wakacje gry

Zgrane dranie: wakacje 2024

W dzisiejszym, zawsze zmieniającym się świecie gier wideo, trudno nadążyć za wszystkimi nowościami, premierami i trendami. Dlatego też, raz na miesiąc, spotykamy się z naszą zacną grupą doświadczonych graczy, by podzielić się z Wami naszymi spostrzeżeniami, refleksjami i ocenami tego, co ostatnio działo się w świecie gier.

W każdym odcinku cyklu Zgrane dranie skupimy się na różnych aspektach branży gier: od najgorętszych premier, przez niespodziewane hity, aż po te tytuły, które mogły umknąć Waszej uwadze. Nasz zespół, składający się z zapalonych graczy o różnorodnych gustach i preferencjach, zagwarantuje Wam szerokie spojrzenie na branżę i pomoże odkryć gry, które mogą stać się Waszymi nowymi ulubieńcami.

Zapraszamy do śledzenia naszego cyklu „Zgrane dranie”, gdzie każdy fan gier, niezależnie od swojego doświadczenia i preferencji, znajdzie coś dla siebie. Bądźcie z nami, by razem odkrywać fascynujący świat gier!

wakacje gry

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Poza oczywistym graniem w Overwatcha 2, w ostatnich miesiącach udało mi się sprawdzić kilka tytułów (chociaż wciąż mam wrażenie, że ta lista mogłaby być bardziej okazała). 

Nie mogłem pominąć jednej z najciekawszych premier tego okresu – Senua’s Saga: Hellblade II. Chociaż gra różni się niewiele od swojej poprzedniczki, to mam wrażenie, że usprawniono drobne mankamenty pierwszej części. Powtarzalne zagadki środowiskowe polegające na znajdowaniu symboli runicznych w krajobrazie wciąż występują, ale nie są już jedynym narzędziem twórców do zmuszenia gracza do ruszenia głową. Znacznie bardziej podobały mi się testy, które musiała wykonać Senua aby wejść w łaski Ukrytych Ludzi (w oryginale Hidden Folks). Odniosłem również wrażenie, że zmianom uległa walka – pojedynki, chociaż nadal efektowne, są łatwiejsze i podczas rozgrywki ani razu moja bohaterka nie zginęła (swoją drogą, zniknął już motyw czerni pokrywającej rękę Senui przy każdym zgonie, co mogło nawet skutkować definitywnym końcem gry). Wizja względnej nieśmiertelności nie zmieniła jednak faktu, że przy każdej potyczce podkakiwałem na fotelu, gdy udało mi się wykonać idealny cios czy unik. 

Czasem trzeba podążać w głąb świetlistego tunelu…

Z fotela również zwala wspaniała oprawa audio-wizualna. Głosy w głowie Senui robią piorunujące wrażenie, zwłaszcza gdy gramy na dobrej jakości słuchawkach. Krajobrazy czasami zwalają z nóg, mroczne jaskinie budzą niepokój, tak samo jak surrealistyczne krainy, w których błądzi główna bohaterka. Praca kamery wielokrotnie budziła wrażenie klaustrofobii i zaszczucia, więc dreszczyk emocji towarzyszył mi dość często. Wisienką na torcie jest natomiast historia, która momentami chwyta za serce. Opowieści o olbrzymach i konfrontacje z nimi to były dla mnie szczytowe momenty fabuły i tym bardziej żałuję, że starcie z ostatnim olbrzymem było sztampowe do bólu. Mam nadzieję, że Microsoft nie ukręci łba twórcom Hellblade II, bo to byłaby duża strata dla gamingu. 

Ograłem również pierwszą i drugą część serii Figment. To przygodowe gry akcji, w której rozwiązujemy różnego rodzaju zagadki, walczymy z oryginalnymi przeciwnikami, odwiedzając jeszcze bardziej oryginalne krainy. Otóż akcja gier toczy się w umyśle pewnego człowieka, którego dopadły strach i złe myśli, co może doprowadzić do jego załamania. Naszym zadaniem jest przywrócić porządek i spokój. Pomimo cukierkowej oprawy, gdzieś w tle wije się niepokój, który dla dojrzałego gracza może być tożsamy z kryzysem wieku średniego czy utraty wiary w siebie. Urzekła mnie zwłaszcza druga część, w której główny przeciwnik nie jest wcale tym, kim się wydaje. Kilka godzin rozgrywki w zupełności zaspokoiło moje potrzeby i polecam każdemu fanowi tego gatunku.

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Czerwiec był przede wszystkim miesiącem, w którym w pewnym sensie wróciłem do gry Wayfinder. W pewnym sensie, bo tytuł został tak naprawdę wydany na nowo, już nie jako MMO, a gra single player z opcjonalnym coopem. Studio Airship Syndicate po nagłym porzuceniu przez wydawcę w zeszłym roku, zmuszone było przebudować sieciową strukturę gry lub całkowicie zamknąć projekt. Przyznam, że nie sądziłem, że uda się jeszcze Wayfindera wskrzesić i naprawdę pozytywnie się zaskoczyłem. Oczywiście doskonale rozumiem ludzi, którzy kupili tytuł, oczekując MMO i dla nich ta zmiana będzie równoznaczna ze śmiercią gry i niestety stratą pieniędzy, których już nie odzyskają. Ja jednak i tak w większości grałem solo, a teraz dostałem tak naprawdę rozbudowaną wersję gry. Postacie, do których odblokowania potrzebne było wiele różnych materiałów, teraz dostaje się wraz z postępem w grze, a wszelkie skiny i inne elementy kosmetyczne, poprzednio dostępne jedynie za dodatkową opłatą, teraz występują jako loot w grze.


Zmiany były jednak na tyle duże, że wszyscy gracze musieli zaczynać od zera, planowałem więc, że pogram tylko chwilę, by sprawdzić nowego bohatera, którego dodano wraz z aktualizacją. Stało się jednak inaczej i wciągnąłem się ponownie, odblokowałem wszystkie grywalne postacie i dotarłem na tyle daleko, że mogłem również zwiedzić całkowicie nową, lodową krainę. Ogólny odbiór graczy jest bardzo pozytywny i zgadzam się z opiniami, że w takim kształcie Wayfinder wydaje się o wiele lepszą, pełniejszą grą. Nie będzie już sezonów i nie wiadomo, jak wyglądać będzie wsparcie tytułu po wyjściu z Wczesnego dostępu, ale na premierę wersji 1.0 twórcy szykują jeszcze jedną, ogromną aktualizację, z trzecią krainą do eksploracji i  nową bohaterką. 

Cheeky breeky w Tunguska: The Visitation

W lipcu za sprawą jednego z moich ulubionych growych twórców – Splattercatgaming, który prezentuje na swoim kanale wiele niszowych, niezależnych gier – odkryłem prawdziwą perełkę o nazwie Tunguska: The Visitation. To w ogromnej mierze tworzony przez jedną osobę RPG, będący niczym innym, jak listem miłosnym do serii S.T.A.L.K.E.R. i książki Piknik na skraju drogi. Tutaj też poruszać się będziemy po terenie wykluczonym, zwanym zoną, którego powstanie nie do końca jest jasne. Rozgrywka i ruch postaci na pierwszy rzut oka przypomina serię Commandos, zwłaszcza że w trakcie walki o śmierć jest tu naprawdę łatwo i ciche eliminowanie przeciwników jest rozsądniejszym rozwiązaniem. Ale to też naprawdę solidna gra RPG, z naprawdę toną różnych przedmiotów i broni do zebrania, rozbudowanymi zadaniami i nagradzaną eksploracją. Prawdziwy owoc miłości, rozwijany przez lata, którego ogranie polecam każdemu fanowi Stalkera, tym bardziej, że oczekiwanie na nową część ponownie się wydłużyło. 

Najbardziej zaskoczyłem jednak samego siebie w sierpniu, bo zupełnie niespodziewanie wciągnąłem się w grę MMO, po której oczekiwałem wszystkiego, co najgorsze. Zaczęło się niepozornie, od sprawdzenia bety Throne and Liberty. To MMo jednak strasznie mnie znudziło, więc spontanicznie postanowiłem zainstalować na chwilę inne – Tarisland. A słyszałem o nim w sumie wszystko, co najgorsze. Gdy powstawało, promowane było hasłem non-pay-to-win. Tyle tylko, że w pewnym momencie tekst ten zniknął ze wszystkich oficjalnych mediów społecznościowych gry, a wieści z zamkniętych testów były takie, że jednak płacący mają przewagę. Ja na tym etapie przestałem się grą interesować, tym bardziej, że miała ona wyjść również na urządzenia mobilne, więc od razu pomyślałem, że wszystko będzie okrojone i spłycone do granic możliwości pod telefony. I wiecie co? Totalnie się myliłem. Jasne, to jest darmowa, chińska kopia World of Warcraft. Niemniej wygląda naprawdę dobrze, mechaniki pay-to-win są znikome, co pokazują rankingi topowych graczy, a grind, z którego często znane są azjatyckie MMO, tutaj praktycznie nie występuje. Co mnie jednak naprawdę urzekło, to 5 osobowe dungeony i 10 osobowe raidy. Przypomniało mi się, ile frajdy i satysfakcji takie aktywności sprawiały mi lata temu w WoWie. I wcale nie jest tak, że skoro to gra mobilna, to mechaniki są proste i wybaczające, o nie. Zarówno dungeony jak i raidy występują w kilku poziomach trudności, a te najwyższe to prawdziwy test zgrania i koordynacji całej drużyny. Żeby nie było tak kolorowo, to gra nie pozbawiona jest kontrowersji, zwłaszcza tych związanych z używaniem cheatów przez najlepsze gildie. Nie wiadomo też, jak długo utrzyma się na rynku, bo duża aktualizacja ma pojawić się dopiero za miesiąc i sporo graczy w tym momencie nie ma już co robić. Ja jednak cierpliwie poczekam, bo póki co Tarisland to moje najbardziej pozytywne zaskoczenie tego roku.

 

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych „Wielogłos”. Prowadzący cykl „Aktualnie na słuchawkach”. Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.

 

Wakacje za nami, dlatego wielu młodych graczy będzie musiało przestawić się na tryb, w którym będą mieć znacznie mniej czasu na granie, co mnie jako ponad trzydziestoletniego dziada niebywale cieszy, bo część z Was przynajmniej w jakimś stopniu zbliży się do mojej rzeczywistości, w której wyłuskanie godziny dziennie na gry to nie lada wyzwanie. Przechodząc już jednak tak zupełnie na poważnie i bez zbędnych uszczypliwości – chciałbym opowiedzieć parę słów o trzech grach niebędących usługami (bo takie jednak zabierają mi połowę czasu na granie, ale pisanie o nich mija się z celem), w które zagrywałem się w ciągu całych wakacji:

Griftlands

Griftlands to karcianka, która osadzona jest w dystopijnym, retrofuturystycznym świecie, gdzie przetrwanie zależy od Twojej umiejętności manipulacji, przekonywania i walki. Gra oferuje trzy odrębne kampanie, z których każda jest piekielnie wymagająca i każda skupia się na innym bohaterze. Każdy z nich ma swoje własne motywacje, cele i historię, ale jedno ich łączy – nieustanne balansowanie na krawędzi moralności w świecie pełnym niebezpiecznych sojuszy i zdrad. Griftlands wyróżnia się dwoma głównymi mechanikami rozgrywki: negocjacjami i walką, które rozgrywane są za pomocą kart. Co ciekawe, obie te formy konfrontacji są równorzędne i równie istotne dla przebiegu gry. Możesz próbować przekonać swoich przeciwników do ustępstw za pomocą sprytu i odpowiednich argumentów, a jeśli to zawiedzie – zawsze możesz sięgnąć po bardziej konwencjonalne metody rozwiązywania problemów. Jak na porządne RPG przystało, Griftlands oferuje rozwój postaci poprzez zdobywanie doświadczenia i kart, które odzwierciedlają zarówno Twoje umiejętności negocjacyjne, jak i bojowe. Ważnym elementem gry jest również system relacji z innymi postaciami. Twoje decyzje mają bezpośredni wpływ na to, jak będą Cię postrzegać inni – mogą stać się Twoimi sojusznikami, a mogą też poprzysiąc Ci zemstę. Gra urzeka także swoim unikalnym stylem graficznym, który jest mieszanką komiksowej estetyki z retrofuturystycznym klimatem. Każda lokacja, postać i karta ma swoje charakterystyczne detale, które tworzą spójną i immersyjną atmosferę. To gra, która nie tylko wciąga rozgrywką, ale i cieszy oko, ale jak już wspominałem – jest piekielnie trudna, a potwierdzeniem moich słów niech będzie ilość osiągnięć możliwych do odblokowania: Jest ich łącznie trzynaście. Najłatwiejsze osiągnięcie w grze zdobyło zaledwie 4,5% graczy. Nie jestem jednym z nich. 

Knock on the Coffin Lid

To prawdziwy trolling, tfu! goleming ze strony twórców. Umieszczają takiego na samym początku mapy i zostajesz ubity niczym mucha, która wolno leci. Niby jest napisane „Zakaz przejścia”, ale kto by na to zwracał uwagę…

Knock on the Coffin Lid zaczyna się nietypowo – od śmierci. Nasz bohater, wojownik, zostaje przywrócony do życia w świecie pełnym mroku, gdzie musi stawić czoła licznym przeciwnikom i kreaturom. Gra oferuje bogatą historię pełną zagadek, zdrad i tajemnic, które stopniowo odkrywamy, przemierzając kolejne lokacje. Rozgrywka w Knock on the Coffin Lid opiera się na systemie karcianych potyczek, które stanowią serce mechaniki gry. Każde starcie toczy się turowo, a naszym głównym narzędziem są karty, które reprezentują różnorodne umiejętności i ataki. Jest to więc kolejna gra, która garściami czerpie od niedoścignionego Slay the Spire, jednak nie ma w tym stwierdzeniu żadnej uszczypliwości, ponieważ uważam, że twórcy gry (Redboon) bardzo umiejętnie wykorzystali to, co najlepsze w legendarnej już karciance i dodali do niej swoją, nie mniej interesującą zawartość. Gra wymaga strategicznego myślenia – musisz planować z wyprzedzeniem, zarządzać swoimi zasobami i wykorzystywać karty w odpowiednich momentach, aby przetrwać kolejne fale przeciwników. Gra zmusza nas do podejmowania trudnych decyzji, które często stawiają nas w sytuacjach bez wyjścia. Czy poświęcisz siebie, by ocalić innych? Czy będziesz dążyć do zemsty, nie zważając na konsekwencje? Knock on the Coffin Lid to gra, która nie daje łatwych odpowiedzi, a każda decyzja niesie ze sobą ciężar moralny. Knock on the Coffin Lid wyróżnia się mroczną, gotycką oprawą graficzną, która idealnie współgra z ciężką atmosferą gry. Lokacje są pełne detali, a każdy przeciwnik ma unikalny design, który podkreśla jego charakter. Wszystko to składa się na wciągającą, choć miejscami przytłaczającą atmosferę, która trzyma w napięciu od początku do końca. Wyczekujcie recenzji, powinna pojawić się we wrześniu na naszym portalu. 

Creatures of Ava

Creatures of Ava to gra przygodowa z elementami eksploracji, osadzona w magicznym, kolorowym i fantastycznym świecie. Gra opowiada historię młodej dziewczyny, która trafia wraz z przyjaciółką na planetę Ava, aby odkryć tajemnice otaczającego ją świata i uratować go przed nadciągającym zagrożeniem pożerającym ten świat. Gra stawia na eksplorację pięknie wykreowanych środowisk, rozwiązywanie zagadek oraz interakcję z różnorodnymi, dziwacznymi stworzeniami, które zamieszkują ten baśniowy świat. Mechanika rozgrywki w Creatures of Ava koncentruje się na nawiązywaniu relacji z napotykanymi stworzeniami, które Ava może zaprzyjaźnić i wykorzystać ich unikalne umiejętności, aby pokonać przeszkody na swojej drodze. Gra oferuje również elementy rozwoju postaci, gdzie Ava zdobywa nowe zdolności i ulepszenia, które pomagają jej w dalszej eksploracji świata. Choć Creatures of Ava ma wiele uroku, muszę przyznać, że dość szybko znudziła mnie swoim platformowo-przygodowym sznytem. Gra nie oferuje zbyt wielu nowości ani głębi, co sprawia, że po pewnym czasie może wydawać się nieco powtarzalna. Niemniej jednak, nie oznacza to, że nie ma dla kogoś innego wielkiego uroku. I tu dochodzimy do zaskakującego momentu – kiedy siedziałem już nieco znudzony i gotowy wyłączyć konsolę, moja pięcioletnia córka przysiadła się do mnie na fotelu i z fascynacją zaczęła obserwować moją grę. Kolorowy świat gry, sympatyczna bohaterka i prosta mechanika przyciągnęły jej uwagę na dłużej niż się spodziewałem. Zaczęliśmy razem odkrywać kolejne poziomy, a ja nagle zdałem sobie sprawę, że ta gra może być świetną zabawą dla młodszych graczy, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z grami wideo.

Creatures of Ava to nie tylko kolorowa grafika, ale także sympatyczna ścieżka dźwiękowa, która towarzyszy nam podczas rozgrywki. Muzyka jest lekka, wpadająca w ucho, a efekty dźwiękowe dodają dynamiki do akcji na ekranie. Wszystko to tworzy przyjemną atmosferę, idealną do wspólnej zabawy z dziećmi. Oczywiście należy obserwować ich reakcję, ponieważ zdarzają się jakieś nieco straszniejsze momenty, a sama gra zawiera delikatną przemoc, ale wszystko jest utrzymane w bezpiecznych granicach.

Adam Kamiński

Dusza anarchisty ściera się we mnie z romantycznym sercem. Jednego dnia rzucałbym koktajlem Mołotowa i palił rządowe pałace, innym razem wzruszam się nad twórczością klasyków literatury – Tołstoja, Steinbecka czy Remarque’a. W wolnych chwilach potrafię wyruszyć samotnie na szlak i biwakuję w ostępach przyrody. Moim marzeniem jest napisać powieść.

Kiedy czytacie ten tekst, wakacje już się skończyły, zaś ja dopiero dostrzegam urlop na horyzoncie. Miniony okres zawsze wiąże się u mnie ze wzmożonym nakładem pracy, więc nie mogłem sobie pozwolić na siedzenie przed komputerem tyle czasu, ile bym chciał. Ba, nawet kiedy ten czas znajdowałem, to czasem wolałem poleżeć brzuchem do góry po ciężkim dniu i rozkoszować się ciszą. Nie znaczy to jednak, że zrezygnowałem całkowicie z mojego hobby! 

Pierwszą grą, którą chciałbym was dziś zaciekawić, jest American Arcadia – dzieło niezależnego studia Out of the blue, które możecie znać z gry logicznej Call of the sea. O ile ta produkcja nie wciągnęła mnie zbytnio i po kilkudziesięciu minutach dałem sobie spokój, tak American Arcadia zagrywałem się z przyjemnością. Dawkowałem sobie historię na oba miesiące wakacji i zdążyłem ją poznać do końca kilka dni przed końcem wakacji.. Samo przejście zajęło mi jedynie osiem godzin, więc nie jest to nazbyt długa produkcja – po prostu brak czasu dawał o sobie znać. Koniec końców tytuł ukończyłem, poznając historię Trevora – podrzędnego pracownika biurowego, który dowiaduje się, że całe jego życie oraz miasto w którym żyje, jest wielkim reality show transmitowanym na cały świat. Orwellowskie akcenty mieszają się tu z motywami filmu Truman show, ale są poprowadzone ma tyle oryginalnie, że nie żałuję ani minuty spędzonej w tej produkcji. Dzieje się ona dwupłaszczyznowo: albo gramy Trevorem i gra jest wtedy platformówką widzianą z boku i elementami logicznymi, albo Sarą Kovacs – tajemniczą hakerką zatrudnioną w firmie zarządzająca Arcadią. Wtedy widok przeskakuje na FPP i także rozwiązujemy zagadki, pomagając Trevorowi w ucieczce. Poznajemy także historię założyciela całego przedsięwzięcia: Walta Wcale–Nie–Disneya. Odkryjemy także spisek, który może doprowadzić do ujawnienia kłamstw tytułowego reality show, w którym ci mniej popularni mieszkańcy są uśmiercani, aby nie generowali kosztów dla korporacji. Wspaniała wizja antyutopii jest tu bardzo dopracowana i widać, że gra mimo infantylnej oprawy wizualnej, próbuje przekazać coś więcej, niż po prostu dostarczyć wiadro nieskomplikowanej rozrywki. Polecam ten tytuł serdecznie każdemu, kto lubi pogłówkować i posmakować dobrze napisanego scenariusza! 

Gdzieś w połowie wakacji złamałem się i postanowiłem dać drugą szansę No man’s sky. Pierwszą kopię kupiłem na premierę na ps4 i odrzuciła mnie jak ten kiszony szwedzki śledź, surströmming. Słyszałem potem wiele dobrego o aktualizacjach i kierunku  w którym poszła cała rozgrywka, więc zakupiłem drugą kopię na steam. Zachęciła mnie zielona ikonka Steamdeck verified. Niedawno No man’s sky dostało aktualizację 5.0 (sic!) i pokazuje, że nawet z czarnego węgla można uzyskać piękny diament. Ależ ta gra działa, ile tam jest rzeczy do roboty! Jeśli lubisz budować, zwiedzać nowe niesamowite lokacje i być takim kosmicznym włóczykijem, to gra pochłonie cię na setki, jeśli nie tysiące godzin. Nowością dla powracających graczy może być także cykl tzw. wydarzeń, który co kilka miesięcy stawiają przed graczami nowy scenariusz do ogrania, dostarczając potrzebne zasoby w większej ilości, niż ma to miejsce w trybie przetrwanie. Taki battle pass z nagrodami i fabułą, tylko… całkowicie darmowy. Można? Można!  Byłem oczarowany, grałem w tę grę na hamaku nad morzem, w domu na komputerze a nawet podczas długiej podróży pociągiem. Nie bez powodu dzieło studia Hello games zgromadziło solidne grono oddanych fanów. Dość powiedzieć, że w chwili pisania tego tekstu, licznik steama wskazywał niewiele poniżej dwudziestu tysięcy grających jednocześnie! Jeśli nadal się zastanawiacie, czy warto wskoczyć w kosmiczny kombinezon i szusować po galaktyce w poszukiwaniu swojego idealnego miejsca na bazę, to nie wahajcie się dłużej. Naprawdę warto. Tylko ustawcie sobie zegarek przy monitorze, bo gra zasysa jak odkurzacz renomowanej firmy. Warto zagłosować portfelem i docenić całą pracę studia Hello games, którą wykonała przez kilka ostatnich lat nad No man`s sky.

Takie tam, z żoną, po zebraniu gnoju z chlewu i rozrzuceniu tegoż jako nawozu na polu. Super gra, 10/10. Medieval dynasty.

Grą, która pochłonęła mnie najbardziej podczas tegorocznych wakacji jest… Medieval dynasty! Moja żona zaproponowała grę w ccopie, a że pięknym kobietom się nie odmawia, wskoczyliśmy w średniowieczne trzewiki założycieli osady. Z początku byłem nieco sfrustrowany tą grą, przyznaję. Exp leci jak krople wody z nieszczelnego kranu, drzewko rozwoju jakieś nieciekawe, kasy brak a podatki trzeba płacić, a dodatkowo każdy schemat budowy kosztuje horrendalne pieniądze. Chcecie postawić klocek drewna do siedzenia? Dwieście pięćdziesiąt złociszy się należy drogi Panie, serdecznie dziękuję. Serio? Ale wraz z kolejnymi godzinami uświadomiłem sobie, że to nie kolejny nowomodny survival, a gra stworzona po to, aby cieszyć się każdą pierdołą i widokami rozrastającej się osady. Pewnego dnia, kiedy już obrobiliśmy pole, nakarmiliśmy świnie i gęsi, po prostu usiedliśmy na drewnianej ławeczce (pięćset złociszy drogi Panie, serdecznie dziękuję) I gapiliśmy się na naszą osadę w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Medieval dynasty to cozy game, czyli gra do odstresowania się, ubrana w szaty lekkiego survivalu. Owszem, trzeba jeść i pić, ale sama śmierć oznacza jedynie wczytania ostatniego zapisu bądź teleportu do miasta w przypadku gry multiplayer. I tak już dłubiemy z żoną trzydziestą godzinę naszą wiejską idyllę i wciąż nie mamy dość. Bardzo polecam tę polską produkcję małego studia z Łodzi. Co ważne, Medieval dynasty wciąż jest rozwijane i Mam nadzieję, że ten stan rzeczy będzie trwał jak najdłużej!

To już wszystko co dla was przygotowałem, kochani. Grajcie, cieszcie się swoim hobby i uważajcie na siebie. Do przeczytania! 

wakacje gry

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Adam Kamiński

Dusza anarchisty ściera się we mnie z romantycznym sercem. Jednego dnia rzucałbym koktajlem Mołotowa i palił rządowe pałace, innym razem wzruszam się nad twórczością klasyków literatury - Tołstoja, Steinbecka czy Remarque'a. W wolnych chwilach potrafię wyruszyć samotnie na szlak i biwakuję w ostępach przyrody. Moim marzeniem jest napisać powieść.

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *