Stramer

Goldhammera 20, Tarnów – Mikołaj Łoziński – „Stramer”

W listopadowy wieczór może zdarzyć się bardzo wiele. Choć uważam, że większość ludzi sądzi inaczej. Demonizują listopad, bo to nieustępliwy przedstawiciel jesieni. Kiedy jeszcze dojrzały wrzesień czy młodziutki październik mogą po cichu kolaborować ze słońcem, listopad nikogo nie oszuka. Niczym podstarzały, znajomy kelner w schodzonym surducie serwuje nam szarość, ponurość i wywołane nimi poczucie bezsensu. Nie zapominajmy jednak o ekwipunku jesiennych lektur. Spieszę z propozycją prosto z Wydawnictwa Literackiego – genialna powieść Mikołaja Łozińskiego pt. Stramer.

Stramer to pełna ciepła i różnorodnych przygód saga opowiadająca o Nathanie, Rywce i ich sześciorgu dzieci, czyli o biednej, żydowskiej rodzinie z Tarnowa, mieszkającej przy Goldhammera 20. Zostajemy więc obserwatorami rodziny Stramerów i ich malutkiego mieszkania – pokoju z kuchnią, gdzie mieszkają w ósemkę z kotem i psem. Obserwujemy ich przygody, młodzieńcze fascynacje, codzienne troski czy radości. Akcja rozpoczyna się na początku lat 20. i trwa do pierwszych lat II wojny światowej. Nathan – głowa rodziny – całą powieść śni piękny, amerykański sen, marząc, by wreszcie wyjechać do swojej ziemi obiecanej. Od czasu do czasu wtrąca nawet angielskie powiedzenia. Rudek – najstarszy syn – wyjeżdża do Krakowa na studia. Później dołącza do niego Salek – młody komunista. Każdy stara się jakoś odnaleźć w tym chaotycznym wszechświecie. Czasy się zmieniają, świat się zmienia, ale rodzina zawsze pozostanie rodziną – o tym wie każdy ze Stramerów. Smutną weryfikację tej prawdy przyniesie ze sobą początek wojny. Narracja została rozdzielona pomiędzy wszystkich ośmiu bohaterów (chciałoby się rzec – rozdzielona sprawiedliwe, jak to w rodzinie bywa). Dlatego też każdego poznajemy z osobna jakby pod literacką lupą.

Tytułowe nazwisko nie jest przypadkowe, ponieważ dziadek autora nazywał się właśnie Salomon Stramer. W wywiadzie z Emilią Padoł – dziennikarką Onetu – Mikołaj Łoziński stwierdza:

To nazwisko znaczy silny, krzepki. Zawsze mi się podobało. Zniknęło po drugiej wojnie światowej razem z prawie całym żydowskim światem. A tak wróci i zostanie przynajmniej w książce. [1]

Choć opowieść opiera się na fikcji literackiej, epizodycznie pojawiają się autentyczne postaci. Romek Brandstaetter, który chodzi jeszcze do szkoły, czy Kazimierz Nitsch – krakowski językoznawca. Przemycenie realnych bohaterów do fabuły – pozornie nieistotne – dodaje opowieści nie tylko autentyczności, ale i wewnętrznego ciepła towarzyszącego rozpoznawaniu ważnych, literackich postaci. Sam Łoziński stwierdza, że to jego najbardziej osobista książka. Zadedykował ją swojemu ojcu.

Mój tata, któremu zadedykowałem „Stramera”, powiedział mi, że zwykle ludzie mają babcię i dziadka, a potem ci dziadkowie umierają. A on najpierw nie miał dziadków, a teraz dzięki mojej powieści ich zyskał.[2]

Stramer więc staje się nie tylko powieścią historyczną, obyczajową, ewoluuje do rangi epitafium oraz ukazuje nieśmiertelność, jaką może zaoferować literatura. To nie tylko przyjemna saga, ale również  opowieść obfitująca w ból, nietolerancję i odtrącenie społeczne. Pozwalamy uwieść się autorowi i razem z nim wniknąć w żydowską rzeczywistość – w tle pojawia się bar micwa czy szlachmunes. Od czasu do czasu ta żydowskość jest zabawna, bo najmłodsza Wela miała bardzo przyjemny, choć niekoszerny sen, w kuchni wisiała pyszna kiełbasa (sic!). A później nadchodzi II wojna światowa i myślę, że dobrze wiecie, co będzie dalej.

Fot.: Wydawnictwo Literackie 

[1] https://kultura.onet.pl/wywiady-i-artykuly/mikolaj-lozinski-wywiad-z-autorem-ksiazki-stramer/mxpfl9s
[2] tamże

Stramer

Write a Review

Opublikowane przez

Wiktoria Ziegler

Zastanawia się, pyta, poszukuje sensu.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *