Nadprzyrodzone niedorzeczności – Alejandro Hidalgo – „Dom na krańcu czasu” [recenzja]

Dom na krańcu czasu Alejandra Hidalga był czwartym filmem prezentowanym podczas Wenezuelskiego Festiwalu Filmowego 2016 w krakowskim Kinie Pod Baranami (Głos Kultury objął wydarzenie patronatem medialnym). Został przed seansem zapowiedziany jako pierwszy wenezuelski thriller, gatunkowa nowość, którą obejrzeć można było po raz pierwszy w 2013 roku. Opowiada historię nawiedzonego domu i skomplikowanych, a nawet dziwnych losów jego mieszkańców. Budzi skrajne emocje – od rozbawienia, do którego przyczyniają się poczynania wenezuelskich dzieci, po przerażenie w scenach pokazujących nadprzyrodzone zjawiska. Trudno jednak zrozumieć pewne zachowania bohaterów w filmie, jak i odszukać sens całej historii.

Akcja filmu rozpoczyna się wyjątkowo tajemniczo. Na ekranie pojawia się leżąca na podłodze, w kałuży krwi, kobieta, która podnosi się i zaczyna wędrówkę po domu. Napięcie potęgują nieprzyjemne odgłosy i krzyk. Trafia na zwłoki mężczyzny, a zaraz dostrzega dziecko, któremu zadaje pytanie: Leo, co się stało? Kto to zrobił? Podąża następnie za chłopcem, a schodząc do piwnicy, powtarza: Krwio Chrystusa, chroń mnie… W tym momencie na ekranie pojawia się tytuł filmu, a zaraz scena z dopiskiem: 30 lat później.

Dalszy ciąg zdarzeń rozgrywa się w roku 2011 i zostaje przeplatany licznymi retrospekcjami. Oczom widzów ukazuje się opuszczająca więzienie kobieta, główna bohaterka o imieniu Dulce, która ma powrócić do swojego domu, stającego się przyczyną przywoływania wspomnień i odkrywania przeszłości na nowo. Towarzyszy jej w tym ksiądz, który poświęca swój czas na przeglądanie zbiorów archiwum historycznego i zapewnia kobiecie wsparcie duchowe. Skazana wyjawia mu, iż trafiła za kratki niesłusznie – nie zabiła syna oraz małżonka, a za zbrodnię odpowiedzialny jest dom. Sceny z przeszłości ukazują Dulce jako matkę dwójki chłopców, Leopolda i Rodriga, oraz żonę Juana Jose, borykającą się z problemami małżeńskimi, a także finansowymi (czemu winien jest zbyt mało zarabiający mąż).

Pewnej nocy młoda Dulce zostaje z dziećmi sama w domu i na jej oczach rozgrywa się koszmar. Ruszające się klamki w drzwiach, krzyki, pełna panika na widok próbującej otworzyć drzwi do sypialni ręki – to obrazy, które pozostały w jej pamięci. Okazuje się, iż zjawa przekazała jej starszemu synowi wiadomość do niej, w której przepowiada chłopcu zabójstwo brata. Obietnica się wypełnia, a mały Rodrigo, którego postać budziła sympatię widowni, ginie od uderzenia piłką przez brata, w czasie gry w baseball. Kolejne spojrzenia w przeszłość niosą jeszcze odkrycie, iż Juan Jose nie jest ojcem Leopolda, co skłania go do próby zabicia dziecka…

Powrót do roku 2011 umożliwia poznanie uwag księdza, który twierdzi, że dom należał niegdyś do Irahima Eckharta – angielskiego masona, który wraz z rodziną zniknął bez śladu, a opuszczoną kwaterę na sprzedaż wystawił wenezuelski rząd. Z takiej okazji skorzystała Dulce z mężem i to przyczyniło się do kolejnych nieszczęść.

Chcąc podsumować Dom na krańcu czasu za pomocą skrótów myślowych, podałabym: nawiedzony dom, znikająca masoneria, duchy, ksiądz detektyw, kamień księżycowy mający chronić dzieci, napis krwią na lustrze, egzorcyzmy wróżki bez oczu, chłopiec ukryty w czasoprzestrzeni. Nie mogę porównać tego filmu do innych dzieł wenezuelskiej kinematografii, gdyż nie jest mi ona bliska. Określiłabym go jednak wenezuelskim Paranormal Activity. Może warto docenić pomysł Alejandra Hidalga, bo gdyby historia była przedstawiona bardziej przejrzyście i mniej chaotycznie, mógłby na jej podstawie powstać dobry film. Tak się jednak nie stało, a sto minut spędzonych na seansie nie należało do najprzyjemniejszych. Chwilowe utrzymywanie napięcia i momenty grozy zostawały złagodzone przez sceny bawiących się wesoło dzieci. Sednem historii okazało się odkrycie losu Leo, czemu posłużyła podróż w czasie do roku 2071. Fabuła wydawała się być niedorzeczną, jednak ostatnie fragmenty filmu pozwoliły na skojarzenie ze sobą pewnych wydarzeń. Pomimo tego, przez większą część seansu niełatwo było domyślić się, czym kierował się reżyser, tworząc taki obraz.

Niech podsumowaniem będzie dialog, który usłyszałam po seansie, wychodząc z kina:

Czwórka młodych ludzi.

-To kto nas zabrał do kina?

-Kto stawiał bilety? Anka!

-Hahahaha, Ania, dobrze zainwestowałaś te pieniądze… (śmiech)

-Jezu, to był najgorszy film, jaki w życiu widziałem!

-To co, Ania, na co nas jeszcze zabierasz?

(Ania się nie odzywa.)

*kurtyna*

Fot.: X Rojo Producciones

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *