Zakurzony projektor #5: „Pociąg” (1959)

Majowe wydanie ankiety do cyklu Zakurzony projektor, w którym zmagały się dwa gatunki polskiej kinematografii z czasów PRL-u (produkcje komediowe kontra produkcje psychologiczne/dramatyczne), dało zwycięstwo propozycji drugiej. Prawie trzydziestoprocentowa przewaga obrazów dramatycznych pozwoliła mi bardziej zagłębić się w – zazwyczaj – przygnębiające polskie kino lat 1952-1989. I choć w przedziale tym wyróżnić można ogrom filmowych tworów do dzisiaj uznawanych za kultowe, przełomowe czy rozliczające się z istotnymi dla rodzimego społeczeństwa tematami, to wybrałam obraz zgoła subtelny w swoim wydźwięku, wręcz odcinający się od klasycznej w Polskiej Szkole Filmowej narracji – rozliczaniem się z przeszłością, z historią, opowiadaniem o tragicznych wydarzeniach II wojny światowej, które odcisnęły piętno na tak wielu.

Pociąg (1959) w reżyserii Jerzego Kawalerowicza to zaledwie półtoragodzinna podróż pośród ciasnych, gwarnych i zatłoczonych korytarzy wagonów Polskich Kolei Państwowych. Kino uniwersalne które, choć nie odwoływało się do głównych wyznaczników Polskiej Szkoły Filmowej (pod koniec lat 50. film Kawalerowicza uważany był przez polskich krytyków jako film z pogranicza najważniejszych aktualnie nurtów polskiego kina), zostało przyjęte pozytywnie zarówno przez krytyków (choć trzeba przyznać, że pośród polskiej krytyki filmowej znalazło się i sporo komentarzy mieszanych, w przeciwieństwie do artykułów ukazujących się w prasie zachodniej), jak i masową publiczność. Zjawisko wcale tak często niespotykane, co już mogło dawać podejrzenia, że Pociąg oscyluje wokół wspomnianej wieloznaczności i różnorodności. Na krytycznym piedestale umieszczane były przede wszystkim precyzyjnie rozpisane portrety psychologiczne postaci, sposób realizacji produkcji, uniwersalny wydźwięk całości, dwuznaczność fabuły, a za tym zachowań bohaterów oraz duże nasycenie treścią produkcji, która na pierwszy rzut oka mogła sprawiać wrażenie banalnej.

Jerzy Kawalerowicz wyreżyserował oraz współtworzył scenariusz do Pociągu – sam reżyser uznał ten film za przełomowy w swojej karierze. Z kolei kiedy spojrzymy już tak bardziej międzynarodowo, Martin Scorsese nadał obrazowi polskiego twórcy łatkę jednego z arcydzieł polskiej kinematografii, umieszczając go w repertuarze festiwalu polskich filmów: Martin Scorsese Presents: Masterpieces of Polish Cinema (w programie znalazły się takie produkcje jak: Rękopis znaleziony w Saragossie, Eroica, Faraon, Sanatorium pod Klepsydrą czy Krótki film o zabijaniu; filmy wyświetlane były w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Wielkiej Brytanii). Kawalerowicz, poza tym, że w większości przypadków nie tylko odpowiadał za reżyserię swoich filmów, ale i pisał do nich scenariusze, to był i współzałożycielem, a także pierwszym prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich; kierował również Zespołem Filmowym „Kadr” i następnie Studiem Filmowym „Kadr”. W 1959 roku Lucyna Winnicka – aktorka grająca jedną z głównych ról w Pociągu, a prywatnie żona Kawalerowicza – otrzymała wyróżnienie specjalne dla najlepszej aktorki na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji (film miał tam swoją premierę).  Pociąg otrzymał także nagrodę „Premio Evrotecnica” imienia Georges’a Mélièsa (za pomysłowość oraz perfekcję techniczną wykonania). Na polskim terytorium filmowi Kawalerowicza udało zdobyć się Złotą Kaczkę (w 1960 roku) – nagrodę od miesięcznika Film dla najlepszego filmu polskiego.

Pociąg

Pociąg przesycony jest pewną nieokreśloną melancholią, bohaterowie – większość z nich za czymś tęskni. Za innym życiem, za wspomnieniami, za przeszłością, za miłością utraconą lub tą świeżą, gorącą, przepełnioną jeszcze intensywnym, niespokojnym zauroczeniem. Za samotnością, za innym życiem, dniem. Mimo tego, że śledzimy historię głównie dwóch postaci, to można powiedzieć, że cały film przedstawia raczej opowieść, w której występuje wiele twarzy. Mamy tu z jednej strony do czynienia ze zbiorowością (grupką ludzi jadących tym samym pociągiem, w tej samej klasie lub przedziale) oraz pojedynczymi bohaterami drugoplanowymi lub trzecioplanowymi i dłuższymi lub krótszymi fragmentami, w których ci występują. Wszyscy są w jakimś stopniu nienasyceni, przemieszczają się, wiercą, nie mogą usiedzieć w miejscu, robią coś, choć sami do końca nie wiedzą co. Chcą czegoś. Czego? Akcja dzieje się głównie w pociągu. Do głównych bohaterów można zaliczyć Jerzego (Leon Niemczyk) oraz Martę (Lucyna Winnicka). Na kolejnym planie majaczy postać Staszka, w którego wciela się Zbigniew Cybulski. Jerzy Kawalerowicz w jednej ze swoich późniejszych wypowiedzi przyznał:

„Pociąg” był wielkim zaskoczeniem dla kierownictwa kinematografii. To był taki film, który do niczego nie przystawał. Ani do neorealizmu, ani do tej klasyki rosyjskiej, wtedy sowieckiej, gdzie każda sprawa musiała być w jakiś sposób usprawiedliwiona. To było takie opowiadanie, nie wiadomo, z nieba. I wydaje mi się, że to jest zaletą tego filmu: on nie był podporządkowany żadnym reminiscencjom wojny, była tylko sprawa ludzka.

Trzeba też zaznaczyć, że sam Pociąg (choć trwa zaledwie 93 minuty) może stanowić przykład sprawnego przedstawienia zarysu społeczności (nie tylko tej rodzimej) z tamtych lat. Postacie są charyzmatyczne, stanowią miks zarówno pod względem reprezentowanego przez nie wieku, jak i środowiska zawodowego. Dzięki temu Pociąg Kawalerowicza autentycznie żyje. Bucha emocjami, dusi duchotą, przygniata tłokiem, dekoncentruje wiecznym harmidrem i ruchem, zmianą, wymianą. Choć pojedyncze postacie same w sobie nie stanowią zagrożenia dla innych – a na pewno dużo trudniej jest w nich podpalić agresywną myśl – to już w połączeniu z innymi, kreując się w małą zbiorowość, stają się grupą, z której łatwo i szybko wystrzelają tendencyjne oskarżenia, nakładają się na siebie kolejne stereotypy; agresja podjudzana jest agresją, głupota głupotą, prowadząc w końcu do dramatycznej eskalacji. Bezmyślność tej zbiorowości w połączeniu z okrucieństwem staje się przyczynkiem wydarzenia, które skończyć mogłoby się tragicznie. Jednocześnie Pociąg jest niezwykle spokojnym, wbrew pozorom cichym – jeśli skupimy się na emocjach kotłujących się, duszących wewnątrz bohaterów – filmem psychologicznym, który świetnie wyłapuje ludzkie uczucia, ich sprzeczności, ich spójności. Raz jeszcze w kinematografii wykorzystany jest motyw ludzi samotnych pośród innych, mniej lub bardziej samotnych, ludzi. Choć korytarze – w nocy i w ciągu dnia nieustannie pracują – to dopiero w wagonach sypialnianych klasy pierwszej wydarzają się najbardziej intensywne fragmenty opowieści. Samotność dwójki głównych bohaterów jest dojmująca – każdy z nich skrywa wewnątrz siebie ból, ale i pustkę. Chęć życia, chęć zrozumienia, ale i chęć bycia zignorowanym.

Młoda kobieta – Marta – kupuje bilet. Kupuje go od przypadkowego mężczyzny, którego poznała na warszawskiej stacji. Przypadek sprawia, iż ta znajduje się w przedziale sypialnym z mężczyzną, który początkowo nie wzbudza w niej większej sympatii. Jerzy chce być po prostu sam. Swojego biletu zapomniał wziąć z domu, skąd w pośpiechu zmierzał na dworzec. Zmuszony był kupić drugi bilet. Trafia do przedziału, w którym bilet wykupiła i Marta. W tej chwili pragnie jedynie samotności. Opryskliwy, niezwracający uwagi na innych pasażerów, ignorujący ich. Jerzy zmaga się z czymś, co dusi go od środka, a przy tym wzbudza podejrzenia – chaos w głowie przekłada się na chaos ciała. Inni pasażerowie czytają gazety. Ktoś w nich pisze o mordercy. Że dnia poprzedniego zabił i uciekł. Padają podejrzenia. Szczególnie w stronę Jerzego. W końcu ten zostaje oskarżony o morderstwo. Pociąg zatrzymuje się na stacji pośredniej. Wchodzi milicja. Popełnił czy nie popełnił? Gęsta atmosfera zaczyna przytłaczać jeszcze bardziej, a duchota sprawia, że przebywanie w ciasnych pomieszczeniach ogranicza skupienie i jasne myślenie. Jerzy jednak mordercą nie jest. Jest lekarzem, któremu zmarła na stole operacyjnym pacjentka. Młoda, kilkunastoletnia dziewczyna. To wstrząsnęło nim tak bardzo, że ten nijak nie potrafił sobie z tym poradzić. Marta przeżyła miłosne uniesienie. Czuła. Aż za bardzo. Nie wie, co z tym wszystkim zrobić, bo miłość doprowadziła ją do strasznego czynu. A teraz, po tym wszystkim? Kocha, nie kocha? Sama nie wie. Na pewno pragnie. Pragnie być kochaną. Jednocześnie coś w niej po tym uczuciu zostało. Pustka, która sprawia, że poczucie samotności staje się jeszcze bardziej nieznośne. Staszek w skórze Zbigniewa Cybulskiego, czyli trzeci bohater całej historii – już bardziej drugoplanowy – jest chłopakiem zakochanym w Marcie. Nie tym, którego ta kochała. Innym. Ze Staszkiem to była tylko chwila zapomnienia, ot, flirt. Mężczyzna wsiada do pociągu, którym dziewczyna jedzie. On jest jednak w wagonie drugiej klasy, ona w wagonie klasy pierwszej. Nijak nie mogą się porozumieć. Zostają jedynie parominutowe postoje na stacjach, gdy Staszek wybiec może na zewnątrz i przez okno pociągu spróbować nawiązać kontakt z Martą. Szybko jednak okazuje się, że dla obojga romans znaczył coś innego. Dla niego coś więcej, dla niej coś mniej. Jerzy Kawalerowicz tak pisał w książce Więcej niż kino:

 […] że właściwie każdy człowiek jadąc pociągiem, podświadomie czeka na jakąś przygodę. Wierzy, że właśnie podczas podróży stanie się coś niezwykłego. […] Dlatego tak często ludzie w pociągu nawiązują łatwo znajomości, chętnie słuchają wynurzeń sąsiadów; obserwują swoich towarzyszy i właściwie cały czas czekają, że coś się stanie… Pociąg przyjeżdża do celu, ludzie wysiadają z uczuciem lekkiego zawiedzenia i oczywiście nic się ciekawego nie zdarzyło…

Konduktorka niewinnie flirtuje z kierownikiem pociągu, mężczyźni tłoczą się na korytarzach, komentując wygląd i zachowania kolejnych przechodniów, a zarazem kolejne wieści wydobyte z gazet, które czytają wciśnięci w zaułki tych wąskich, małych przestrzeni. Palą przez okna, wydmuchują dym, wzdychają, narzekają, rozmyślają. Gawędzą. Żona adwokata, który nie wychodzi z przedziału, poluje na męskich pasażerów, zabijając czas i dopraszając się atencji. Chce być widziana, zauważana. Pewien były więzień obozu koncentracyjnego, cierpiący na bezsenność, mości się po nocach na korytarzu, w wąskim przejściu na jeszcze węższym krzesełku – wagon sypialniany zbyt mocno przypomina mu traumatyczne przeżycia. W końcu morderstwo. Dopiero to wybudza jakby całe towarzystwo pociągowe z pewnego sennego rytmu, który każda dłuższa podróż w końcu swoim uczestnikom nadaje. Morderca, ten prawdziwy, po paru perypetiach w końcu zostaje znaleziony. Złość wymieszana z chęcią wymierzenia kary wyzwala w pasażerach tworzących już teraz dynamiczną zbiorowość najgorsze emocje. Dokonują samosądu, w ostatniej chwili powstrzymując się przed najgorszym. Jerzy Kawalerowicz nie ukazuje zachowań zbiorowych w pozytywnym świetle. W jego filmie to właśnie skupiska, w których ludzie napędzają samych siebie, prowadzą do złych i niemoralnych działań.

Na temat Pociągu z 1959 roku powstał również film dokumentalny Pociąg 40 lat później (1998). Tym razem wśród podróżnych uchwyconych w dokumentalnej formie znajdują się: sam Jerzy Kawalerowicz, Leon Niemczyk, Lucyna Winnicka oraz Tadeusz Sobolewski – krytyk filmowy. Bohaterowie dokumentu odtwarzają w pewnym sensie trasę z 1958 roku – wyjeżdżają z Warszawy, aby dojechać na Hel. W trakcie podróży Kawalerowicz opowiada o swoim filmie, jego genezie, problemach związanych z realizacją obrazu w ciężkich warunkach czy też i o tym, dlaczego postanowił tak wyraźnie odciąć się od popularnego nurtu Polskiej Szkoły Filmowej. Czy był to w pełni świadomy i wykalkulowany ruch, czy też może zupełnie nie? Sporo uwagi poświęcone jest również miejscu akcji oraz temu, jak zamknięta przestrzeń wpływała na pracę aktorów oraz jak stała się jednym z kolejnych bohaterów produkcji, będąc fundamentem pozwalającym na wykreowanie jedynej w swoim rodzaju dusznej i gęstej atmosfery. Kawalerowicz o realizacji w Więcej niż kino:

Głównym problemem było jednak uzyskanie dynamiki w filmie absolutnie statycznym. Odwróciłem zatem współzależność elementów statycznych i ruchowych. W jadącym pociągu tło się ruszało, elementy główne były statyczne. Pociąg wyręczył mnie w stosowaniu wielu ruchów kamery.

Z Polską Szkołą Filmową kojarzą się głównie produkcje, które w jakiś sposób dotykały traum, jakie przyniosło zderzenie z realiami II wojny światowej czy też borykania się z codziennością po jej zakończeniu (warto tutaj nadmienić jedne z najpopularniejszych polskich filmów tego nurtu: Kanał, Popiół i diament czy Zezowate szczęście Andrzeja Munka). Nie chodzi tu też o skupienie się większej części filmów tamtego okresu na stricte tematyce wojny, ale i skażeniach, jakie ta w społeczeństwie i jednostkach zostawiła. To naznaczenie, piętno wyczuć dało się w ogromnej części filmów kinowych z okresu powojennego. Jednak w Pociągu próżno go szukać. Nie ma tu odwołań do historii, nawiązań do ówczesnych rozgrywek politycznych i realiów, w których znalazła się powojenna, choć nadal spętana, odcięta od pełnej wolności słowa i życia Polska. Dlatego też po czasie można było zaobserwować coraz częstszy zwrot twórców produktów kultury w stronę historii nieopartych na tym, co było, ale dziejących się tu i teraz. Taki też jest i Pociąg – choć sam film jednoznacznie ciężko jest kategoryzować. Sporo tu dramatu, socjologicznych obserwacji, ale i klasycznego hollywoodzkiego kryminału. Film Kawalerowicza podąża tropami kina gatunkowego, jednak nie robi tego w takt bezwiednego zauroczenia. Wykorzystuje je do zdynamizowania akcji. Ta rozwiązana jest zresztą szybko i to nie zgadywanie pod tytułem „kto zabił” jest tu istotne. Reżyser bardziej skupia się na samych zdarzeniach dziejących się wewnątrz bohaterów – znalezienie mordercy jest jedynie przyczynkiem do większego rozpalenia ich głów, ich myśli. Do przyśpieszenia trybików.

Sporo też tu miejsca na rozważania, którym oddaje się część postaci – czy morderstwo i zabójstwo to jedno i to samo? Czy jedno da się bardziej uzasadnić, wyjaśnić niż to drugie? Czy ksiądz rozgrzeszy z jednego, ale z drugiego już nie? Jest to świetny fragment, który Kawalerowicz wykorzystuje do maksimum. Dzięki zdarzeniu przyglądamy się bliżej nie konsekwencjom, z jakimi spotka się morderca/zabójca, ale z konsekwencjami, z jakimi zderzają się pasażerowie pociągu. Każdy na wydarzenie reaguje inaczej. Zachowania, myśli ukazują sposób funkcjonowania danych bohaterów, odkrywając, że każdy z nich zbrodnię widzi inaczej. Powodów morderstwa nie poznajemy. Choć sam Jerzy – czyli pierwszy oskarżony o morderstwo/zabójstwo – wzbudza niepokój poprzez swoje rozchwianie emocjonalne, to ciężko podejrzewać go o zbrodnię. To człowiek przytłoczony tym, co go spotkało, niebędący w stanie skupić się w pełni na otaczającej go aktualnie rzeczywistości. Dlatego też tak łatwo nawiązuje kontakt z Martą – oboje są pod pewnymi względami podobni. Patrzą i obserwują mocniej i intensywniej, aniżeli mówią. Siłują się ze smutkiem, duszą ból. Jednak wcale nie różnią się tak bardzo od reszty pasażerów. Tak jak każdy inny, chcą być po prostu zauważeni, zrozumiani, wysłuchani – a że nie zawsze dajemy to, co sami chcielibyśmy przyjmować? No cóż, najlepiej ukazuje to postawa Marty na koniec, która na nic nie licząc, jednak jakiegoś gestu ze strony Jerzego oczekuje. Dewastującą wiadomością okazuje się dla niej informacja, że ten ma żonę, która czeka na niego na stacji. Dojeżdżają na Hel. Szybkie pożegnanie pomiędzy Martą i Jerzym, pożegnanie jak pomiędzy dwójką nieznajomych. Koniec. Marta przestaje liczyć. A jednak. Marta i Jerzy, choć tylko na chwilę – zbliżają się do siebie. Łączy ich smutek – różnego rodzaju. Odkrywają się przed sobą nawzajem, wyrzekają bolesne dla nich prawdy. Dzięki temu nawiązuje się między nimi pewna bliskość, która może być interpretowana wielorako. Tę bliskość przerywa Jerzy, na jej dalszy ciąg nadzieję ma Marta. Jak wiemy – dalszego ciągu nie będzie. Bohaterka grana przez Winnicką tak mówi w jednej ze scen, wypowiadając słowa na temat swojego byłego ukochanego: Mojego uczucia potrzebował tylko żeby przeglądać się w nim jak w lustrze, żeby znaleźć potwierdzenie samego siebie, jakiegoś sensu. Nikt nie chce kochać, wszyscy chcą być kochani. 

Fascynujące w Pociągu jest to, że Kawalerowicz z całych sił unika generalizowania i wskazywania win. W pewnym momencie zbiorowość pasażerska dąży do tego, aby ukarać mordercę/zabójcę, jednak nie udaje jej się osiągnąć tego, do czego – być może po części nieświadomie, zamroczona agresją i okrucieństwem – dąży. Morderca/zabójca zabrany jest przez policjantów i znika z ekranu. Każdy z bohaterów ukazany jest w wielu barwach. Nie ma tu czarno-białych odcieni na charakterologicznych rysach. Choć egoistyczni, to wszyscy są w jakiś sposób niepełni, samotni, puści. Nawet sam morderca/zabójca wywiera na nas wrażenie człowieka zastraszonego, zapędzonego w kozi róg, bezbronnego. Nie niebezpiecznego, choć przecież zabił/zamordował. Trzeba przyznać, iż w pociągu odbiorca nie uświadczy mrożących krew w żyłach pościgów, zaskakujących tropów czy odkryć albo typowego kina gatunkowego. Dużo tu za to subtelności i pewnej czułości w przyglądaniu się danym jednostkom, nawet w przypadku zbiorowości. Nawet ona w pewnym momencie upada, rozkrusza się. Kawalerowicz z wyczuciem manewruje pomiędzy gatunkami, czerpiąc z nich to, co wydaje mu się najbardziej adekwatne. Melodramat, kino sensacyjne, thiller, po części kryminał? Finalnie jednak jest to w pełni oryginalny twór, który ucieka od jednoznacznych i prostych określeń. Bez tematyki wojennej, skupiającej się na rozerwanych duszach bohaterów (nie licząc jednej z pobocznych postaci, mężczyzny cierpiącego na bezsenność; istotne jest jednak to, jak reżyser go przedstawia: w zwyczajnym świetle, bez martyrologicznych odniesień), bez fikcyjnych, szalonych uniesień prosto od Wojciecha J. Hasa. Tak jak postacie, po obejrzeniu Pociągu zostajemy z dziwną, nieokreśloną nostalgią. Tęsknotą za czymś. Tylko za czym? Za dusznymi, gęstymi od pasażerów, przepełnionymi wagonami, w których kotłuje się życie? Za podróżą w zamkniętej przestrzeni, w której zmuszeni jesteśmy – mniej lub bardziej – integrować się, obcować z resztą? Czy za czymś ukrytym pomiędzy tym wszystkim? Samotni pośród zespolonych. Zespoleni pośród samotnych – podróż z Warszawy na Hel jednych zadowoli, jednych jeszcze bardziej zasmuci. Ot, trasa jak każda inna. Choć przygnębiający to finał, to jednocześnie ciężko w nim szukać większej dozy pesymizmu, a raczej nostalgii.

Pomysł na Pociąg powstał w głowie Kawalerowicza, gdy ten podróżował tym środkiem lokomocji z Warszawy do Szczecina. Został umieszczony przez konduktora w przedziale, który był pusty. Do czasu. W ostatniej chwili pojawiła się „współlokatorka”, z którą Kawalerowicz przegadał większą część trasy. Podobnie jak bohater grany później przez Leona Niemczyka, głównie słuchał, mniej mówił. Jakiś czas potem reżyser opowiedział tę historię Janowi Lutowskiemu, swojemu stałemu współpracownikowi, a także – później – operatorowi Pociągu. To błahe, proste wydarzenie stało się przyczynkiem do nakręcenia pełnometrażowego filmu. Podróż jako metafora ludzkiego życia, które się gdzieś zaczyna, gdzieś kończy. Ale nie zawsze wiemy, gdzie jest to gdzie i kiedy. Pociąg przyciągnął uwagę nie tylko na rodzimym podwórku filmowym. Szczególnie za granicą chwalono wyważone, wręcz powściągliwe kreacje głównych bohaterów. Zauważono specyficzną formę snucia historii, która potem utożsamiana była głównie z francuską Nową Falą. Co ciekawe to właśnie na tym mitycznym Zachodzie film polskiego reżysera wywołał największe zachwyty. W Polsce zaś częstymi oskarżeniami rzucanymi w stronę pociągowej historii były, o dziwo: banalność, niedopracowana psychologia postaci, a także i pretensjonalność. Twórcy przyznali, że praca w warunkach, w jakich się znaleźli, wyraźnie utrudniała działania na planie. Ze względów technicznych niemożliwe było tworzenie produkcji w trakcie rzeczywistej jazdy pociągiem. W jednej z hal zdjęciowych, w Wytwórni Filmów Fabularnych w Łodzi zbudowano więc dwa wagony sypialne – zaprojektowane na potrzeby filmu. Ściany wspominanych wagonów można było demontować. Dzięki temu filmowcy mieli odpowiednio większą swobodę w ustawianiu kamery, przemieszczaniu się z nią, a także ulokowaniu świateł w jak najlepszej pozycji. Ruch pociągu imitowały sprężyny, na których ustawione były wagony – te pozwalały uzyskać tak specyficzne dla podróży tym środkiem transportu wibracje. Natomiast elektryczne wiatraki, które przyczepione były przy firankach odpowiadały za wykreowanie złudzenia pędu powietrza. Wąskie i małe przestrzenie nie przeszkodziły jednak stworzyć całości, której to jednym z wyróżników są fascynujące kadry, przesycone realistycznym, choć jednocześnie sennym oddechem tak charakterystycznym dla wielogodzinnych pociągowych podróży. Mając świadomość, że słynna już scena ze Staszkiem próbującym przedostać się „od zewnątrz” do wagonu pierwszej klasy, w trakcie jazdy, wydarzyła się wyłącznie w studiu, film swoim szczegółowym dopracowaniem oraz pieczołowitością oddania rzeczywistości pociągowej, budzi jeszcze większy podziw. Jerzy Rutowicz – kierownik produkcji, wypowiadał się tak:

„Pociąg” to był popis pomysłowości realizatorskiej. Poruszanie się w wagonie sypialnym z kamerą, wówczas zresztą dużą i ciężką, nie było możliwe. W związku z tym zamówiliśmy wagon w częściach. I te części, w zależności od potrzeb łączyliśmy ze sobą albo rozłączaliśmy. Ryszard Potocki skonstruował z kolei ruchome lustra, przy pomocy których otrzymywaliśmy obraz tego, co dzieje się za oknem pociągu.

Niezmiernie interesujące jest patrzenie na to wszystko z perspektywy odbiorcy, początkowo niezdającego sobie sprawy ile trudności może nieść za sobą stworzenie filmu usytuowanego w jednym miejscu i czasie. Odchodząc już od kwestii technicznych, warto skupić się na chwilę na uniwersalności, a zarazem oryginalności i odwadze, jaką Jerzy Kawalerowicz zaprezentował oddalając się swobodnie od martyrologicznej tematyki. Termin szkoła polska zaczął pojawiać się regularnie mniej więcej w drugiej połowie lat 50. – to wtedy na polskie ekrany wkroczyły dzieła Wajdy czy Munka oraz Kutza. Było to ciekawe zjawisko. Filmy wspominanych twórców przykuły zainteresowanie i wywołały uznanie nie tylko krytyków filmowych, ale i publiki masowej. Albo i nie tylko publiki masowej, ale i krytyków filmowych. Były to twory mocno, wyraźnie bazujące na historii, na przeszłości. Pociąg jest tworem oderwanym, rezygnującym z ówcześnie panującej konwencji dominującej w filmach Polskiej Szkoły Filmowej, który proponuje nowy sposób widzenia. Żadnej w nim wojny, żadnych w nim reperkusji z wojną związanych. Ten film-hybryda czerpie z wielu gatunków, stawiając szczególny nacisk na melodramat oraz kryminalno-sensacyjne zawiłości. Melodramat w pewnym momencie zostaje w fabule zatrzymany (ona i on, wagon sypialny, przed nimi cała noc. Zgodnie z melodramatycznymi założeniami w końcu dojść musi do silniejszego przyciągania obu stron). Kawalerowicz, choć ze wspominanego przyciągania korzysta, to je przerywa, skręcając gwałtownie w rejony kryminalno-sensacyjne. Do pociągu wchodzi milicja. W pociągu jest morderca. Milicja szuka mordercy. Znajduje. To nie on. To inny. Szukają innego. Inny ucieka. Zbiorowość pociągu porywa się na pogoń zbiegłego. Łapanka pośród drzew. Samosąd. W imię sprawiedliwości więc przecież dobrze, tak trzeba. Morderca żyje. Milicja go zabiera. Następuje powrót do wątku melodramatycznego. Ten zostaje jednak niedokończony, nierozwinięty, nie pozwalając/nie wymuszając na bohaterach zbliżenia. Ci w pewnym sensie się mijają.

Jedna ze scen filmu skupia się na Staszku, który wskakuje do jadącego już pociągu – konduktor z groźnym wyrazem twarzy mówi: Widziałem już takich mocnych z obciętymi nogami. Będąc świadomym tragicznych wydarzeń, które wydarzyły się lata później u Cybulskiego, oglądanie tego fragmentu wywołuje swoiście nietypowe, niespokojne odczucia. Narzuca to filmowi niepokojącą poświatę przepowiedni, która sprawdzi się nie w filmie, a w życiu rzeczywistym. Cybulski zginął 8 lat później na wrocławskim dworcu kolejowym, gdy próbował wskoczyć w podobny sposób, w jaki robi to Staszek, do jadącego już pociągu. Cybulski występując w Pociągu, znany jbył z  charyzmatycznej i ekspresyjnej roli Maćka w Popiele i diamencie – aktor już wtedy popularny zarówno pośród krytyków, jak i polskiej oraz zagranicznej publiki. Za granicą największe zainteresowanie wywoływała technika jego gry aktorskiej – to właśnie dzięki niej przyrównany został do największych gwiazd ówczesnego kina. Choć role Maćka i Staszka różnią się od siebie pod wieloma względami, to jednocześnie dają wrażenie pewnej pokrewności. Tę bliskość wywołać mogło poprowadzenie Cybulskiego przez Kawalerowicza. Aktor w Pociągu gra Staszka w sposób podobny do tego, w jaki grał Maćka: jest w „stałym ruchu”, wieczne wierci się na ekranie. Tę małą kotłowaninę uzupełniają chaotyczne i nerwowe gesty oraz dialogi czy wysoka ekspresyjność. Niecierpliwość w ciele i słowie. Raz jeszcze Jerzy Kawalerowicz:

[…] Historia, którą opowiemy, jest jedną z tych, jakie zdarzają się codziennie, jakich pełno wokół nas. Dlatego wiele rzeczy zostanie niedopowiedzianych, podpatrzonych…

Choć akcja dzieje się w polskim pociągu równie dobrze przeniesiona mogłaby być na pociąg każdej innej narodowości. Ta uniwersalność jest wielką siłą produkcji z 1959 roku. Pociąg otwiera długie ujęcie z góry, w którym obserwujemy mijający się, przepływający pomiędzy sobą tłum ludzi. Chwilowa, nieprecyzyjna i przypadkowa zbiorowość, która zaraz przemieni się w inną. Każda z jednostek podąża w sobie tylko znanym kierunku – w stronę dworca, do wyjścia, po bilet, po odbiór kogoś lub czegoś. Wszyscy się kręcą, poszukują – mając cel i go nie mają jednocześnie. Już ta pierwsza scena dawać może sygnały co do tego, jaką to drogą postanowił podążać Kawalerowicz. To film o wiecznym mijaniu, o pustce tkwiącej we wszystkich ludzkich wnętrzach, ale i o poszukiwaniach. Czasem wiążących się z rozczarowaniem (jak w przypadku Marty), czasem wiążących się z większym lub mniejszym sukcesem (jak w przypadku Jerzego i jego duszonej rozpaczy związanej ze śmiercią pacjentki na stole operacyjnym, którą dzięki podróży i łączących się z nią wydarzeniach, udało mu się w jakiś sposób załagodzić). Kamera, w rękach Jana Laskowskiego niezwykle pieczołowicie przygląda się bohaterom, ich poczynaniom i rozmyślaniom. Odbiorcy nie umknie żadna emocja, gest czy ruch twarzy. Choć Pociąg jest filmem w pewnej mierze przygnębiającym, to jest też i szczerym zapiskiem fragmentów poszczególnych istnień. Sporo w nim tego zwykłego życia i przyziemności, które sprawiają, że ten jest tak autentyczny i uniwersalny. Kadry zachęcają do powrotów do gorących, ale i w jakiś sposób przyjaznych pociągowych przestrzeni – nostalgicznych, sentymentalnych. Film Jerzego Kawalerowicza to jedna z delikatniejszych i bardziej oryginalnych produkcji z okresu Polskiej Szkoły Filmowej, której nie warto pozwolić się przytłoczyć przez bardziej znanych i głośnych przedstawicieli tamtych lat.


Tytuł: Pociąg

Tytuł oryginalny: Pociąg (angielski: Night train, włoski: Il treno della notte, francuski: Train de nuite)

Reżyseria: Jerzy Kawalerowicz

Scenariusz: Jerzy Kawalerowicz/Jerzy Lutowski

Gatunek: dramat psychologiczny, melodramat

Rok produkcji: 1959

W rolach głównych: Leon Niemczyk, Lucyna Winnicka, Zbigniew Cybulski

Nagrody i nominacje: wyróżnienie specjalne dla najlepszej aktorki (Lucyna Winnicka) na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji, Złota Kaczka dla Jerzego Kawalerowicza za najlepszy polski film, nagroda imienia Georges’a Mélièsa za umiejętności techniczne na MFF w Wenecji, nominacja do Złotego Lwa na MFF w Wenecji

Ocena: 8.5/10


 

 

Fot.: akademiapolskiegofilmu.pl

Write a Review

Opublikowane przez

Magda Przepiórka

Psychofanka Cate Blanchett, Dario Argento, body horrorów Davida Cronenberga, Rumuńskiej Nowej Fali i australijskiego kina. Muzyka to beztroskie, ale i mocniejsze polskie brzmienia – przekrój dekad 70/80 – oraz aktualne misz-masze gatunkowe w strefie alternatywy. Literacko – wszystko, co subiektywnie dobre i warte konsumpcji, szczególnie reportaże podróżnicze. Poza popkulturą miłośniczka wojaży wszelakich.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *