Nie możemy narzekać na brak wsparcia, bardzo je cenimy – wywiad z Youth Novels

Youth Novels to zespół założony przez Anię Babrakowską i Emila Nowaka w 2015 roku. Od momentu utworzenia dołączył do nich perkusista, a grupa zagrała na Open’erze, supportowała Oh Wonder oraz wydała debiutancką EP-kę I used to wreck it all. Tworzą muzykę z pogranicza alternatywy, folku i indie-popu, w której można odnaleźć także elementy synthpopu i ambientu. Młodzi artyści z rocznika ’99, którzy zachwycają talentem i dojrzałością, odpowiedzieli na kilka pytań, które zadałam po koncercie w krakowskim Magazynie Kultury.

Małgorzata Kilijanek: Nazwa Waszego zespołu, Youth Novels, zaczerpnięta została z tytułu pierwszej płyty Lykke Li. Czemu akurat ta fraza została przez Was wybrana? Czy ma jakieś głębsze znaczenie niż sama nazwa płyty szwedzkiej wokalistki? Jej drugi krążek nosi tytuł Wounded Rhymes i w zasadzie tak również mógłby nazywać się zespół.

Ania Babrakowska: Nazwa Youth Novels była dla nas jakoś szczególnie ważna. Długo myśleliśmy nad nią, bo graliśmy, ale brakowało nam nazwy i nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić. Youth Novels kojarzy nam się przede wszystkim z młodością i świeżością. Właśnie to posunęło nas w kierunku myślenia, że może będzie dla nas odpowiednia.

Emil Nowak: To też w sumie wyszło przez przypadek, bo tak naprawdę podczas poszukiwań rzucaliśmy jakimiś hasłami. Nagle Ania powiedziała: Youth Novels. W zasadzie to było takie bezmyślne… Akcja rozgrywała się wieczorem i ja wtedy poczułem po prostu coś takiego w tej nazwie, że musiała z nami zostać.

Zanim jednak doszło do założenia zespołu, grywaliście ze sobą kilka lat, szczególnie nagrywając covery, a znacie się od małego. Mówicie, że założenie zespołu wyszło przez przypadek, ale w którym momencie Waszej współpracy zapadła decyzja o bardziej poważnej twórczości?

Ania: Właściwie na poważnie zaczęło się to wszystko w momencie, kiedy nasz znajomy dał nam tekst piosenki.

Sebastian Romanowski?

Ania: Tak, Sebastian. Graliśmy głównie covery i nie myśleliśmy o robieniu czegoś więcej. Wtedy on dał nam tekst i powiedział: grajcie, aranżujcie, może coś z tego wyjdzie. Za jakiś czas udało nam się zorganizować koncert i stwierdziliśmy, że to chyba ten czas, aby zacząć zajmować się muzyką na poważnie.

Pierwsze Wasze wykonanie, na jakie trafiłam, było coverem Shattered Mirrors zespołu Coals. Na YouTube pojawiło się w okolicach lipca 2015 roku. Nagrywając go, znaliście się już z Kasią i Łukaszem czy jeszcze nie?

Ania: Tak, to było na początku naszej znajomości. Właściwie poznaliśmy się przez ich koncerty, bo ja byłam ich fanką i od początku im kibicuję. Chodziłam na koncerty i tak jakoś się zgadaliśmy. Okazaliśmy się dla siebie bratnimi duszami.

Czyli oni też mieli jakiś wpływ na to, że rozpoczęliście ten projekt?

Emil: Tak. Oni grali na Kontenerach w Poznaniu, a dzień później my nagraliśmy cover Shattered Mirrors. Potem Sebastian przysłał nam tekst do Marionette i stwierdziliśmy, że powinniśmy coś zrobić…

Ania: …że młodzi ludzie mogą teraz w Polsce coś zrobić i że nam może też się uda. Tak jak im.

Emil: Na pewno to na nas wpłynęło, było fajnym impulsem.

Wydaliście debiutancką EP-kę 6 kwietnia, trochę od powstania zespołu minęło. Co się zmieniło od założenia Youth Novels do dnia dzisiejszego? Zaczęły się koncerty, powiększyło grono fanów…

Ania: Na pewno przybyło odbiorców.

Emil: Wydaje mi się, że przede wszystkim zebraliśmy dużo doświadczenia, ale też sami zmieniliśmy się bardzo wewnętrznie.

Youth Novels - Marionette

 

Pewnie każdy koncert jest ubogacającym doświadczeniem?

Ania: Tak. A czasem trochę szkołą przetrwania, walką z różnymi rzeczami, sytuacjami, w których trzeba sobie samemu radzić.

Emil: To uczy. Wpływa na nas pozytywnie, potem wyciąga się z tego wnioski.

Ania: Poznaliśmy także niesamowitych ludzi.

Jeżeli chodzi o fanów?

Ania: I fanów, i ludzi ze świata muzyki. To też bardzo nam pomaga i cieszymy się, że potoczyło się to w ten sposób. Na pewno się spełniamy. Mamy nadzieję, że uda nam się dalej tworzyć, nagrywać oraz dotrzeć do odpowiedniej grupy odbiorców.

Najwierniejsi fani to rodziny i przyjaciele, jak się domyślam. Czy często korzystacie z rad zaufanych osób podczas procesu twórczego? Czy na obecną formę Waszych utworów miał wpływ ktoś poza Wami?

Ania: To prawda, że rodziny i przyjaciele najbardziej nas wspierają. Mój tata był trochę związany z muzyką, w młodości grywał w zespole, więc to on jest zawsze naszym pierwszym krytykiem. Mówi, czy czuje to, co mu prezentujemy, czy nie – wtedy wiemy, że coś trzeba zmienić. Na co dzień nie słucha takiej muzyki, jaką tworzymy, jednak jest w stanie obiektywnie ją ocenić.

Emil: Zawsze jest tak, że kiedy nagramy w domu jakieś demo nowego utworu, wysyłam to Ani, żeby sobie posłuchała, żebyśmy zrobili coś razem. Nagle Ania pisze do mnie wiadomość o treści: tu bym coś zmieniła… A ja pytam: dałaś tacie do posłuchania? (śmiech) Odpowiada: tak.

Ania: (śmiech) Tak to właśnie działa. Głównie tata jest naszym krytykiem, jak wspomniałam.

Emil: Nie możemy narzekać na brak wsparcia, bardzo je cenimy.

Który utwór stworzony do tej pory jest dla Was najważniejszy?

Ania: Właściwie mogłabym powiedzieć, że jest to Marionette, bo jest to nasz pierwszy utwór, ale obecnie najważniejszym jest dla mnie Shelter, ponieważ jako pierwszy został napisany przeze mnie. Wcześniej korzystaliśmy wyłącznie z tekstów Sebastiana.

Czyli można uznać Shelter za Twój debiut, jeżeli o pisanie tekstów chodzi?

Ania: Tak, wszystko w nim płynie zupełnie ode mnie.

Wykonywaliście go dziś na koncercie [koncert, o którym mowa odbył się w czwartek, 25 listopada br. – przyp. red.], jest on jednak niedostępny w Internecie. Kiedy możemy się go spodziewać online?

Emil: Myślę, że to jeszcze długa droga.

Ania: Na pewno pojawi się na albumie, który może uda się wydać jesienią. Wszystko zależy od tego, jak uda się to zorganizować.

Zostaje w takim razie przybywać na Wasze koncerty, żeby go posłuchać lub szukać nagranych gdzieś wersji koncertowych.

Ania, Emil: (śmiech) To jest chyba jedyna opcja.

Jak wyglądało tworzenie materiału na płytę? Tekstami zajmował się Sebastian, a muzyka powstawała u Emila w pokoju?

Ania: Tak, dokładnie tak. Wokale nagrywaliśmy w szafie… (śmiech).

Emil: Nie wiem w sumie, czy to coś dało, ale w szafie wszyscy zaczynali, więc nie mogliśmy inaczej.

Ania: Poświęciliśmy na to nasze ferie zimowe. Chodzimy do szkoły, więc nie mamy czasu się spotykać, bo na co dzień jesteśmy w innych miastach i w ferie spotykaliśmy się praktycznie dzień w dzień, nagrywaliśmy różne partie, wokale, instrumenty. W międzyczasie Sebastian podsyłał nam teksty.

Emil: Właściwie mieliśmy zrobione już zarysy utworów, a w ferie je dopracowywaliśmy.

Ania: Wtedy przygotowaliśmy je mniej więcej na koncerty, więc później na EP-kę aranżacje były trochę zmienione. Poznaliśmy też w Łodzi Damiana Popławskiego, który pomógł nam z produkcją i masteringiem. W ten sposób powoli zbieraliśmy cały materiał, nagraliśmy, wydaliśmy.

Aniu, przyznałaś jakiś czas temu, przy okazji wydania płyty, że sama jeszcze nie czułaś się gotowa na tworzenie odpowiednich tekstów, że uważasz, iż nie byłyby wystarczająco dopracowane. Mówiłaś też o braku sympatii do języka polskiego w szkole. Za Tobą najnowszy Shelter, o czym wspominaliśmy. Czyli coś się w tej kwestii zmieniło?

Ania: Ogólnie bardzo kocham język polski i chciałabym pisać teksty tylko po polsku, ale jest to dość trudne. Na język polski patrzę bardziej krytycznym okiem i próbuję pisać też w ojczystym języku, ale boję się, że to może źle brzmieć. Wiadomo, to nasz język, inaczej się go odbiera. Po angielsku jest na pewno łatwiej pisać, wszystko brzmi lepiej.

Jest na pewno bardziej melodyjny.

Ania: Tak, jest bardziej melodyjny i pisanie w nim jakoś łatwiej przychodzi.

Jeżeli chodzi o twórców polskich tekstów, macie jakichś idoli w tej dziedzinie? Mogłabym zasugerować Kasię Nosowską.

Ania: O tak, Katarzyna Nosowska to moja idolka numer jeden! Guru tekstów.

Emil: Artur Rojek…

Ania: Właśnie, Artur Rojek. Chociaż nie napisał on aż tak wielu tekstów, ale generalnie słowa jego utworów też bardzo cenimy. Ostatnio wyjątkowo spodobały mi się teksty Julii Marcell z płyty Proxy.

Emil: Jeszcze Król. Błażej Król przede wszystkim.

A inspiracje muzyczne? Lykke Li, Daughter, London Grammar, Ólafur Arnalds, Low Roar, Alt-J, Chet Faker, od teraz Nick Murphy, Myslovitz za czasów Rojka, Florence and The Machine. Kogo pominęłam?

Ania: The XX?

Emil: To się jakoś tak zbiera. Właściwie, gdy teraz szukamy zamysłu na nową płytę, która ma powstać, staramy się w pewnym sensie od tej muzyki odseparować. Chcemy zebrać wszystkie myśli, a gdy słucha się dużo muzyki, to jest to trudne, bo fragment ma się ochotę zaczerpnąć z jednego utworu, potem coś innego wpadnie w ucho z kolejnego. Staramy się jednak podstawę stworzyć własną. Jeśli chodzi o EP-kę I used to wreck it all było tych inspiracji dość dużo, ale w końcu okazało się, że to intensywna praca przez ferie ukształtowała ją w odpowiedni sposób.

Czyli jak wspólnie usiedliście przy jej dopracowywaniu, to stworzyliście ją bardziej po swojemu, niż czerpiąc z innych utworów?

Emil: Na początku na pewno reakcja była: „o jak to fajnie zabrzmiało w tym utworze”. Ekscytowaliśmy się wszystkim, co było związane z tymi utworami, jeśli chodzi o inspiracje. Ostatecznie jednak w ferie nadaliśmy temu własny charakter.

Nawiązując jeszcze do jednej z wymienionych wcześniej inspiracji, a mianowicie Florence, czy oboje należycie do jej oficjalnego fanklubu?

Emil: Ja nie, tylko Ania.

Ania: Tak, tak, ja należę.

Brałaś ostatnio udział w akcji koncertowej na jej występie w czasie Open’era?

Ania: Brałam udział chyba we wszystkich możliwych (śmiech).

Właśnie. Taka społeczność fanów to chyba coś niesamowitego? Na pewno zyskałaś dzięki temu sporo znajomych, którzy też Was wspierają.

Ania: To jest niesamowite, to jest magia. To też mnie niewiarygodnie mocno ukształtowało. Naprawdę bardzo dużo osób z fanklubu pomogło nam w jakiś sposób dotrzeć do większego grona odbiorców.

Emil: Bardzo ich doceniamy, bo Ani znajomi są także moimi znajomymi. Dzięki Ani poznałem te osoby i strasznie je oboje lubimy. Wspierają nas…

Ania: …przychodzą na koncerty, udostępniają nasze utwory.

Mówimy tu o społeczności, która opiera się na uwielbieniu twórczości danej artystki. Czy według Was przez muzykę da się porozumieć? Czy mając identyczny gust muzyczny, słuchając tego samego, można łatwiej znaleźć wspólny język? Sama, gdy poznaję kogoś nowego, o identycznych preferencjach muzycznych, zawsze bliska jestem stwierdzenia, że rozumiemy się bez słów. Bo muzyka to coś więcej, a niesamowitą więź, którą tworzy, trudno zdefiniować…

Ania: Dokładnie tak jest. Również tak mam.

Emil: To prawda. Widać to na przykładzie mnie i Ani, bo jesteśmy osobami, które są wewnętrznie takie same. To samo nas wzrusza… Kiedy Ania płacze, to ja też mam ochotę. Świetnie się dogadujemy, ale też się czasem kłócimy. Choć akurat takie kłótnie przynoszą często jakieś dobre wnioski. 

Czasem chyba trzeba się posprzeczać, nie da się zgadzać we wszystkim.

Ania: Naprawdę czasem trzeba…

Emil: Wiadomo, że tak. Jednak jesteśmy tacy sami i myślę, że to właśnie dzięki muzyce.

Ania: Zawsze, gdy poznaję nowych ludzi, wyczuwam to coś. Czuję od razu jakiej muzyki mniej więcej słuchają i zazwyczaj to nas łączy, często jest wyznacznikiem rozwoju znajomości.

Jakie uczucia towarzyszą Wam na scenie? Co ważne jest w tym momencie, kiedy stajecie przed publicznością?

Ania: Stres… Jednak wszystko zależy od publiczności, od tego jak nas przyjmują, czujemy ten zewnętrzny wpływ. Ważne są też takie czynniki jak dojazdy, próby. To wszystko jest bardzo stresujące.

Ale Emil chyba rozładowuje atmosferę i napięcie?

Ania: Emil jest naszym śmieszkiem (śmiech).

Emil: Ja na scenie po prostu czuję wszystko.

Mnie Twoje dzisiejsze wystąpienie skojarzyło się nieco z przerwami między utworami na koncertach Dawida Podsiadły.

Emil: To chyba dobrze, dziękuję. To jakoś samo ze mnie wypływa. Nie wiem w ogóle, co się dzieje…

Ania: To stres, kumulacja emocji.

Emil: No tak, stres, ta cała otoczka. To ze mnie wychodzi i wpływa na rozluźnienie atmosfery.

Ania: Nie jesteśmy jakimiś super mówcami na scenie, ale się staramy (śmiech).

Miałam okazję obserwować Wasz występ na tegorocznym Open’erze i był to pierwszy raz, kiedy usłyszałam nowe aranżacje, ponieważ byłam przyzwyczajona do tych z EP-ki. Co zadecydowało o powiększeniu zespołu, dołączeniu do grupy Charliego Spada? Jak do tego doszło?

Emil: Dostaliśmy propozycję zagrania na Open’erze i przed Oh Wonder jakoś w tym samym czasie. To był szok. Nagle rzuciły nam się w kalendarz dwa duże występy, a graliśmy wcześniej w małych miejscach. Zapowiadał się spory przeskok. Stwierdziliśmy, że warto byłoby zaprezentować coś nowego, pokazać, że potrafimy. Cały czas wiedzieliśmy, że nie będziemy grać jedynie we dwójkę, że w przyszłości chcemy się rozwinąć, potrzebujemy nowych brzmień i nowych pomysłów. Doszliśmy do wniosku, iż poszukamy osoby, która nam w tym pomoże i właściwie wszystko wyszło przez przypadek. Charlie robił nam animacje, które teraz pojawiają się na naszych koncertach. Dogadaliśmy się, że zostanie naszym pomocnikiem technicznym na Open’erze, gdyż bardzo by nam się to przydało, a potem wpadliśmy na pomysł spróbowania współpracy w innym charakterze. Wszystko było bardzo spontaniczne, bo do Open’era zostały wtedy dwa tygodnie, a my zaczęliśmy próby we trójkę. Przez dwa tygodnie nie chodziliśmy do szkoły, ale też zaszliśmy dzięki temu dalej, udało się.

Waszą muzykę określiłabym mianem melancholijnej mieszanki ambitnych dźwięków, w których doszukać się można synthpopu (Faith), a nawet brzmień przywodzących na myśl ambient (Sign Remembered). Ta dotychczasowa asceza przełamana została dodatkiem elektroniki. Czy macie wizję dotyczącą tego, jakie dźwięki, z wykorzystaniem jakiego instrumentarium, chcielibyście tworzyć, czy może nadal jesteście na etapie poszukiwań?

Ania: Myślę, że są to raczej poszukiwania. Chciałabym bardzo mieć na żywo prawdziwą perkusję, jednak przez to, że jeździmy pociągami, jest to niemożliwe, dlatego mamy pady. Chciałabym też, abyśmy mieli takie synthowe brzmienia, organki i te sprawy…

Emil: W połączeniu z przestrzenią, tak to robimy, że można się pobujać. Mi się to bardzo podoba.

Ania: Na pewno w jakimś stopniu zostaniemy w naszym klimacie. Mamy jednak nadzieję, że nowe brzmienia będą świeże i znajdziemy w nich to, czego szukamy. Ale to wyjdzie pewnie przy tworzeniu.

Emil: Trochę to analizowaliśmy i doszliśmy do wniosku, że mamy naprawdę dużo pomysłów – musimy się spotkać i wszystko zebrać – i że ten nowy album będzie po prostu różnorodny. Wydaje mi się, iż to na pewno będzie można o nim powiedzieć.

Będzie to jednak odejście od I used to wreck it all?

Emil: Tak. Jesteśmy też osobami, które mają fazę na jakiś album i słuchają go nieprzerwanie przez miesiąc, a w kolejnym miesiącu wybierają coś zupełnie innego.

Ania: Ostatnio moja playlista jest bardzo różnorodna. Przez miesiąc słucham Beyoncé albo Abby, potem The XX i HEY. Z tego względu, jeśli chodzi o nadchodzącą płytę, wszystko się okaże w czasie tworzenia.

Wracając jeszcze do Open’era, jakie były Wasze wrażenia? Przy Firestone Stage zasiadało chyba sporo Waszych znajomych. W dniu Waszego występu na tej samej scenie pojawił się też duet Coals, a na Main Stage wystąpiła Florence. Poczucie przynależności do grona artystów właśnie na tym festiwalu musiało być satysfakcjonujące.

Ania: To było niesamowite uczucie, jak napisali do nas i pomyślałam, że zagram na tym samym festiwalu z moją idolką. Wręcz nieprawdopodobne. Ale wiedziałam też, że jej osobiście nie spotkam. Main Stage, a Firestone to jednak nie to samo, ale zawsze to ten sam festiwal. Za kilka lat będziemy mówić tylko, że był to Open’er.

Emil: Pierwszą myślą było: „Oby nie w ten sam dzień!” (śmiech).

Ania: No tak, bo jakbyśmy grali w tym samym czasie, to nie mogłabym iść na koncert. To znaczy byłabym gdzieś z tyłu, a chciałam brać udział w akcji koncertowej i być ze znajomymi.

Podczas Waszego występu wybuchł także pożar i sporo ludzi oddaliło się wtedy od sceny Firestone.

Ania: Tak, przez to zamieszanie nie chciano też wpuścić na koncert naszych znajomych.

Emil: No właśnie. To było strasznie smutne.

Ania: Pogoda też nie była najlepsza, padało, musieliśmy być schowani. Ludzie uciekali przed deszczem.

Emil: A my byliśmy wtedy dość mocno zmęczeni, bo dwa dni wcześniej supportowaliśmy Oh Wonder, a była to dość duża scena i spory stres. Myśleliśmy wcześniej, że skoro to support, ludzie zaczną się zbierać pod sceną później, ale jak wyszliśmy na scenę i zobaczyliśmy wypełnioną salę, to zjadł mnie stres. W dodatku zaczynaliśmy od trudnej rytmicznie piosenki. Było też z tym wszystkim dużo przygód. W ogóle mamy tyle przygód w podróży…

Jakiego typu przygód? Dzisiaj spóźnił Wam się pociąg…

Emil: To jest akurat najmniejsza przygoda. Targanie za sobą walizek, kiedy coś się opóźnia, czegoś brakuje. Właściwie sporo takich spraw organizacyjnych jest do dogrywania.

Ania: Potrzebujemy też jakiejś osoby, która jest w stanie pomóc nam z ogarnięciem wszystkiego. We trójkę, jednocześnie chodząc do szkoły, ucząc się, nie jesteśmy w stanie nad wszystkim panować.

Wiem, że w jakimś stopniu marzył Wam się OFF Festival. Macie jakieś inne koncertowo-festiwalowe cele, czy może skupiacie się bardziej na występach w najbliższym czasie, nie wybiegając zbytnio w przyszłość?

Emil: Chyba marzeniem każdego muzyka jest zagranie na największych festiwalach. Myślę, że w Polsce byłby to przede wszystkim OFF Festival i jeszcze raz Open’er, może na większej scenie.

Ania: Open’er był właściwie naszym największym marzeniem, więc jest ono spełnione. Chcielibyśmy też po prostu grać dużo koncertów i pokazać się w miejscach, które pasują do klimatu naszej muzyki.

Gotycki kościół wymieniłaś kiedyś jako takie miejsce?

Ania: Tak, marzymy o tym, żeby zagrać w kościele. Kościoły mają niesamowity klimat i myślę, że grając, dobrze byśmy się tam czuli. Oczywiście nie da się nie wspomnieć o świetnej akustyce takiego miejsca.

Może Wam się to uda.

Emil: Na pewno będziemy się starać. Zrobimy trasę po kościołach (śmiech).

Czy trudno Wam się działa muzycznie na odległość? Ania uczy się w liceum plastycznym w Poznaniu, Emil w szkole muzycznej w Wągrowcu. Kiedy znajdujecie czas na próby? To Ania przyjeżdża do Wągrowca?

Emil: Czasu mamy niewiele, bo mamy próby w Poznaniu, nie w Wągrowcu.

Ania: Emil zazwyczaj przyjeżdża do Poznania, na przykład w soboty, spotykamy się z Charliem i gramy.

Charlie też się uczy?

Ania: On studiuje, pracuje i z nami gra. Zbierał doświadczenie w wielu zespołach, ostatnio grał jako perkusista w zespole Asia i Koty.

Emil: Dzięki temu czujemy się też pewniej na scenie, bo wiemy, że mamy osobę, która zawsze nas wesprze, jak coś nie wyjdzie. Kiedy graliśmy sami, zawsze towarzyszyła temu obawa, że coś się może stać, a my sobie nie poradzimy, na przykład we współpracy z akustykiem. Charlie ma większe doświadczenie i nieźle sobie radzi. Sprawia na scenie inne wrażenie, ma większą pewność siebie.

Czy muzyka to dla Was coś więcej niż hobby w tym momencie? Czy myśląc o przyszłości, widzicie się tylko w dziedzinie muzycznej czy jeszcze za wcześnie na takie deklaracje?

Ania: Ciężko stwierdzić, bo niestety nigdy nie mamy pewności, czy to się uda. Nie możemy zakładać, że będziemy tylko grać. Chcielibyśmy żyć z muzyki, to jest ważne, ale myślę, że ja pójdę w kierunku, w którym się kształcę, czyli czegoś związanego ze sztuką – może grafika komputerowa, montaż. Cały czas się nad tym zastanawiam, ale mam nadzieję, że granie też zostanie. Może jako hobby, może jako coś więcej.

Emil: Myślę, że na tym etapie trudno nazwać to tylko hobby, bo nie gramy tylko w domu, w pokoju, ale staramy się robić coś więcej. Sami teraz koncertujemy i możemy nazwać to pracą, jest to wysiłek oraz związany z tym stres.

Czyli raczej stwierdzenie hobby nie będzie właściwe, ale praca z tym połączona już tak?

Ania: Właśnie tak. Ostatnio znajomy powiedział, że właściwie udało nam się bardzo dużo, ponieważ wyszliśmy z Internetu, a wiele zespołów na tym się zatrzymuje.

Emil: Mieliśmy kilka takich fajnych momentów, na przykład po jakimś wywiadzie, że pełen zdumienia mówiłem: „Ania, wow, co się w ogóle stało przez ten rok? Co my zrobiliśmy?”. Przez cały dzień nie mogliśmy zdać sobie sprawy z tego, co się stało. Potem zapominamy o tym…

Ania: …i wracamy do normalnego życia.

Mieliście okazję dać kilka koncertów, wystąpić na Spring Break’u czy wspomnianym Open’erze, można też było usłyszeć Wasze utwory na antenie radiowej – chociażby w audycji Off Control w Czwórce. Przed krakowskim koncertem gościliście w Radiu Kraków. Co dalej? W naszej rozmowie pojawiła się wzmianka o nowym materiale, którego możemy spodziewać się na jesień.

Ania, Emil: Mamy nadzieję.

Emil: Zobaczymy, jak to wyjdzie, ale na pewno chcielibyśmy pogodzić wszystko tak, żeby się udało. Grać dwa do trzech koncertów w miesiącu i mieć czas na tworzenie nowego materiału, żeby o nas nie zapomniano. Jeśli zamknęlibyśmy się na rok sami w pokoju i zaczęli robić płytę, to ludzie za jakiś czas nie pamiętaliby o nas, a wtedy po wydaniu nowego albumu musielibyśmy praktycznie zaczynać od zera.

Ania: Raz na jakiś czas zagramy koncert, ale jednocześnie będziemy skupiać się w większej mierze na tworzeniu.

Dziękuję za rozmowę!

Fot.: Youth Novels

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *