Zrobić rewolucję – Paweł Maślona – „Kos”

Nastały dobre czasy polskiej kinematografii o Pierwszej Rzeczypospolitej. Jeszcze nie nacieszyłem się wspaniałym serialem 1670, a do kin trafił film Kos, który podtrzymuje zaskakująco dobrą jakość produkcji i scenariusza. I chociaż tematycznie i gatunkowo te tytuły stoją od siebie daleko, to budzą nadzieję, że nasze kino historyczne doświadcza nowego otwarcia. Chociaż Kos jest produkcją poważną, to nie cierpi na choroby trawiące od wielu lat tego typu dzieła. Straceńcza martyrologia ustępuje tutaj emocjonującej historii i dobrze napisanemu scenariuszowi, który nie kłuje w oczy patetycznymi frazesami.  

Stojącej nad przepaścią Polsce przybywa na ratunek Tadeusz Kościuszko (Jacek Braciak), który ma niewiele czasu na zorganizowanie walnego powstania. Szlachta otrzymała przed jego przybyciem jasne instrukcje dotyczące pozyskania broni i ludzi, ale poglądy polityczne i społeczne generała, które utrwaliły się podczas amerykańskiej wojny o niepodległość, są dla Polaków niezrozumiałe. Wymowna jest tu scena tajnego spotkania Kościuszki z lokalną szlachtą (które odbywa się, o ironio, w stodole), niewyobrażającą sobie odciągnięcia chłopów od pracy w polu, bo przecież folwark musi na siebie zarabiać, a poza tym chłop w bitwie może tylko zaszkodzić. Rubaszny śmiech szlachciców skłania Kościuszkę do zadania pytania, czy chcą oni w ogóle tę wojnę wygrać – w odpowiedzi oni buńczucznie wymachują szablami, wierząc w legendę o silnej Polsce. Tylko Tadeusz Kościuszko zdaje się rozumieć, że te czasy już minęły. 

Kos, pomimo dość jednoznacznego tytułu, nie jest filmem biograficznym o późniejszym przywódcy insurekcji z 1794 roku. Film przedstawia Rzeczpospolitą Polską w opłakanym stanie, gdzie podziały klasowe zdają się pogłębiać jeszcze bardziej. Wzajemną nienawiść chłopów i szlachty obserwujemy w relacji Ignacego Sikory (Bartosz Bielenia) i Stanisława Duchnowskiego (Piotr Pacek) – przyrodnich braci, z tym że pierwszy z nich jest chłopem, a drugi dziedzicem majątku po leżącym na łożu śmierci ojcu. Senior Duchnowski obiecuje swemu synowi z nieprawego łoża polepszenie losu poprzez swój testament, co staje się obsesją Ignaca – wykrada wolę ojca i udaje się po pomoc, aby odczytać testament i zatwierdzić swój szlachecki rodowód. Ścigający go wysłannicy Stanisława sprawiają, że przypadkowo spotyka Tadeusza Kościuszkę i jego czarnoskórego ordynansa Domingo.  

Pech chce, że nie tylko Ignac Sikora ma na swoich barkach pościg – sam Kościuszko jest osobą pilnie poszukiwaną przez Rosjan. Tę stronę na ekranie przedstawia rotmistrz Iwan Dunin (Robert Więckiewicz). Już od pierwszej sceny z nim widzimy, że to osoba bezwzględna i brutalna, a pojmanie wracającego do kraju Kościuszki jest jego priorytetem. Wszystkie wydarzenia sprawiają, że główni bohaterowie dramatu zasiadają ze sobą przy jednym stole w gospodarstwie pułkownikowej Marii Giżyńskiej (Agnieszka Grochowska). I w tym momencie dzieje się magia, a atmosfera staje się gęsta jak kisiel – Paweł Maślona zrealizował scenę, która trzymała mnie wpatrzonego w ekran niczym urzeczony, a chociaż reżyser odgrażał się brakiem inspiracji twórczością Quentina Tarantino, nietrudno dostrzec tu wspólne elementy z Bękartami wojny czy Django. Tadeusz Kościuszko i jego towarzysze zmuszeni są grać przed przybyłym w niezapowiedziane odwiedziny Duninem naprędce wymyślone role, aby szykowane powstanie w ogóle mogło dojść do skutku. 

Ta scena to tylko jeden z wielu przykładów tego, że Kos jest w końcu porządnie zrealizowanym filmem historycznym, który nie chce ronić łez nad upadającą Polską. Wyżej wspomniani szlachcice w stodole budzą niekontrolowany śmiech, dialogi między Kościuszką a Domingo brzmią naturalnie, a już same próby porozumienia się Amerykanina i Ignaca wyszły świetnie. Nie mówiąc już o toczących się rozmowach przy stole, gdzie Tadeusz, odgrywając rolę tłumacza, pozwala sobie na wybitny żart. Z ust Iwana Dunina pada również kilka cierpkich, ale niezwykle trafnych uwag na temat upadku Rzeczpospolitej. Żałowałem jedynie, że w momencie odkrycia prawdziwej tożsamości Kosa, scena przy stole nagle zamieniła się w chaotyczną szarpaninę. Moment ten wykorzystali przyrodni bracia, którzy chcieli również rozwiązać własny spór i chociaż przyznać muszę, że obecność wystrojonego Ignaca przy stole wydawała się nienaturalna, to jego pojawienie się było momentem kulminacyjnym filmu. Co prawda mobilizacja chłopów miała również swoją mroczną stronę, która w dość brutalny sposób została przedstawiona w dziele Maślony, ale to wtedy Kościuszko dostrzegł pierwszą nadzieję od momentu powrotu do ojczyzny. 

Niestety, sam Kościuszko grany przez Jacka Braciaka stanowił dla mnie największy problem Kosa. Aktor ten ma charakterystyczny, ciepły i delikatny głos, który nijak mi nie pasuje do charyzmatycznego generała. Bliżej mu do barda krążącego od wioski do wioski czy nawet odgrywanego przez chwilę pomocnika kupca. Na szczęście inne role już wypadają lepiej, na czele z fenomenalnym Robertem Więckiewiczem. Nadał on postaci Iwana Dunina tej mrocznej iskry, która mrozi nie tylko inne postaci w filmie, ale i samego widza. Role Bartosza Bieleni i Piotra Packa również się bronią, zwłaszcza tego drugiego, który podczas obrad przy stole do końca miał niejasne intencje i aktor świetnie wycisnął z tej postaci tyle, ile pozwolił scenariusz. Kos więc jawi się jako produkcja, której w końcu nie trzeba się wstydzić, a wręcz przeciwnie – jest to film historyczny, który z przyjemnością obejrzą widzowie, którzy nie interesują się historią. 

Film Kos możecie obejrzeć w sieci kin Cinema City

barbie

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *