barbie

Możesz być kim chcesz? – Greta Gerwig, Noah Baumbach – „Barbie”

Chyba każda dziewczynka miała w swoim życiu moment, kiedy chciała mieć lalkę Barbie. Nie jakąś tanią podróbkę, ale Barbie „z krwi i kości”, najlepiej taką zginającą ręce i nogi i koniecznie o włosach identycznej barwy, co jej przyszła mała właścicielka. W jakiś sposób pokolenia dziewczynek identyfikowały się lub chciały identyfikować z nieskazitelnie piękną i długonogą modelką, którą lalka firmy Mattel reprezentowała. Popkultura utrwaliła ten obraz typowej Barbie – różowej, brokatowej, lśniącej. Do dziś przecież, idąc wśród księgarnianych alejek z workbookami dla małych i większych dziewczynek (praktycznie zawsze są podzielone strefy na chłopców i dziewczynki), widzę książeczki Barbie, przyjaciółki Barbie, kuzynki Barbie i co tam jeszcze wymyślą. I rzeczywiście wszystko jest skąpane w różu, lśni i skrzy brokatem. Czy tak rzeczywiście miało być? Film Grety Gerwig (recenzja Małych kobietek tutaj) stara się być może zerwać poniekąd z tym utrwalonym wizerunkiem słodkiej Barbie, ale w moim odczuciu jest zbyt schematyczny i zachowawczy, by móc namieszać na tym polu. Barbie to słodka komedyjka, która chce uderzać w gorzkie tony, ale lekko nudzi i w gruncie rzeczy opowiada o wielu, wielu problemach… i właśnie w tym tkwi problem – o zbyt wielu.

Life in plastic, it’s fantastic?

Witajcie w krainie Barbie – plastikowym, kolorowym i harmonijnym społeczeństwie, rządzonym przez kobiety… tfu, przez lalki Barbie. Są tu polityczki (prezydentka Barbie), są astronautki, policjantki. W zasadzie każdy ciekawszy zawód wykonuje tutaj jakaś lalka. A Ken? Jest ich także wielu, ale głównie to surferzy, siatkarze plażowi czy ratownicy albo zwykli plażowicze, tak jak nasz Ken (Ryan Gosling), którego myśli orbitują wokół stereotypowej Barbie (Margot Robbie) i robi on wszystko, aby patrzyła na niego choć trochę dłużej niż na innych Kenów. Ten sielankowy obraz z początku filmu Barbie może i wciąga, może i rozśmiesza – i przede wszystkim daje nadzieję na dobry film, na dobrą rozrywkę. Ale nie jakąś pustą, plastikową wręcz, ale z przekazem. W Barbie jednak dzieje się tyle, a twórcy chcą wziąć tak wiele byków za rogi, że jakaś jedna myśl, wątek czy idea jest tutaj po prostu zbyt trudna do wyłowienia.

Opowiadając jednak jeszcze co nieco o fabule Barbie, należy wspomnieć o tym, co doprowadziło do przeniknięcia się światów realnego i fantastycznego Barbieland. Otóż nasza miła i naiwna bohaterka zaczyna niespodziewanie doznawać myśli o naturze, można powiedzieć, dość pesymistycznej. Są to myśli o śmierci. Jednak w cukierkowej krainie różu i brokatu nie ma miejsca na śmierć, a każdy odmieniec, czy to z wyglądu, czy zachowania jest dość szybko usuwany poza nawias społeczeństwa. Chyba że coś zrobi ze swoją odmiennością i tak jak Barbie wyruszy w podróż do realnego świata, aby naprawić błąd i na powrót mieć uniesione stopy, nie mieć cellulitu, a już w żadnym razie nie myśleć o śmierci.

Podróż do Californii

Barbie dość szybko zauważa, że świat realny i jej lalkowy różnią się od siebie i jest to dla niej, powiedziałabym, zimny prysznic. Styka się z różnymi zachowaniami – seksizmem, a nawet wyzwana jest od faszystek. Co ciekawe, Ken, który zabrał się w podróż razem z bohaterką, odnajduję tutaj swój sens życia. Dostrzega, że to mężczyźni rządzą prawdziwym światem, a on też chce rządzić i w końcu być „tym kimś”.

Muszę tutaj przyznać, że Ken, którego zahipnotyzowały konie, kapelusze i lassa – wszystko to, co kowbojskie, ale także status mężczyzny jako Pana i władcy, jest jedną z ciekawszych postaci, a rola Goslinga jedną z lepszych. Jako spokojny plażowicz, Ken nie miał zbyt wielu możliwości pokazania siebie i w zasadzie był dość mocno wepchnięty w swoją rolę, a przy tym niemożliwe stało się dla niego wyjście poza jej ramy. Co innego w realnym świecie, gdzie czuje na sobie wzrok pełen podziwu, a jego status jako mężczyzny jest w zasadzie dużo wyższy niż w plastikowej matriarchalnej krainie Barbie. I co się dzieje z Kenem? Całe życie niezauważany i pomijany, „ten drugi”, dodatek do Barbie, nagle staje się królem świata i zachłysnąwszy się patriarchatem, postanawia na dobre wprowadzić go w swoim domu.

Inaczej zaś dzieje się z Barbie, która ze spokojnego miejsca pełnego lekkości i ideałów, trafia w miejsce, gdzie kobiety nie są tak poważane, jak zawsze dotąd sądziła. Nie tylko nie są poważane, ale także nie rządzą światem! Dla bohaterki była to brutalna lekcja, zwłaszcza że zaczęła całą sobą czuć jednocześnie wiele emocji i czuła się po trochu jak prawdziwy człowiek.

Wydmuszka i chwyt marketingowy?

Barbie to film scenariuszowo osadzony w uniwersum Barbie i firmy Mattel, co wydaje się dość oczywiste, ale muszę przyznać, że dostrzegłam bardzo wiele elementów mówiących mi, że oglądam po prostu jedną wielką przaśną reklamę, która ma spowodować wzrost zysków i odświeżenie marki w globalnej społeczności. Dlaczego? Głośne, hollywoodzkie nazwiska, ogromny budżet, kampania reklamowa obejmująca również możliwość wynajmu ogromnej różowej willi Barbie i wiele innych mniejszych i większych akcji reklamowych, które miały na powrót ożywić świat lalek i pokazać, że tutaj kryje się jeszcze sporo potencjału (sprzedażowego oczywiście).

Co jednak było fajne i pokazało, że potencjał Barbie miała, lecz nie został do końca wykorzystany?

To, w jaki sposób podejmuje się tutaj zabawę z konwencją, zabawę w przekraczanie granic, absurd i humor, który potrafi zjednać niejednego. Kiedy nasza stereotypowa Barbie sięga po kubek – pije „na niby”, kiedy się ubiera, ma nieograniczoną niczym szafę pełną kreacji, zamiast schodzić, to sfruwa, i tak dalej (smaczków jest sporo). Są to świadomie użyte przez twórców konwencje, gra z widzem, puszczanie oka i ma to wszystko służyć krytyce tego, co na przestrzeni lat Barbie i cały jej plastikowy świat wyrządził złego. Jest to świetnie pokazane, twórczo i kreatywnie. Szkoda, że cały film nie jest utrzymany w takiej konwencji i wpadają tu naprawdę niepotrzebne i dziwne wątki, które skutecznie gaszą mój zachwyt w odniesieniu do niektórych wątków i scen.

Mainstreamowe kino potrafi czasem czerpać z wielu źródeł, jak choćby z feminizmu (tutaj jest to użyte fantastycznie, jak choćby walczący o patriarchat Ken i Lalki Barbie, które nie chcą niczego zmieniać w swoim świecie, ale może pozwolą na osłodę któremuś Kenowi zasiąść w jakiejś niższej sejmowej komisji – znajome?) czy estetyki kampu, która tutaj jest szalenie i jasno widoczna, co także bardzo mi się podoba. Ten dystans pełen humoru, przerysowań i kiczu, który współgra z pięknem, doskonale widać w Barbie, o czym pisałam też wyżej.

W mojej opinii niestety to wszystko, co uważam za zaletę, ginie jednak w morzu zarzutów, które mam do Barbie jako filmu. Wydał mi się on niekiedy na siłę moralizujący, może nawet pseudofilozofujący? Oprócz tego momentami pusty i bez swoich konwencji, także biegłego rozumienia ich, nic nieznaczący. Jest w Barbie próba wielu diagnoz dzisiejszego społeczeństwa, świata. Wiele, wiele zagadnień chce film poruszyć i chwilami w tym chaosie po prostu się gubi. Chce walczyć z konsumpcjonizmem, ale staje się przecież chodliwym towarem, który rozbija bank w weekendy otwarcia w kinach. Nie tylko przecież.

Barbie to jednak film trudny w ocenie, bo realizacyjnie i technicznie jest niesamowicie dopieszczony, zwłaszcza pod względem scenografii Barbieladu. Oprócz tego gra aktorska jest na najwyższym możliwym poziomie, a Gosling i Robbie są znakomici jako Ken i Barbie. Mimo to film był w dużej mierze rozczarowujący, miejscami męczący i chaotyczny, a przez ten właśnie chaos dość szybko pewne sceny i wydarzenia nużyły mnie. Mam wrażenie, że Barbie jako film nie udźwignął ciężaru własnych ambicji, które niewątpliwie miały wnieść go na szczyt. Tylko szczyt czego? Artyzmu czy słupków sprzedaży?


Film można oglądać w kinach Cinema City

barbie

barbie

Write a Review

Opublikowane przez

Anna Sroka-Czyżewska

Na zakurzonych bibliotecznych półkach odkrycie pulpowego horroru wprowadziło mnie w świat literackich i filmowych fascynacji tym gatunkiem, a groza pozostaje niezmiennie w kręgu moich czytelniczych oraz recenzenckich zainteresowań. Najbardziej lubię to, co klasyczne, a w literaturze poszukuje po prostu emocji.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *