rekiny wojny

Zabrakło ikry – Todd Phillips – „Rekiny wojny” [recenzja]

Gdy najnowszy film Todda Philipsa był jeszcze jakiś czas przed premierą, zwiastun przekonał mnie, żeby dać reżyserowi kolejną szansę (nie jestem fanem trylogii Kac Vegas, a produkcję Zanim odejdą wody uważam za irytujący zapychacz w kinematografii), bo w końcu spod jego ręki może wyjść coś naprawdę udanego. W przekonaniu tym utwierdzili mnie aktorzy, którym przypadły do odegrania główne role – mianowicie Jonah Hill oraz Miles Teller. Czy po seansie Rekiny wojny przekonały mnie, że Phillips może wybić się ponad przeciętność? Nie do końca. Oparta na faktach historia dwóch młodych Amerykanów, którzy wykorzystując lukę w prawie, zbili grube pieniądze na sprzedawaniu broni oraz akcesoriów wojennych amerykańskiej armii, ma naprawdę dobre momenty, ale Rekiny wojny są niczym karabin nabity ślepakami – gdy przychodzi co do czego, nic specjalnego się nie dzieje, a w ostatecznym rozrachunku okazuje się, że wiele hałasu o nic.

Tak naprawdę głównym bohaterem filmu jest grany przez Tellera David Packouz – ambitny, młody chłopak, któremu kompletnie nie układa się w życiu zawodowym. Jest masażystą bogatych ludzi i praca ta kompletnie nie spełnia jego ambicji oraz pragnienia zarobku. Kiedy jednak na pogrzebie kolegi spotyka dawnego przyjaciela z dzieciństwa, w jego życiu zapala się światełko nadziei na odwrócenie losu. Efraim Diverolli (Hill) jest bowiem człowiekiem sukcesu. Zarabia konkretne pieniądze na handlu bronią dla samych Stanów Zjednoczonych. Zaradniejszy kolega bardzo imponuje Packouzowi i nie mija dużo czasu, gdy dawni przyjaciele podejmują współpracę, która w początkowym stadium stanie się bardzo owocnym przedsięwzięciem. Dopiero późniejsza chciwość Diverolliego pociągnie obu na samo dno.

rw1

Mój największy zarzut do Rekinów wojny to niewykorzystanie potencjału historii, którą przecież napisało samo życie. Mam wrażenie, że gdyby wziął się za to ktoś inny, otrzymalibyśmy zdecydowanie lepszy film. Todd Phillips (we współpracy z Stephenem Chinem i Jasonem Smilovicem) postanowił jednak skupić się na temacie w sposób dość szczeniacki, ignorując swoich bohaterów, aspekty psychologiczne ograniczając do niezbędnego minimum, a to, co najistotniejsze, ograniczyć do (celnej) pointy, że w wojnie chodzi tak naprawdę o pieniądze. Do tego dochodzą przewidywalne zwroty akcji i banalne akcenty komedie, żarty o spluwach, obciąganiu i trzepaniu kasy. Jednak mimo tego Rekiny wojny całkiem przyjemnie się ogląda, bo najzwyczajniej w świecie jesteśmy ciekawi, jak jeszcze pogmatwają się relacje między Packouzem a Diverollim oraz do czego finalnie doprowadzi głupota ludzi z najwyższego szczebla jednego z największych mocarstw świata.

Oglądając Rekiny wojny, nie sposób uniknąć skojarzeń z takimi produkcjami jak Pan Życia i Śmierci, Wilk z Wall Street czy  Złap mnie, jeśli potrafisz. Skojarzenie z tym pierwszym jest dość oczywiste – obie produkcje poruszają podobną tematykę, przy czym film Phillipsa bardziej przypomina satyrę, unikając arcypoważnego podejścia do tematu. Z kolei niektóre sceny wyglądają jak żywcem wyjęte z ostatniego filmu Scorsese, a sam Jonah Hill swoją grą pokazywał, jakby wciąż nie chciał zapomnieć o jednym z ważniejszych filmów jego życia. Ostatnie skojarzenie może wydać się odrobinę na wyrost, jednak moje porównanie bierze się stąd, że obie produkcje przedstawiają historie oparte na faktach oraz pokazują iście amerykański krąg – od zera do bohatera i z powrotem na samo dno. Problem jednak w tym, że Rekiny wojny przegrywają porównanie z każdym z tych filmów, ale same w sobie do nędznych produkcji się nie zaliczają, ponieważ nawet przez sekundę seansu nie czujemy się zażenowani dialogami czy gagami.

rw3

Nie ma co ukrywać – gdyby nie Jonah Hill oraz Miles Teller ten film mógłby okazać się totalną klapą. Utalentowani aktorzy młodego pokolenia zrobili Phillipsowi wielką robotę, bo naprawdę dobrze ogląda się ten duet na ekranie. Między aktorami czuć chemię i widać, że wyciągnęli ze scenariusza znacznie więcej, niż on oferował. Nie sposób nie uwierzyć w ich zagmatwaną relację i przyjemnie oglądać, jak wzajemnie się napędzają, łącząc „przyjemne z pożytecznym”. Najbardziej ciekawie jest jednak od momentu, gdy na nieskazitelnej przyjaźni pojawiają się pierwsze rysy, pęknięcia i wgniecenia. I nie zaszkodziła w tym wszystkim partnerująca Tellerowi Ana de Armas, która poza niezłą prezencją nie pokazała się z dobrej strony. Możliwe, iż było takie zamierzenie, ale jej Iz jest bardziej przeszkodą w kolejnych sytuacjach niż pełnokrwistą postacią.  W filmie wystąpił również Bradley Cooper, ale któryś już raz przyjął strasznie nijaką rolę, w której nie miał absolutnie nic do pokazania. Szkoda, bo w moim mniemaniu facet ma potencjał, co zresztą udowodnił w takich produkcjach jak Drugie oblicze.

rw5

Phillips na pewno wygrywa swoją umiejętnością doboru muzyki oraz montażu filmu. Rekiny wojny naszpikowane są hitami, które – w przeciwieństwie do kawałków z Legionu Samobójców –  doskonale współgrają z wydarzeniami na ekranie. Montaż to mieszanka teledyskowych, dynamicznych ujęć z typowym kinem komediowym i bardzo dobrze się to ogląda. Szczególnie dobrze wypadają ujęcia różnych miast, w których dzieje się aktualnie akcja.  Dlatego też aspekty techniczne to kwestia, co do której przyczepić się absolutnie nie można.

Rekiny wojny to film przyzwoity, ale zapomnicie o jego istnieniu zapewne w miesiąc po seansie. Tak jak już wspominałem – zabrakło w nim ikry i odwagi twórców, żeby pójść krok dalej, postawić kropkę nad „i”, a także pogłębić aspekty, które aż się prosiły o poświęcenie im ekranowego czasu, dlatego ostateczny bilans filmu wyszedł na zero z plusem. Nie uświadczymy tu żadnych zgrzytów, ale na fajerwerki też nie ma co liczyć. Są co prawda mocne i udane momenty, ale Rekiny wojny to raczej produkcja dla tych widzów, którzy są fanami reżysera lub występującego w nim duetu aktorskiego, albo dla tych, którzy idąc na film, nastawiają się tylko i wyłącznie na niezobowiązującą rozrywkę w wygodnym fotelu kinowym, z obowiązkowym popcornem w ręku.

rw4

Ocena: 6/10

Fot.: Warner Bros. Entertainment Polska 

rekiny wojny

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *