Złota klatka

Baśń dla kobiet – Camilla Läckberg – „Złota klatka” [recenzja]

Camillę Läckberg i jej sagę o Fjällbace odkryłam w wieku 16 lat. Jak łatwo zgadnąć, oszalałam, zwariowałam, zbzikowałam. Pamiętam, że zamiast wyjść w noc sylwestrową do koleżanki, zostałam w łóżku, by móc poznać zakończenie Kamieniarza. Na każdą jej książkę czekam z wielką niecierpliwością i tęsknotą, a gdy już trzymam nowe dzieło w dłoniach, nie potrafię ukryć wzruszenia i emocji. Läckberg jest dla mnie więc jak ukochana ciocia, której powrotu nieustannie wyczekuję. Złota klatka uderzyła we mnie jak bumerang. Ludzie plotkowali, coś obijało mi się o uszy. Gdy informacja okazała się prawdą, krzyczałam w duchu: tak, w końcu! Później entuzjazm opadł. Ale jak to, książka Camilli bez Eriki i Patrika? I to w dodatku pierwszy tom nowej serii? Czy to może się udać? I po raz kolejny: ale jak to?

Choć w oczekiwaniu na nową powieść radość przeplatała się ze smutkiem, byłam bardzo ciekawa, co też stara, dobra Camilla przygotowała dla swoich wiernych czytelników. Thriller psychologiczny? Brzmi dobrze. A więc zasiadłam wygodnie na kanapie i pozwoliłam Królowej Szwedzkiego Kryminału się porwać.

Złota klatka faktycznie różni się od pozostałych dzieł Läckberg. To historia kobiety, Faye, która jest całkowicie oddana swojemu małżeństwu. Faye kocha swojego męża, Jacka, bezgranicznie i zrobiłaby dla niego wszystko. Stara się, jak może, by było jak dawniej, bowiem coś w ich relacji zaczęło się psuć. Mąż jest coraz bardziej obojętny, zimny, całkowicie inny niż przed kilkoma laty. To opowieść, która podzielona jest na części, dzięki którym poznajemy przeszłość bohaterki i to, jak poznała swoją miłość. Czytając o młodzieńczych latach Faye, wiemy, że uciekła do wielkiego miasta, zostawiając daleko za sobą rodzinny, mroczny sekret. Jaki? Odpowiedź czeka na nas na samym końcu.

Akcja rozwija się dość mozolnie. Czytamy o zachowaniach Jacka i staraniach Faye, by było między nimi jak najlepiej. Co jakiś czas przenosimy się w przeszłość, by uświadomić sobie, jak piękna była ich relacja w czasach studenckich. Wszystko to jest dość zwyczajne, ale nie nudne. Styl autorki, mimo historii banalnej, wciąż czaruje i wciąga bezgranicznie. W życiu Faye wszystko zmienia się, gdy bohaterka przyłapuje męża na zdradzie. Upokorzona, odrzucona i zdana na siebie, krok po kroku opracowuje plan, który pozwoli jej na udowodnienie sobie, jak i całemu światu, że z kobietami się nie zadziera. I że mają w sobie niezwykłą siłę!

Muszę zacząć od tego, że książka nie zaskoczyła mnie zupełnie niczym. Mimo że chciałabym wymienić choć jedną małą rzecz, która sprawiła, że przecierałam oczy ze zdumienia – jak to zresztą było w poprzednich powieściach Läckberg- nie mogę tego stwierdzić. Fani thrillerów psychologicznych również się zawiodą. Niestety, historia stworzona przez autorkę w niczym nie przypomina tego gatunku. Jak bym ją podsumowała? Jako współczesną, ładną baśń dla kobiet. Faktycznie, Camilla starała się pokazać, że wszechobecny dzisiaj “girl power” jest wielką rzeczą i że płeć piękna może dokonać dosłownie wszystkiego. Mimo wszystko wierni czytelnicy mogą odczuć pewien niesmak. Gorzki posmak zawodu. Skoro chciała zrobić coś dla kobiet, dlaczego nie postarała się nieco bardziej? – ciśnie się na usta.

Sekret, który skrywa główna bohaterka, również nie zwala z nóg. Bardzo szybko można wszystkiego się domyślić, nie wczytując się nawet zbyt głęboko w ową historię. Tak jak wcześniej wspomniałam: tutaj nic nie zaskakuje. Jeśli chodzi o bohaterów: trudno się z nimi utożsamić i całkowicie polubić czy chociażby zrozumieć. Faye, początkowo tkwiąca w toksycznym związku, ślepo zakochana i uzależniona od swojego mężczyzny, w bardzo krótkim czasie przechodzi niesamowitą wręcz metamorfozę, w którą trudno uwierzyć: choć chciałoby się, z całych sił. Wszystko to jest więc nierealne. Fikcyjne. Jak piękna baśń, w której cuda stają się rzeczywistością. To może odstraszyć i zniechęcić.

Kolejna rzecz, która może wzbudzić kontrowersje czy zdziwienie to liczne sceny erotyczne. Nie brak tutaj wulgaryzmu, który momentami wręcz razi w oczy. I znów chciałoby się zapytać: po co?

Muszę przyznać, że poczułam nutkę zawodu. Tak, jedynie nutkę. Mimo słabych stron książki, których nie da się przeoczyć, dla mnie sam sposób, w jaki została napisana, i to, jak Camilla potrafi zauroczyć mnie nawet prostą, niezbyt oryginalną historią, jest czymś nadzwyczajnym. Z tego też powodu, powieść połknęłam w dwa dni. I choć, kończąc ją, czułam pustkę i brak satysfakcji, cieszyłam się, że mogłam choć na chwilę spotkać się z ulubioną autorką. Czy to już literacki toksyczny związek?

Dla wielu Złota klatka to celny strzał w kolano, jaki Camilla zadała sama sobie. Czy faktycznie tak jest? Biorąc pod uwagę całość – możliwe. Biorąc pod uwagę to, że mimo całkowitej przewidywalności niełatwo od powieści się oderwać – niekoniecznie. Ja, jako wierna fanka, mimo ostrego ukłucia w sercu, sięgnę po kolejne dzieło Läckberg . W końcu: nie żyje ten, kto nie popełnia błędów. A współczesne baśnie też są potrzebne, choćby po to, by przez moment poczuć się wyjątkowo i królewsko. By wydobyć z siebie tę ogromną siłę, dzięki której można przenosić góry. A przecież… kobiety potrafią! I wiemy, że Camilla też potrafi. Jestem pewna, że jeszcze nieraz to udowodni! I nie załamujmy się: może jeszcze wrócimy w ukochane strony Fjällbacki – takiej, jaką znamy i kochamy?

Fot.: Czarna Owca

Złota klatka

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Chrobok

Wszystkie niewypowiedziane słowa.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *