Zakurzony projektor #20: „Plaże, twarze” (2017)

89-letnia kobieta i 33-letni mężczyzna. Oboje ekscentryczni, oboje indywidualistyczni, oboje chodzący własnymi artystycznymi ścieżkami. Oboje całkiem inni. A jednak to właśnie ta dwójka, którą na pierwszy rzut oka więcej dzieli, aniżeli łączy, postanowiła nakręcić razem film. Agnès Varda — jedna z kultowych przedstawicielek francuskiej Nowej Fali, reżyserka i fotografka; bliska współpracownica i przyjaciółka Godarda (przyjaźń tę można uznać za całkiem problematyczną, chwilami wydawałoby się, jednostronną, choć sporą rolę w takim wyobrażeniu odgrywa na pewno trudny charakter samego Godarda, ale nie o tym jest ten tekst) oraz JR — francuski artysta, uliczny fotograf i graficiarz, który postanowił ukryć swoje imię i nazwisko pod krótkim i odrobinę beznamiętnym pseudonimem.

To właśnie ta dziwaczna, nietypowa i fantazyjna dwójka utalentowanych postaci stworzyła Plaże, twarze. Vardzie i JR udało się wykreować coś, co samej Agnès udawało się przez lata — wysoce czuły, wrażliwy, uroczy i ciepły obraz filmowy. Nie najlepszy, nie idealny, ale na pewno warty zobaczenia. Stara Agnes znowu jest w drodze, znowu z wydawałoby się niczego, tworzy coś poruszającego, wymijając sprytnie wszystkie pretensjonalne kąty. A pomaga jej w tym młody ciałem i duchem JR. Następuje zderzenie dwóch silnych jednostek. Przy czym jest to zderzenie twórcze o satysfakcjonującym i przyjaznym finale.

Gigantyczne murale i cienie Jeana-Luca Godarda

Varda i JR kochają obrazy. Te dominują nie tylko w ich życiu zawodowym, ale i prywatnym. Pozwalają inaczej spojrzeć na rzeczywistość, ale i sprawić, że dowiemy się czegoś na temat Innego i Innych. Uczą, ale i bawią. Wywołują ból, przywołują złe i dobre wspomnienia, poruszają, ale i drażnią. Wywołują emocje. A na tym dwójce artystów poniekąd zależy. Plaże, twarze to filmowy zapis właśnie tego umiłowania Vardy i JR do obrazów.

Mała wielka podróż po Francji — jednak nie po dużych i tętniących artystycznym życiem miastach, a po małych, często obumierających i zapomnianych miejscowościach; pół ruinach, pół ludzkich pustyniach. Do tego stara ciężarówka, w środku fotobudka oraz odrobina sprzętu fotograficznego i pomysł z wyobrażeń wkracza do rzeczywistości. Plan jest taki: wsiąść do ciężarówki ze sprzętem i fotobudką i ruszyć — mniej więcej — przed siebie. Zatrzymywać się w małych, zapomnianych przez boga — choć częściej przez ludzi — prowincjonalnych miasteczek, wychodzić z ciężarówki, zapraszać ludzi do fotobudki, robić im zdjęcia, wywoływać je, a następnie drukować w ogromnym formacie i umieszczać na ścianach budynków w formie wielkich graffiti. A na tych monumentalnych graffiti to prości, zwyczajni ludzie są. Ale jacy pełni życia, pełni czucia, nawet gdy spoglądają na nas z góry ze zmęczeniem, smutkiem, ciężarem własnych wspomnień i przeżyć.

Małe miasteczka, wielcy ludzie

Varda i JR lubią fotografować. Każde oczywiście patrzy na to, co widzi z innej perspektywy, innego kąta. Prowadzi to często do różnych wizji artystycznych i sporów związanych z tym, jak coś powinno być zrobione. Jednak Plaże, twarze to nie nadęty film, którego fundamentem jest proces twórczy, a budulcami kolejne próby stworzenia czegoś innego, niepowtarzalnego i wyjątkowego. Plaże, twarze to prosty obraz, nastawiony nie na formę przekazu (ta jest zwyczajna, surowa, przypominająca chwilami ogołocony z dodatkowych estetycznych zabiegów program dokumentalny, choć wciąż odrobinę w swojej inscenizacji ekstrawagancka), ale na treść.

A treścią, główną treścią w tym przypadku są ludzie. Miasteczka i mieszkańcy miasteczek, które w trakcie ostatnich kilku dekad przeszły diametralną przemianę. Z często tętniących życiem skupisk ludzi stały się jedynie smutnymi i ledwo dyszącymi cieniami samych siebie. Podupadły na zdrowiu — tym wewnętrznym i tym zewnętrznym — i nie zapowiada się na to, aby z tej choroby miały się o własnych siłach wykaraskać. Jednocześnie Plaże, twarze to także obraz o samej Agnès (to przecież jej kolejny „pożegnalny” film, próba pogodzenia się z tym, co nieuniknione) oraz o JR. Ona i on zderzają się ze sobą, ale i czerpią od siebie nawzajem. Uczą się, poznają, sprzeczają, żartują. Varda już nie walczy, przyjmuje wszystko ze spokojem, spoglądając z delikatnym uśmiechem na junactwo, wigor i chęć zmieniania świata, jakimi emanuje JR. Varda swoje przeżyła, swoje widziała, JR swoje chce przeżyć i swoje chce zobaczyć.

Plażach, twarzach wjeżdżamy do małych miasteczek i wsi, poznając historie pojedynczych ludzi. A wszystko to zaczyna się od propozycji zrobienia zdjęcia danemu przedmiotowi, obiektowi, człowiekowi lub zwierzęciu, a następnie przerobieniu go na gigantyczne papierowe graffiti. Ktoś się zgadza i historia zaczyna się tworzyć, a raczej opowiadać. W taki oto sposób poznajemy listonosza (i jego rower), który za każdym razem, gdy wręcza danej osobie list lub inną przesyłkę, zamienia z nią kilka, a nawet więcej słów; małą społeczność byłych górników, którzy dawno już utracili swoje miejsca pracy oraz kobietę imieniem Janine, której ojciec pracował jako górnik i na której to domu pojawiło się pierwsze w tym projekcie graffiti; stawiającego na innowację rolnika; pracowników fabryki czy fantazyjnego bezdomnego o barwnej przeszłości. Każdy z tych ludzi i każda z tych społeczności mają coś do powiedzenia, wspominania i do marzenia. Pomiędzy prostymi słowami, które wypowiadają i odrobinę zawstydzonymi, ale ciekawymi — tego, co z tego dziwnego projektu dziwnych ludzi w ogóle wyniknie — spojrzeniami, tętni życie, tworzą się, mieszają i zapominają historie.

Jesteśmy jak te koty

Jakżeby Plaże, twarze szczere by nie były, wciąż są obrazem filmowym, małą sztuką, a więc i kreacją. W tej kreacji zadziwiająco dużo — na pierwszy rzut oka — jest ciepła, dobroci i chęci spojrzenia na innych ludzi takimi, jakimi ci są. A czemu na pierwszy rzut oka? Bo twórczość Vardy słynie z tej coraz rzadziej spotykanej dzisiaj w kinie czułości i dobroci. Mało co poprawia tak samopoczucie, podnosi na duchu, jak seans jej filmów. Co nie jest jednoznaczne z tym, że twórczość Agnès skupia się wyłącznie na samych superlatywach rzeczywistości. Wręcz przeciwnie. Poprzez to, co trudne i traumatyczne przekazuje często siłę woli i chęci istnienia, a jednocześnie pozostawienia po sobie czegoś. A chęcią tą emanuje przecież każdy człowiek. Czy to z prowincji, czy to z wielkiego miasta, choć Varda lubi spoglądać częściej w tę pierwszą stronę. W Twarzach, plażach pojawia się w pewnym momencie jeden krótki dialog pomiędzy Agnes a JR:

 

Agnes: Every new person I meet feels like my last one.

JR: Your last one, your last one… You keep saying that. But we bounce back like cats.

Agnes: A perching cat makes us wise.

JR: You’re playing the wise grandma.

Agnes: And you’re playing the spirited young man.

 

I ten właśnie krótki dialog jest kwintesencją filmu Vardy i JR. Wzajemny szacunek, szczerość, a przy tym nieustanna chęć dogryzania sobie nawzajem i przekomarzania się; przyjaźń, która połączyła dwie zupełnie różne, ale pod pewnymi względami (jeśli chodzi o podejście do życia czy drugiego człowieka) osoby. Dobroć, chęć tworzenia, ale i przestrzeń na zabawę. Muszę przyznać, że choć Plaże, twarze to nie mój ulubiony film Vardy, to też nie ten jej obraz, który mnie najbardziej poruszył, to zdecydowanie — wciąż — nic tak mi nie poprawia humoru i nic tak nie utwierdza lub odbudowuje wiary w człowieka, jak obcowanie z twórczością Vardy. To wyrozumiała, czuła i umiejąca słuchać kobieta. A JR, choć dużo młodszy i sięgający po inne środki wyrazu w swoim zawodzie, prezentuje podobne do Vardy wartości. Może to właśnie dlatego obojgu udało się tak świetnie ze sobą porozumieć. Ale Plaże, twarze to nie tylko relacja Agnès i JR, ale przede wszystkim przyglądanie się ludziom i miejscom, nie przez prowokowanie czy spoglądanie z ukrycia, a przybliżanie się do nich. Chęć, autentyczna chęć wysłuchania, poznania spojrzenia na coś drugiej strony, zderzenia się z różnymi osobowościami i historiami, nawet gdy te nie wpisują się w pogląd świata twórców filmu.

Twarze, plaże (Visages, villages), reż. Agnès Varda, Jr.

 

Tytuł: Plaże, twarze

Oryginalny tytuł: Visages, villages

Gatunek: dokumentalny

Rok produkcji: 2017

Nagrody i nominacje: Złote Oko — najlepszy film dokumentalny na festiwalu w Cannes, Nagroda Publiczności na MFF w Toronto, Independent Spirit za najlepszy film dokumentalny od organizacji Film Independent, dwie nominacje do Cezarów (najlepsza muzyka filmowa, najlepszy film dokumentalny), nominacja do Oscarów (najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny) i wiele innych.

 

Fot.: Against Gravity

Overview

Ocena
7 / 10
7

Write a Review

Opublikowane przez

Magda Przepiórka

Psychofanka Cate Blanchett, Dario Argento, body horrorów Davida Cronenberga, Rumuńskiej Nowej Fali i australijskiego kina. Muzyka to beztroskie, ale i mocniejsze polskie brzmienia – przekrój dekad 70/80 – oraz aktualne misz-masze gatunkowe w strefie alternatywy. Literacko – wszystko, co subiektywnie dobre i warte konsumpcji, szczególnie reportaże podróżnicze. Poza popkulturą miłośniczka wojaży wszelakich.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *