xavier (James McAvoy) z powodzeniem prowadzi swoją szkołę dla wybitnie uzdolnionych, gdzie dzielnie wspiera go Hank McCoy, czyli Beast (Nicholas Hoult). Mystique (Jennifer Lawrence) przemierza świat, pomagając innym mutantom, którzy akurat znaleźli się w opałach (tak też trafia na Nightcrawlera, który ku uciesze berlińskiej gawiedzi zmuszony jest odbyć pojedynek z Angelem). W międzyczasie do szkoły Xaviera trafia Scott Summers (Tye Sheridan), młodszy brat znanego z wcześniejszych części Havoka (Lucas Till), w którym dopiero rodzi się moc wypuszczania zabójczych laserowych promieni z oczu, nad którą dopiero uczy się panować. Na terenie szkoły poznajemy też wyalienowaną i również w pełni nie panującą nad swoimi mocami Jean Grey (Sophie Turner) – potężną telepatkę i telekinetyczkę. W międzyczasie agentka CIA, Moira McTaggert (Rose Byrne) śledząc w Kairze wyznawców En Sabah Nura, przypadkiem doprowadza do przebudzenia tego najpotężniejszego z mutantów.
Na stołku reżysera po raz kolejny zasiada Bryan Singer, co zdaje się nie do końca służyć serii. Po znakomitym odświeżeniu X-Menów, jakie dostaliśmy w Pierwszej klasie (w reżyserii Matthew Vaughna), Singer postanowił powrócić do tego cyklu i zrobił całkiem poprawną, lecz niestety gorszą Przeszłość, która nadejdzie. Teraz uraczył nas historią Apocalypse’a, która niestety nie powala. Co nie znaczy, że nie jest to fajny film o X-Menach, bo jest. Znajdzie się tutaj kilka naprawdę fajnych motywów dla fanów mutantów i nie tylko. Jak chociażby Magneto, który przez ostatnią dekadę ukrywał się w Polsce pod nazwiskiem Henryk Górski. Przez ten czas pracował w fabryce w Pruszkowie oraz dorobił się żony i córki. Dzięki temu mamy okazję usłyszeć Michaela Fassbendera mówiącego w naszym ojczystym języku (to, jak mu to wychodzi, to już inna sprawa, jednak widać, że bardzo się starał).
W tym momencie z góry przepraszam za spoilery, które za chwilę się pojawią, lecz to coś, o czym nie mogę nie wspomnieć, jeśli więc nie widzieliście jeszcze filmu, przeskoczcie od razu do następnego akapitu. A wspomnieć muszę o fragmencie, który był powodem zstąpienia Magneto na drogę zła. Do samej motywacji nie mam zastrzeżeń – milicja przypadkiem zabija jego rodzinę, on wpada w furię, grozi pięścią niebu i tak dalej. Lecz sposób, w jaki giną jego żona i córka, to jakaś parodia. Naprawdę mam uwierzyć, że milicjantowi, który przypadkiem wystrzelił z łuku (tak, mieli łuki, bo to była jedyna broń niezawierająca metalu) i wyglądało to mniej więcej tak…
…udało się przestrzelić na wylot dwie osoby? Oj, bardzo mnie zawiodła ta scena.
Jednak wynagradzają nam to inne świetne momenty i oczka puszczane do fanów. Jednym z moich ulubionych było pojawienie się Logana, który wyglądał jak żywcem wyjęty z kart komiksu Weapon X. Wspomnieć można też o scenie przeobrażenia Angela w Archangela, przy akompaniamencie idealnie dobranej piosenki The Four Horsemen Metalliki. Świetnym momentem były narodziny Phoenix, a skoro już o niej mowa, to należy nadmienić, że Sophie Turner poradziła sobie z rolą całkiem nieźle i mimo że nadal uważam ją za nieco drewnianą aktorkę, na pewno wypadła lepiej niż jako Sansa Stark.
Bardzo dobrze sprawdzili się też Kodi Smit-McPhee w roli Nightcrawlera i Alexandara Shipp jako młoda wersja Storm – taka Ororo mogłaby już zostać na stałe, bo prezentuje się o niebo lepiej niż Halle Berry. Tye Sheridan jako Cyclops również wypadł poprawnie, w dodatku zadziwiające jest to, jak bardzo ten aktor podobny jest do młodego Toma Hardy’ego. Z kolei jedna z moich ulubionych komiksowych X-Menów (X-Menek?), czyli Psylocke, wypadła nieco blado. Co prawda Olivia Munn wizualnie prezentowała się oszałamiająco, lecz nie miała zbyt wiele do zagrania, a wiejące sztucznością efekty „akrobatyczne” w jej wykonaniu wołały o pomstę do nieba. Niezbyt też popisał się główny czarny charakter, w którego wcielił się Oscar Isaac (znany chociażby z roli Poe Damerona z nowych Gwiezdnych Wojen). Apocalypse w jego wykonaniu starał się być tak na wskroś zły, że miejscami ocierało się to o karykaturę.
Jednak wszystkie te postacie i odgrywający je aktorzy, bledną w obliczu jednego tylko bohatera, który w moim odczuciu ukradł cały film. Mowa tu oczywiście o Quicksilverze, genialnie zagranym przez Evana Petersa (American Horror Story). Scena z jego udziałem, kiedy przy akompaniamencie piosenki Sweet Dreams ratuje całą szkolną populację przed śmiercią w eksplozji, to zdecydowanie najlepszy moment tego filmu (jeśli nie całej serii w ogóle!). Peters wprowadza do filmu taki luz i dystans, że nawet dla tej jednej sceny warto wybrać się do kina. To taki odpowiednik fragmentów ze Spider-Manem z nowego Kapitana Ameryki i ja zdecydowanie chcę (a nawet żądam) więcej Quicksilvera w kolejnych filmach.
Podsumowując, X-Men: Apocalypse stanowi całkiem udaną część serii i nawet jeśli bywały już lepsze, myślę, że i tak warto wybrać się do kina. Dla miłośników mutantów jest to pozycja obowiązkowa. Nie do końca wiadomo, jakie są dalsze plany Foxa związane z X-Menami, lecz Apocalypse można by uznać za dość zręczny łącznik pomiędzy nową a starą trylogią. Mam jednak nadzieję, że studio nie pójdzie tą drogą i mimo wszystko anuluje wydarzenia znane z filmów X-Men, X2 i X-Men: Ostatni Bastion.
Fot.: Twentieth Century Fox, Python (Monty) Pictures
Dziecko lat 80. Wychowany na komiksach Marvela, horrorach i kinie klasy B, które jest tak złe, że aż dobre. Aktualnie wiekowy student WoFiKi. Odpowiedzialny za sprawy techniczne związane z Głosem Kultury.
Film dobry, ale daje 2/10 za fatalne niedopatrzenie, bowiem jedna z uczennic szkoły Xaviera (a dokładnie Jubilation Lee;) miała na sobie na koszulkę zespołu Bring Me The Horizon, który na pewno nie powstał przed 1983 roku, czyli rokiem akcji filmu :D
O kurde, serio? No to wtopa jak nic :D
W ogóle cała postać Jubilee była potraktowana po macoszemu, przecież nawet nikt nie wypowiedział jej imienia przez cały film ;)
Niezły, fajny, ale jednak nieumywający się do poprzednich dwóch części – „Pierwszej klasy” i „Przeszłości, która nadejdzie”. Mam wrażenie, że filmy superbohaterskie coraz bardziej idą w widowiskową akcję, trochę ignorując fabułę, która nie ekscytuje tak jak powinna – to samo dotyczy postaci. Żaden bohater, może poza Magneto i Xavierem, nie ujął mnie. Zwłaszcza ci młodzi wypadają jakoś blado na czele z Jean Grey. Jak to określiła moja znajoma, to taka Mary Sue ;P
Nie rozumiem, dlaczego to ona musiała odegrać najważniejszą rolę w pokonaniu głównego przeciwnika (który też wypadł bez szału). Do tego Sophie Turner gra naprawdę słabo, moim zdaniem gorzej niż w „Grze o tron”. No ale rozrywka jako taka jest. Polski wątek zdecydowanie na plus. Fassbender starał się i wyszło mu to całkiem nieźle. Quicksilver wypadł dobrze, ale w poprzednim filmie scena z nim zrobiła na mnie większe wrażenie. 6/10
Na tej stronie wykorzystujemy pliki cookie do spersonalizowania treści i reklam, aby oferować funkcje społecznościowe i analizować ruch w naszej witrynie. Więcej informacji znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? ZGADZAM SIĘ
Manage consent
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
4 Komentarze
Film dobry, ale daje 2/10 za fatalne niedopatrzenie, bowiem jedna z uczennic szkoły Xaviera (a dokładnie Jubilation Lee;) miała na sobie na koszulkę zespołu Bring Me The Horizon, który na pewno nie powstał przed 1983 roku, czyli rokiem akcji filmu :D
O kurde, serio? No to wtopa jak nic :D
W ogóle cała postać Jubilee była potraktowana po macoszemu, przecież nawet nikt nie wypowiedział jej imienia przez cały film ;)
Pożar, coś niedokładnie patrzyłeś. Wyguglaj sobie jej zdjęcia, ona ma na tej koszulce napis „Bring on the night” :D
Niezły, fajny, ale jednak nieumywający się do poprzednich dwóch części – „Pierwszej klasy” i „Przeszłości, która nadejdzie”. Mam wrażenie, że filmy superbohaterskie coraz bardziej idą w widowiskową akcję, trochę ignorując fabułę, która nie ekscytuje tak jak powinna – to samo dotyczy postaci. Żaden bohater, może poza Magneto i Xavierem, nie ujął mnie. Zwłaszcza ci młodzi wypadają jakoś blado na czele z Jean Grey. Jak to określiła moja znajoma, to taka Mary Sue ;P
Nie rozumiem, dlaczego to ona musiała odegrać najważniejszą rolę w pokonaniu głównego przeciwnika (który też wypadł bez szału). Do tego Sophie Turner gra naprawdę słabo, moim zdaniem gorzej niż w „Grze o tron”. No ale rozrywka jako taka jest. Polski wątek zdecydowanie na plus. Fassbender starał się i wyszło mu to całkiem nieźle. Quicksilver wypadł dobrze, ale w poprzednim filmie scena z nim zrobiła na mnie większe wrażenie. 6/10