Zakurzony projektor #4: „Hiroszima, moja miłość” (1959)

Zakurzony projektor powraca. Po dwóch latach przerwy zapraszamy Was do kolejnego odcinka cyklu, który lubi zaglądać do przeszłości. Nie tylko tej odległej, graniczącej na bardzo nieprecyzyjnej linii tego, co już zapomniane, i tego, co jeszcze pamiętane, ale i przeszłości nam bliższej. Od tego, co przyziemne, do tego, co szalone, złożone i tajemnicze. Od klasyków po feel good movies. W niedawnej ankiecie na Głosie kultury zapytaliśmy Was, jakie kino preferowalibyście w kolejnym tekście z cyklu: kino europejskie czy kino amerykańskie (skupiające się na okresie drugiej połowy XX wieku). Z dwudziestoprocentową przewagą wyłonił się zwycięzca, kandydat pierwszy. Padło na klasyka – Hiroszima, moja miłość.

To film przełomowy. Często, jeśli chodzi o jego znaczenie dla przyszłości kinematografii i reorganizację dotychczasowych zasad, porównywany jest do Obywatela Kane’a Orsona Wellesa. Jednocześnie to produkcja, która wywołała w trakcie swojej premiery spore – łagodnie rzecz ujmując – kontrowersje. Sam tytuł (połączenie słów: Hiroszima oraz miłość w jednym zdaniu) uważany był za wysoce obrazoburczy i niestosowny, nie mówiąc już o sceptycyzmie nastawionej publice, odnośnie do tego, co i jak prezentował sobą film. To fakt, Hiroszima, moja miłość wywołała niemałe zamieszanie, ale była i obrazem, który zapowiadał nadejście francuskiej Nowej Fali i nieuchronne zmiany, jakie nadchodziły w kierunku zaśniedziałego systemu filmowego. To film o cierpieniu, bólu, o jego różnorakich interpretacjach. Film autorski – co było w latach 50. nowatorskim poczynaniem; w końcu film traktujący o wspomnieniach, o pamięci (zarówno tej zbiorowej, jak i indywidualnej), ale i o miłości. Hiroszima, moja miłość – obraz wielu znaczeń, które zostają z widzem na długo, swoiste zwierciadło filmowe, w którym odbijają się nasze lęki, obawy, głęboko skrywane zadry, tłumiony wstyd. Dzisiaj zapraszamy Was na małą, filmową podróż wstecz; do czasów, w których kino zaczęło na większą skalę sięgać „po więcej”.

Jest rok 1959. Hiroszima, moja miłość wyświetlana jest premierowo na festiwalu w Cannes. Zanim jednak do tego dochodzi, mamy do czynienia z wieloma burzliwymi dyskusjami wokół samego filmu. Ten budzi kontrowersje nie tylko ze względu na podjętą tematykę – bano się reakcji Ameryki, która w ówczesnym okresie była niezwykle wyczulona na wszelkie zagadnienia traktujące o zrzuceniu przez Amerykanów bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, ale i z drugiej strony sami Francuzi niechętnie do Hiroszimy, mojej miłości byli nastawieni. W tym przypadku chodziło o zarzuty mówiące o tym, że film obraża tradycyjny model francuskiej żony (w produkcji francuskiego reżysera obaj bohaterowie – Japończyk i Francuzka, których łączy romans – są w związkach małżeńskich, a więc dokonują zdrady). Po wielu perypetiach Hiroszima, moja miłość została w Cannes pokazana i zdobyła nagrodę FIPRESCI (Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej), a 400 batów zdobyło, o ironio, wyróżnienie specjalne od Katolickiego Biura Filmowego (OCIC). Cała otoczka małego, zadziornego skandalu, jaka towarzyszyła premierze filmu Alaina Resnaisa, na przekór przyczyniła się do międzynarodowego rozgłosu produkcji i jej rozpowszechnienia – wcześniej o samym filmie nie mówiło się za wiele nawet w samej Francji. Sam Alain Resnais – reżyser filmu – był szczerze zdziwiony, podobnie jak François Truffaut ze swoim 400 batów – gdy okazało się, że jego film zostanie pokazany na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes. Zdziwienie obu reżyserów spowodowane było tym, iż zdawali sobie oni sprawę z tego, że kino przez nich prezentowane nie do końca wpasować może się w to, co w Cannes zazwyczaj było dotąd pokazywane. Jednak Hiroszima, moja miłość była obrazem odważnym jeszcze pod jednym względem – formalnym. Ten 90-minutowy film to praktycznie jedna, niekończąca się rozmowa pomiędzy dwójką głównych postaci. Na linii teraźniejszości rozgrywa się od świtu do świtu (jedna doba), ale przy tym Resnais wplata w całość istotne dla fabuły i odczuć emocjonalnych elementy retrospekcyjne. Ta nieliniowość narracji, brak linearności, było czymś, co u wielu odbiorców wywołało trudności w „zrozumieniu” całości. Nie było tu klasycznego początku, rozwinięcia i końca z zamkniętym finałem… Jeśli zaś chodzi o Oscary, to Hiroszima, moja miłość została nominowana za najlepszy scenariusz. Co i tak, biorąc pod uwagę całe zamieszanie wokół filmu, mogło być dość dużym zaskoczeniem dla jej twórców.

Hiroszima, moja miłość

Wracając jeszcze na chwilę do premiery Hiroszimy w Cannes… Poza wspominanymi już waśniami i potyczkami, jakie ta wywołała pośród filmowców, zauważyć można było jeszcze jedno mocne tąpnięcie. Film Resnaisa okrzyknięty został filmem innym, proponującym coś nowego, świeżego, a przy tym wyposażonym w ekscytujący język filmowy, który – jakkolwiek by do niego podejść – wywołuje intensywne emocje w odbiorcy. Hiroszima, moja miłość ówcześnie i współcześnie uważana była i jest za przełom w światowej kinematografii, początek Nowej Fali w kinie francuskim, ale i przykład perfekcyjnego montażu, w którym poszczególne elementy przenikają się, uzupełniają, zamieniają, działając w niesłychanej harmonii. Świat zewnętrzny, rzeczywisty miesza się w filmie ze światem wewnętrznym, w którym dominuje nasza wyobraźnia i wspomnienia będące odbiciem minionej rzeczywistości, ale i tworzące swoistą mieszankę fikcji, z tym, co realne. Z czasem, niekiedy trudno odróżnić, to co wyobrażone, od tego, co autentyczne. Kontrowersyjne, jak na tamte czasy, połączenie: romans rozgrywający się w miejscu, w którym dokonano masowego ludobójstwa, pozwoliło reżyserowi opowiedzieć o straconym pokoleniu. Opowiedzieć boleśnie, ale i z ogromnym wyczuciem, wrażliwością. Świeża trauma powojenna – film nakręcony był zaledwie 14 lat po zakończeniu II wojny światowej – musiała wywołać pośród widzów oraz krytyków skrajne emocje. A o czym Hiroszima, moja miłość dokładnie opowiada, jeśli chodzi o warstwę stricte fabularną? Za punkt wyjścia Resnais obrał sobie prostą historię (za scenariusz odpowiada Marguerite Duras; pisarka – ale w późniejszych latach i reżyserka filmowa – skupiająca się na awangardowym kierunku, jakim była francuska „nowa powieść”: jej autorzy cechowali się niechęcią do tradycyjnego podejścia w tworzeniu literatury). Jest On i Ona. Japończyk i Francuzka. Architekt i aktorka. Hiroszima i Nevers. Ona gra jedną z ról w filmie antywojennym, który kręcony jest w Hiroszimie. Odpoczywa. Poznaje Jego. Podobają się sobie. Spędzają razem noc. Jednak romans nie kończy się wraz z nadejściem pierwszych promieni słońca, bohaterowie nie uciekają od siebie. Zostają. Jakby nie mogli się rozłączyć, dopóki coś w nich, wewnątrz nich się nie wydarzy. Nie poznajemy imion bohaterów, znamy ich wyłącznie jako Ją i Jego. W rolę Jej wciela się Emmanuelle Riva. Występ w produkcji Hiroszima, moja miłość to jej debiut filmowy, podobnie jak w przypadku samego reżysera, tyle że w jego przypadku jest to pierwszy film fabularny – wcześniej zajmował się reżyserowaniem filmów dokumentalnych. Riva dotychczas występowała jedynie na deskach teatru. Fascynująca, hipnotyzująca, przepełniona życiem kreacja, jaką stworzyła w Hiroszimie, okazała się klasyczną trampoliną do sukcesu aktorskiego. Jednak aktorka każde swoje kolejne role wybierała z niezwykłą rozwagą. Wystąpiła w między innymi: Thérese Desqueyroux (1962) i Tomaszu oszuście – oba w reżyserii G. Franju (1965), a także i filmach reżyserów polskich. Byli to: Wojciech Jerzy Has i jego Niezwykła podróż Baltazara Kobera (1988) oraz Krzysztof Kieślowski i Trzy kolory: Niebieski (1993). Co ciekawe, Emmanuelle Riva zdobyła swoją pierwszą i jedyną nominację do Oscara w roku 2012 za rolę w filmie Michaela Haneke – Miłość. Miała wtedy 85 lat.

W filmie Hiroszima, moja miłość bohaterowie rozmawiają po francusku. Eiji Okada, który wcielił się w postać japońskiego architekta, przed rozpoczęciem nagrań nie potrafił w języku tym sklecić bardziej złożonego zdania. Jego scenariusz przetłumaczony został na język japoński, a obok znajdował się zapis wymowy i akcentowania francuskiego tekstu – wszystko to po to, aby aktor mógł przedstawić swoją postać jak najprecyzyjniej. Pomimo tych perypetii, rola Jego wcale nie odstaje od tego, co zaprezentowała Ona. Obydwoje uzupełniają się, tworząc parę niezwykle intensywną, ale i niejednoznaczną. Kaleczony francuski, jakim posługuje się japoński architekt, jest kolejną składową produkcji, która podkreśla jej autentyczność. Zarówno Ona, jak i On cierpieli i cierpią. Wojna nie obyła się z nimi łagodnie i pozostawiła traumy, które do dzisiaj przepracowują. Ona w czasie wojny mieszkała w małym francuskim miasteczku Nevers. To znajdowało się pod niemiecką okupacją. Zakochała się. Uczucie wykiełkowało pomiędzy nią a niemieckim żołnierzem. Ten został zabity zaledwie 36 godzin przed wyzwoleniem Nevers. Część jej zniknęła. To jednak nie koniec bólu. Lokalna społeczność potępia za uczucie, jakie połączyło ją z wrogiem. W ramach kary zostaje zamknięta w odosobnieniu, zostają jej ścięte włosy. W końcu ucieka z miasteczka, w dzień, w którym na Hiroszimę zostaje zrzucona bomba atomowa. On stracił całą swoją rodzinę w wybuchu atomowym. Nie było go tam, w tym czasie. Ocalał. Ona i On – zmagają się z demonami przeszłości, ze wspomnieniami, których nie chcą być posiadaczami, ale i z tymi, które pragną zachować na zawsze. Wydarzenia przedstawione w filmie śledzimy z perspektywy bohaterki – wszystkie jej wspomnienia z przeszłości przedstawione są w formie retrospekcji, które przeniknięte są jakby poczuciem nierzeczywistości, pewnym oniryzmem, nieprecyzyjnością, baśniowością. Są przecież wspomnieniem, muszą takie być. Ona tworzy opowieść, baśń o swej przeszłości – czy to prawda, czy to fikcja, czy to coś pomiędzy? Romans Jej i Jego trwa. Oboje przeciągają go w czasie, ma trwać wiecznie, choć nie może. Z każdą chwilą otwierają się coraz bardziej przed sobą – dzieląc bolesnymi wydarzeniami ze swojej przeszłości, o których przecież nie chcemy mówić nikomu.

Hiroszima, moja miłość dzieli się na dwa główne segmenty. Część pierwsza: zmontowana jest szybko, rytmicznie, dynamicznie. Dominują krótkie ujęcia (te oddawać mają to, jak funkcjonuje umysł bohaterki, jej tok rozumowania; skojarzenia, myśli przeskakują z jednego punktu w drugi, nie ma czasu na odpoczynek). Część druga: uspokaja ton, jest wyraźnie wolniejsza, po części ulotna. Dominują długie ujęcia. Kamera w tym segmencie jest bliżej postaci, wręcz wnika w nie i obserwuje każdy najdrobniejszy grymas, ruch – chce zajrzeć do wnętrza, choć na chwilę; zobaczyć, sprawdzić. Atmosfera staje się coraz bardziej napięta od uczuć, wspomnień i bólu. Bohaterka odkrywa przed nami swój wewnętrzny świat, prezentując to, co ukryte, a przez to i chwilowo zapomniane. Ona boi się zapomnieć swoją miłość. Opowiadając Mu historię, utrzymuje swojego kochanka wciąż żywym, ale jednocześnie jest świadoma tego, że z każdym krokiem ku teraźniejszości, ku przyszłości, oddala się od niego i zapomina. Zyskuje, tracąc. Co ciekawe, gdy bohaterka przyjeżdża do Hiroszimy, jest zaskoczona – jej wyobrażenie miasta jako cmentarzyska nie oddaje stanu faktycznego, czyli lokacji tętniącej życiem. I choć w muzeach pozostały dowody tragedii, miasto się odrodziło. Jakby wraz z miastem, świeżego, głębszego oddechu nabierała i Ona, powracając do życia. Niemniej jednak u bohaterów Hiroszima jest symbolem cierpienia, którym każde z nich jest naznaczone. Jednocześnie, mimo tego, iż japońskie miasto jest w obrazie Resnaisa wyraźnym symbolem, to nie tyczy się to samej wojny, która jest tutaj ze wszech miar realna i namacalna – choć opiera się na pamięci i wspomnieniach. Brak tutaj bezpośrednich obrazów wojennych z bitew. Jest wizyta w muzeum, są rekonstrukcje i materiały archiwalne. Realność wojny Resnais ukazuje poprzez jej skutki fizyczne (deformacje ciała, wygięty metal, poparzenia związane z promieniowaniem – w części, w której bohaterka ogląda zapisy archiwalne) oraz poprzez długotrwały rozkład w duszach tych, którzy przeżyli. Stracone pokolenie, które zostało pozbawione sensu życia, marzeń, przyszłości. Hiroszima, moja miłość oddziałuje przede wszystkim poprzez wybitne połączenie tego, co widzialne, z tym, co słyszalne – przerażające, naturalistyczne obrazy przekładane są poetyckim, intensywnie rytmicznym tekstem wypowiadanym z offu (ten miał oddawać wewnętrzne przemyślenia bohaterki).

Reżyser Hiroszimy, Alain Resnais, przed swoim debiutem fabularnym, wyreżyserował ponad 20 krótkich filmów dokumentalnych (jak: Noc i mgła – krótkometrażowy dokument o obozie koncentracyjnym w Auschwitz, Posągi też umierają). W jego twórczości od początków istotny był motyw pamięci. Rozgrywał go na różne sposoby i wykorzystał w pierwszej fabule. Hiroszima, moja miłość zaplanowana była początkowo jako film dokumentalny i miała stanowić oficjalny początek współpracy pomiędzy francuskimi a japońskimi przedsiębiorstwami z branży filmowej. Resnais w trakcie przygotowań pojechał do Japonii, gdzie zapoznał się ze wszystkimi dostępnymi tam materiałami traktującymi o zbrodni w Hiroszimie i Nagasaki. Obejrzał i stwierdził, że nie jest w stanie znaleźć dokumentalnej formy na to, co niemożliwe do ukazania. Wszystko, co wykonalne, zostało już powiedziane. Realizacja produkcji zaczęła stawać się coraz bardziej wątpliwa – jak nazwać coś, co jest niemożliwe do nazwania, jak pokazać zbrodnię, której ogromu nie da się oddać, jak wyobrazić sobie niewyobrażalne? Francuski reżyser postanowił więc przedstawić swoją wizję na fabularnej – a przez to bardziej rozmytej, wielowarstwowej, nieprecyzyjnej – drodze. Resnais zaprosił do współpracy Marguerite Duras. Ta w krótkim czasie stworzyła wybitny scenariusz. Poetycki, miarowy, pełen metafor w połączeniu z nowatorskim wtedy montażem, dający wręcz hipnotyzujący efekt. Co ciekawe, sama Duras w przeszłości doświadczyła bólu związanego z nagłą stratą – jej matka zginęła podczas powodzi w Kambodży, gdzie mieszkała cała jej rodzina; co więcej scenarzystka po latach przyznała, że w trakcie pisania opowiadała o sobie samej, o podobnym romansie, jaki przeżyła. Alain Resnais uważany jest za jednego z głównych przedstawicieli francuskiej Nowej Fali. Swój autorski styl (z dominującym wyraźnie subiektywnym spojrzeniem, kontekstem pamięciowym ponad ciągiem przyczynowo-skutkowym) zaprezentował, chociażby w: Zeszłego roku w Marienbadzie (1961) – tu kolejny raz z rzędu towarzyszył mu na planie Sacha Vierny, francuski operator pochodzenia ukraińskiego, który stał się stałym współpracownikiem Resnaisa; Hiroszima, moja miłość była jego operatorskim debiutem. Reżyser postawił na małą rewolucję formalną. Wplótł do filmu fragmenty dokumentalne, co w końcówce lat 50. było dużym krokiem naprzód. Takie działanie pozwoliło mu na o wiele głębsze i bogatsze nakreślenie swojej wizji, a zarazem życia wewnętrznego swoich bohaterów. Skupił się jednocześnie na opowiadaniu na zasadzie skojarzeń – forma filmu odzwierciedlała ulotne myśli bohaterki. To powracające, to zanikające.

Hiroszima jest jednym z najlepszych przykładów wykorzystania strumienia świadomości w kinie. Jak Resnais wraz z Duras przyznał w jednym z wywiadów: ich celem było stworzenie obrazu poetyckiego, który nie będzie przedstawiał jednej określonej tezy, a będzie tworem otwartym. Widać to wyraźnie w finale: być może, aby wejść w przyszłość, przeszłość musi zostać zapomniana – Resnais nie rozwiązuje dylematu nakreślonego w Hiroszimie, pozostawia go niedomkniętym. Film reżysera to jakby sprzeciw wobec tradycyjnych form narracyjnych kina – retrospekcje, elipsy, nielinearne krążenie bohaterów pomiędzy danymi punktami kontrolnymi opowieści, w końcu dotarcie i do tego najważniejszego, w którym dokonuje się w nich wewnętrzna przemiana. Jednakże Alain Resnais nie wskazuje nam, kiedy dokładnie mamy do czynienia z tym głównym, zwrotnym punktem – w pewnym momencie coś pstryka, gdzieś w drodze. Natomiast lżejsze kamery użyte przy pracach pozwoliły w końcu „wyjść na zewnątrz”, opuścić studia filmowe. Jednym z wyznaczników Nowej Fali były właśnie takie działania, ale i – chociażby – nacisk na kino autorskie i fascynacje z nim związane. Sam Resnais uważał za ogromnie ważne, aby móc mówić własnym językiem artystycznym, co wielu w tamtych czasach szokowało. Wychodzić poza przyjęte konwencje. Nowofalowcy kochali historię kina, zawieranie smaczków w produkcjach, drobnych szczegółów, które umknąć mogą mniej uważnym lub niespodziewającym się zobaczyć takich elementów. Jako przykład posłużyć może bar w Hiroszimie…, w którym przebywa dwójka bohaterów, o nazwie Casablanca – było to oczywiście zagranie celowe (nawiązanie do już wtedy kultowego filmu Michaela Curtiza z 1942 roku). Przy tym trzeba zaznaczyć, że nowofalowcy odcinali się od tego, co już było, ale jednocześnie mieli świadomość, iż nie da się budować nowego bez znajomości starego.

Hiroszima, moja miłość kojarzyć się może z jeszcze jednym symbolem – symbolem dłoni. Ta jest tutaj powtarzającym się motywem wizualnym. Przenosi do przeszłości (ostatnie wspomnienie bohaterki o mężczyźnie, którego kochała, to jego martwa dłoń). Widoczna jest również w początkowych scenach, na zbliżeniu – jako symbol miłości i śmierci. Film rozpoczyna się w chwili, gdy ciała dwojga kochanków są ze sobą splecione. Poszczególne kończyny gubią się w sobie, są trudne do rozpoznania, a ciała obojga pokryte są pyłem. Są jakby jednym ciałem i tysiącami ciał jednocześnie – wszystkich tych, którzy zginęli, przykryci gruzem i pyłem wojny. Powracając do tego kadru, zauważamy, że Resnais zastąpił kurz kroplami potu. Początek filmu to – poza dwoma spinającymi klamrą ten fragment ujęciami kochanków w uścisku – około 15 minut ujęć rekonstrukcyjnych, dokumentalnych, tak charakterystycznych dla Resnaisa. Następujące po sobie obrazy wprowadzają nas w pewien trans – obrazy szokujące, pokazane wprost, obdarte ze wszystkiego, co stanowić mogłoby „ochronę” dla naszych oczu. Muzeum, ból, historia, strata, pamięć, obraz, śmierć, dewastacja, zwłoki, śmierć, zagłada. Ciąg tych obrazów w końcu się urywa. Wracamy do złączonych ze sobą w jedną całość kochanków. Nasuwają się i pytania: czy uświadomienie sobie ogromu tragedii pozwoli nam zrozumieć? Czy żeby zrozumieć, trzeba być naocznym świadkiem danego wydarzenia? Czy cierpienie będzie faktycznie cierpieniem wyłącznie wtedy, gdy my sami należeć będziemy do zbiorowości, która go doświadczyła? Czy pamięć zbiorowa jest tak odległa od indywidualnej? Fabularny obraz Resnais wywołuje lawinę podobnych pytań i wątpliwości.

Jednym z fundamentalnych motywów Hiroszimy jest pamięć zbiorowa i pamięć indywidualna. Wojna determinuje losy nie tylko społeczeństwa, ale i jednostki. Pamięć społeczna jest niemożliwa do precyzyjnego nakreślenia – takiej zbrodni nie sposób wyrazić żadnymi słowami, uczuciami, rekonstrukcjami czy sztuką. Już się dokonała, a więc jest aż/tylko bolesnym, coraz bardziej zacierającym się wspomnieniem. Sam Japończyk przecież jak mantrę powtarza monotonnie w filmie: ty niczego nie widziałaś w Hiroszimie. Nie zmienia to tego, że choć pamięć jest ulotna, często niespójna, przedstawiająca swoje szyki, gubiąca po drodze szczegóły, zmieniająca swoją intensywność i barwy, to ogólna pamięć tak tragicznego wydarzenia w zbiorowości pozostaje. Jest jakby zapisanym w naszym umyśle ostrzeżeniem przed tym, że coś takiego może się powtórzyć – acz, im więcej lat upływa, tym takie poczucie zagrożenia blednie i wciąż blednąć będzie. Z kolei pamięć indywidualna przedstawiona jest tutaj za pośrednictwem głównej bohaterki. Wspomnienia ukazywane są na zasadzie skojarzeń, przepełnione intensywnością i emocjonalnością, wyraźnie odbijające się na stanie zewnętrznym Jej. To chwile także poddane czasowi, a przez to ulotne. Jak sama przyznaje w pewnym momencie, nie pamięta już twarzy swojego ukochanego z Nevers, ta w końcu została obdarta z najbardziej charakterystycznych szczegółów, pozostawiając ogólne, nieprecyzyjne, po części fałszywe, wyprane wspomnienie – uczucia bohaterki jednak pozostały niezmienione. Pamiętamy, ale i zapominamy. Czas upływa, lecz uczucia, a w końcu może i sama pamięć o nich, pozostają. W Hiroszimie… zostajemy zderzeni również z dwiema wersjami tragedii: tą narodową i tą osobistą. Jest to obraz w pełni subiektywny, ukazany poprzez pryzmat uczuć i myśli bohaterki – obie tragedie poprzez Jej wrażliwość łączą się ze sobą i przenikają. Ich pozorna odległość zostaje na moment zagięta. Bohaterka stara się, próbuje „zobaczyć” to, co stało się w Hiroszimie. Udaje się do muzeum, ogląda filmowe kroniki z tamtych czasów, rekonstrukcje. W pewnym momencie obrazy te przemieszane są z obrazami romansu z Japończykiem. Romans przybiera coraz silniejszy, szerszy kontekst, jest furtką pozwalającą na odtworzenie zapisów wspomnień z jej przeszłości oraz tego, co jest wynikiem skrzywionej, nieidealnej pamięci – fikcji wymieszanej z rzeczywistością. Słowa wypowiedziane w Hiroszimie podkładane są przez reżysera pod obrazy francuskiego miasteczka Nevers. Z kolei to, co wypowiedziane lata temu w Nevers, powraca raz jeszcze w Hiroszimie. Bohaterka opowiada o teraźniejszości słowami z przeszłości, a o przeszłości, korzystając z tych, które wydobyły się z niej w teraźniejszości.

Hiroszima, moja miłość to poemat o miłości, traktat o pamięci i o jej nieprecyzyjności. To obraz filmowy niezmiernie intymny, co widać już po samym sposobie kadrowania ujęć pod takim kątem i w takich odległościach, abyśmy mieli wrażenie bycia jak najbliżej bohaterów. Na granicy ich prywatności – mimo tego, zabiegi te nie przytłaczają, są intensywnie hipnotyzujące. Hiroszima momentami przyjmuje formę snu, szczególnie w retrospekcjach, a zarazem jest mocno osadzona w rzeczywistości. Raz jeszcze muszę wspomnieć o Emmanuelle Rivie. Ta pobudziła każdy najmniejszy wyraz do życia. Wszystko z jej ust wybrzmiewa tak prosto i lekko. Tak autentycznie. Choć cała historia nie ma tradycyjnie rozumianego końca, to sugeruje nowy, choć równie nieprecyzyjny początek. Ciała bohaterów na zawsze złączone zostaną z miejscami, w których doznały największego cierpienia (Hiroszima i Nevers). Dlatego na swój sposób nigdy o bólu tym nie zapomną – zatrą się szczegóły, kształty, lecz ogół, zarys i kojarzone z nim emocje pozostaną. Resnais swoim filmem pokazuje, że niemożliwym jest nie tylko opowiadać o zbrodni w Hiroszimie, ale i o tym, co wydarzyło się, wydarza i będzie wydarzać w nas samych. Poza tym, że to film przełomowy, to jest to jeden z przykładów tych produkcji, które pożerają emocjonalnie, wczepiają się w nasze doświadczenia, ból, emocje i z nimi zostają; nas samych zmuszając do konfrontacji z własną pamięcią, z naszą wewnętrzną, jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, Hiroszimą. Tu zaciera się to, co dokumentalne, i to, co fabularne. Film poemat, który warto zobaczyć nie tylko dla walorów formalnych, artystycznych, ale i dla tej emocjonalnej prawdy, którą emanuje.


Tytuł: Hiroszima, moja miłość

Tytuł oryginalny: Hiroshima, mon amour

Reżyseria: Alain Resnais

Scenariusz: Marguerite Duras

Gatunek: melodramat, psychologiczny

Rok produkcji: 1959

W rolach głównych: Emmanuelle Riva, Eiji Okada

Nagrody i nominacje: Nagroda Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej (FIPRESCI) w Cannes, National Board Of Review za najlepszy film zagraniczny roku, Nagroda od Stowarzyszenia Nowojorskich Krytyków Filmowych za najlepszy film zagraniczny. Nominacja do Oscarów za najlepszy scenariusz (wtedy: najlepsze oryginalne materiały do scenariusza i scenariusz), nominacja do BAFTY za najlepszy film i najlepszą aktorkę zagraniczną, nominacja do Złotej Palmy w Cannes i inne.

 

Ocena: 9/10


Hiroshima Mon Amour | Trailer | New Release


Fot.: Rialto Pictures

Write a Review

Opublikowane przez

Magda Przepiórka

Psychofanka Cate Blanchett, Dario Argento, body horrorów Davida Cronenberga, Rumuńskiej Nowej Fali i australijskiego kina. Muzyka to beztroskie, ale i mocniejsze polskie brzmienia – przekrój dekad 70/80 – oraz aktualne misz-masze gatunkowe w strefie alternatywy. Literacko – wszystko, co subiektywnie dobre i warte konsumpcji, szczególnie reportaże podróżnicze. Poza popkulturą miłośniczka wojaży wszelakich.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *