Diuna: Część druga

Tu nigdy nie było stron – Denis Villeneuve – „Diuna: Część druga”

Jesteśmy na półmetku. Diuna: Część druga po niespełna trzech latach od premiery swojego protoplasty kontynuuje wyśnioną trylogię Denisa Villeneuve’a. Tę, o której od początku trudno było pisać w kategoriach pospolitego seansu, a bezsprzeczny sukces pierwszej Diuny (2021) tylko dołożył do pieca pełnego już wcześniej rozbuchanych oczekiwań, może nawet większych niż tych pokładanych w Lisan Al Gaib – Paulu Atrydzie.

To ważne, bo faktycznie o nowej Diunie nie sposób pisać inaczej, niż trochę w pół kroku. Przecież liczy się na IMAX-owe widowisko, mówi o spektaklach, które t r z e b a zobaczyć w kinie, w końcu o projekcie tak ambitnym, choć jednocześnie utrzymanym głęboko w mainstreamowym nurcie, a to po prostu nie są oczekiwania, które film może, ot tak spełnić w pozycji katalizatora między startem i metą. Podobnie jak z sequelem do Avatara (2009) – skala przyćmiewa tu treść, bo, co by się tam w środku nie zadziało, to przecież jeszcze nie koniec, szczególnie że finał od Villeneuve’a zapowiada się bardziej obiecująco (i realnie!) niż ten od Jamesa Camerona. Mimo to Diuna wykonała podwaliny dla drugiej części niemal bezbłędnie, zarysowała konflikty, stawki i bohaterów na tyle kompleksowo, by zostawić wszystko z wygodnym punktem wyjścia w kontynuacji. Ród Atrydów został niemal doszczętnie wymordowany, jednak Paulowi (Timothée Chalamet) udało się uciec razem z brzemienną matką (Rebecca Ferguson) i znaleźć schronienie u nieufnych ludzi pustyni. Kto miał umrzeć, ten umarł; kto miał przeżyć, przeżył. Poza nieludzkim okrucieństwem i stratą najbliższych wydarzenia te zostawiły Paula z tak klarownym, jak wymownym celem, czyli zemstą.

Diuna: Część druga

Na szczęście w motywacji Paula widać znacznie więcej odcieni niż w tej chociażby z franczyzy Johna Wicka, bo jest jednocześnie osobista i polityczna. Jej urzeczywistnienie zaczyna się niby w pół kroku, a jednak od zera: bez rodziny (poza matką), z ludnością, która potrzebuje bardzo niewiele, by zabić w imię nieufności wobec zamiarów. Zderzając to  z pierwszą częścią, w której nie znając pierwowzoru Franka Herberta, można łatwo ulec przytłoczeniu wobec wszechobecnej śmierci, Diuna: Część druga robi spokojne pierwsze wrażenie; odchodzi od masowej masakry i pozwala sobie nawet na okazjonalną wywrotkę z bananowej skórki. Ktoś się od czasu do czasu uśmiechnie, nauczy Paula nawyków pustyni, pokaże, jak ujeżdża się czerwia. Za kulisami przedstawiona zostanie nowa, zasadniczo potrzebna po masakrze z pierwszej części, gwiazdorska brygada w postaci córki Imperatora Szaddama (Florence Pugh), siostrzeńca Barona Harkonnena (Austin Butler) oraz zupełnie nowej przedstawicielki Bene Gesserit (Léa Seydoux). Gdzieś w środku tego wszystkiego rozwojowi ulega relacja Paula z Chani (Zendaya), której umieszczenie na plakacie w tej części ma już zasadniczy sens. Za to w tle realizuje się quasi-polityczna gra wewnątrz plemienia Fremenów – ci dzielą się na tych z północy i południa, agnostyków proroczych możliwości Paula i ich ścisłych fundamentalistów. Przekonać trzeba wszystkich.

Diuna: Część druga

W tym przekonywaniu nieoceniona okazuje się matka Paula, Lady Jessica, która stanowi sprytną przeciwwagę dla ciągle wątpiącej (ale jak!) Chani. To z kolei działa dobrze w ramach dramaturgii filmu – szukanie prawdy istnieje nierozłącznie z wahaniem, które naturalnie przenosi się sprzed ekranu na widza, im bliżej zaś końca, tym dobitniej czuć, że tak jak fremeńscy sceptycy i fundamentaliści, tak samo strony szerszego politycznego konfliktu są tutaj tylko pustynnym mirażem. Poza wspomnianym już IMAX-owym widowiskiem, którego Villeneuve dostarcza niemal bez zająknięcia i w tej części, to może być najważniejsza lekcja płynąca z nowej Diuny i jednocześnie najdobitniejsza z metafor Herberta do futurystycznej rzeczywistości; bo w świecie, gdzie konflikt jest od początku obliczony na efekt, nie można mówić o żadnych jego stronach.

Archetyp wybrańca z góry wyznaczonego do ratowania walącego się świata to w ogóle dosyć wysłużona sprawa i trudno, na pewnym etapie, nie wdepnąć w tym temacie w grząski grunt. Gdzieś przed połową padają z ust Paula nawet sformułowania o „wąskiej ścieżce”, która niczym w umyśle Dr. Strange’a pojawia się pośród niekończących się scenariuszy brutalnej porażki, a moja alergia na superbohaterskie kino daje szybko o sobie znać. Z jednej strony, choć Diuna: Część druga jest dopiero tą drugą, to nie ulega wątpliwości, że to już nie tylko filmy, lecz swego rodzaju kinematograficzna marka, moloch, na którego premierę kolejnej iteracji czeka się z fanowską ekscytacją. Z drugiej – Endgame wcale nie był taki zły. Mimo wszystko na koniec gry na Arrakis przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

Fot.:Warner Bros. Entertainment Polska

Diuna: Część druga

Ocena

Ocena
7 / 10
7

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Jaworski

Pasjonat kina, szczególnie tego kameralnego. Aspirujący scenarzysta i jednoczesny student informatyki.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *