To, czego nie widać, budzi grozę – Jonathan Glazer – „Strefa interesów”

Strefa interesów Jonathana Glazera to dramat wojenny oparty na motywach powieści Martina Amisa o tym samym tytule. Pozornie opowiada o życiu komendanta obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau Rudolfa Hössa i jego rodziny, ale nietrudno się domyślić, że to opowieść o Zagładzie.

Polsko-brytyjska koprodukcja otrzymała Złotą Palmę w Cannes, nominacje do nagród BAFTA i pięć nominacji do Oscara (w tym dla Najlepszego Filmu). Za produkcję po polskiej stronie odpowiada Ewa Puszczyńska, za muzykę Mica Levi, a za zdjęcia Łukasz Żal (Zimna wojna, Ida). W polskich kinach zagości 8 marca 2024 roku.

Zobacz to, czego nie widać – głosi wyjątkowo trafne zdanie umieszczone na plakacie filmowym. Najnowszy film Glazera to opowieść o tym, co nie jest na ekranie ukazane wprost, a rozgrywa się równolegle do filmowych kadrów w umysłach oglądających. I zapewne zależnie od indywidualnej wrażliwości wprowadza w niemały dyskomfort. Odczuwanie go nieustannie gwarantuje dźwiękowe tło, które wyprzedza warstwę wizualną już na samym początku, kiedy elektronicznym dźwiękom przechodzącym finalnie w śpiew ptaków towarzyszy biała pustka. Drażniące odgłosy, przybierając różne formy, wybrzmiewają od pierwszej białej planszy do ostatniej – czarnej.

Rudolf Höss (Christian Friedel), komendant obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, wraz z żoną Hedwig, piątką małych dzieci i psem mieszka w wyremontowanym domu z dużym ogrodem. Żegna się czule z rodziną, wychodząc do pracy – tuż za płot, a właściwie betonowy mur z drutem kolczastym. Oto pierwszy dysonans, z którym zderzają się oglądający: piękne dalie i róże, które córce w wieku niemowlęcym pokazuje matka, oraz obozowa brama i murowane baraki w tle.

Swoją codzienność Hössowie uznają za synonim wyjątkowego awansu społecznego – wielki ogród ze szklarnią i basenem powstały zgodnie z pomysłem Hedwig, dom pełen licznej służby, Rudolf cieszący się poważaniem wśród innych esesmanów. Żyją zgodnie z ideami nacjonalistycznego Związku Artamanów propagującego germańską mitologię i romantyzowanie więzi z naturą.

Nikomu nie przeszkadzają nieustannie buchające dymem kominy, nadjeżdżające z nowym transportem pociągi, przeraźliwe krzyki więźniów, płacz dzieci czy odgłosy pieców przemysłowych. Może jedynie wizytującej posiadłość matce, dumnej z sukcesów swojej córki u boku Lagerkommandanta. Kamera za bramy Auschwitz-Birkenau wchodzi raz i obejmuje jedynie twarz Rudolfa, rozmywającą się wśród kłębów dymu. Höss nie jest postacią fikcyjną, dowodził ludobójstwem w Oświęcimiu przez trzy lata.

Statyczne ujęcia Łukasza Żala realizowane dziesięcioma pracującymi symultanicznie kamerami sprzyjają powolnej, medytacyjnej wręcz narracji dotyczącej zwyczajnego życia, wspólnych rodzinnych obiadów i zabaw. Wypełnia ją również zestawianie ze sobą planów pełnych sprzeczności i gra kolorami wyblakłych budynków oraz postaci z intensywnością barw natury.

Rozpierany dumą ze swych wybitnych efektów machiny eksterminacyjnej Rudolf otrzymuje awans w strukturach SS i ma zmienić miejsce zamieszkania, ale na wyprowadzkę nie zgadza się jego żona (w tej roli wspaniała, poruszająca się specyficznym krokiem Sandra Hüller) – przecież mieszkają właśnie w miejscu, o którym marzyli, za miastem, gdzie wszystko, co potrzebne, jest w pobliżu (Nie możesz mi tego zrobić! Odezwij się do Hitlera!). Nie można wyobrazić sobie lepszego miejsca dorastania dla dzieci. Tylko czasem okazuje się, że zabawy w rzece to kąpiel w ludzkich szczątkach, ale przecież to jedynie kłopot higieniczny – w wannie skutecznie da się oczyścić z popiołu, widzimy to na ekranie. Co więcej, nigdzie indziej nie zdobędzie się takich łupów, jak diament ukryty w paście do zębów, jedwabne halki czy olbrzymie futro z norek, w którego kieszeni znajduje się nawet czerwona pomadka do ust. Hedwig prezenty od losu przymierza i testuje od razu, nie zwleka. Niebywale narcystyczna i pozbawiona empatii rzuca do odwiedzającej ją matki: Żydzi są za murem, jak gdyby nigdy nic, dodając, że posadzone winorośle wkrótce powinny przykryć obozową ścianę graniczną. W porze obiadowej polski robotnik szoruje pod kranem buty Hössa, z których spływa krew.

To, co widać, budzi obrzydzenie. To, czego nie widać – niewyobrażalną grozę. To, co słychać, wywołuje nie tyle rozdarcie wewnętrzne, ile rzeczywisty ból. Druzgocące i niebezpośrednie obrazowanie banalności zła zadaje pytania o to, na ile skutecznie można odwracać od niego wzrok. Co z sumieniem tych, którzy żyją w oparach zgładzanych i śpią w pokojach rozświetlanych przez ognistą czerwień spalania ludzkich ciał?

Dla mnie to nie jest film o przeszłości. Próbuje mówić o teraźniejszości, o nas i naszym podobieństwie do oprawców, a nie o naszym podobieństwie do ofiar – mówi dziennikarzowi „The Guardian” reżyser, który nad Strefą interesów pracował blisko dziesięć lat. Dojmujące wydaje się również to, że film nie kończy się na historii II wojny światowej, ale przypomina o każdym ludobójstwie rozgrywającym się w rzeczywistości. 

W kolorowe kadry wplecione zostają termowizyjne negatywy ukazujące dziewczynkę zostawiającą więźniom jabłka i gruszki. To nawiązanie do historii opowiedzianej reżyserowi przez ocalałą z Zagłady, która w wieku dwunastu lat zasilała szeregi polskiego ruchu oporu i mieszkała w domu, w którym kręcono film. Sceny te wpuszczają w zabójczy mrok opowieści maleńki błysk światła, co zauważyć można po zakończeniu seansu. W pewnym momencie pojawiają się też współczesne gabloty muzealne, uderzające swoją aktualnością.

Dźwiękowy pejzaż złożony z ludzkich krzyków i przemysłowego hałasu utrzymuje nieprzerwany niepokój i dysonans poznawczy – niegasnące do gazu. Tworząc intensywne archiwum dźwiękowe, Johnnie Burn starał się umieścić w nim każdy odgłos, który mógł dochodzić z obozu, a brytyjska kompozytorka Mica Levi dopełniła je kolażem ludzkich głosów i elektroniki. Całość wybrzmiewa w głowie na długo po wyjściu z kina.

Wszyscy wiemy, czym był Holocaust. Jonathan Glazer nie szuka jego redefinicji, ale ukazuje go w sposób wyjątkowo potężny. Poprzez specyficzny rytm, mechaniczność, zmiany przestrzenne, ciszę i dźwiękowe kontrapunkty. Obiektyw kamery skierowany zostaje nie na ofiary, a na ich oprawców. W Strefie interesów mrożący krew w żyłach niewypowiedziany terror wywołuje nieustanny dyskomfort, przypominając, że od historii nie da się uciec. Beznamiętna narracja okazuje się mistrzowska, a kinowe fotele niewygodne jak jeszcze nigdy.

Źródła cytatów:

  • Sean O’Hagan, Jonathan Glazer on his holocaust film The Zone of Interest: ‘This is not about the past, it’s about now, „The Guardian”, 10.12.2023

Fot.: Gutek Film

Overview

Ocena
9 / 10
9

Write a Review

Opublikowane przez

Małgorzata Kilijanek

Pasjonatka sztuki szeroko pojętej. Z wystawy chętnie pobiegnie do kina, zahaczy o targi książki, a w drodze powrotnej przeczyta w biegu fragment „Przekroju” czy „Magazynu Pismo”. Wielbicielka festiwali muzycznych oraz audycji radiowych, a także zagadnień naukowych, psychologii społecznej i czarnej kawy. Swoimi recenzjami, relacjami oraz poleceniami dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami Głosu Kultury.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *