forever winter

Zgrane dranie: wrzesień 2024

W dzisiejszym, zawsze zmieniającym się świecie gier wideo, trudno nadążyć za wszystkimi nowościami, premierami i trendami. Dlatego też, raz na miesiąc, spotykamy się z naszą zacną grupą doświadczonych graczy, by podzielić się z Wami naszymi spostrzeżeniami, refleksjami i ocenami tego, co ostatnio działo się w świecie gier.

W każdym odcinku cyklu Zgrane dranie skupimy się na różnych aspektach branży gier: od najgorętszych premier, przez niespodziewane hity, aż po te tytuły, które mogły umknąć Waszej uwadze. Nasz zespół, składający się z zapalonych graczy o różnorodnych gustach i preferencjach, zagwarantuje Wam szerokie spojrzenie na branżę i pomoże odkryć gry, które mogą stać się Waszymi nowymi ulubieńcami.

Zapraszamy do śledzenia naszego cyklu „Zgrane dranie”, gdzie każdy fan gier, niezależnie od swojego doświadczenia i preferencji, znajdzie coś dla siebie. Bądźcie z nami, by razem odkrywać fascynujący świat gier!

forever winter

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Tęskniłem za dobrą grą z gatunku visual novel. Swego czasu zagrywałem się w Danganronpę i zdążyłem już zatęsknić za rozwiązywaniem zagadkowych morderstw w dalekowschodnim wydaniu. I w tym momencie w moje łapki wpadło Phoenix Wright: Ace Attorney Trilogy. Podobnie jak w serii z biało-czarnym misiem, naszym zadaniem jest odkryć winowajcę podczas przewodu sądowego, z tym że w przypadku trylogii z Phoenixem Wrightem, obrady prowadzimy w prawdziwej sali sądowej – jest więc trochę mniej absurdalnie niż w Danganronpie. Nie znaczy to jednak, że analizowane przez nas sprawy nie są szalenie zagmatwane i nieoczywiste. 

Nawet jeśli nie graliście, to ten gest możecie kojarzyć z wielu memów. OBJECTION!

Czasami można odnieść wrażenie, że napisana przez twórców fabuła poszczególnych odcinków (rozgrywka podzielona jest w każdej z części na 5 epizodów) jest przekombinowana i kogoś poniosła fantazja – to jednak jeden z elementów tego typu gier, które starają się na tyle zakręcić graczem, żeby do końca nie miał pewności co do rezultatu danej sprawy. Purystów lubiących żelazną logikę i realizm może ta gra odrzucić, ale jeśli przyjmie się tę konwencję, to zabawy jest sporo. Wszak nie prowadzimy tylko dialogów z przesłuchiwanymi świadkami i proukarotem (Phoenix Wright pełni rolę obrońcy oskarżonego, którego niewinność mamy udowodnić). W przerwie między posiedzeniami w sądzie badamy miejsce zbrodni i szukamy poszła, które mogłyby pomóc w uniewinnieniu naszego klienta. I nie, nie pytajcie czemu obrońca pełni jednocześnie rolę detektywa. 

Udało mi się skończyć pierwszą część trylogii Phoenix Wright: Ace Attorney i od razu odpaliłem część drugą, bo jeszcze nie mam dosyć. Jednocześnie jaram się, że ta seria ma jeszcze więcej odsłon, więc na tej trylogii się nie zakończy. Jeśli kojarzycie gry podobne do Danganronpy Ace Attorney, to dajcie proszę znać w komentarzu. Prędzej czy później skończy mi się materiał badawczy i znowu będę tęsknił za dobrą visual novelą. 

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Szczerze mówiąc, nawet nie pamiętam, w co grałem przez większość miesiąca, bo w głowie mam tylko jeden, świeży tytuł, który od tygodnia całkowicie dominuje mój growy świat. The Forever Winter od pierwszej zapowiedzi kupił mnie całkowicie swoim mrocznym, ciężkim, grimdarkowym klimatem wiecznej wojny, która zniszczyła znany nam świat. Na jego gruzach ścierają się wrogie wojska, a my jako gracz nie jesteśmy po żadnej stronie, jesteśmy tylko ocalałymi cywilami, próbującymi znaleźć wodę i zapasy, by przeżyć w tym piekle jeszcze jeden, kolejny dzień. Mamy co prawda broń, ale w The Forever Winter należy zastanowić się dwa razy przed pociągnięciem za spust, bo wróg, szczególnie na początku, ma zarówno przewagę liczebności, jak i siły. Tutaj lepszym rozwiązaniem jest skradanie się i czekanie, aż rywalizujące oddziały wybiją się wzajemnie, by szybko ograbić ich zwłoki i uciec.

Surowe piękno The Forever Winter

Ze strony czystej rozgrywki The Forever Winter to TPP extraction shooter, w który można grać solo, lub do czterech osób w trybie kooperacji. Nie ma tutaj walki między graczami, a jedynie starcia PvE, co może być w tym gatunku zarówno kontrowersyjne, jak i odświeżające. Pasuje to jednak jak najbardziej do świata przedstawionego, w którym jesteśmy tylko małym robakiem w wielkiej wojnie, przemykającym między ogromnymi mechami bojowymi, dosłownie mogącymi nas zmiażdżyć. W podziemnej enklawie, służącej za naszą bazę, przygotowujemy sprzęt,wybieramy dostępne zadania, zabieramy amunicję, broń i leki, by wyruszyć na raid na kilku dostępnych mapach. Czasem musimy znaleźć konkretny przedmiot, innym razem udać się w dane miejsce i przeprowadzić jakąś akcję. Później dostaniemy również zadania wyeliminowania konkretnych jednostek wroga. W międzyczasie zbieramy najróżniejszy loot, głównie do sprzedania i zarobienia na lepszy sprzęt, ale też dodatki do broni, medykamenty i bardzo cenną wodę. Na koniec musimy iść na punkt ewakuacji i jeśli nam się to nie uda, tracimy zarówno to, z czym wyruszyliśmy na misję, jak i to, co w jej trakcie zebraliśmy.
Gra oferuje jeszcze kilka innych elementów – między innymi posiada całkiem rozbudowany system modyfikacji broni i modularnego plecaka na łupy, a także kilka grywalnych postaci, które możemy rozwijać i odblokowywać pasywne bonusy (chociaż różnice między bohaterami i rozwój ich talentów ma być w przyszłości dużo bardziej rozbudowany). 

Jak już pisałem, gra dla mnie przede wszystkim stoi klimatem. To, jak wizualnie wyglądają mapy, jest absolutnym mistrzostwem. Ich kolorystyka, różnorodność i ilość szczegółów robi ogromne wrażenie. Przypominają połączenie wizji upadku ludzkości z pierwszych scen Terminatora 2 z surrealistycznymi obrazami Zdzisława Beksińskiego. Nie gorzej zaprojektowane są walczące frakcje. Oprócz oddziałów piechoty i czołgów, na polu bitwy spotkamy wielkie maszyny kroczące, drony, a także cyborgi, będące niegdyś cywilami, zmodyfikowanymi do roli bezrozumnego mięsa armatniego. Atmosferę tej przerażającej rzeczywistości podbijają jeszcze perfekcyjnie wykonane muzyka i dźwięk.

Niestety, choć bardzo bym chciał, nie jestem w stanie polecić The Forever Winter każdemu. Przede wszystkim twórcy zmienili pierwotne plany i zachęceni odbiorem zwiastunów, postanowili oddać tytuł w ręce graczy dużo wcześniej. Wczesny dostęp jest w tym wypadku naprawdę bardzo wczesny. Widać gołym okiem, że wiele aspektów gry nie jest jeszcze dopracowanych. Przede wszystkim kiepska jest optymalizacja i gracze nawet z mocnym sprzętem skarżą się na brak płynności i inne problemy techniczne. Bardzo dużo pracy twórcy muszą włożyć w ruch i animację postaci, które mają w sobie ogromne pokłady sztywności i drewna. Mapy, przy całym swoim wizualnym uroku, posiadają ogrom miejsc, gdzie gracz może się zaciąć, wpadnięcie poza tekstury nie jest niczym niespotykanym, a to, gdzie możliwe jest wspięcie się, a gdzie nie, jest totalnie niekonsekwentne. Dużo pracy wymaga też sztuczna inteligencja przeciwników.
Na domiar złego wielu graczy zniechęca system wody – w skrócie nasza baza potrzebuje do funkcjonowania wody, im więcej jej mamy, tym większa ilość sprzedawców jest dostępna. Ilość wody, jaką możemy wynieść podczas jednego, udanego raidu jest ograniczona, na szczęście dostajemy ją również za wykonywanie zadań. Ilość naszej wody mierzona jest w dniach i głównym problemem jest to, że licznik jej ubywania bije w czasie rzeczywistym, więc również wtedy, kiedy nie jesteśmy w grze. Jeśli więc mamy mało wody i nie możemy przez kilka dni grać, by ją uzupełnić, spanie ona do zera, nasza postać umrze, co skutkować będzie utratą wszystkich posiadanych przedmiotów, jedyne, co zachowamy, to ilość zdobytego przez bohaterów doświadczenia. Coś, co w założeniu twórców miało podbić stawkę i uczucie zagrożenia, w praktyce nie jest żadnym problemem dla graczy mających czas, a zmorą dla tych niedzielnych. Dobra informacja jest taka, że autorzy z Fun Dog Studios rozumieją problem i już opracowują zmianę tego systemu. 

The Forever Winter - Official Gameplay Overview Trailer

Dawno, naprawdę dawno nie trzymałem tak mocno kciuków za jakąś grę we Wczesnym dostępie. The Forever Winter jest dla mnie absolutną perełką, wielkim powiewem świeżości i słuchając twórców, absolutnie wierzę w ich wizję, ogromną pasję i zaangażowanie. Dla mnie właśnie takie małe, niezależne, dwudziestokilku osobowe studia są przyszłością rynku gier. Fun Dog Studios jeszcze przed premierą podzieliło się swoim pomysłem na dalszy rozwój gry, przedstawiając roadmapę, a w trakcie tygodnia od premiery pojawiły się trzy aktualizacje, usuwające błędy i poprawiające wiele mechanik, jestem więc pełen optymizmu. Na pewno jest to gra niszowa, obecnie w bardzo wczesnym etapie rozwoju, ale posiadająca też bardzo dużo zawartości i w pełni funkcjonalna. Ja bawię się w niej świetnie, cały czas zachwycam się wizualnym artyzmem i nie mogę się doczekać kolejnych map. Świetna wiadomość na koniec jest taka, że dla wszystkich niezdecydowanych, twórcy mają udostępnić niedługo demo, będzie więc okazja przetestowania The Forever Winter całkowicie za darmo.

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych „Wielogłos”. Prowadzący cykl „Aktualnie na słuchawkach”. Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.

 

Zacząłem grać w Frostpunk pod wpływem licznych zapowiedzi kontynuacji, czyli Frostpunk 2. Jako że kiedyś, w jakiejś dużej promocji, kupiłem na Steamie Frostpunk: Edycję Kompletną, stwierdziłem, że zanim wejdę w sequel, warto w końcu nadrobić pierwszą część. No i tak się stało – usiadłem do gry i z marszu przeszedłem dwa scenariusze.

W ostatnich dniach słowo „hardkor” nabiera nowego znaczenia…

Co mogę powiedzieć? Gra jest fenomenalnie zaprojektowana pod względem atmosfery. Od samego początku czujesz ciężar decyzji, które musisz podejmować. Budowanie miasta w tak ekstremalnych warunkach jest niesamowicie satysfakcjonujące, ale jednocześnie pełne napięcia – każde potknięcie może doprowadzić do tragedii, dlatego tryb aktywnej pauzy jest dla gracza zbawieniem. Zima, śnieg, spadki temperatury, ciągły brak zasobów i nieustanna walka o przetrwanie – wszystko to sprawia, że klimat tej gry jest wyjątkowy. Muszę przyznać, że często miałem momenty, w których długo zastanawiałem się nad kolejnymi decyzjami – wybory moralne i społeczne są jednym z najciekawszych aspektów gry. Pierwsze dwa scenariusze, które przeszedłem, to była intensywna przygoda. Budowanie miasta, zarządzanie surowcami i mierzenie się z narastającym niezadowoleniem społeczeństwa wciągnęły mnie na długie godziny. W Frostpunku nie ma miejsca na błędy, a każda decyzja może przynieść nieoczekiwane konsekwencje. Fabuła jest prowadzona w ciekawy sposób, a każda nowa mechanika wprowadza dodatkowy poziom trudności. Najbardziej jednak bolał moment, gdy miałem za sobą 40 dni pierwszego scenariusza i gra zaczęła mnie punktować za popełnione wcześniej błędy i ludzie wypędzili mnie z osady w zasadzie tuż przed samym finałem. Kilka godzin zmarnowane? Nic bardziej mylnego! To była dobra nauka i kolejne podejście do podstawowego scenariusza poszło z kilkoma osiągnięciami, w tym z jakimś rzadkim. Dlatego też przechodząc do posdumowania, Frostpunk się nie zestarzał i to wciąż jest genialna strategia survivalowa. Czekam aż dwójka wyjdzie na Xboxa.  

Adam Kamiński

Dusza anarchisty ściera się we mnie z romantycznym sercem. Jednego dnia rzucałbym koktajlem Mołotowa i palił rządowe pałace, innym razem wzruszam się nad twórczością klasyków literatury – Tołstoja, Steinbecka czy Remarque’a. W wolnych chwilach potrafię wyruszyć samotnie na szlak i biwakuję w ostępach przyrody. Moim marzeniem jest napisać powieść.

Gdyby ktoś zapytał mnie piętnaście lat temu, jaki jest mój ulubiony gatunek gier, bez słowa zastanowienia odparłbym, że przygodówki point&click. Zagrywałem się w Syberię, Larry’ego czy The longest journey, a także w znakomite Prisoner of ice. Z biegiem lat gatunek ten tracił na znaczeniu za sprawą szeroko rozumianych gier akcji, RPG oraz strzelanek, aż został zepchnięty na margines gamingu. Przyznam szczerze, że mnie również pociągnęło w nieco inny rejon zainteresowań gamingowych i choć byłem świadom istnienia tego typu gier, to nie czekałem z wypiekami na policzkach na jakąkolwiek premierę. Produkcji z tego gatunku było mało, choć trzeba przyznać, że te, które już się przebijały w świadomości graczy były całkiem niezłe (Deponia, Book of unwritten tales). Ostatnimi czasy nie mam siły na stugodzinne ganianie za znacznikami w openworldach ani na epicke sagi RPG pokroju Baldurs gate 3. Zwróciłem swoje oczy w kierunku mniej znanych produkcji point&click, które oferują to, czego w tym momencie szukam: krótkiej, zwięzłej fabuły i zagadek, przy których można nieco pogłówkować.

Podczas ogrywania niego bardziej znanych tytułów, natrafiłem na serię Blackwell. Coś tam słyszałem, kojarzyłem, ale nigdy nie zainteresowałem się tą serią na tyle, aby choćby zajrzeć w kartę gry na steamie. Był to duży, duży błąd. Wszystkie części Blackwell mają bardzo pozytywne opinie na steam, a ja mogę im tylko przyklasnąć. Pisząc ten tekst, właśnie skończyłem część pierwszą, czyli Blackwell: legacy, a kolejne cztery już czekają zainstalowane na swoją kolej. 

Gra jest urokliwa jak cmentarz w pochmurny dzień, ale warto przymknąć oko dla klimatu retro i dobrej fabuły

W grze małego, pięcioosobowego studia Wadjet eye games, poznajemy losy niespełnionej pisarki Rosangeli Blackwell oraz… ducha Joeya, który nawiedza rodzinę głównej bohaterki od kilku pokoleń i wciąż nie ma pojęcia, dlaczego. Jego zadaniem jest pomoc umarłym duszom przejść na drugą stronę, mając nadzieję, że dzięki temu i on zazna w końcu ukojenia. Fabuła Blackwell: legacy kręci się wokół serii samobójstw studentów pewnej amerykańskiej uczelni, której zagadkę będzie musiała rozwiązać para głównych bohaterów. Gra, choć bardzo krótka,  wciągnęła mnie bez reszty za sprawą świetnej fabuły, ciekawych postaci i retro gameplayu przywodzącego na myśl złotą erę przygodówek z serią Monkey island na czele. To znaczy tyle, że jest brzydka jak morda dzika w nocy, nie ma co dyskutować. To nie jest gra dla wielbicieli wodotrysków graficznych czy niesamowitego gameplayu rodem z Assasins creed. Jeśli jednak masz te trzydzieści lat i masz po dziurki w nosie gamingowego mainstreamu, to Blackwell: legacy jest idealnym tytułem, aby odskoczyć na chwilę do klimatu retro z dawnych lat. Już sam fakt, że każda z pięciu części serii ma bardzo dobre bądź nawet przytłaczająco pozytywne opinie na steam świadczy o tym, że mamy do czynienia z mało znaną perełką zrodzoną z miłości do starych przygodówek. No, nie będę dłużej strzępił jęzora po próżnicy; lecę ogrywać następną część Blackwell i już nie mogę się doczekać, jakie tajemnice przyjdzie mi odkryć. 

forever winter

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Adam Kamiński

Dusza anarchisty ściera się we mnie z romantycznym sercem. Jednego dnia rzucałbym koktajlem Mołotowa i palił rządowe pałace, innym razem wzruszam się nad twórczością klasyków literatury - Tołstoja, Steinbecka czy Remarque'a. W wolnych chwilach potrafię wyruszyć samotnie na szlak i biwakuję w ostępach przyrody. Moim marzeniem jest napisać powieść.

Mateusz Norek

Z wykształcenia polonista. Zapalony gracz. Miłośnik rzemieślniczego piwa i nierzemieślniczej sztuki. Muzyczny poligamista.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *