Bond w japońskim wydaniu – „Judgment” [recenzja]

Z wielkim wstydem i zażenowaniem jestem zmuszona przyznać, że nigdy wcześniej nie miałam „bezpośredniego” kontaktu z serią Yakuza. Co nie znaczy, że jakakolwiek informacja wypływająca z japońskiego studia wprowadzała mnie w ogromne skonfundowanie, bo jestem świadoma, co to jest ta cała Yakuza… Po prostu ta gra jakimś sposobem skutecznie omijała moją konsolę. Może było to spowodowane serią gier pod wiele mówiącą nazwą „umrę, jak nie zagram”, lecz nie przeszkadzało mi to, aby chociaż zadowolić się gameplayami, które pośrednio wprowadziły mnie w świat Kamarucho. Najwyższy czas, aby dorosnąć i podjąć damską decyzję, sięgnąć po kolejną pozycję od producentów SEGA i Ryu Ga Gotoku i samodzielnie wejść do uniwersum japońskich gangów bez konieczności prowadzenia za rączkę przez gamingowego youtubera. Proszę państwa, oto Judgment. 

Judgment można określić jako produkcję z pogranicza gry przygodowej, thrillera i kryminału, bowiem wcielamy się tu w postać detektywa, Takayukiego Yagamiego, prowadzącego własną agencję i mocno zaangażowanego w sprawę seryjnego mordercy, którego sam ochrzcił jako The Mole. Ale, żeby nie było za różowo, musimy wprowadzić jakiś element dramatyzmu, aby dodać nieco pikanterii do całej rozgrywki (przecież nie lubimy nadmiaru cukru). Otóż nasz Yagami przed kilku laty był bardzo cenionym prawnikiem. Chociaż słowo „ceniony” może być tu wielkim niedopowiedzeniem – był bogiem, gwiazdą, arcykapłanem swojego rzemiosła. Prawnikiem, który swoich klientów wyprowadzał z najbardziej beznadziejnych sytuacji, a każda kolejna sprawa tylko udowadniała, że jest mistrzem w swoim fachu… tak dobrym, że uchronił od wyroku człowieka, który po całej rozprawie zasztyletował swoją dziewczynę i podpalił jej dom (ale wciąż był dobrym prawnikiem, ok?!). Po całym zajściu nasz prawniczy bojownik nie mógł wybaczyć sobie tej osobistej porażki i porzucił obiecującą karierę w kancelarii. Od tamtej pory prowadzi własną agencję detektywistyczną, niekoniecznie dobrze prosperującą.

Osadzenie gry w uniwersum Yakuzy zachęci do zapoznania sie tą pozycją fanów owej serii, jednak pewne zamieszanie wokół gry może również skusić niektórych graczy, którzy SEGA-owską produkcją nie mieli styczności. Od początku Judgment stało się ofiarą pewnego skandalu, który zmusił japońskich twórców do nieco kosmetycznych zmian w świecie Yagamiego. Japoński aktor Pierre Taki, który wcielił się w rolę Kyohei Hamury, został aresztowany pod zarzutem posiadania narkotyków. Incydent wywołał u japońskiego wydawcy niemały chaos, a ponieważ zażywanie narkotyków urasta do rangi ogromnej zbrodni, wszystkie screeny z gry, jak i materiały promocyjne, na których widniała postać Hamury, musiały zostać natychmiast usunięte, nie zapominając o zmianie głosu do tejże postaci. Cała spawa nie opóźniła premiery na europejskich rynkach a gra weszła obiecanego 25 czerwca. Dzięki SEGA!

Sam początek gry zdawał się być za bardzo”filmowy”: wspomnienia głównego bohatera, umiejscowienie go w teraźniejszości i stopniowe wprowadzenie gracza w rozgrywkę, co samo w sobie nie jest żadnym mankamentem, jednak pierwszy rozdział całej gry, który był swego rodzaju samouczkiem, nie dawał graczowi zbyt wiele swobody, a nasza ingerencja sprowadzała się głównie to „maratońskiego” przemieszczania z miejsca na miejsce, co wzbogacone zostało o walki z miejscowymi awanturnikami. Sprawą oczywistą jest, że twórcy początkowo muszą przedstawić, z czym to się w ogóle je, lecz nie zmienia to faktu, że cała prezentacja mogła zostać bardziej ukrócona, gdyż pierwszą sprawę z udziałem Yagami bardziej oglądałam, niż ją rozgrywałam.

Ale już po przeżuciu pierwszego chaptera przyszła pora na coś bardziej smakowitego. Po dość opieszałym starcie cała fabuła wystrzeliła z prędkością światła, zabierając nas na przejażdżkę najbardziej pokręconym fabularnie rollercoasterem. Bo właśnie fabuła jest najmocniejszym punktem całego Judgment, a fani kryminalistycznych zagadek docenią danie zaserwowane nam przez Japończyków. Pierwszym zleceniem jest udowodnienie niewinności niejakiego Kyohei Hamury, oskarżonego o dokonanie bestialskiego zabójstwa, doprawionego wyłupieniem oczu ofierze. Nasza rola ogranicza się do typowo detektywistycznych obowiązków, takich jak przesłuchiwanie świadków, zbieranie dowodów, rozpracowywanie zamków w drzwiach, śledzenie podejrzanych, od czasu do czasu trzeba komuś przywalić. Cała intryga skupiona wokół Hamury sama w sobie jest bardzo zastanawiająca, bowiem jako domniemany niewinny zachowywał się całkiem niepokojąco, jednak wspominana wcześniej ospałość akcji stale walczyła z chęcią odłożenia pada. Jednak już po jego wyjściu z aresztu zaczęło się robić tylko lepiej. Sam yakuza okazał się nie być tak całkiem niewinny, jak kazał nam myśleć. A cała sprawa The Mole jest jeszcze bardziej skomplikowana, niż przypuszczał Yagami. Pod tym względem gra została dopracowana bardzo dobrze, ponieważ historia jest wręcz wyśmienita!

Judgment

Chyba jednym z najważniejszych elementów w pracy japońskiego detektywa jest umiejętność i wiedza, jak porządnie komuś przywalić. I to nie tylko kolejnej zgrai yakuzowych bossów, ale i cholerykom, którzy czasami napatoczą się w czasie rozgrywki, gdy spokojnie maszerujemy ulicami miasta. Wtedy do dyspozycji mamy dwa style walki – żurawtygrys – a każdego z nich będziemy używać w różnych sytuacjach. Żuraw został przeznaczony do bijatyk przeciwko sporym grupom, a duży kociak odnajduje się perfekcyjnie w walce face to face. Z początku umiejętności głównego bohatera nie należą do wielce widowiskowych – widzimy jedynie opanowane podstawy wschodnich sztuk walki, lecz jest to celowy zamysł od autorów, bowiem za każdą wykonaną misję otrzymujemy konkretną ilość punktów doświadczenia, które później możemy wymienić na dodatkowe umiejętności, które sprawią, że nasze potyczki będą bardziej spektakularne. Do moich ulubionych ruchów chyba należy moment, kiedy Yagami odbija się od ściany, po czym w locie łapie za głowę oponenta i, kręcąc się niczym karuzela, sprzedaje kopniaki sąsiadującym kolegom. SEGA zadbała o graczy pod tym względem, ale żeby dodać grze trochę realistycznego smaczku, pozwala nam na użycie w trakcie walki elementów otoczenia. No, jak tu nie skorzystać, gdy wokół jest tyle rowerów! Tłum gapiów będzie na pewno usatysfakcjonowany (przecież nikt nie zadzwoni po policję).

Ale żeby nie ograniczać naszego gamingowego zakupoholizmu, nie musimy wydawać naszych punkcików tylko i wyłącznie na urozmaicanie miejskiej szarpaniny, a możemy przeznaczyć na mniej lub bardziej praktyczne zakupy, które wpłyną na rozwój naszej postaci. Mamy możliwość powiększenia paska zdrowia, ułatwić sobie odblokowywanie zamków czy zwiększyć naszą tolerancję na alkohol (pod tym aspektem sklepy Kamarucho są dość obfite). Duży plus za możliwość rozwijania postaci, chociaż nie pod względem wyglądu (esteta będzie zawiedziony), jednak trzeba przyznać, że taka skórzana kurtka jest całkiem niezła. Mam nadzieję, że to ekologiczna skóra…

Judgment posiada również dobrą grafikę, a gdyby obowiązywałaby tu szkolna skala ocen, gra zasłużyłaby na mocną piątkę, jednak do szósteczki trochę by jej brakowało. Nie zmienia to faktu, że Ryu Ga Gotoku na tę ocenę się napracowało, a obraz prezentuje się zadowalająco, zwłaszcza w momentach kulminacyjnych każdego rozdziału, gdzie fabuła przechodzi do bardziej „kinowych” scen. Wtedy mimika bohaterów nabiera większej ekspresyjności, czego niestety nie można powiedzieć o niektórych wątkach pobocznych. Twórcy najwidoczniej skupili się mocno na głównym wątku, lekko zaniedbując misje poboczne, przez co pewne etapy nabierają nieco komizmu. I mam tu na myśli chwilę, gdy Yagami „testuje” potrawy przygotowane przez właścicielkę mieszkania, gdzie detektyw umieścił swoje biuro. Po skosztowaniu, jego mina wyraża WIELCE ogromny niesmak, po czym ta mimika zastyga niczym wosk po wypaleniu świeczki i prowadzi egzystencjalny monolog o tym, jakie to niedobre, oczywiście nie ruszając ustami. Jednak jest to tak „dalece poboczne” zadanie, że większość graczy będzie skłonna je pominąć, gdyż oprócz kilku dodatkowych punktów doświadczenia, nic na tym nie zyskujemy. Poza tymi mankamentami grafika prezentuje się bardzo dobrze, a obraz jest niczego sobie.

Chyba że pani po prostu gotuje tak źle, że Yagami dostaje paraliżu twarzy…

A skoro mowa o wątkach pobocznych: jeśli jesteśmy już zmęczeni bawieniem się z seryjnym mordercą w kotka i myszkę lub po prostu brakuje nam kasy na kolejne pakiety zdrowia, mamy do dyspozycji sporo misji pobocznych, gdzie oprócz punktów na rozwój bohatera, możemy zarobić trochę kasy na bardziej materialne zakupy (jak kolejny obiad w restauracji Burger Smile). W swoim biurze mamy do dyspozycji kilka dodatkowych zleceń, do wyboru, do koloru, więc w każdej chwili możemy odetchnąć od głównego wątku i poszukać dowodów zdrady na niewiernego męża lub dowiedzieć się, gdzie pracuje pani, która stołuje się w najdroższych barach, a w międzyczasie możemy zagrać sobie w partyjkę mahjonga i też zarobić (lub stracić).

Judgment to bez wątpienia przyjemna gra, choć z początku trzeba uzbroić się w benedyktyńską cierpliwość, aby potem tylko ruszyć z kopyta. Komu bym mogła polecić ten tytuł… Jesteś fanem Yakuzy? Bierz śmiało! Lubisz bawić się w detektywa? Jeszcze lepiej. Z samego sentymentu do tej serii warto sięgnąć po Judgment, jednak tym razem wcielimy się w postać detektywa, który też czasami woli przejść do rękoczynów, niż załatwić problem pokojowo. A cała detektywistyczna oprawka na pewno zaangażuje graczy, których taka tematyka chwyta za serce. Oprócz tradycyjnych walk i obracania się w życiu japońskich gangów, musimy wykonywać typowo policyjną robotę. Śledzimy, włamujemy się i zbieramy dowody, które potem musimy przedstawić na rozprawie sądowej (tutaj również dostępna możliwość wyboru). Jak wspomniałam, nie zabrakło kilku defektów, jak wspomniany „paraliż” czy brak udźwiękowienia niektórych dialogów. Stanowczo nie wpływają one jakoś szczególnie na rozgrywkę, jednak jest to coś, co studio Ryu Ga Gotoku musi wziąć pod uwagę, tworząc następne historie yakuzowego świata.

Fot.: Cenega 

Przeczytaj także:

Recenzja gry Metro Exodus 

 

Write a Review

Opublikowane przez

Natalia Trzeja

Piszę, więc jestem. I straszę w horrorach. Bu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *