Powoli zbliżamy się do końca roku 2019. Zbliża się więc czas podsumowań. Jednak jeszcze trochę pracy przed nami! Zanim rozliczymy się ze wszystkimi filmami, jakie widzieliśmy w tym mijającym roku, trzeba dać jeszcze szansę tym, które dopiero będą miały swoją premierę. Kod Dedala, film, za którego dystrybucję w naszym kraju odpowiedzialny jest Best Film, wchodzi na ekrany polskich kin jutro, tj. 20 grudnia. I na szczęście nie jest to jeden z tych tytułów, który wstrzelić się ma w świąteczną atmosferę i na jej podstawie przyciągnąć widzów. Dzieło Régisa Roinsarda nie ma nic wspólnego ze świętami Bożego Narodzenia. Nie można mu jednak odmówić tego, że wciąga i trzyma w napięciu podobnie, jak oczekiwanie przez maluchy na pierwszą gwiazdkę i otwarcie prezentów. Opowieść o tłumaczach z różnych krajów, którzy mają dokonać przekładu ostatniego tomu bestsellerowej trylogii, i zamkniętych w związku z tym na dwa miesiące w luksusowym bunkrze jest świeża, pomysłowa i w przeważającej części bardzo dobrze zagrana. Więcej o filmie dowiecie się z poniższego Wielogłosu.
WRAŻENIA OGÓLNE
Sylwia Sekret: Uwielbiam, kiedy za iście hollywoodzkie scenariusze bierze się kino europejskie. Ponieważ otrzymujemy wtedy niesamowitą hybrydę, która zaskakuje na wielu płaszczyznach. I tak też dzieje się w przypadku Kodu Dedala. Założę się, że amerykański świat filmowy nie może odżałować, że taki pomysł – za punkt wyjścia mający przecież prawdziwe wydarzenia – przeszedł mu koło nosa. A nam pozostaje jedynie się cieszyć, bo dzięki temu Kod Dedala nie razi typowo amerykańskimi zabiegami i nie jest kolejnym thrillerem, który poza rozmachem nie ma zbyt wiele do zaoferowania.
Mateusz Cyra: To prawda. Nie zdziwi mnie zresztą, jeśli w ciągu 2, 3 lat doczekamy się amerykańskiej wersji Kodu Dedala. Na wstępie muszę się do czegoś przyznać – byłem święcie przekonany, że film opowiada o tłumaczeniu Inferno Dana Browna właśnie! Jakież było moje zaskoczenie, gdy początkowe minuty dobitnie pokazały, że owszem – najnowszy film w dystrybucji Best Film opowiada o tłumaczeniu bestsellera, ale takiego zupełnie fikcyjnego. Jednak to dobrze – dzięki temu historia nabiera uniwersalności. Po licznych zapowiedziach i bardzo ciekawej obsadzie spodziewałem się oczywiście filmu udanego i właśnie to otrzymałem. Kod Dedala to bardzo dobre zakończenie dystrybucyjnego roku dla Best Film i jednocześnie nasz przedostatni filmowy patronat w 2019, dlatego tym bardziej cieszy, że ten film to tak przyjemna porcja rozrywki.
WADY I ZALETY FILMU
Sylwia: Kod Dedala czerpie inspirację z nietypowego zabiegu, jakim posłużono się, kiedy światową premierę miało mieć Inferno Dana Browna. Wtedy to, by uchronić się przed jakimikolwiek wyciekami i aby premiera mogła odbyć się bez przeszkód w planowanym czasie we wszystkich przewidzianych krajach, tłumacze z owych państw zostali na pewien czas odizolowani od rodzin i zamknięci w jednym miejscu, a dostęp do świata zewnętrznego został im bardzo mocno ograniczony. To, jak twórcy Kodu Dedala wykorzystują ten, z pozoru niewinny, pomysł, to pierwsza, bardzo ważna zaleta filmu. Wokół odizolowanych od świata tłumaczy i bezwzględnego wydawcy utkana zostaje misterna fabuła, której zwroty akcji nie raz powinny zaskoczyć widza.
Mateusz: Znowu muszę się zgodzić. Punkt wyjściowy dla fabuły jest niezwykle intrygujący. Wreszcie mamy jakąś odmianę od bystrych detektywów, zagadek kryminalnych osnutych wokół odkrytego trupa i pięknych femme fatale. Już za wprowadzenie powiewu świeżości należy się przysłowiowe „oczko” wyżej dla filmu Régisa Roinsarda.
Sylwia: Kiedy bowiem pomimo kompletnego odcięcia od świata część bestsellerowej książki wycieka, a odpowiedzialny za to, anonimowy człowiek, żąda okupu – jasne jest, że winny znajduje się wśród tłumaczy. Pachnie to trochę przerabianym już pomysłem, jaki znamy chociażby z Morderstwa w Orient Expressie czy naszego polskiego Wszyscy jesteśmy podejrzani. Jednak twórcy idą o wiele kroków dalej i oferują nam zabawę na wielu innych poziomach.
Kod Dedala trzyma w napięciu, nie nudzi, wciąga w opowiadaną historię i angażuje do tego stopnia, że ze zwykłego widza stajemy się czynnymi uczestnikami zabawy i zagadki. Zaletą filmu jest również fakt, że choć twórcy mogli pozostać przy niezobowiązującym thrillerze, to jednak wplatają w dzieło także kilka interesujących myśli, zastanawiając się na przykład głośno nad rolą tłumacza i tego, jak mocno niedoceniany jest to zawód.
Mateusz: Zgadzam się także z tym, że Kod Dedala mimo rozrywkowego wymiaru przemyca kilka istotniejszych kwestii i daje w trakcie seansu widzowi materiał do przemyśleń „na później”. Zaletą jest także naprawdę udany casting – twórcom udało się skompletować cenionych i utalentowanych aktorów z wielu różnych zakątków Europy i chociaż niektórzy z nich otrzymali jedynie niewielkie role – miło jest oglądać w jednej scenie tyle znanych miłośnikom kina europejskiego twarzy. W poczet pozytywów wliczam także naprawdę dobrą intrygę i nieoczywiste rozwiązania fabularne. Gdy myślicie, że wszystko już wiecie, następuje zwrot akcji. Potem kolejny i jeszcze jeden.
Sylwia: Jeśli chodzi o wady, to jest jedna sprawa, która niesłychanie mnie nurtuje, a której uzasadnienia nie znajduję, rozmyślając o fabule. Jedyne, jakie przychodzi mi do głowy, to dodatkowe zagmatwanie i mącenie w głowie widza. Nie będę mówić jednak, co mam na myśli, żeby nie zdradzać zbyt wiele.
Mateusz: To ja przyczepię się jedynie do kreacji jednego z głównych bohaterów. Lambert Wilson wcielający się w głównego antagonistę tworzy swoją postać w nieco zbyt karykaturalny i trochę przesadzony sposób. Zbyt wiele w nim nienawistnych spojrzeń, zbyt często wykrzywia twarz w grymasie, za często cedzi słowa przez zęby. Nie wiem, w jakim stopniu można winić za to samego aktora, a w jakim scenariusz, ale Wilsonowi wyszedł bohater nieco zbyt płaski i jednowymiarowy, a to psuje trochę odbiór chciwego wydawcy.
Sylwia: Również nie do końca przekonała mnie postać wydawcy, ale opowiem o tym w innej kategorii.
PROBLEMATYKA
Sylwia: Kod Dedala zwraca uwagę – bardzo słusznie zresztą – na niebanalną, nie do przecenienia, lecz jednocześnie niedocenianą pracę tłumacza literatury. Jego nazwisko nigdy nie pojawia się na okładce, choć wkłada on w daną powieść część siebie – pozostawia niezatarty ślad, naznacza ją swoją osobą. W pewien sposób tworzy ją na nowo.
W filmie poruszony zostaje także problem literatury, która stała się kolejnym towarem, gałęzią handlu zamiast sztuki. Zestawione to jednak zostaje z tym, jak mocno powieść może wpłynąć na odbiorcę, jak czytelnik może identyfikować się z bohaterami i przeżywać ich losy.
Mateusz: Właśnie, z jednej strony mamy dość jasno zaznaczony fakt, że w dzisiejszych czasach literatura (a właściwie największe bestsellery i najpopularniejsi autorzy) przestała być postrzegana jako dzieła sztuki, efekt czyjegoś niesamowitego procesu twórczego, a jest już tylko (lub aż – zależy, z której strony patrzeć) towarem, leżącym często w supermarketach między pieluchami a działem warzywnym. Ten dramatyczny i dość pesymistyczny ton przełamany jest na szczęście tym, że ludzie wciąż pasjonują się całkowicie literaturą i potrafią w niej odkrywać rzeczy, o których autorom się nawet nie śniło i prawdopodobnie – dopóki istnieje człowiek – ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie.
Kod Dedala porusza także problem dzisiejszych czasów – żeby wydać czyjeś dzieło, na które czekają fani z całego świata, trzeba podjąć szereg często trudnych i niewygodnych decyzji. Sprzedawanie książek przestało być „tylko” pasją. Dziś to potężna machina biznesowa, która może przynieść kolosalne zyski, zwłaszcza gdy wokół danego tytułu bądź autora zbudowana jest jakaś chwytliwa marketingowo otoczka.
NAJLEPSZA SCENA
Mateusz: Podobały mi się sceny, w których Katerina Anisinova i Alex Goodman oddawali się długim rozmowom na temat literatury, jej roli w życiu człowieka i każde z nich interpretowało przez pryzmat swoich doświadczeń całą trylogię Dedal autorstwa enigmatycznego Oscara Bracha.
Dobre tempo i bardzo dobry montaż ma z kolei scena, w której bohaterowie dokonują kradzieży w metrze. Ze względu na możliwe spoilery nie powiem nic więcej poza tym, że ten fragment to rozrywka w najczystszej postaci.
Sylwia: Fakt, ta scena trzyma w napięciu i odsłania pewne karty przed widzami, wiele wyjaśniając. Ja miło wspominam też ogólnie sceny, gdzie wszyscy tłumacza siedzą razem i rozmawiają, kiedy ściera się na ekranie ich wielokulturowość. Chciałabym więcej filmów z tego typu scenami!
OMÓWIENIE WYBRANYCH POSTACI
Sylwia: W kontekście tego, co napisałam przy okazji omawiania problematyki, zasadnym będzie wspomnieć w kilku słowach o Katerinie. Już pierwsze spojrzenie na zgromadzonych w bunkrze tłumaczy sprawia, że rosyjska tłumaczka wyróżnia się spośród nich. Jest nie tylko piękna i ubrana w sposób zwracający uwagę, ale także jako jedyna zdaje się mieć bardzo osobisty stosunek do tłumaczonej książki. Dla pozostałych jest to tylko praca, dla niej trylogia napisana przez Oscara Bracha, to coś więcej – silnie przeżywa to, co bohaterowie, utożsamia się z jedną bohaterką (podobno jest do niej nawet zbliżona fizycznie), w pewnym momencie wskakuje nawet do basenu i długo nie wypływa, by poczuć to, co czuła topiąca się Rebecca. Katerina na początku wydaje się bardzo enigmatyczna, a momentami wręcz niebezpieczna. Kojarzy nam się z typową femme fatale. Z czasem jednak okazuje się, że to po prostu zafascynowana światem przedstawionym w powieści kobieta, która całkowicie zaangażowała się w wykreowany przez autora świat.
Na uwagę zasługuje również wydawca Kodu Dedala, Eric Angstrom, ale może Ty chcesz o nim opowiedzieć?
Mateusz: Opowiem, jednak dodam od siebie coś o Katerinie. Ta postać została bardzo ciekawie napisana – ma zestaw cech, które z miejsca nasuwają widzowi skojarzenia z femme fatale, a jednak prawda jest całkowicie odmienna, co jest bardzo przyjemną odmianą w świecie kryminałów.
Przechodząc jednak do Erica Angstroma – postać ta jest takim typowym złym, posługującym się pełnym arsenałem złych uczynków, które sukcesywnie zniechęcają widza do bohatera. Jak wspominałem wcześniej – dla mnie niestety jest to bohater zbyt jednowymiarowy, zbyt płaski, by mówić o nim coś więcej. Angstrom miał określone zadanie w Kodzie Dedala i spełnia je w 100%, ale nie jest to zbyt ciekawy bohater.
Znacznie ciekawsza jest choćby jedna z tłumaczek, która opuszcza rodzinną Danię, by przetłumaczyć ostatni tom dzieła Bracha. Szybko dowiadujemy się, że kobieta jest niespełnioną pisarką, której życie w brutalny sposób spacyfikowało chęć tworzenia powieści. Na przeszkodzie od lat stał mąż oraz dzieci, a wspólne życie rodzinne jak mało co potrafi absorbować czas człowieka. Kobieta przez osiem lat pracowała nad dziełem, które nie było ukończone nawet w połowie. Zadowoliła się więc substytutem, jakim jest tłumaczenie dzieł innych twórców, jednak nigdy nie pogodziła się z takim stanem rzeczy. To dość tragiczna postać, która uosabia niespełnione marzenia i poświęcenie.
Sylwia: Fakt, Dunka to ciekawa psychologicznie postać, której historia zresztą aż prosi się o rozwinięcie. Zresztą nie tylko jej. W tym miejscu wspomnę, że Kod Dedala ma moim zdaniem fantastyczny pomysł na… serial. Rozwinięcie wątków każdego z tłumaczy byłoby genialnym uzupełnieniem thrillera, a zagadka zdrajcy i motyw złego wydawcy toczyłyby się nadal swoim rytmem. Sprawdziłby się w tym wypadku tak popularny ostatnio schemat, który widzieliśmy chociażby w OiTNB czy choćby GLOW – bohaterowie otrzymaliby swoje wątki w retrospekcjach, a my mielibyśmy szansę bliżej ich poznać. Może kiedyś ktoś pokusi się o coś takiego.
AKTORSTWO
Sylwia: Świetnym zabiegiem okazało się zatrudnienie do roli tłumaczy faktycznych przedstawicieli innych krajów. I tak wśród aktorek mamy Ukrainkę, Niemkę, Dunkę, a wśród aktorów Brytyjczyka, Greka, Włocha, Hiszpana, Wietnamczyka – możliwe, że kogoś pominęłam. Dzięki temu widz styka się z różnymi zachowaniami podyktowanymi w pewnym stopniu przez kulturę i wychowanie, ale także nie brakuje miejsca na zabawne lub krzywdzące stereotypy. Wszyscy aktorzy wypadają naprawdę nieźle, choć muszę przyznać, że zawiodła mnie nieco rola Olgi Kurylenko, która zagrała po prostu poprawnie. Świetnie wypadli na ekranie natomiast Alex Lawther czy chociażby Manolis Mavromatakis, którego szczery śmiech do tej pory tkwi mi w głowie. Nie przekonała mnie natomiast, jakże ważna dla fabuły, rola nastawionego na zysk wydawcy, Angstroma. Wspomniałeś już o tym w wadach filmu, ja zostawiłam sobie to na czas tej kategorii. Nie sądzę jednak, by było to winą samego aktora – Lamberta Wilsona – lecz raczej scenariusza, który trochę przerysował tę postać, robiąc z niej ostatecznie wręcz komiksowy czarny charakter i – tak jak słusznie zauważyłeś – wręcz karykaturalny.
Mateusz: Aktorstwo wliczyłem w poczet zalet Kodu Dedala i w tym miejscu nie wypada mi nic innego, jak podtrzymać swoje zdanie. Trudno będzie mi się nie powtarzać, ponieważ mam bardzo zbliżone odczucia do Twoich. Myślałem, że Olga Kurylenko tym filmem mnie do siebie przekona (należę do grona tych nieprzekonanych co do jej talentu aktorskiego), jednak moim skromnym zdaniem zagrała po prostu poprawnie, a szkoda, bo miała naprawdę dobrze napisaną i przewrotną postać. Alex Lawther przekonał mnie na tyle, że teraz mam ochotę się przełamać i mimo wszystko obejrzeć Netflixowe The End of The F*****g World, które odrzuciło mnie po początkowych kilku minutach.
KWESTIE TECHNICZNE
Sylwia: Jeśli chodzi o kwestie techniczne, Kod Dedala nie jest filmem wyróżniającym się na tle innych. Ani zdjęcia, ani muzyka raczej nie zapadną nam w pamięć, ale też gatunek, jakim jest thriller, cierpiałby na tym, gdyby te aspekty miały mieć dominujące lub nawet spore znaczenie. W filmie Régisa Roinsarda kluczową rolę odgrywają zagadki i zwroty akcji, napięcie, które jest budowane poprzez samą fabułę, a nie za pomocą pracy kamery. Spora część filmu rozgrywa się w półmroku, na co wpływ ma fakt, że główni bohaterowie, a więc tłumacze, zamknięci są w bunkrze. Nie uświadczymy tu więc za wiele światła słonecznego. Wydaje mi się, że twórcy dobrze oddali klaustrofobiczne warunki pracy i osaczenie bohaterów.
Mateusz: Obawiałem się, że zamknięcie tylu bohaterów w bunkrze (nawet, jeśli jest to jeden z tych luksusowych) spowoduje szybkie poczucie nudy za sprawą monotonnych lokacji oraz jednolitej scenografii, ale na szczęście całkiem spora część filmu dzieje się także poza nim (choćby w formie retrospekcji poszczególnych bohaterów) i nie ma tu mowy o wizualnej nudzie. Twórcy pozwolili sobie także na typową dla heist movie sekwencję kradzieży, którą wymieniłem już jako jedną z najlepszych scen Kodu Dedala.
Sylwia: Osobną kwestią, którą chciałabym poruszyć, jest – nomen omen – polskie tłumaczenie tytułu. Wciąż zastanawiam się, czy powinnam mu przyklasnąć, czy nie. Dosłowne tłumaczenie oryginalnego tytułu to po prostu Tłumacze, co jak najbardziej jest zgodne z fabułą, a jednocześnie nie zdradza zbyt dużo. Polskie tłumaczenie, Kod Dedala, nawiązuje w dość oczywisty sposób do twórczości Dana Browna. I z jednej strony nie ma w tym nic złego, bo przecież sami twórcy filmu inspirowali się nietypowym tłumaczeniem Inferna. Z drugiej jednak strony nie mogę się zdecydować, czy odrobinę nie przeszkadza mi ten nacisk na to, by przyciągnąć uwagę przyszłego widza obietnicą kolejnej zagadki na miarę Kodu Leonarda da Vinci.
Mateusz: A mnie się polski tytuł podoba znacznie bardziej od oryginalnego. Mało kto byłby zainteresowany pójściem do kina na Tłumaczy. Przynajmniej ja początkowo pewnie byłbym zainteresowany mniej niż w przypadku Kodu Dedala, który to tytuł z miejsca sugeruje zagadkę, tajemnicę do rozwikłania i nakierowuje widza na to, z czym możemy mieć do czynienia. Może jest to i mało subtelne tłumaczenie, ale moim zdaniem znacznie bardziej atrakcyjne niż oryginalne. Chciałbym także wspomnieć o rzeczy rzadko wspominanej przy omawianiu filmów, a fakt omówienia dzieła, które opowiada o tłumaczach, których nikt nie zauważa, jest w tym wypadku pewnym zrządzeniem losu. Niezwykle podoba mi się hasło promujące w Polsce Kod Dedala – Ile warte jest życie, gdy słowa są warte miliony? To genialne w swej prostocie zdanie mówi nam naprawdę wiele na temat filmu i daje kolejną podpowiedź na temat tego, czego możemy się spodziewać po produkcji reżysera Wspaniałej. Dlatego wielkie brawa dla osoby za to zdanie odpowiedzialnej. Bo rzadko zastanawiamy się nad taką drobnostką jak zdanie promujące film na plakacie, nieprawdaż?
Sylwia: Masz rację – zarówno to zdanie, jak i sam tytuł są intrygujące i przyciągające. A ponieważ właśnie o to w głównej mierze powinien zadbać dystrybutor – pozostaje mi jednak zwrócić się ku opinii, że jednak powinnam przyklasnąć polskiemu tytułowi.
SŁOWEM PODSUMOWANIA
Mateusz: Kod Dedala to połączenie kryminału, dreszczowca oraz heist movie i spełnia przy tym trzy podstawowe zasady sukcesu tego typu produkcji – wciąga praktycznie od samego początku, oferuje wiarygodne i dobre twisty fabularne, przynosi satysfakcjonujący finał. Czego chcieć więcej? Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do kin!
Sylwia: Film, który za punkt wyjścia bierze niecodzienne okoliczności tłumaczenia powieści Dana Browna, w bardzo ciekawy sposób prowadzi widza przez kolejne meandry intrygi. Zwroty akcji są naprawdę udane, a widzowi zazwyczaj nie w głowie doszukiwać się dziur fabularnych. Co ciekawe – kiedy już się do jakiejś przyczepimy, zazwyczaj twórcy wyjaśniają ją kilka scen później, jakby przewidując nasze wątpliwości. Kod Dedala zapewnia wciągający i przyjemny seans, tym bardziej że w tym dość oklepanym gatunku filmowym oferuje jednak jakiś powiew świeżości. Przynajmniej ja, oglądając, nie czułam wtórności i naprawdę dobrze się bawiłam. Teraz, pisząc ten tekst, przyszło mi do głowy skojarzenie z filmem Iluzja, bo poziom zagmatwania i wodzenia widza za nos wydaje się podobny. Jeśli więc jesteście fanem „jedynki”, „dwójki” lub obu części, Kod Dedala również nie powinien zmarnować Waszego czasu.