Powinniśmy być świadomi tego, że czasem dobrze być tu i teraz, a nie patrzeć na to przez obiektyw – wywiad z Agnes Obel

Agnes Obel to duńska artystka mieszkająca w Berlinie, która już w wieku sześciu lat zaczęła grać na fortepianie. Jej matka była błyskotliwym muzykiem, a ojciec kolekcjonerem egzotycznych instrumentów. Przez to, że Agnes wychowywała się w otoczeniu sztuki, jej inspiracje sięgają od szwedzkiego pianisty jazzowego Jana Johanssona, po muzykę bardziej popularną takich wykonawców jak m.in. PJ Harvey, Claude Debussy, Roy Orbison czy Joni Mitchell. Jej debiutancki album Philharmonics pokrył się pięciokrotną platyną, a dzięki drugiej płycie, Aventine, wokalistka zaczęła być doceniana nie tylko w Europie, ale i w Stanach Zjednoczonych. Trzecie wydanie Obel Citizen Of Glass z 2016 roku porusza tematy transparentności w ludzkim życiu, a trasa artystki związana z albumem trwa. Agnes 30 maja zagrała we Wrocławiu, a 31 maja w Łodzi; przed drugim, łódzkim koncertem, porozmawiała ze mną o swojej płycie, social mediach, a także o Berlinie i filmach Krzysztofa Kieślowskiego.

Małgorzata Kilijanek: Jesteś w trakcie trasy Citizen of Glass. Kiedy pisałam recenzję twojej płyty o tym samym tytule, zaintrygowała mnie jej myśl przewodnia. Citizen of glass to po polsku obywatel ze szkła i oznacza kogoś, kto jest przezroczysty. Pochodzi od niemieckiego gläserner burger, czyli jednostki, która straciła swoją prywatność. To negatywny termin, ale czy może być inspirujący?

Agnes Obel: Z pewnością. To termin polityczny, systemowy, używany w dyskusjach o prawach do prywatności, a te były głośną sprawą w Niemczech. Jednak użyłam tej nazwy nie ze względów politycznych, ale dlatego, że po prostu spodobał mi się ten wizerunek. Uważam, że wspaniale opisuje utratę prywatności oraz wszelkich sekretów. Poza tym, kryje się za tym coś więcej niż przedstawione znaczenie i wydaje mi się, że bardzo pasuje do naszych czasów, być może również do mnie, do tego, co robię. Trudno mi to zdefiniować. Jak tylko pojawi się to uczucie, że jest coś, czego nie możesz pojąć empirycznie, możesz posłuchać jego głosu, zobaczyć, jak wygląda i wtedy wiesz, że możesz tego czegoś użyć. W ten sposób wykorzystałam tę ideę, w szerszym znaczeniu niż polityczne, we własnym kontekście, przez co powstała moja interpretacja tego fenomenu.

A później podczas wywiadów musiałaś odpowiadać na niezliczoną ilość pytań o tematyce politycznej.

To prawda, jednak zdołałam się do tego przyzwyczaić i nie mam nic przeciwko (śmiech).

Nie będę jednak wkraczać w politykę. Trzeba przyznać, że poza byciem przezroczystym, szkło jest kruche i delikatne. Wynika z tego, że bycie obywatelem ze szkła nie jest bezpieczne…

Nie jest bezpieczne, to prawda, obywatel ze szkła to krucha postać. Z jednej strony ten wizerunek to przezroczystość i brak sekretów, ale z drugiej, jeśli pomyślisz o pryzmacie, kryształach, przez które przebija się światło, możesz dostrzec zniekształcony obraz. Dla przykładu, jeśli sfotografujesz plakat trasy koncertowej zawieszony gdzieś w mieście i porównasz ze zdjęciem plakatu wykonanym tu, we wnętrzu klubu [Wytwórnia – przyp. red.], zauważysz, że to ten sam obraz, jednak odbity w różnych wersjach, delikatnie zniekształcony przez pryzmat soczewki. Sądzę, że to znakomite odzwierciedlenie obecnych czasów, tego, co sobą prezentujemy w Internecie. Fotografujemy się i patrzymy na siebie oczami innych, z dystansu.

Plakaty trasy koncertowej przedstawiają Twoją twarz z oczami zakrytymi szklanymi kulkami. Wydaje mi się, iż twarz jest przez to dziwnie pusta. Czy sądzisz, że oczy potrafią ukazać tożsamość człowieka? Czy są ważne w procesie dowiadywania się więcej o istocie ludzkiej?

Jak najbardziej. Oczy kojarzą mi się ze szkłem, lodem, są zwierciadłami duszy. Uwielbiam połączenie tego wszystkiego: wody, szkła, oczu, lodu… To wiele elementów, które uważam za bardzo inspirujące. Wskazując na psychopatów, można dostrzec, że ich oczy z reguły wyglądają jak martwe. To naprawdę interesujące, ile te narządy mogą powiedzieć o człowieku i jak mogą odsłaniać jego złożoność, odkrywać to, co dzieje się w jego wnętrzu. Jak u ciebie, masz dwukolorowe oczy, niebiesko-brązowe…

…tak, to heterochromia.

To Willkür (śmiech). Wielka z ciebie szczęściara.

Zdjęcie wykorzystane na plakatach promujących trasę Citizen Of Glass

Myślę, że wspomniany projekt plakatu idealnie wpasowuje się w idęę albumu oraz trasy. Powiedziałaś, że czynność robienia sobie zdjęć pozwala nam ujrzeć własną postać z innej strony. Czy takie patrzenie na siebie z odmiennej perspektywy jest dobre?

Trudno powiedzieć, nie wiem, czy zawsze jest dobre. Wydaje mi się jednak ciekawe i kreatywne, ale też zabawne. Nie sądzę, że właściwym pomysłem jest używanie aparatu na okrągło, bo w momencie, w którym zajmujesz się kręceniem czy nagrywaniem, dystansujesz się od świata…

… tak jak w czasie koncertów, kiedy nagrywamy to, co dzieje się na scenie. Nie wiadomo, czy jesteśmy w świecie realnym, czy tym umieszczonym w telefonie.

Dokładnie. Poślubiłam fotografa, właściwie oboje fotografujemy, ale też staramy się chronić przed dystansowaniem od rzeczywistości za każdym razem, kiedy mamy w rękach aparat. Powinniśmy być świadomi tego, że czasem dobrze być tu i teraz, a nie patrzeć na to przez obiektyw. Poza tym wiele interesujących rzeczy dzieje się, kiedy publikujesz jakieś zdjęcie. Ludzie, którzy je widzą, nie znają jego historii, otrzymują jedynie niewielkie strzępki czegoś, a całą resztę kreują w swoim umyśle. To w zasadzie kreatywna czynność, wymyślanie tego, czego brakuje w pustych miejscach opowieści. Dostrzegam w tym coś interesującego, ale wiem też, że to źródło ogromnych manipulacji. Dobrze byłoby, jeśli jako społeczność korzystająca z technologii, rozmawialibyśmy o tym, że to wszystko jest pewną iluzją i może istnieć tylko dzięki temu, że to nasze umysły dopowiadają resztę do tego, co widzimy w Internecie. Szczególnie uświadamiane powinny być dzieci. Miałam to szczęście, że dorastałam bez takiego postępu technologicznego, jaki obecnie panuje. Pojawił się po mojej dwudziestce, więc wiedziałam już, kim jestem. Będąc nastolatką, byłam kruchą osobą i łatwo niepokoiłam się o to, w jaki sposób jestem postrzegana przez innych. Nastoletniość to czas, w którym odkrywasz siebie i szukasz tego, kim tak naprawdę jesteś. Odkrywasz jakieś zdjęcie i zastanawisz się, czy będziesz taka, jak osoba na tym zdjęciu. To taka mała ambiwalencja, gdy czasem myślisz o tym, co ludzkie, a potem o Instagramie, perfekcyjnych zdjęciach i to drugie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, z tym, że nie masz za co zapłacić rachunków, ze stwierdzeniem „Cholera, nie stać mnie”. To dziwne.

Tworzymy równoległy świat, świat mediów społecznościowych, w którym wszystko możemy kontrolować. A przecież w realnym świecie to niemożliwe.

Właśnie. Kiedy ktoś ma tego świadomość, jest dobrze. Ale szczególnie niepokoić można się o młodszych, dla których to główna forma socjalizowania się. Porównując swoje życie do internetowego życia innych, mogą myśleć, że nie są wystarczająco dobrzy, że ktoś ma o wiele lepsze warunki od nich.

To może być niebezpieczne.

Tak, może być niebezpieczne i dlatego każdy rodzaj refleksji na ten temat, nieważne czy pozytywny, czy negatywny, jest wskazany.

Być może dzięki Twojej płycie ludzie staną się bardziej świadomi i dostrzegą, że czas otworzyć oczy i zaprzestać bycia transparentnym. Myślałaś o tym?

Bardzo bym tego chciała. Mogłyby zostać wywołane pełne otwartości dyskusje na temat wad technologii, by uświadomić, że wcale nie musimy być pod jej kontrolą, która pcha nas do ujawniania jak najwięcej. To byłoby wspaniałe. Sama staram się używać konta na Instagramie, które założyła dla mnie wytwórnia, i mam trochę przemyśleń na ten temat. Wiele młodych dziewczyn może dziś zobaczyć kobiety tworzące muzykę, a kiedy ja byłam nastolatką, bardzo trudno było znaleźć jakąkolwiek kobietę, która produkowałaby i pisałaby muzykę, poznać co się za tym kryje. Uważam za niesamowicie piękne kobiety tworzące i wychodzące przed szereg. Szczególnie kiedy ma się więcej twórczych pragnień, tak jak ja. To trudna sprawa, bo tworzą zwykle mężczyźni. Twórca zawsze kojarzy się z mężczyzną. Nawet słysząc słowo kompozytor, można pomyśleć: czemu to męski zawód? Na szczęście sporo się dziś zmienia, ale nadal bardzo wiele kosztuje mnie, kiedy ludzie w czasie wywiadu zadają mi wciąż pytania: kto piszę twoją muzykę?

I wtedy odpowiadasz: wszystko robię samodzielnie…

Dokładnie. A to wydaje się dla wielu niepojęte. Dlatego też dbam, by zrobić czasem kilka zdjęć, kiedy nagrywam czy ćwiczę jakąś partię i pokazać, że tak się da.

Podejrzewam, że w czasie niemal każdego wywiadu jesteś pytana o trautonium. To nie niespodzianka, bo jego metaliczne i bardzo oryginalne brzmienie uczyniło Twoją płytę wyjątkową. Wiem, że ktoś stworzył ten bardzo rzadki instrument specjalnie dla ciebie. Czy było trudno znaleźć taką osobę?

Miałam ogromne szczęście, że znalazłam chłopaka ze wschodnich Niemiec, który posiadał ten instrument, pokazał mi go i powiedział, że istnieje gość, który potrafi go stworzyć i ma oryginalne klawisze Oskara Sali, kompozytora, który zbudował trautonium w 1930 roku. Mam nowy egzemplarz, stworzony z zarysu, ale według oryginalnych wskazówek Oskara Sali. Zamówiliśmy jeden, a budowniczemu zajęło prawie rok jego stworzenie, jednak włożył w to swoją duszę. Tym sposobem mam nowiutki egzemplarz, ale zbudowany jak oryginał.

Jest pewnie bardzo delikatny, bo nie mogłaś zabrać go w trasę.

Ma dwa metry długości i łatwo mógłby się złamać, ma też pedały. Ponadto to bardzo drogi instrument i nawet nie jestem pewna czy ten, który go zbudował, byłby w stanie go naprawić, jeśli coś by się wydarzyło. Skopiowaliśmy jednak jego dźwięki i mogą wydawać je cymbały, melotron, głosy czy wiolonczele.

Twój głos również stanowi instrument w Twoich utworach, jednak na ostatnim albumie, Citizen Of Glass, pojawiło się więcej tekstów niż na poprzednich płytach. Teksty te są znaczące, w Familiar śpiewasz o sekrecie, którym jest zauroczenie… Czy ważne jest dla ciebie umieszczanie cząstki siebie w swoich utworach? Czegoś prywatnego, ale ukrytego dla słuchaczy?

To dla mnie ważne i robię to podczas nagrywania każdego albumu. Myślę, że nawet mój partner czy najlepsi przyjaciele nie wiedzą wszystkiego. Lubię ten zabieg, bo czyni płytę szczególnie dla mnie wyjątkową. To sekret, o którym nikt nie ma pojęcia.

Tworzysz tym sposobem coś na wzór autobiografii.

Troszeczkę, ale w ten sposób nadaję też płycie odrobinę magicznej atmosfery. Celowo nie ujawniam wszystkiego.

Cisza to jeden z elementów Twojej muzyki, ale jest trochę jak złudzenie. Słuchając twoich utworów, ciszę uważam za muzykę… Czy mam rację?

Oczywiście, że masz rację. Jest to część muzyki, o której trudno mówić, ponieważ żyjemy w czasach, gdzie wszystko staje się coraz głośniejsze. Wszędzie panuje spory hałas, nawet w radiu. To dziwne, bo wydaje mi się, że ani umysł, ani dusza nic dobrego z tego nie mają, otrzymują jedynie intensywność. A doświadczenia dźwiękowe jakich potrzebujemy, to przede wszystkim cisza.

Tydzień przed naszą rozmową byłam w Berlinie i wybrałam się na spacer po Neukölln, dzielnicy, w której mieszkasz. To bardzo multikulturowe miejsce, ale trochę mnie rozczarowało, bo nie czułam się najbezpieczniej. Być może wybrałam złą trasę?

Neukölln to naprawdę ogromny obszar, jeden z największych w Berlinie. Jest tam parę naprawdę dużych i hałaśliwych ulic, które nie są najprzyjemniejsze. To co jest w Neukölln urocze, to małe uliczki. Musisz iść w dół małych ulic aż trafisz do Rixdorf, który wygląda prawie jak wioska. To najstarszy teren Berlina i są na nim domy farmerskie z kwadratowymi oknami, wokół których biegają konie. Polecam odwiedziny szczególnie zimą, wtedy prezentuje się magicznie. Obok lotniska znajduje się Schiller Kiez, który również jest bardzo przyjemny.

Czyli spacer po Neukölln powinno się zacząć od zapytania jego mieszkańca, gdzie się udać?

Tak, a musisz wiedzieć, że to co w Neukölln uwielbiam, to fakt, że trzeba znać dobre miejsca. To nie jest klasyczny turystyczny obszar, na którym wszystko szybko znajdziesz, ale wymaga on albo wiedzy, albo odkrywania ciekawych miejsc samemu. Naprawdę lubię to, że jest to multikulturowa dzielnica, szczególnie cenię kulturę turecką. Wiele rodzin z Turcji przeprowadziło się do Berlina w latach 60., bo miasto było zombardowanane i stali się oni częścią berlińskiej historii, pomagając w jego odbudowie i stworzeniu nowego Berlina, który jest humanistyczny i wierzy w uniwersalne ludzkie prawa. Nie mogłabym mieszkać w tym mieście, gdyby nie było multikulturowe. To coś, co w nim kocham.

Wydaje mi się, że trafnym stwierdzeniem byłoby, że w Berlinie w powietrzu unosi się poczucie wolności. W żadnym innym mieście, które odwiedziłam, czegoś takiego nie czułam.

Uważam tak samo. I to właśnie jest powód, dla którego wybrałam to miejsce do życia.

Gdzie w Berlinie można znaleźć dobre dźwięki? Na ulicach wszędzie słyszałam… techno.

Muszę przyznać, że jest mi z tego powodu nieco smutno. Wydaje mi się, że techno i inny rodzaj elektroniki, który nie stanowi artystycznej odmiany muzyki elektronicznej, ale raczej komercyjną, są wciąż obecne. To na pewno nie jest powód mojej przeprowadzki do Berlina, ale to w końcu część jego kultury. W latach 80. było więcej rocka, muzyki eksperymentalnej i perfomance’u. Był okres z występami Iggy’ego Popa, Nicka Cave’a i Davida Bowiego, którzy gościli w mieście, ale nie brakowało też fantastycznych lokalnych zespołów. Następowała komunikacja przez sztukę, show art, performance i muzykę. Następnie okres rozkwitu przyniósł Big Love Parade oraz imprezy z techno i rave’em. Była to dla części zabawa, ale to już inna historia, niezwiązana ze sztuką sceniczną ani zimną falą, które uważam za inspirujące. Nawet jeśli trwa to do dziś, obok istnieją sceny, które mnie interesują, jak minimalistyczna gra na pianinie.

Czy istnieją jakieś kluby z tego rodzaju muzyką, czy należy wybierać koncerty?

Sama wybrałabym się na koncert, a świetne występy mają miejsce w Berlinie cały czas. Nie chodzę zbyt często do klubów, bo mnie to nie interesuje. Kilkoro moich najlepszych przyjaciół jest w tym temacie moim przeciwieństwem, więc niełatwo jest mi czasem próbować być zainteresowaną (śmiech). Będąc szczerą, muszę przyznać, że mnie to nudzi.

Wędrując po mapie, można natknąć się na tytuł Twojego drugiego albumu – Aventine (pl. Awentyn). W lutym odwiedzając Rzym, na uroczym Awentynie, miałam możliwość odsłuchu Twojego albumu o tym samym tytule, co było wyjątkowym doświadczeniem. Dużo podróżujesz ze względu na koncertowanie. Czy podróże stają się inspiracjami dla tworzenia nowej muzyki?

Po pierwsze: kocham Rzym (śmiech)! Po drugie, nie wiem, czy to podróżowanie daje inspiracje. Wydaje mi się, że to odkrywanie nowych rzeczy bardziej się do tego przyczynia. To jak badania przeprowadzane przez mózg, kiedy zmienisz wyjątkowo trasę drogi do pracy albo zrobisz coś w inny sposób niż zwykle. Wtedy wystawiasz mózg na nowe doświadczenia. Wstajesz rano i dzieją się nowe rzeczy, tworzą nowe połączenia w mózgu. Oczywistym jest więc, że jeśli jesteś w nieznanym mieście i masz do czynienia z nowymi: kulturą, językiem, jedzeniem, zapachem, wtedy w twoim mózgu zapala się lampka i stajesz się bardziej kreatywny. Tak, to bardzo często postrzegam.

Wiem, że lubisz też filmy Kieślowskiego. Dzieła, które wyreżyserował, mogą budować pewną świadomość, po ich obejrzeniu ludzie potrafią zdać sobie sprawę z czegoś ważnego. Po przesłuchaniu Twojego albumu, Citizen Of Glass, wydaje się być podobnie. Możemy zestawić ze sobą te dwie reakcje?

Mam nadzieję, że tak. To, co uwielbiam w jego filmach, to ich głębia. Jest ona też czymś, co lubię w muzyce i oczywiście chciałabym, by moja muzyka taka była.

Twoja muzyka jest głęboka, wiele osób to przyzna.

Staram się, żeby tak było. Jednak kiedy jestem bardzo niezadowolona z tego, co tworzę, to nie jest to spowodowane przez jakieś błędy, ale fakt, że nie mogę odnaleźć odpowiedniej drogi i nie osiągam głębi. To trudne do wytłumaczenia. Sądzę, że dzieła sztuki czy inne prace artystyczne mogą być uznane za polityczne tylko dlatego, że niosą pewne znaczenie. To, co jest niesamowite w filmach Kieślowskiego, to kwestia tego, że są inne niż wszystko, pokazują doświadczenia człowieka w sposób dogłębny i stawiają ważne pytania dotyczące tematów pokroju sprawiedliwości, przyjaźni. Po obejrzeniu Niebieskiego zastanowiłam się nad tym, jak wszystko jest skomercjalizowane i jak bardzo trzeba się postarać, żeby patrzeć na świat inaczej i dostrzec drugiego człowieka. Niebezpieczeństwem dla naszego komercyjnego społeczeństwa jest traktowanie ludzi jak numerki i maszyny do zarabiania pieniędzy, co jest utylitarne. Kieślowski ponadczasowo mówi o tym, że istota ludzka jest bardzo złożona i każdy człowiek ma inne doświadczenia, przez co uważam go za humanistę i postać wielce inspirującą. Mam nadzieję, że sama jestem w stanie coś tak ludzkiego stworzyć.

Agnes Obel - Familiar (Official Video)

Fot.: fb Agnes Obel / Alex Brüel Flagstad, Play It Again Sam

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *