Pigułka pierwotnego lęku – Primal Fear – „Metal is Forever – The Very Best of Primal Fear” [recenzja]

Metal is Forever – The Very Best of Primal Fear to kolejna płyta z katalogu Primal Fear wznowiona w limitowanej edycji na złotym dysku przez polską wytwórnię Metal Mind Productions. Fani będą mieli kolejną perełkę w dyskografii zespołu na półce z płytami, a pozostali – szczególnie Ci, którzy chcą rozpocząć poznawanie zespołu – mają na jednym dysku wszystko co najlepsze z pierwszych sześciu krążków nagranych dla Nuclear Blast.

Każdy album ma przynajmniej swoich dwóch reprezentantów, a z debiutanckiego Primal Fear z 1998 roku, Nuclear Fire (2001), Devil’s Ground (2004), Seven Seals (2005) wyłoniono po trzy utwory, które złożyły się na całkiem intrygującą składankę, która rekompensuje nudę, potrafiącą się wkraść na poszczególne krążki Primal Fear podczas ich słuchania. Na Metal is Forever mamy muzykę Niemców w pigułce.

Są tu utwory mocno zainspirowane Judas Priest (z okresu Painkillera), jak Metal is Forever czy Chainbreaker, który jest naprawdę jest doskonałym kawałkiem, z wszechobecną podwójną stopą i nośnym refrenem pokazującym, że Ralf Scheepers byłby niezłym zastępcą Halforda u Priestów. Szkoda, że Brytyjczycy szukając zastępstwa za Halforda, nie zdecydowali się na niego, a postawili na Tima „Ripper” Owensa.

Niektórzy mogą mi zarzucić, że nie potrafię nic innego napisać o Primal Fear, poza porównaniem ich do Judas Priest, co już uczyniłem przy okazji recenzji Seven Seals. Niestety, te wpływy są bardzo silne i szczególne w początkach kariery rzucają się w oczy, a zasadniczo w uszy. Chyba dopiero wspomniany Seven Seals był krążkiem, na którym zespół wykrystalizował swój styl, w którym power metal miesza się klasycznym heavy metalem, a inspiracje są jedynie śladowe.

Szósty, a zarazem ostatni krążek nagrany dla wytwórni Nuclear Blast, czyli Seven Seals prezentuje między innymi utwór tytułowy z tej płyty. To Primal Fear przebojowy, myślący o promocji radiowej, bo to jest po prostu bardzo zgrabna piosenka z fajnym, melodyjnym refrenem, w sam raz do ponucenia przy goleniu albo pod prysznicem. Może ironizuję, ale potrafi ten kawałek pozostać na dłużej w głowie. Balladowe klimaty ponadto mamy we wstrząsającym The Healer pochodzącym z Devil’s Ground i nudnawym Tears of Rage z debiutu.

Na płycie są ponadto typowe dla zespołu, power metalowe gonitwy, jak cholernie nośny, zapadający momentalnie w pamięć Nuclear Fire Angel in Black, opener z krążka Nuclear Fire ze świetnymi solówkami gitar Stefana Leibninga i Henry’ego Woltera. Final Embrance może zachwycić plastycznym, przebojowym refrenem i niesamowitą energią w grze perkusisty. Największa jest reprezentacja kompozycji spod znaku bardziej heavy niż power. Rollecoaster jest tego dobitnym przykładem. Mocny riff, również szybkie tempo, potężne partie perkusji i kąśliwy refren to znak rozpoznawczy Primal Fear z czasów Seven Seals. Under Your Spell klimatem przypomina heavy metal z lat osiemdziesiątych. Charakterystyczne riffy i motoryka pokazują, że zespół potrafi się odnaleźć w klimacie retro. Running In The Dust jest bardziej hard rockowy aniżeli metalowy, ale fajny, szatkowany riff robi swoje.

Do zestawu został ponadto dołączony dysk dodatkowy zawierający aż dziewięć coverów klasycznych utworów takich wykonawców jak Gary Moore, Deep Purple, Iron Maiden, Metallica, Led Zeppelin, Rainbow, Accept i… Judas Priest. I szczerze mówiąc, nie różnią się one wiele od oryginałów, są po prostu zagrane z mocą i odpowiednim uderzeniem dla zespołu. Należy z tego grona wyróżnić interpretację Zeppelinowskiego The Rover, z którego Niemcy zrobili kawał porządnego heavy metalu z fajną, przestrzenną perkusją. Z coverów moim drugim faworytem jest Speedking z repertuaru Deep Puprle, który wydaje się stworzony dla grania przez bandy właśnie takie jak Primal Fear, które gnają, aby szybciej do przodu, szatkując powietrze podwójnymi uderzeniami stopy.

Primal Fear - Seven Seals

No cóż, wznowione przez Metal Mind Metal is Forever – The Very Best of Primal Fear dla fanów zespołu to po prostu „must have”. Dla chcących poznać Primal Fear to doskonała okazja, ażeby to zrobić, nie wykupując całej dyskografii. To ciekawy dokument przedstawiający, jak zespół się rozwijał na pierwszych sześciu albumach. Szkoda, że nie zastosowano chronologicznego ułożenia kompozycji na płycie, ale tak mamy bardziej zwarty obraz tego, jakim zespołem jest Primal Fear, a jest bandem, który potrafi ułożyć błyskotliwą kompozycję, popisać się przebojem, albo walcem wgniatającym w fotel; jednak wystarczyła jedna płyta, aby zebrać większość kompozycji, które mogą wyróżnić Niemców w zalewie podobnych im formacji. Niestety, poszczególne krążki nie zachowują najwyższej jakości, powodując, że Primal Fear od wielu lat jest zespołem z drugiej ligi. Jednak wraz z ostatnimi płytami zespół coraz lepiej sobie radzi na listach sprzedaży i pokazuje, że do awansu do ekstraklasy niewiele już brakuje.

Czytaj także: Sen czy jawa? – Underfate – „Seven” [recenzja]

Fot.: Metal Mind Productions.

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *