Cienie sławy – Rupert Goold – „Judy” [recenzja]

Judy Garland, ikona złotej ery Hollywood, dziś jest kojarzona przede wszystkim z postaci Dorotki w filmie Czarnoksiężnik z Oz, w szczególności zaś w tym kontekście ze słynnej piosenki Somewhere over the rainbow. Film Ruperta Goolda nie zrywa z tym stereotypowym wizerunkiem, a wręcz go utrwala, niezależnie od faktu, że przedmiotem tejże biografii jest końcowy epizod życia Garland, w którym przede wszystkim śpiewała w wodewilowych przedstawieniach, zamiast grać w filmach (ostatnia jej rola przypada na rok 1963; aktorka zmarła natomiast w 1969 roku). Bajkowy musical staje się tutaj nie tylko eliptyczną klamrą fabularną, ale też powracającym punktem odniesienia w szeregu retrospekcji, które niestety w dość „łopatologiczny” sposób tłumaczą uwikłanie aktorki w hollywoodzki przemysł produkcji snów oraz okrutne wykorzystanie młodziutkiej niewinnej dziewczyny przez bezwzględną branżę.

Na wstępie przyznam, że w jakiejś mierze jestem uprzedzony do typowych biopiców, w których króluje wcieleniowe aktorstwo, gdzie aktorzy odtwarzają wszelkie manieryzmy odkrywanych przez siebie postaci. Stawiam jednak w tego typu przypadkach psychologiczną pracę nad rolą nad fizykalną mimikrę. Kanonem jest dla mnie kreacja Franka Langelli w filmie Rona Howarda pod tytułem Frost/Nixon, gdzie aktor nie był zresztą nawet podobny do byłego prezydenta. Judy stanowi pod tym względem wzorzec najgorszy, zwłaszcza że rola Renée Zellweger na tle pozostałych drugoplanowych bohaterów pokazywanych tutaj przy użyciu jednak dość powściągliwych środków prezentuje się wręcz groteskowo i komicznie.

W sposób wysoce nienależyty i niewystarczający nakreślone zostały także pozostałe wątki koncentrujące się wokół postaci Judy Garland, z których każdy, jeśli miałby być poprowadzony głębiej, a nie tylko tak naskórkowo, jak w niniejszym filmie, mógłby wpłynąć pozytywnie na ogólną wartość dzieła. Mowa tu choćby o queerowej recepcji tak postaci, jak i twórczości artystki. Pojawienie się w obrazie w dwóch zaledwie scenach (z których pierwsza jest autentycznie przejmująca, druga natomiast nad wyraz kiczowata) pary gejów – fanów aktorki w zakresie, w jakim ów motyw zaledwie zasygnalizowano, staje się zbędne. Odnośnie zaś do samej biografii protagonistki, to uwagi te dotyczą tak nieodwzajemnionej miłości Garland do filmowego partnera Mickeya Rooneya, jak i ledwie dwuznacznie oraz dalece ostrożnie wspomnianej kwestii potencjalnego molestowania seksualnego przez kinematograficznego potentata Luisa B. Mayera, z którym aktorkę wiązała wieloletnia umowa czyniąca z niej niemal niewolnicę będącą właściwie własnością studia MGM.

Pozostałe osoby, tak jak menedżerka londyńskiej trasy koncertowej grana przez Jessie Buckley, były mąż, jak i ten ostatni, nie mając niczego ciekawego do zagrania, plączą się po planie bez sensu. Notabene figura Sida Lufta, byłego impresario Judy i ojca ich dwójki dzieci (które zresztą odgrywają istotną rolę w tej ekranizacji losów aktorki, stając się katalizatorem uruchamiającym w ogóle jej potrzebę wyjazdu do Londynu) w kontekście znanych faktów z jej życia została znacznie wybielona. Nie udało się także twórcom ukazać artystycznej niedoli gwiazdy na tle zmieniających się standardów rozrywki i kultury, na których tle wodewilowe popisy Garland były już pod koniec lat 60. anachroniczną ramotką. Oczywiście pewną wartością jest okoliczność, że film, który jest adaptacją scenicznej sztuki, ogląda się jednak jak kino, a nie teatr na wielkim ekranie. Cenię też sobie biografie, które nie mają tendencji do epickiej prezentacji całego życia przedstawianej postaci od kołyski aż po grób, ale wziąwszy pod uwagę fakt, że jest to finalnie poprawna i niczym niewyróżniająca się ekranizacja losów intrygującej, a jednocześnie tragicznej aktorki, stanowi marną pociechę.

Fot.: Monolith Films

Film obejrzeliśmy dzięki Cinema City

judy

Write a Review

Opublikowane przez

Michał Mielnik

Radca prawny i politolog, hobbystycznie kinofil - miłośnik stołecznych kin studyjnych, w których ma swoje ulubione miejsca. Admirator festiwali filmowych, ze szczególnym uwzględnieniem Millenium Docs Against Gravity, 5 Smaków, Afrykamery, Ukrainy. Festiwalu Filmowego.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *