Nagusieńkie guilty pleasure – Mindy Kaling – „Życie seksualne studentek”

Z jednej strony tytuł produkcji HBO Max nie pozostawia wątpliwości co do tego, o czym będzie opowiadać dziesięcioodcinkowy serial. Z drugiej jednak, ta kawa na ławę, którą twórcy z brzękiem stawiają, musi przecież być w czymś podana, jakoś to wszystko musi się trzymać, nie rozlewać, a być może nawet wabić także czymś dodatkowym na ząb. Jak to więc jest z serialem Życie seksualne studentek? Czy seks jest tu istotnie najważniejszy, czy może jest tylko wabikiem, który ma przyciągnąć przed ekrany? Opowieść o czterech studentkach pierwszego roku na prestiżowym  Essex College z pewnością jest produkcją czysto rozrywkową, nie jest przełomowa i w żadnym stopniu nie jest też kontrowersyjna. Jednak jako niezobowiązujące guilty pleasure może się sprawdzić u niektórych widzów całkiem nieźle.

Zbiegiem okoliczności w jednym mieszkaniu w akademiku spotykają się i dzielić będą pokoje, kuchnie i łazienkę cztery dziewczyny rozpoczynające właśnie swoją przygodę na studiach. Aby fabuła była ciekawa,  a scenariusz obfitował w opcje, twórcy zadbali o to, by każda z nich była zupełnie inna – zarówno fizycznie, jak i mentalnie, a także ze względu na pochodzenie czy status. Whitney to czarnoskóra, przebojowa studentka, która spełnia się w żeńskiej drużynie piłki nożnej. Jest otwarta, towarzyska, uśmiechnięta. Whitney jednak najbardziej znana na uczelni jest z tego, że jej mama jest szanowaną panią senator. Kimberly to dziewczyna, która choćby nie wiem co, musi się w tego typu produkcji pojawić – jest niczym punkt do odhaczenia, bez którego serial, zdawałoby się, nie zaistnieje. To nieśmiała dziewczyna pochodząca z biednej rodziny, dla której jedyną szansą na naukę w tym miejscu jest stypendium. Kimberly zamierza skupiać się na nauce, jest naiwna, infantylna i na początku zdaje się niezbyt lotna – zwłaszcza w relacjach międzyludzkich. Jest jednak empatyczna i życzliwa.

Jej zupełnym przeciwieństwem jest Leighton – również, zdawałoby się, kolejny punkt do zaliczenia w planie na tego typu serial. Leighton to typowa królowa balu, dziewczyna z bogatego domu, której Essex College jest w zasadzie rodzinną uczelnią. Uczęszczał tam jej ojciec, teraz ona dołącza do już rezydującego tam przystojnego brata. Atrakcyjna blondynka, która nie może narzekać na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej, zdaje się wywyższać i z politowaniem patrzeć na swoje mizerne w jej oczach współlokatorki. Jest oschła, wredna, cyniczna. Najbardziej jednak nie lubi sama siebie – za to, że jest lesbijką, co skrzętnie ukrywa przed całym światem. Ostatnia we wspólnym mieszkaniu jest Bela, moja osobista faworytka z całego grona. Jeśli oglądaliście Netflixowe Jeszcze nigdy… (recenzję pierwszego sezonu znajdziecie TUTAJ),  to wyobraźcie sobie Devi w wersji totalnie hardkorowej. Hinduska, która w oczach rodziców jest pilną uczennicą medycyny i nieśmiałą, pruderyjną dziewczyną, okazuje się w murach college’u niczym wilkołak w świetle północy zamieniać w opętaną seksem, uzależnioną od sześciopaków (nie mówię o piwach) studentkę, która w dodatku zamiast medycyny skupia się na karierze w…  komedii. Dziewczyny różnią się jak ogień i woda, ale to na tych właśnie różnicach opiera się w głównej mierze scenariusz serialu. Zarówno jego mocne, jak słabe strony.

Cztery połączone przez los studentki będą przeżywać mniej i bardziej typowe dla swojego wieku i czasu w życiu przygody. Oczywiście nauki i życia studenckiego rozumianego jako egzaminy czy perypetie związane z formalnościami jest niewiele – tyle, co nic. Serial skupia się na życiu na kampusie, gdzie impreza goni imprezę, niemal wszystko zdaje się kręcić wokół seksu, a oceny i testy to jedynie zbędny dodatek do tego wszystkiego, który jakoś trzeba przetrwać lub obejść. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu sytuacje są przesadzone i podkoloryzowane. W porównaniu z innym tego typu produkcjami – zapewne w niewielkim. W porównaniu z amerykańską rzeczywistością studentów? Nie mam pojęcia. W porównaniu z polską rzeczywistością uczelnianą? No cóż. Podczas swoich studiów przez pierwszy rok mieszkałam w akademiku i już sam standard mieszkań czy imprez, jakie oglądamy w Życiu seksualnym studentek, każe mi żałować zmarnowanych na polskim uniwersytecie lat ;).

Oprócz schematów powielanych już nie raz, których nie brakuje i tutaj, możemy w serialu HBO Max spotkać się również z kilkoma zaskoczeniami, które sprawiają, że w ogólnym rozrachunku Życie seksualne… nie wypada aż tak blado, jak byłam pewna, że wypadnie. Przede wszystkim dlatego, że przy całej przesadzie w imprezowaniu i barwnym studenckim życiu, Kimberly, Leighton, Bela i Whitney to przede wszystkim cztery zagubione dziewczyny, które raz za razem ponoszą jakąś porażkę, coś im nie wychodzi, potykają się, ktoś rzuca im kłody pod nogi. Nawet Leighton, która, zdawałoby się, ma wszystko, nie potrafi odnaleźć swojego szczęścia. Dość naturalnie, wiarygodnie i ciepło została także przedstawiona relacja studentek, które zmuszone są do nawiązania relacji, choć wcześniej kompletnie się nie znały. Przyjaźń nie rodzi się z dnia na dzień, z imprezy na imprezę. Nie pojawia się w jednym odcinku, podczas gdy w poprzednim jej nie było. Koleżeństwo rodzi się stopniowo, wynikając ze zdania na siebie i z tego, że koniec końców każda z tej czwórki to po prostu dobry człowiek, z wadami, jak każdy, ale z ciepłem w sercu. Koniec pierwszego sezonu nie zastaje ich w przyjaźni, bo wciąż zbyt wiele je dzieli, ale jednocześnie jest im do takiego stopnia zażyłości coraz bliżej. 

Bardzo dobrze w serialu sprawdza się pewien poziom zażenowania i wstydu, jaki widz odczuwa podczas oglądania. Czasami jest to wstyd za główne bohaterki, a czasami za ich otoczenie. Oczywiście nie jest to komfortowe uczucie, ale ten dyskomfort, jaki wtedy odczuwamy, w pewien sposób zespaja nas ze światem przedstawionym, czyniąc go bardziej prawdziwym. Najlepszym przykładem na to niech będzie szósty epizod, kiedy to dochodzi do kolacji studentów z rodzicami. Nasze bohaterki siadają w ekskluzywnej restauracji, wszystkie razem, wraz z rodzicami, a Leighton także z bratem. Na jaw wychodzą różnice kulturowe i materialne, a także skrzętnie skrywane przed dorosłymi sekrety. Te, które tak dobrze udawały dojrzałe, samowystarczalne i gotowe na zderzenie ze światem dziewczyny, nagle okazują się wciąż być po prostu dziećmi swoich rodziców, które nadal potrzebują czasami poklepania po ramieniu lub rękawa do wypłakania się. 

Jeśli chodzi o aktorstwo, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że aktorka grająca Kimberly, czyli Pauline Chalamet (tak, to starsza siostra Timothéego Chalameta) swoją najbardziej sztuczną ze wszystkich czterech głównych kreacji, przypomina nieco rolę Aleksandry Skraby, która w polskim Sexify (recenzja TUTAJ) wcieliła się w Natalię Dumałę (swoją drogą ich postaci również mają pewne punkty wspólne). Nie potrafiłam do końca przekonać się do tej kreacji, być może drugi sezon coś zmieni. Świetnie wypadła natomiast Amrit Kaur jako Bela – energia, dynamika, a jednocześnie szczerość i prostolinijność sprawiają, że w tej postaci drzemie autentyczność, którą po prostu chce się oglądać. Alyah Chanelle Scott jako Whitney i Reneé Rapp jako Leighton wypadają nieźle, tworząc przede wszystkim postaci zupełnie od siebie odmienne, ale gdzieś tam wiarygodne, mimo że rozpisane wedle pewnego schematu.

Życie seksualne studentek można spokojnie postawić obok takich produkcji jak Sex education, Dziewczyny czy właśnie wspomniane Sexify. Mamy tu młodych dorosłych i ich problemy, mamy sporo na temat tytułowego seksu (choć więcej się o nim mówi, aczkolwiek nie brakuje paru scen może nie nazbyt odważnych, ale dość dobitnych w przekazie), bez którego żaden szanujący się serial o liceum czy studiach nie może zaistnieć; mamy też problematykę mocno współczesną, mianowicie nierówne traktowanie kobiet w społeczeństwie zdominowanym przez mężczyzn. I choć niekiedy schemat goni schemat, a serial nie oferuje nic zaskakującego, to ogląda się go bez ciężkości, która towarzyszyła mi jedynie podczas pierwszego odcinka. Można się przy tej produkcji rozerwać, zrelaksować po ciężkim dniu, czasami pośmiać, a czasami po prostu załamać nad głupotą bohaterek i zastanowić się, czy i my popełnialiśmy takie głupoty w ich wieku (jeśli jesteśmy widzami, którzy już czas studiów mają za sobą). Warto mieć także na uwadze to, że jest to serial na wskroś amerykański, a różnice, jakie dzielą główne bohaterki, także w odniesieniu do koloru skóry i kultury, wpłyną zapewne na to, że będzie on krytykowany przez niektórych za „poprawność polityczną”. Dla mnie taki dobór bohaterek akurat w tej sytuacji był nie tylko naturalny, ale również bardzo korzystny dla serialu.

Twórczynią serialu jest Mindy Kaling, czyli Kelly Kapoor z amerykańskiego The Office, odpowiada ona również za scenariusz do dwóch odcinków. W tym momencie moje skojarzenie Devi z serialu Jeszcze nigdy… z kreacją Beli okazuje się mieć jeszcze więcej sensu, ponieważ Kaling jest również producentką owego młodzieżowego serialu Netflixa. Ze względu na to, że Życie seksualne studentek rozgrywa się wśród starszych już ludzi, a nie licealistów, to zarówno humor, jak i sceny są ostrzejsze, mocniejsze. Jednak pomiędzy tymi dwoma serialami da się wyczuć podobne nuty, zwłaszcza wtedy, kiedy spomiędzy obsesji na temat seksu i sześciopaków, spomiędzy głupot i schematów wyziera ciepło, jakie mimo wszystko roztaczają wokół siebie bohaterki, kiedy pragną po prostu bliskości, zrozumienia, akceptacji i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. 

Życie seksualne studentek nie jest katastrofą i na tle podobnych sobie produkcji przedstawia się przyzwoicie – ze wszystkimi typowymi dla tego gatunku wadami i zaletami. Jeśli ktoś odnajduje rozrywkę w tego typu dramatach młodych dorosłych, okraszonych czasami niewybrednym humorem, może spokojnie dać szansę serialowi. Jeśli dla kogoś ma być to czyste lub, pozostając w tematyce serialu, nagusieńkie guilty pleasure – niech również próbuje. Jeśli jednak szukacie czegoś ambitniejszego lub dokumentu o życiu seksualnym studentek, to nie – nie tędy droga.

Życie seksualne studentek można podglądać na HBO MAX

życie seksualne studentek

Overview

Moja ocena:
5 / 10
5

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *