książki

Trzy po trzy #9: Książki, które doceniliśmy dopiero po latach

W drugim styczniowym Trzy po trzy pozostajemy w tematach literackich. Macie w swoim czytelniczym dorobku takie dzieła, które niedługo po przeczytaniu nie wywołały w Was pozytywnego wrażenia, a nawet z początku towarzyszył  Wam nieraz zawód? Na pewno macie. Dziś jednak interesuje nas nieco inna kwestia, która naszym zdaniem zdarza się czytelnikom znacznie rzadziej  – mianowicie stan, w którym niegdyś niedoceniany tytuł stale kołacze się gdzieś z tyłu głowy, wyłaniając nam kolejne swoje zalety, których na początku nie dostrzegliśmy, finalnie powodując, że książki te zyskały nasze uznanie. O tym, że jest to nieczęste zjawisko przekonaliśmy się sami, gdy przez długi czas nie mogliśmy znaleźć wystarczającej ilości tytułów do niniejszego zestawienia. W końcu się jednak udało, a swoje typy przedstawią Magdalena, Patryk oraz Mateusz. 


 

 

Patryk Wolski

atlas-zbuntowany-b-iext2595823 Ayn Rand – Atlas zbuntowany
Pamiętam, że gdy dobrnąłem do końca tej książki, odetchnąłem z ulgą. Nie byłem również w stanie zrozumieć, jak redakcyjna towarzyszka, Sylwia, mogła tak się zachwycać tą lekturą – a w sumie to mnie przekonało, aby po Atlas zbuntowany jednak sięgnąć. Bo klasyk, bo ciekawa filozofia życia, bo miliony czytelników przecież nie może się mylić. Są jednak w tej książce momenty, kiedy po prostu miałem dość. Kiedy Ayn Rand uparła się, aby czytelnikowi wbić do głowy swoje poglądy, nie żałowała kartek papieru – wciska ile wlezie, dopycha kopniakiem, jeszcze dociśnie czterema literami niczym zapchaną walizkę. Nadszedł w końcu kulminacyjny moment, kiedy jeden z głównych bohaterów wygłasza pouczający monolog, który trwa “tylko” 70 stron. Gdyby nie fakt, że ta tysiącstronicowa powieść dobiegała końca, zapewne bym poległ z kretesem. Z wyżej wspomnianą ulgą książkę zwróciłem i dziękowałem niebiosom, że nie muszę czytać innej książki Rand – pisarka wymęczyła mnie topornością stylu i nieustępliwością, jeśli chodzi o wdrażanie czytelnika w jej filozofię. Jednak po czasie zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Zamiast zapominać coraz więcej fragmentów z książki, ja wciąż je pamiętam! Zamiast złorzeczyć na sadyzm autorki, zacząłem podziwiać jej odwagę w prezentowaniu tez może przez niektórych niezrozumiałych (lewica może być niezadowolona); co więcej, uznałem je za wyjątkowo trafne spostrzeżenia na temat funkcjonalności społeczeństwa. Na tyle, że kolejna książka Ayn Rand czeka grzecznie na swoją kolej na mojej prywatnej liście “do przeczytania”.

gwiazdozbiórPeter Heller – Gwiazdozbiór psa 
Ta książka nie miała ze mną łatwo – nie dość, że w okolicach premiery wydawała mi się nazbyt (prze)reklamowaną powieścią, która okaże się pewnie zwykłą mrzonką, to jeszcze był to bodaj jeden z pierwszych audiobooków, jakie w życiu przesłuchałem. Jeśli teraz dobrze sobie przypominam, to wcześniej słyszałem tylko Lewiatana Borisa Akunina w interpretacji Krzysztofa Gosztyły (swoją drogą – prawdziwe cudo!), więc Gwiazdozbiór psa miał być potwierdzeniem, czy taka forma kontaktu z literaturą u mnie się przyjmie, czy też nie. Tu tym razem podziałały dwa czynniki zachęcające – postapokalipsa i wiercący dziurę w brzuchu Mateusz, gorąco polecający ten tytuł. I faktycznie, słuchało mi się przyjemnie, Wojciech Żołądkowicz spisał się świetnie – na tyle, że jego głos obwieszczający niektóre smutne wydarzenia do dzisiaj dźwięczy mi w głowie. Tylko że… a to miałem kilka dni przerwy od słuchania, a to od pojawienia się pewnego wątku aż do końca nie byłem zbyt podekscytowany lekturą, w pewnym momencie wręcz straciłem zainteresowanie. Ale chociaż do dziś zakończenie jakoś mnie nie przekonuje, ciepło wspominam niektóre fragmenty książki, bowiem ostało się to, co – w moim odczuciu – jest w tej powieści najistotniejsze: relacja człowieka ze zwierzęciem oraz przytłaczająca samotność, która wywołuje wspomnienia z przeszłości. Przeszłości, która zadaje ból swoją nieosiągalnością. Teraz trochę mi wstyd, bo czuję, że niesprawiedliwie potraktowałem tę książkę – zamiast skupiać się na jej subtelności, chyba oczekiwałem czegoś mocniejszego. Na szczęście wraz z upływającym czasem jest szansa na to, aby z treści wyłuskać to, co najbardziej istotne.

potter J. K. Rowling – Harry Potter i Więzień Azkabanu 
Mam świadomość, że ten wybór może wśród niektórych wywołać zdziwienie – czemu do tak niezręcznej kategorii nominuję tytuł z serii, która jest najwspanialszą przygodą mojego dzieciństwa, czemu, na litość boską, w ogóle się do tego przyznaję?! Czuję jednak, że trzecia część z cyklu o Chłopcu-który-przeżył, jak ulał pasuje do tej kategorii. Bo czy jest coś bardziej przygnębiającego niż rozczarowane dziecko? Uwierzcie lub nie, ale ja po prostu nie zrozumiałem tej książki, gdy po raz pierwszy czytałem ją jako nastolatek. Kamień filozoficznyKomnatę tajemnic łyknąłem bez zająknięcia, natomiast Więzień Azkabanu… Wydaje mi się, że w tamtym czasie mój szczeniacki umysł nie był w stanie swoją wyobraźnią ogarnąć wielu wątków, które się przez nią przetoczyły. Podróżowanie w czasie, kryminalny wątek z rodzaju “kto zdradził?” i subtelne historie części bohaterów skołowały mnie na tyle, że odkładając książkę, tak naprawdę nie wiedziałem, o czym ona jest. Śmiejcie się, ale pamiętam dokładnie, że niektóre rzeczy wyklarowały mi się dopiero podczas oglądania filmu! Na szczęście nie przeszkodziło mi to w dalszej fascynacji Potterem – po kolejnych lekturach Harry Potter i Więzień Azkabanu stał się następną wspaniałą powieścią w świecie, gdzie czarodzieje uczą się magii w starych zamkach, a ja tylko mogłem sobie wyrzucać, że ośmieliłem się wątpić w kunszt Rowling. Bo co by nie mówić, chwilowe rozczarowanie ani trochę nie przeszkodziło mi w oczekiwaniu na mój list z Hogwartu.


Magdalena Kurek

90091562 umilowana.inddToni Morrison – Umiłowana
Dawno temu postanowiłam sobie, że każdego roku przynajmniej raz sięgnę po książkę pisarza wyróżnionego literacką Nagrodą Nobla. W ten właśnie sposób trafiłam na Umiłowaną Toni Morrison. Do dziś znajduje się ona na liście książek, które każdy bibliofil powinien przeczytać (zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych). Muszę przyznać, że za pierwszym razem oceniłam ją jako dobrą, ale męczącą. Wówczas nie do końca zachwycała mnie konwencja, gdzie realizm miesza się z siłami nadprzyrodzonymi wręcz magicznymi, gdzie Afroamerykanie obcują z duchami zmarłych (pojawia się duch dziecka zamordowanego przez matkę). Dla osoby, która wówczas z wielką dozą ostrożności podchodziła do wątków fantastycznych, takie rozwiązanie nie było przekonujące. Dodatkowo świat zbudowany na silnych, skrajnych emocjach, w którym okrucieństwo, ból, nienawiść i cierpienie idzie ramię w ramię ze współczuciem i miłością nie nadawał jej lekkości. Czytało się ją trudno. Najciężej było przebrnąć przez sam początek powieści, który wprowadza nas w sam środek wydarzeń, których znaczenie poznajemy powoli, aż do ostatniej strony. Ponadto nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak matka może zabić własne dziecko, tłumacząc to miłością… Cóż okres wojny secesyjnej i wszechobecne niewolnictwo odcisnęło swoje piętno. Z dzisiejszej perspektywy stwierdzam, że trzeba trafić na odpowiedni moment, by przeczytać tę książkę. Sięgnęłam po nią ponownie, gdy przypadkiem trafiłam na jej ekranizację. Beloved to bardzo skomplikowana, wymagająca i obciążająca lektura, bogata w przesłania i przemyślenia, ale zdecydowanie warta uwagi. Nie starajmy się  jednak czytać ją w pośpiechu, podczas drogi do pracy bądź innych codziennych czynności. To wymagająca skupienia proza, mimo swych niewielkich rozmiarów. To hołd złożony sześćdziesięciu i więcej miliardom zmarłych niewolników, a jednocześnie przestroga przed mogącą powtórzyć się sytuacją. W każdym czytelniku z pewnością poruszy inne emocje. Osobiście nie opuszcza mnie pytanie, co bym zrobiła na miejscu głównej bohaterki Sethe?

złodziejkaMarkus Zusak – Złodziejka książek 
To nie jest skomplikowana historia. Składa się z: dziewczynki, pewnej liczby słów, akordeonisty, niemieckich fanatyków, żydowskiego boksera i licznych kradzieży. A jednak, mimo iż początkowo książka zrobiła na mnie wrażenie i pochłonęłam ją jednym tchem, to w natłoku innych równie ciekawych lektur po czasie pamiętałam jedynie, ze narratorem była śmierć. To był element, który niewątpliwie wyróżniał ją na tle innych. Wszak książek z wojną w tle, jak i tych opowiadanych z perspektywy dziecka powstało wiele. Potrzebowałam jednak impulsu, bo do niej wrócić. Były nim porządki w domowej bibliotece, podczas których Złodziejka na nowo przykuła mą uwagę. Tym razem okładką – śmiercią i dziewczynką trzymającymi się za ręce w dance macabre. I wówczas dopiero delektując się nią strona po stronie, doceniłam jej bogactwo. To lekcja jak pozostać człowiekiem bez względu na okoliczności, jak czerpać radość z każdej przeżywanej chwili, bo nie wiadomo jak długo jeszcze będziemy trwać. To książka o miłości, przyjaźni, przywiązaniu, nieszczęściu i śmierci (upersonifikowanej i występującej w rodzaju męskim!). Ta ostatnia od  zawsze wywołuje w ludziach lęk i strach. W złodziejce książek wzbudza w nas jednak… sympatię. Po pierwsze dlatego, że wydaje się być opiekuńcza, czuła i w zasadzie wyzwala od cierpień. Po drugie ma się wrażenie, że to nie ona zabija (śmierć przychodzi z innych rąk), a jedynie przybywa zanim rigor mortis  nas usztywni. I choć nasza wyobraźnia podpowiada nam wiele jej sylwetek, to idąc za radą kostuchy, powinniśmy z uwagą wpatrywać się w lustro. Mimo wielowątkowości, powieść ta to przede wszystkim hymn na cześć słowa i literatury, która ma wielką moc. Wszak świat bez słów wyglądałby inaczej. Bez słów Führer byłby niczym. Liesel, główna bohaterka, wie o tym doskonale. Każdy z nas powinien wiec nauczyć się nimi władać, bowiem możemy za ich pomocą nieść radość ale i zniszczenie.

sto-lat-samotnosciGabriel Garcia Marquez – Sto lat samotności 
Miała to być pierwsza powieść Kolumbijczyka, ale tak się nie stało. Mimo iż nie została debiutem do dziś uznawana jest za arcydzieło. Należy do najczęściej tłumaczonych i czytanych książek na świecie. Jej lektura stanowiła dla mnie wyzwanie, choć wcześniej czytałam już książki Marqueza. Być może problem z jej właściwym odbiorem był spowodowany specyfiką charakteryzującą prozę iberoamerykańską. Trudność sprawiło mi znalezienie odniesień do mitów i legend znanych w tamtejszym kręgu kulturowym. Natłok podobnych nazwisk sprawiał, że po prostu się gubiłam.  Ponadto zbyt długie formy opisu (z minimalną ilością dialogów) sprawiły, że powiało nudą. Miałam wrażenie, że czytam księgę pełną aforyzmów i złotych myśli, które jednak warto zapamiętać, bo zawierają uniwersalne wartości. Dlatego też, przez następne kilka lat zapomniałam o niej. Dałam jej drugą szansę, gdy w nowej szacie (po kolejnym wznowieniu przez wydawnictwo) trafiła do mnie jako prezent. Wtedy to dostrzegłam w niej wiele ukrytych głębi. Autor w mistrzowski sposób ukazał dualizm Ameryki Łacińskiej, gdzie tradycja przenika się z nowoczesnością, gdzie postęp burzy dotychczasowy spokój. To refleksja nad postępem cywilizacyjnym, który zostaje poddany w wątpliwość. Ponadto autor dotyka ciężkiego tematu, jakim jest kazirodztwo, które wydaje się być fatum nad sześciopokoleniową rodziną Buendia. Dziedziczna jest również tytułowa samotność, przed którą nie można uciec, a która potrafi dopaść nawet człowieka przebywającego wśród ludzi. To także opowieść o zakazanej miłości, cierpieniu, chęci rozwoju, wojnie oraz pragnieniu zatrzymania tego, co nieuchwytne. Czyli o człowieku we wszystkich jego wymiarach. Książka wzbudza mieszane uczucia od zachwytu aż po niesmak. Na pewno wciąga niedookreśloność i tajemnica, którą chce się poznać aż do ostatniej strony. Pełno w niej odniesień do baśni, Biblii, literatury i polityki. To książka przewrotna, bo kiedy zbliżamy się do końca i wydaje się nam, że odkryliśmy już pointę, okazuje się, że jest tylko jedną z wielu, a zakończenie to istne katharsis. Wszak cytując Gabriela Garcię Marqueza:Literatura jest najlepszą zabawką, jaką wymyślono, żeby drwić z ludzi.


Mateusz Cyra

droga_okladkaCormac McCarthy – Droga
Z uznaną za jedną z najlepszych powieści Amerykanina przez długi czas miałem problem. Przez długi czas był na nią wielki “boom”, a jednak w większości przypadków bestsellery zupełnie mnie do siebie nie przekonują. Zeby nie szukać daleko – Cień wiatru Zafona czy Anioły i Demony Browna. Początkową niechęć zwyciężył prosty fakt – uwielbiam postapokalipsę, a tej literackiej jest jak na lekarstwo. Pierwsze podejście zaliczyłem prawdopodobnie niedługo po krajowej premierze, czyli w okolicach 2008 roku i odbiłem się od książki niczym piłeczka ping-pongowa od stołu. Drażniło mnie w Drodze właściwie wszystko. Główny bohater, jego pieprznięte dziecko, skąpe dialogi i zbyt poetycki język. Byłem w tamtych latach nałogowym fanem twórczości Stephena Kinga i to jego styl był dla mnie niedościgniętym wzorem. Kto nie pisał jak King, był zwyczajnie słaby. Dopiero po latach nabrałem czytelniczej ogłady, stykając się z mniej lub bardziej ambitnymi powieściami mniej lub bardziej utalentowanych pisarzy, co pozwoliło mi dostrzec, że poczciwy Stephen King to tak naprawdę rzemieślnik, który pisze książki taśmowo, a w moim mniemaniu po każdym zetknięciu z literacką perłą, król spadał z tronu coraz niżej i niżej… Nie pamiętam, kiedy przeczytałem Drogę od deski do deski. Pamiętam jednak spustoszenie, jakie wyrządziła w moje głowie proza McCarthy’ego. Poetycki minimalizm może nie jest czymś, co cenię najbardziej, ale wizja upadku wymieszana z bezbrzeżną siłą ojcowskiego uczucia i przywiązania to już coś, co uderzyło w struny mojej wrażliwości. W dalszym ciągu nie był to jednak ten moment, a kiedy znajomi pytali mnie o Drogę, kręciłem nosem, że niezłe, ale bez fejerwerków. Nie byłem w stanie docenić dzieła McCarthy’ego nawet, kiedy w 2014 roku przesłuchałem audiobooka. Recenzowałem ten tytuł dla audioteki.pl i z tego, co pamiętam, moja opinia była dość chłodna. Od kilku miesięcy jednak nagrodzona Pulitzerem powieść ugrzęzła w mojej świadomości, podsuwając mi co jakiś czas, w różnych momentach dnia, poszczególne sceny bądź konkretne emocje, które uwolniły się z opóźnionym zapłonem. Chociaż w dalszym ciągu przeszkadza mi wszechobecny minimalizm, to doceniam grozę oraz poczucie kresu towarzyszące bohaterom. Uzyskać efekt klaustrofobiczny w tak otwartym świecie też jest nie lada wyczynem, tym bardziej, jeśli siedzi to w głowie miesiącami.

amerykaanaChimamanda Ngozi Adichie – Amerykaana
Tutaj będę bezlitosny dla samego siebie. Przeczytałem tę powieść zdecydowanie za szybko, za bardzo skupiwszy się na napisaniu terminowej recenzji. A prawda jest taka, że Amerykaana to dzieło, które w umyśle czytelnika powinno dojrzewać niczym dobre wino. I po upływie czasu wiem również, że książkę nigeryjskiej pisarki należy smakować delikatnie, nieśpiesznie. Dopiero wtedy odkryje przed czytelnikiem swoje wszystkie walory, których możemy nie dostrzec od razu po “taśmowym” potraktowaniu tych ponad 700 stron tekstu. Mówiąc szczerze, Chimamanda Ngozi Adichie nie odkryła niczego szczególnie odkrywczego w swojej powieści, jednak to nie ogólny zamysł stanowi siłę Amerykaany. Nigeryjska autorka uplotła powieść składającą się z wielu – mniejszych lub większych – wątków, które złączone w jedność tworzą potężną bombę emocjonalną z opóźnionym zapłonem, której oddziaływanie trwa bardzo długo. Przynajmniej ja jestem “ofiarą” stopniowego wpływu treści książki na moje emocje. Amerykaana Chimamandy Ngozi Adiche to wbrew pozorom powieść trudna, wymykająca się jednoznacznemu osądowi, gdyż zbyt wiele w niej warstw, które wzajemnie się mieszają, przenikają wprost do umysłu czytelnika, nie pozwalając zająć zdecydowanego stanowiska w którymkolwiek z podejmowanych tematów. I właśnie w tym tkwi klucz, będący odpowiedzią dlaczego w ogóle ta powieść znalazła się w tym zestawieniu. Z wymienionej tu trójki to właśnie Amerykaana zdaje mi się być najbardziej przeze mnie niedoceniona i to do niej najbardziej chcę wrócić, żeby zweryfikować wszystkie swoje przemyślenia. Prawda jest jednak taka, że mimo mojej początkowej niechęci (pamiętam, że świeżo po przeczytaniu oceniłem Amerykaanę zaledwie na 5 w 10-stopniowej skali!) ta powieść zajmuje moje myśli najczęściej, wyłaniając przemyślenia, których bym się nie spodziewał zaraz po ukończeniu lektury. Na ten moment moja ocena wzrosła z 5 na 7, ale wiem, że nie jest to w pełni adekwatna ocena. Inna rzecz, że w samej liczbie nie sposób zawrzeć wszystkiego, co jest istotne.

ptaszynaDezső Kosztolány – Ptaszyna
Powieść węgierskiego pisarza jest jedną z tych, po które nigdy sam z siebie bym nie sięgnął. Poleciła mi ją partnerka, gorąco wierząc, że dostrzegę to, co ujęło ją podczas lektury. Problem w tym, że książkę przeczytałem, ale nie rozumiałem zachwytów ani przychylnych recenzji. Ot, przeciętna powieść opowiadająca historię nieco zdegenerowanej rodziny. W historii mojego czytelnictwa Ptaszyna przeszła zupełnie bez echa. No bo też jakich to rzeczy można spodziewać się po dziele, które z lekka się snuje, jest niezwykle proste w swojej konstrukcji, a przekaz czai się gdzieś w cieniu poszczególnych zdań? Problem w tym, że Ptaszyna gdzieś tam, jakimś cudem wdarła się w mój umysł, stopniowo odkrywając wszystkie płycej lub głębiej poukrywane smaczki. Jakiś czas temu złapałem się na tym, że zdarza mi się otworzyć książkę pana Kosztolány na chybił-trafił i przeczytać kilka zdań, ot tak – dla przyjemności płynącej z czytania pięknie napisanej literatury. Trąci banałem? Możliwe, jednak to upływ czasu sprawił, że otworzyły mi się korytarze myślowe dotyczące Ptaszyny i prawd w niej zawartych. To subtelna, chwytająca za serce i symboliczna opowieść o człowieku i kajdanach, które nakłada na siebie sam, oraz które pozwala nakładać sobie przez innych. Węgierski autor ma niezwykły dar obserwacji oraz dzielenia się nimi z czytelnikiem. Dzięki niemu poczułem smak Węgier, nigdy nie postawiwszy stopy w tym kraju. Doprawdy, nie wiem, jak on to zrobił, ale mimo iż minęły dwa lata od przeczytania tej powieści, to z każdym dniem (gdy tylko zdarzy mi się wrócić doń myślami) doceniam jej niepowtarzalny klimat jeszcze bardziej. Tym bardziej, że w niezrozumiały dla mnie sposób ta powieść wciąż emanuje emocjami, a powiedzmy sobie szczerze – o ilu przeczytanych książkach jesteśmy w stanie tak powiedzieć?

Fot.: Zysk i S-ka, W.A.B., Wydawnictwo Literackie, Media Rodzina, Świat Książki, Insignis, Nasza Księgarnia, MUZA 

książki

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Kurek

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Gdańskim. Zgodnie z sentencją Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo zostaje) pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą interpretacji muzyki w prasie lat ’70 i ‘80. Jej zainteresowania obejmują literaturę i sztukę, ale główna pasja związana jest z tempem 33 obrotów na minutę (mowa oczywiście o muzyce płynącej z płyt winylowych).

Patryk Wolski

Miłuję szeroko rozumianą literaturę i starego, dobrego rocka. A poza tym lubię marudzić.

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *