superhalo

Ręce do góry! – Superhalo – „Bang!Bang” [recenzja]

Superhalo powrócili z drugą płytą studyjną, zatytułowaną Bang!Bang. Droga do stworzenia nowego LP była trudna i wyboista, lecz nie przeszkodziło to muzykom formacji zrobić płytę o klasę lepszą od swojej poprzedniczki.

Pierwszy krążek Superhalo, czyli Czerwona z 2013 roku, to nic innego jak dawka mocnego rocka z solidną domieszką stoner rocka. Trzeba przyznać, że jak na debiutantów panowie stworzyli porcję muzyki, która spokojnie wytrzymuje próbę czasu, pomimo pewnej stylistycznej wtórności. Wydawało się, że skład nagrywający Czerwoną jest kompletny i tylko szlifowanie własnego stylu i umiejętności komponowania wystarczyło, aby wskoczyć na wyższy poziom. Los bywa jednak okrutny i na łonie kapeli doszło do zmian personalnych. Najważniejszą zmianą była ta za mikrofonem, za którym podczas nagrywania Bang!Bang stanął Krzysztof „Kidd” Adamski. I z miejsca pojawiło się pytanie, czy nowy nabytek godnie zastąpi poprzednika. Na szczęście już pierwsze minuty Bang!Bang mnie uspokoiły. Adamski okazuje się doskonałym wyborem, a zespół bynajmniej nie stał w miejscu od momentu wydania Czerwonej.

Superhalo dalej uprawia soczysty, ciężki retro rock z domieszką pustynnych dźwięków. Trzeba zdecydowanie podkreślić, że na Bang!Bang mamy do czynienia z zespołem, który świadomie zmierza do ustanowienia swojego stylu, co zwiastuje zmiana brzmienia gitar. Są brudne, pozornie niechlujne, daleko im jednak od metalowego soundu znanego z Czerwonej. Co więcej, na Bang!Bang czuć więcej wpływów bluesowych. Trochę ta zmiana spowodowała, że ciężar utworów nie jest tym razem podyktowany brzmieniem, tylko pojawia się on naturalnie, wypływa sam z siebie, z treści kompozycji, które są zawarte na płycie.

Zespół wydaje się, że skręcił w kierunku stricte piosenkowym. Nic w tym złego. Na tym polega rock’n’roll. Na graniu krótkich, szybkich, wgniatających w fotel piosenek. I to doskonale się udaje Superhalo na Bang!Bang. Oczywiście są strzały niczym u Queen Of The Stone Age, jak Soma, ale to są wyjątki, bowiem na płycie znajdziemy całkiem zróżnicowany repertuar. Mamy tu utwory spokojniejsze, nastrojowe, z pięknymi tematami gitary prowadzącej, jak Danger!Poison czy Droga donikąd, gdzie pełnię swoich możliwości pokazuje nowy wokalista, który jak się okazuje, dysponuje bardzo szeroką skalą głosu i doskonale ten atut wykorzystuje w nowych utworach Superhalo.

Są też i pewne zaskoczenia, jak Catching Tides, który na początku ujawnia się ciekawym, rzekłbym, progresywnym riffowaniem. Natomiast wokal God Awaits Me Across The River brzmi niczym wczesny David Gilmour z okolic Floydowskiego More i co bardziej mocniejszych momentów z tego krążka. Zachwycić może kończący album utwór tytułowy, który wita nas brudnym, iście motorheadowskim riffem. Dzieje się dużo w każdej z kompozycji, zarówno w warstwie instrumentalnej, jak i wokalnej. Zresztą nowy wokal Superhalo uwydatnił melodyjność zespołu. Każdy z kawałków byłby kandydatem na przebój.

Bang!Bang, to płyta tętniącą nieposkromioną energią, pełna świeżych pomysłów i kapitalnych numerów, pomimo że jest to granie zachowane zdecydowanie w stylu retro. Brak na niej słabych punktów, za to mamy trzydzieści pięć minut samych konkretów, bez oszukiwania. Chapeau bas, Panowie!

Fot.: Superhalo

superhalo

Write a Review

Opublikowane przez

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *