Kim byliby mężczyźni bez kobiet? – Eric Barbier – „Obietnica poranka” [recenzja]

W zemście i w miłości ko­bieta jest większym bar­barzyńcą niż mężczyzna – powiedział niegdyś Fryderyk Nietzsche, zapewne nie mając na myśli tej przedstawicielki płci pięknej, której miłość waży najwięcej – matki. Bez względu na jego intencje, niemieckiemu filozofowi przyznać muszę jedno: panowie w istocie nie mają z nami łatwo. Reżyser Eric Barbier, wykorzystując nieprawdopodobną biografię francuskiego pisarza, spróbował jednak, w pewnym stopniu, odrzucić malkontentyzm charakterystyczny dla Nietzschego i odpowiedzieć na całkiem proste pytanie: kim byliby mężczyźni bez kobiet? Sama jestem niezwykle ciekawa odpowiedzi Romaina Gary’ego, bohatera adaptacji autobiograficznej Obietnicy poranka – dwukrotnego laureata prestiżowej nagrody Goncourtów, dyplomaty, pisarskiego celebryty i autora bestsellerów, który matce zawdzięcza wszystko: od wyrwania się z wileńskich nizin społecznych, przez zdobyte w Paryżu prawnicze wykształcenie, aż po chroniczną samotność, szaleństwo, a być może nawet samobójstwo. Francuska produkcja to historia tego, jak budująca i destrukcyjna jednocześnie może być miłość; biografia skrajnej romantyczki, zatraconej w iluzji lepszego świata i oczekiwaniach, jakby się mogło wydawać, nie do spełnienia. Obietnica poranka to przestroga: okazuje się, że wypełniając idealny plan na życie co do joty, też można skończyć w hotelowym pokoju z pistoletem przy skroni.

Zacznijmy jednak od samego początku. Jak już wspomniałam, bohaterem francuskiego filmu jest Romain Gary, a w zasadzie Romain Kacew – ekscentryczny francuski artysta, którego poznajemy w czasie napadu paniki związanego z jego stanem zdrowia. Widocznie zmęczony i wyniszczony psychicznie mężczyzna w średnim wieku żąda by jego żona, Lesley Blanch, przewiozła go do znacznie oddalonego od ich hotelu szpitala. Brytyjska dziennikarka podróż wykorzystuje do tego, by poznać swojego skrytego męża, bynajmniej nie przez rozmowę, ale maszynopis, który całkiem przypadkiem wpadł w jej ręce. Jak możecie się domyślić, był to pierwowzór autobiograficznej powieści Gary’ego, Obietnicy poranka, dzięki któremu Barbier przedstawia losy głównego bohatera… I niestety głównie na tym się skupia, często odkładając na bok emocjonalną stronę postaci, tym samym niekiedy marnując ich potencjał. A wierzcie mi, ten jest naprawdę spory. 

Obietnica poranka

Od pierwszych minut retrospekcji w oczy rzuca się postać ważniejsza nawet od samego Gary’ego, choć to przecież jego biografia. Nina Kacew – wykształcona rosyjska aktorka żydowskiego pochodzenia, która uciekając z ogarniętego bolszewicką rewolucją kraju, trafiła do Wilna, gdzie samotnie wychowywała małego Romaina. I to nie byle jak, bo na francuskiego dyplomatę, odznaczonego Legią Honorową wielkiego pisarza, który przejdzie do kanonu światowej literatury… Słowem, człowieka wielkiego. Kompletnie nie liczył się dla niej fakt, że Romain wolałby zostać malarzem, bo przecież wielcy malarze to też wielcy przegrani, których docenia się dopiero po śmierci. A jej cudny chłopiec ma być doceniony za życia. W snuciu wielkich planów nie przeszkadzała jej nie tylko początkowa niechęć syna, ale i polskiej społeczności. Tak, tak…. Jeśli jesteście zwolennikami teorii spiskowych o “antypolskiej narracji” i uważacie, że Polska to jedyny kraj na świecie, gdzie antysemityzm nigdy nie istniał, pomińcie pierwsze pół godziny filmu, bo Nina w Wilnie nie miała łatwo. Niepoprawna romantyczka owładnięta marzeniami, mimo problemów finansowych, postanowiła wcielić w życie swój kolejny plan – za punkt honoru postawiła sobie zrobienie z syna prawdziwego Francuza, wszak według Niny istnieją trzy rzeczy, o które warto walczyć: kobiety, honor i Francja. Owszem, była Rosjanką, ale jak postanowiła, tak zrobiła: z dorastającym już synem przeniosła się do Nicei. I w zasadzie tam na dobre rozpoczął się dramat Romaina: z biegiem lat rosły oczekiwania Niny wobec syna. To co być może wydawało mu się niegdyś zwykłymi mrzonkami i wiarą w jego możliwości, w wieku nastoletnim nabrało realnych kształtów i urosło do rangi toksycznej relacji między rodzicem a dzieckiem. Nina całą miłość, którą, niewykorzystaną, nosi w sobie samotna i porzucona kobieta, przelała na swojego syna, który przed jej ambicją nie potrafił uciec nawet w Paryżu. Romain jako student prawa, co prawda zdołał nieco zwiększyć dystans dzielący go od matki, jednak jej oczekiwania dopadały go wraz z każdym telefonem przychodzącym z Nicei.

Obietnica poranka

Tak oto jednego możemy być pewni: pozory to coś, co zarówno matka, jak i syn dopracowali do perfekcji. Tak jak Nina przed wszystkimi, włącznie z samą sobą, udawała dostatnie życie w Wilnie, tak Romain Gary stworzył kreację idealną, nie tylko okłamując matkę, by ta nie doznała zawodu. Wielu krytyków literackich podkreśla, że według nich najlepiej napisanym przez Gary’ego dziełem jest nie nic innego, jak właśnie jego życiorys. Trudno więc określić, w którym momencie przesadza reżyser, a w którym przesadził Gary. Może rzeczywiście Nina Kacew z przejęciem chciała wysłać syna do Berlina, by ten w latach trzydziestych zamordował Adolfa Hitlera? Nie mnie oceniać, czy scena miała miejsce w rzeczywistości, natomiast została zagrana wyśmienicie i była chyba najlepszym przykładem na to, jak świetnie rolę owładniętej ideą, szalonej, a jednak kochającej kobiety zagrała fenomenalna Charlotte Gainsbourg. Mimo że w drugiej połowie filmu aktorka miała zdecydowanie mniejsze pole do popisu, genialnie zbudowała charakterystyczną postać, która, co dla mnie bardzo ważne, pozostała niejednoznaczna. Można się zastanawiać, ile talentów zmarnowano przez brak odpowiedniego wsparcia rodzica i przede wszystkim, kim bez swojej matki zostałby Gary? Przeciętnym malarzem? Bezdomnym? A może szczęśliwym człowiekiem, który potrafiłby stworzyć głębszą relację z kimś innym niż swoja matka? 

Obietnica poranka

Tu dochodzimy do kolejnej zalety filmu – Pierre’a Ninney’a, do którego mam ogromną słabość od seansu filmu Frantz. Francuski aktor, który wcielił się w rolę studiującego i dorosłego Kacewa, w moim przekonaniu idealnie oddał rozterki, które dręczyły Romaina – również te związane stricte z przeżyciami wojennymi. Zmagając się z ogromnymi oczekiwaniami, do pomysłów matki podchodził nie tyle z rezerwą, co z rezygnacją i jakby odrobiną wdzięczności? Prawdę mówiąc, trudno zrozumieć, jakie podejście miał Kacew do Niny: z jednej strony na każdym kroku widać miłość i szacunek, którymi ją darzył; tęsknotę, która dręczyła go po rozstaniu. Z drugiej jednak, ulga, którą odczuł po wyjeździe do Paryża, była wręcz namacalna. Duet Gainsbourg i Ninney stworzył więc typowy przykład toksycznego związku, w którym bohaterowie nie potrafią ze sobą żyć, a już na pewno nie umieją żyć bez siebie. Sam Francuz wykreował zaś postać, która mimo że zrealizowała plan na życie od A do Z, miała nigdy nie poczuć się spełniona.

Obietnica poranka

Strona techniczna filmu zeszła dla mnie na drugi, a może nawet dalszy plan, ale muszę przyznać, że ujęcia są niezwykle urzekające. Zarówno zdjęcia, jak i kostiumy, idealnie oddały klimat dwudziestolecia międzywojennego, które zwyczajnie uwielbiam, zwłaszcza jeśli realia epoki są przedstawione w przepełnionym artyzmem Paryżu czy pięknej Nicei. Sceny dotyczące wojny oczywiście nijak się mają do Nolanowej Dunkierki, natomiast nie zapadają w pamięć, co oznacza, że nie straszą niskim poziomem. Jeśli miałabym wskazać wadę Obietnicy poranka, z pewnością będzie nią dla mnie niedosyt, który czuję po seansie. Mam wrażenie, że momentami Barbier za bardzo oddał się kinu biograficznemu i część filmu stworzył w myśl zasady “pokażmy jak najwięcej faktów z życia Gary’ego w dwie godziny”. Tym samym, choć aktorzy wykonali fantastyczną robotę, tworząc świetne kreacje, reżyser tej pracy wcale nie ułatwił, w wielu scenach odbierając im możliwości głębszej interpretacji i gnając dalej ze scenariuszem. Choć głównym konceptem było pokazanie życia pisarza przez pryzmat jego relacji z matką, Barbier momentami jakby o tym zapominał. Trzeba jednak przyznać, że stworzył film zróżnicowany jak sam Romain Gary: wyniosły i sentymentalny po rosyjsku, po polsku autoironiczny, a jednak posiadający francuskie poczucie humoru i szyk rodem z Wersalu. Mimo pewnych wad i wspomnianego uczucia niedosytu, warto było poświęcić dwie godziny, by przekonać się, że najciekawsze scenariusze pisze samo życie.

7/10

Fot.: Aurora Films 

Write a Review

Opublikowane przez
Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *