barbie

Dlaczego z „Barbie” wychodzą ludzie?

Legenda internetowa głosi, że kiedy na sekretnym pokazie w Cinema City, zorganizowanym dla posiadaczy kart Unlimited, pokazało się różowe logo Warner Bros., wiele osób opuściło salę kinową. Inne przekazy zebrane na różnych forach i wyczytane w komentarzach pod recenzjami filmu również tworzą nam przed oczami obraz ludzi wychodzących z kina po 5, 20, 40 minutach na tym właśnie filmie  –  jednym z głośniejszych tego roku. Mam również informację niemal z pierwszej ręki  –  narzeczony mojej siostry także wyszedł z kina w trakcie seansu. Pytanie: „dlaczego?” ciśnie się na usta samo, ale w tym wypadku szybko i nasuwająca się sama odpowiedź, że film jest po prostu kiepski, nie tylko jest błędna (opinia całkowicie subiektywna), ale przede wszystkim niewystarczająca (tu już bardziej, mam nadzieję, obiektywnie). Dlaczego zatem ludzie wychodzą z Barbie?

Ten przeklęty róż

Nie pierwszy raz wpadamy w pułapkę stereotypów. Wydaje się to zresztą skądinąd zabawne, kiedy weźmiemy pod uwagę, że wielu ludzi krytykuje ten film właśnie za zbyt stereotypowe przedstawienie świata, przede wszystkim w kontekście traktowania kobiet i mężczyzn. Tymczasem wydaje mi się, że Barbie między innymi cierpi na syndrom opuszczania sali kinowej właśnie ze względu na ten zwodniczy, złudny, przeklęty róż. Nie ma chyba drugiego tak stereotypowego koloru. Wywołującego konkretne konotacje, owszem  –  o kolorze czarnym można by rozprawiać długo. Ale jeśli chodzi o stereotypy  –  róż nie ma sobie równych. Sama wpadłam w tę pułapkę i porzuciwszy pewnego dnia swoje dziecięce, ale szczere, zamiłowanie do tego koloru, przez wiele, wiele lat sztucznie podsycałam swoją niechęć do niego. Bo przecież róż to kolor dla małych dziewczynek, które bawią się lalkami, nic nie wiedzą o prawdziwym życiu i śnią o brokacie. A jeśli dorosła kobieta czy nawet nastolatka nie kryje się z zamiłowaniem do tej barwy  –  to paniusia, lafirynda, lala, łatwa do podrywu, mająca pusto w głowie i przewrażliwiona na punkcie swojego wyglądu. Niezbyt mądra, dodajmy. Wiele lat zajęło mi dojście do tego, że nie obchodzą mnie poglądy innych, zwłaszcza wyrosłe na obrośniętym niemal mitem stereotypie. Że jeśli lubię róż dokładnie w taki sam sposób jak ona lubi zieleń, a on błękit, to dlaczego mam się tego wstydzić i udawać, że jest inaczej? Powoli i stopniowo kolor ten odzyskał moją sympatię, bym teraz, nosząc coś różowego, nie miała poczucia, że jestem od razu osądzana jako pusta lala lub  –  jeszcze lepiej  –  mieć to głęboko gdzieś. Jednak ten przeklęty róż nie tylko mnie sprawia problemy. A skojarzenia, jakie wywołuje, nie zmieniają się od lat. Kiedy więc męska (i damska nierzadko również) część widowni widzi różowe logo Warner Bros., wychodzi najprawdopodobniej z dwóch powodów. Po pierwsze perfekcyjnie operując logicznym myśleniem, koncypuje sobie, że oto zaczyna się nie krwawy horror ani dokument o naszej planecie, tylko film o Barbie. A Barbie to zabawka dla dziewczynek. Tak jak róż to kolor dla dziewczyn. Drugim powodem jest to, że być może widzieli zwiastun. 

Ten przeklęty różowy zwiastun

Niewielu ludzi przed wybraniem się na seans sprawdza (choćby pobieżnie) dotychczasowe dokonania reżysera, scenarzysty czy producentów. Za to przeważająca większość z nas ogląda zwiastuny. Są krótkie, skondensowane i zazwyczaj zrobione z myślą, by zachęcić potencjalnego widza do wybrania się na seans  –  a więc powinny pokazać to, co najlepsze i najbardziej reprezentatywne dla filmu. Film Barbie jest tu ciekawym przypadkiem, bo wydaje mi się, że zwiastun zadziałał dwojako  –  pytanie tylko, czy tak jak tego chcieli twórcy. Pierwszy przypadek to ten, kiedy zwiastun obejrzał ktoś, kto  –  używam tego sformułowania bardzo ogólnie i ostrożnie  –  na co dzień szuka w kinie czegoś ambitniejszego raczej aniżeli prostej nieangażującej umysłu i moralności rozrywki. Po obejrzeniu zwiastuna Barbie  –  bardzo możliwe, że odpuści sobie wypad do kina. Mnóstwo różu, ozdobiona niemal tekturową scenografią podróż Barbie i Kena do prawdziwego świata i udawane, wyolbrzymione wymioty raczej odwiodą go od seansu, niż do niego zachęcą. A zwiastun nie pokazuje wiele więcej niż próbującej być śmieszną komedii o ożywionej lalce. I w tym wypadku film  –  paradoksalnie  –  traci odbiorcę, do którego jest kierowany, na którego liczy i przed którym może rozwinąć skrzydła.

Drugi przypadek to ten, kiedy zwiastun obejrzał ktoś, kto do kina idzie głównie się rozerwać, pośmiać. Lubi angażować się w szalone przygody bohaterów, ale nie lubi współodczuwać z nimi problemów natury etycznej. Szuka rozrywki bardziej w stylu American Pie niż kopania w problemach współczesnej ludzkości. A zwiastun stanowczo zapowiada to pierwsze. I w tym wypadku film  –  znów: paradoksalnie  –  zyskuje odbiorcę, który tego obrazu bardzo możliwe, że nie doceni. Zwłaszcza że nastawił się na coś kompletnie innego  –  będzie więc rozczarowany podwójnie: ze względu na osobiste preferencje filmowe, a także oczekiwania i apetyty, które rozbudził zwiastun.

Sytuacja, jakby nie patrzeć, patowa. Pytanie tylko, czy umyślnie wykreowana, czy nie? 

barbie

Jaka Greta?

Wróćmy na chwilę do tego, co padło na początku poprzedniego akapitu. O tym, że niewielu ludzi przed wybraniem się na seans sprawdza (choćby pobieżnie) dotychczasowe dokonania reżysera, scenarzysty czy producentów. Są natomiast filmy, jest ich cała masa, o których sporo się dowiemy dzięki samej tej informacji. Planując seans, warto chociaż pobieżnie sprawdzić, z jakimi twórcami będziemy mieli do czynienia, do jakich dzieł przyzwyczaili swoją widownię. Ktoś, kto chociaż orientacyjnie wie, co tworzy Greta Gerwig (Lady Bird, Małe kobietki), reżyserka Barbie, a także współscenarzysta, Noah Baumbach (Historia małżeńska, Frances Ha)  –  nie będzie raczej zdziwiony tym, że ostatecznie ich najnowszy film jest pokryty różem, owszem, ale że pod tym różem kryje się o wiele więcej. 

Co równie istotne, taki ktoś być może zrezygnuje jednak z zabrania na seans swojej dwunastoletniej córki, dla której przekaz jest, nie przeczę, ważny, ale jednak być może jest za wcześnie na to, by podać go w takiej formie, nie wspominając o tym, że dziewczynka pewnie dość szybko poczuje się rozczarowana, być może nawet znudzona. Czy naprawdę ktoś wierzył, że taki duet jak Gerwig i Baumbach stworzą aktorski film o Barbie, który będzie po prostu opowiadał przeniesioną na wielki ekran historię kultowej lalki? I nic więcej? 

barbie

Różowy walec

Okazuje się, że nagle bardzo lubimy metafory i niedopowiedzenia. Jednym z głównych zarzutów tych, którzy dotrwali do końca i sam przekaz doceniają, a jednak film oceniają z rezerwą, jest to, że Barbie jest różowym walcem, plakatem, młotkiem, który wbija nam do głowy konkretną tezę, nie zostawiając miejsca na własne przemyślenia. Czy jednak rzeczywiście tak jest? Jeśli tak, to muszę mieć wyjątkowo twardą głowę, bo im więcej czasu upływa od obejrzenia przeze mnie tego filmu, tym więcej mam przemyśleń na jego temat, tym więcej rzeczy dostrzegam i nad kolejnymi zagadnieniami się zastanawiam. Dostrzegam tu zresztą kolejny paradoks  –  z jednej strony bowiem oburzenie, że film mówi o wszystkim tak głośno i wyraźnie, że bardziej się już nie da, sugerując, że ma swoich widzów za idiotów, z drugiej jednak okazuje się, że… to, co niepowiedziane wprost, jednak nam umyka. Jest jeszcze trzecia strona tego różowego medalu. Mamy XXI wiek. Kobiety nadal zarabiają mniej od mężczyzn, a feminatywy są w Polsce głównie powodem do szykan (żeby nie szukać przykładów daleko). Więc może jednak, skoro po tylu latach zmienia się tak niewiele… Trzeba mówić, przynajmniej częściowo, wprost? Skoro inaczej nie dociera?

Tymczasem Barbie w moim przekonaniu bardzo mocno wypośrodkowuje owo mówienie wprost i nie wprost o tym, o czym opowiedzieć zamierza. Owszem, wiele rzeczy jest nakreślonych tak, że naprawdę nie da się tego nie zauważyć i wyjść z kina z pytaniem: „Ale o czym właściwie był ten film?”. Jednak wiele kwestii pozostaje otwartych i mocno zawoalowanych. Chcecie przykładu? Do tej pory zastanawiam się, co tak naprawdę miało być odbiciem naszego świata  –  świat Barbielandu, który ukazywał nasze, acz odwrócone społeczeństwo, czy właśnie świat żyjących na marginesie Kenów? A może oba te światy miały przede wszystkim uświadomić nam, że skoro lalki (LALKI!) potrafią coś zrozumieć i wprowadzić jakieś zmiany (małe, bo małe, niechętnie, bo niechętnie  –  ale jednak), to co dopiero my  –  myślący ludzie? No chyba że nami też sterują jakieś gigantyczne dłonie… Nie, to by było zbyt dziwaczne i przerażające.

(Kiedy te wybory?)

To tylko lalki

Ano właśnie. Kolejny paradoks, czy raczej chwilowe zaćmienie, na jakie zapadamy podczas seansu. Idziemy na film o Barbie i, jak się okazuje, wielu jej wariantów. Od Barbie i Kenów aż się roi na ekranie. Tymczasem pojawiają się kolejne głosy oburzenia  –  w kolejnych recenzjach, tekstach, opiniach  –  że Barbie źle traktuje Kena, że wszystkie żeńskie lalki źle traktują męskie. Że nawet końcowe zmiany są wymuszone, a wszystkie Barbie wolałyby, żeby zostało, jak było, zanim Ken wprowadził prześmiewczą i totalnie wyolbrzymioną wersję patriarchatu. Że zamiast uczynić męskie lalki równymi sobie, zaczynają od ochłapów, upokarzając ich poniekąd i udowadniając swój egoizm i szkodliwość matriarchatu. I właśnie tutaj zapominamy o tej jednej ważnej rzeczy. Lalki. LALKI. Ci bohaterowie i bohaterki to lalki. Każdy ich dzień wygląda tak samo, żyją według ustalonego schematu, są marionetkami. Dlaczego więc  –  i tu moim zdaniem pojawia się clue filmu  –  wymagamy od lalek czegoś, na co sami potrzebowaliśmy setek lat, a i tak nie udało nam się to do końca? Dlaczego bezwolne lalki oskarżamy, osądzamy i krytykujemy za coś, w czym sami (będąc, przypomnę, myślącymi i posiadającymi wolną wolę ludźmi) nie jesteśmy idealni  –  ba, do tego ideału brakuje nam całkiem sporo?

barbie

Bo z Barbie wychodzą ludzie

Tak sobie nieśmiało myślę, że ludzie wychodzą z Barbie dlatego, że z Barbie wychodzą ludzie. A niektórzy dlatego, że nie wytrzymali do tego momentu, w którym z Barbie wychodzą ludzie i… wyszli w przekonaniu, że film Gerwig to różowa komedia podpierająca się feminizmem, bo jest teraz modny. A z Barbie naprawdę wychodzą ludzie i już samo to, ile razy film śmieje się w sposób metatekstowy, pokazuje nam, że być może skrywa się w nim o wiele dojrzalszy przekaz, niż sądzimy, bo daliśmy się oślepić tym przeklętym różem. Ta różowa produkcja w rewelacyjny sposób pokazuje, że świat, świat damsko-męskich relacji, zaszłości, wspólnych zranień i budowanych przez lata stereotypów, poglądów i przekonań znajduje się obecnie w takim miejscu, z którego trudno mu ruszyć w innym rytmie. Ustawiliśmy go tak oczywiście my sami, ale teraz niemal każdy ruch, w którąkolwiek ze stron, będzie miał przynajmniej tyle wad, ile zalet. I nigdy nie zadowoli się żadnej ze stron. Odpowiedzią na krzywdzący wiele kobiet patriarchat nie jest matriarchat. Tak jak zadośćuczynienie jednej z pokrzywdzonych stron nie może odbywać się kosztem krzywdy drugiej. 

Słynny, a przyjmowany bardzo ambiwalentnie przez widownię monolog wypowiadany przez bohaterkę graną przez Americę Ferrerę, w filmie wypowiadany jest do kobiet, a właściwie do lalek Barbie. Ma im otworzyć oczy, obudzić je. W rzeczywistości myślę, że kierowany jest do męskiego odbiorcy. Bo kobieta, choćby przez takie względy jak te wymienione w owym monologu, nie wypowie tego na głos mężczyźnie  –  bo przecież nie powinna narzekać i okazywać słabości. Bo nie będzie przecież histeryczką. Bo zaraz się zaczną pytania, czy to TEN czas w miesiącu. Problem w tym, że to właśnie mężczyznom najmniej się wspomniana wypowiedź podoba, a najbardziej razi. Bo zbyt wprost, bo prościej się nie da, bo po co? Ano po to. Żeby kobiety przestały tak się czuć. I wcale nie świadczy to o tym, że podobnego monologu nie wypowiedziałby mężczyzna. Jestem pewna, że gdyby Gerwig i Baumbach nakręcili film o Kenie, znalazłby się w nim analogiczny występ i wielu mężczyzn by się z nim utożsamiło. Bo z Barbie wychodzą ludzie, ale z Kena również. Ken nie musi przecież reprezentować mężczyzn w matriarchalnym społeczeństwie. Symbolizuje tych, którzy czują się wiecznie pominięci, nieważni, zapomniani, wiecznie na drugim planie. A takich osób nie brakuje. 

barbie

A Barbie? Grana przez niesamowicie piękną Margot Robbie? Jej kompleksy? Wystarczyły płaskie stopy, by kobieta o takim wyglądzie zaczęła się rozpadać i tracić całkowicie pewność siebie i radość. Czy chodziło jednak o stopy same w sobie? Nie, jak zwykle chodziło o inność. O niewpisywanie się w jakiś kanon, jakiś standard. A jeśli Barbie przed laty wytworzyła jakiś sztuczny, nieosiągalny kanon piękna, to czy nie to samo, tylko na większą skalę robiły najpierw wszelkie magazyny (zarówno te kierowane do panów, jak i do pań), a teraz Instagram?

Róż w oczy kole

Film Barbie mówi więcej o naszym świecie i społeczeństwie, niż nam się wydaje, niż chcielibyśmy, żeby mówił. Nie dajcie się nabrać różowej otoczce, piosenkom i gagom. To film tak samo smutny i przygnębiający, jak komediowy. Z Barbie wychodzą ludzie i w pewnym momencie może się okazać, że jest to film niewygodny. I choć ludzie wychodzą z Barbie z przeróżnych powodów i nie przeczę, że komuś ta produkcja może się po prostu nie podobać, choćby wizualnie czy koncepcyjnie nie trafiać w jego gusta, to nie wątpię również, że wielu wychodzi z Barbie dlatego, że tak jak za dużo różu może kłuć w oczy, tak pewne prawdy również  –  zarówno te powiedziane wprost, jak i te bardziej subtelne. 

Fot.: Warner Bros.

barbie

Write a Review

Opublikowane przez

Sylwia Sekret

Redaktorka naczelna i współzałożycielka Głosu Kultury. Absolwentka dyskursu publicznego na Uniwersytecie Śląskim (co brzmi równie bezużytecznie, jak okazało się, że jest w rzeczywistości). Uwielbia pisać i chyba właśnie to w życiu wychodzi jej najlepiej. Kocha komiksy, choć miłość ta przyszła z czasem. Zimą ogląda skoki narciarskie, a latem do czytania musi mieć świeży słonecznik.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *