Zespół Ghost już po dwóch albumach wyrobił sobie markę na rynku muzycznym, przyciągając tym samym zwolenników, jak i przeciwników. Kontrowersyjni dzięki scenicznej prezencji i radykalnym tekstom pną się coraz wyżej, ale to nie dzięki tym zagrywkom szwedzki zespół wybił się z metalowego bajorka w tłoczny mainstream. Albumy Opus Eponymous i Infestissumam poświadczyły, że mimo satanistycznej otoczki, Ghost nie gra (chaotycznego dla mnie) death/black metalu, którym redakcyjny kolega Jakub tak się „jara”, lecz tworzą szeroko pojętą muzykę, którą najłatwiej sklasyfikować jako eklektyczną. Meliora potwierdza zaś, że zespół z płyty na płytę gra coraz lepiej.
Wraz z premierą najnowszego krążka Meliora w zespole nastąpiły pewne zmiany – mogliśmy się ich zresztą spodziewać. Jeśli ktoś jednak nie wie, jak zespół Ghost wygląda, śpieszę z wyjaśnieniem – grupę tworzy wokalista wystylizowany na antytezę papieża, instrumentaliści zaś to równie anonimowi Nameless Ghouls (gitara prowadząca, rytmiczna, bas, klawisze, perkusja), których rozróżnić można jedynie poprzez alchemiczne symbole żywiołów. Pikantna plotka głosi, że Dave Grohl raz przebrał się za jednego z ghouli i cały koncert zagrał na bębnach. W każdym razie, Papa Emeritus III zastąpił swego imiennika o numerze porządkowym „II” (czy jest to zmiana jeno kosmetyczna, czy też za maską znajduje się jednak inna twarz – ciężko z całą stanowczością orzec), ekipa przeszła lekki facelifting i tak prezentuje się obecnie:
Otwierający album utwór Spirit zaczyna się psychodelicznie i z przytupem, ale na tle całej płyty wypada dość słabo i nudno. Składający się z dwóch słów refren oraz solowa improwizacja gitary i syntezatora raczej wierci dziurę w głowie, niż przyjemnie osiada na bębenkach usznych. Na szczęście utyskiwania kończą się już przy drugim kawałku – From The Pinnacle To The Pit rozpoczyna się mocnym, ciężkim riffem basowym i taki też w istocie jest ten utwór. Tekst nie jest do końca jasny, bo poza listą insygniów królewskich i sprawowaniu władzy pada tylko tytułowe sformułowanie rozwinięte do: You are cast out from the heavens to the ground / Blackened feathers falling down / You will wear your independence like a crown. Jedyne, z czym mi się to kojarzy, to upadek Szatana, który akurat dla grupy Ghost jest wprowadzeniem nowej, lepszej według nich władzy boskiej.
Następny na płycie singiel Cirice to doskonały przykład na to, w jak plastyczny sposób zespół łączy ciężkie brzmienia z lżejszymi, rockowymi partiami. W tym utworze usłyszeć możemy zarówno mocne tony heavymetalowej gitary, jak i łagodne przejścia grane na klawiszach. Również wokal dostosowuje się do melodii – raz jest drapieżny i groźny, innym razem melancholijny, jakby wyrwany z rockowej ballady, co jakby pieczętuje typowa dla takich utworów gitarowa solówka. Świetny utwór, którego po prostu przyjemnie się słucha, i mimo że trwa 6 minut, to się tego wcale nie czuje. Dodatkowo warto wspomnieć, że utwór podejmuje temat opętania przez demona, co również odzwierciedlono w nagranym doń teledysku (swoją drogą, trochę przypomina mi on świetny klip do Miracle zespołu Queen).
Cirice to nie jest zresztą przypadkowy wyskok panów z Ghost, bowiem klasyczny rock przewija się dalej – przejściowy utwór instrumentalny Spöksonat, grany na harfie wprowadza do najbardziej zaskakującego utworu na tej płycie. He Is to kawałek, o którym pół żartem pół serio mówię, że świetnie by się nadawał na przeróżne festiwale piosenki katolickiej, gdyż ma podniosły, wręcz religijny ton i tekst bardzo podobny do wszelkiej maści piosenek religijnych. To ckliwa, pop rockowa ballada, która wręcz wygląda komicznie przy tak ubranych członkach zespołu. Nie zmienia to jednak faktu, że He Is bardzo szybko wpada w ucho i fantastycznie przełamuje ciężki ton płyty.
Następny utwór przypomina jednak, że muzycy z Ghost wychowali się na metalu – Mummy Dust to ciężki, doom metalowy kawałek, gdzie wokal zastępuje recytujący warstwę liryczną głos Papy Emeritusa III. Szybki rytm perkusji i typowo metalowa solówka tylko podkreśla grozę bijącą z utworu, a słowa zapowiadają nadejście istoty, która zdemoralizuje ludzkość. Trochę ten kawałek mi tu zawadza, szczególnie po tak wolnym i luźnym He Is, ale na pociechę przychodzi kolejny hit z albumu Meliora – Majesty. Charakteryzuje się świetnym riffem, który kołysze nie tylko ciałem słuchacza, ale też wszystkimi żyrandolami w domu. Zdecydowanie jest to jeden z najlepszych numerów na tej płycie. Chociaż wokal jest tutaj skromny, to tworzy on niesamowity klimat podniosłej pieśni, a faktycznie taka ona jest – w końcu to hołd dla Jego Piekielnej Mości:
A higher power underground
From seraph skies and now to chaos bound
He’s sitting sacred and profound
In midst of sinners lifting up to kiss his crown.Pathetic humans in despair
Defaced, deflowered, now to death devout
A fallen angel in His lair
In midst of sinners kneeling down before his clout.
Drugi instrumentalny wypełniacz, Devil Church, chóralnymi tonami zapowiada ciekawą końcówkę – przedostatnią piosenką na płycie jest Absolution z mocnym riffem i oszczędnie śpiewanymi zwrotkami, ale za to z tanecznym refrenem, któremu bliżej do popu niż do metalu. Podmiot liryczny podpowiada, aby tytułowego rozgrzeszenia szukać raczej w ogniu piekielnym,niż zwracać się do słońca: All those things that you desire / You will find there in the fire. Muszę przyznać, że pomimo początkowej awersji do takiego miksu gatunków, Absolution wywarł na mnie pozytywne wrażenie i nawet nie przychodzi mi na myśl, aby pominąć ten kawałek – zespół zeswatał pop z ciężkim brzmieniem na tyle dobrze, że nie słyszy się zgrzytów. Podobnie jest zresztą w zamykającym Meliorę Deus In Absentia, gdzie melodyjnego wokalu i rytmicznego refrenu słucha się z przyjemnością, zapominając nawet o pesymistycznym tekście. Sam utwór kończy się zaśpiewem na modłę chorału gregoriańskiego, które wyśpiewuje tytułową sentencję łacińską – bardzo intrygujący dobór zamknięcia płyty paraliżującym akcentem.
Meliora to świetny album, który w mojej opinii zmiótł poprzednie płyty zespołu. Jest przepełniony plastyczną mieszanką stylów muzycznych, które połączone z głową – a tych mądrych głów najwyraźniej Ghost ma aż sześć – tworzy świetny efekt płyty przemyślanej i dopracowanej. Trochę szkoda, że w kontekście zespołu częściej mówi się o ich scenicznym image’u, ale prawda jest taka, że ich muzyka prędzej czy później obroni się sama. Jeśli będą grali tak jak na najnowszej płycie, to nie mam co do tego wątpliwości.
Fot.: Loma Vista Recordings