Gra obiecana – Fool’s Theory – „The thaumaturge”

W obecnych czasach developerom ciężko jest kreować swoje fantazje w grach. Elektroniczna rozgrywka stała się tak wielkim medium, że coraz częściej wizja zarobku staje ponad wizją twórców. Chlubnym wyjątkiem wydają się być polscy developerzy, którzy potrafią zaryzykować i wypuścić na rynek grę w nietuzinkowym uniwersum poruszającym ciekawe tematy. Tak postąpiło studio Fool’ Theory, które pod skrzydłami 11 Bit Studios stworzyło The thaumaturge. Czy nietuzinkowy okres historyczny oraz solidne wykonanie wystarczy, aby odnieść sukces? 

Taumaturgia to słowo pochodzące z języka łacińskiego, oznaczające cudotwórstwo. W polskim cRPG The thaumaturge jest to rodzaj magii polegającej na władzy nad mitycznymi stworzeniami zwanymi salutorami. Mogą oni przyjmować konkretne formy, takie jak syrenie bogini śmierci, golemy, demoniczne ptaszyska, a nawet… uosobienie słowiańskich bóstw w postaci chociażby Welesa. Ten ostatni jednak ani trochę nie przypomina dziadka z legend naszych przodków. Aby nie tracić niespodzianki, nie będę spoilerował jego wyglądu, aby nasi Czytelnicy mogli sami się przekonać, jakie wyobrażenie Fool’s Theory ma dla naszego boga magii, przysiąg, sztuki oraz bogactwa. Mogę jednak zdradzić, że do profanacji nie doszło, a efekt jest intrygujący.

Gra w zbliżeniach wygląda ładnie…

Najważniejszym salutorem w The thaumaturge jest Uphyr, który towarzyszy protagoniście, Wiktorowi Szulskiemu. Ten beznogi, unoszący się powietrzu, tatarski duch może nie mówi za wiele, ale podąża za Wiktorem od dziecka, stając się czymś w rodzaju małomównego wymyślonego przyjaciela. Pewnego dnia traci on jednak więź ze swoim druhem i trawiony dziwną dolegliwością rusza w głąb kraju, poszukując kogoś, kto będzie w stanie przywrócić dawny stan rzeczy. Pomaga mu w tym nie kto inny, jak sam Rasputin, postać tak niezwykła, że odcisnęła piętno na całej kulturze europejskiej. Gdy Wiktor znów odzyskuje swoje moce, rusza do Warszawy, skąd nadeszła smutna wieść o tajemniczej śmierci ojca, z którym to nasz bohater miał lekko mówiąc, na pieńku. Naszym zadaniem jest wyjaśnić zagadkę jego śmierci oraz odnaleźć tajemniczy czarny grymuar, skrywający kolejne tajemnice.

… ale dopiero w rzucie izometrycznym pokazuje pełnię piękna.

Wspominając wyżej o ciekawym uniwersum, muszę przyznać, że The thaumaturge posiada jeden z najciekawiej napisanych światów, jakie widziałem w grach w okresie ostatnich kilkunastu lat. Akcja dzieje się bowiem w roku 1905; Polska znajduje się pod zaborami, po ulicach Warszawy niesie się gwar akordeonów, brudne dzielnice tętnią zatrutą krwią społeczeństwa, a w zakamarkach bram kamienic kryją się agenci rosyjskiej ochrany, szpiegując i wypatrując wszelkich przejawów polskości. W takich to czasach przyszło żyć Wiktorowi, który niepokornie przeciwstawiać się będzie ruskim agentom, brudnym opryszkom, a i nawet przeprowadzi śledztwo w sprawie seryjnego mordercy. Od razu wsiąkłem w ten szaro-bury, ale jakże pełny mrocznych odcieni świat, wypełniając niemal wszystkie oferowane przez grę misje poboczne. Niestety, polegają one w dużej mierze na znalezieniu wskazówek za pomocą czegoś w rodzaju wiedźmińskich zmysłów, aby na koniec uraczyć gracza sytuacyjnym szkicem, obrazującym daną sytuację. Wiele redakcji narzekało na ten element zabawy, widząc w zadaniach pobocznych okazję do ciekawych wstawek i minigier. Mnie osobiście takie podejście początkujących developerów z Fools Theory (to ich pierwsza „duża” gra) absolutnie nie przeszkadzało. Zwłaszcza, że po drodze czekała masa smaczków w postaci listów lub wskazówek wzbogacających świat przedstawiony w The thaumaturge.

Czasem zdarzą się przerywniki filmowe.

Dobry RPG nie może się obejść bez walki, a ta w omawianej produkcji odbywa się w systemie turowym. Na górze ekranu znajdziemy dobrze znany z takich produkcji pasek inicjatywy, który ukazuje, jakie plany i w jakiej kolejności będą odbywać się akcje nasze oraz przeciwników. Naszym zadaniem jest tak dobrać ataki, aby przełamać najpierw obronę przeciwników wyrażoną w Skupieniu, aby potem powalić ich jednym silnym ciosem. Oprócz pięści i rewolwerów mamy oczywiście do dyspozycji swoich Salutorów, którzy wspomogą nas w walce szeroką gamą umiejętności. Niektóre stworzenia skupiają się właśnie na jak najszybszym odebraniu wrogowi skupienia, kiedy inne będą powoli trawić ich ciała trucizną, skutecznie zmniejszając punkty życia co turę. Koniec końców strategii jest kilkanaście i każdy znajdzie swój ulubiony styl walki. Podczas awansowania postaci możemy rozwijać ulubionych kompanów o nowe ataki, a także ulepszać je za pomocą zdobywanych perków. Kombinacji jest całe mnóstwo i większość z nich znajdzie zastosowanie w walce. Ta w The thaumaturge jest zbyt łatwa, mimo, że dość wciągająca. Niestety nie mamy do wyboru poziomów trudności, a po kilku godzinach gry wszystkie potyczki są raczej z rodzaju „oklep po mordzie i idź dziarsko dalej”. Bardzo mało jest wymagających starć, chociaż tutaj właśnie leży pies pogrzebany całej produkcji, a jest nim… właśnie poziom trudności!

Klimatyczny cmentarz na Powiślu po zmroku.

Przez całe dwadzieścia godzin niespiesznej gry nie uświadczyłem, aby gra stawiała przede mną wymagające wyzwania. Wydaje mi się, że The thaumaturge to gra, która przede wszystkim ma ciekawą historię do opowiedzenia, a że najlepiej do tego sprawdza się właśnie RPG, to w takie szaty została ubrana fabuła produkcji. Brak tutaj ostatecznego szlifu, a objawia się to w tym, że w omawianej grze brakuje elementarnych mechanik dla tego gatunku. Mamy co prawda walkę, całkiem udany system rozwoju postaci, questy poboczne, ale na przykład brak tutaj statystyk sprzętów (ubrania mają rolę czysto kosmetyczną), pieniądze niby istnieją, ale w ręku nie uświadczymy nawet kopiejki, a wszystkie transakcje, jeśli już, są na tak zwaną „gębę”. Wobec tego brak tutaj handlu, przedmiotów zużywalnych lub broni poprawiających nasze obrażenia. Podczas rozgrywki często myślałem, że The thaumaturge o wiele lepiej sprawdziłby się jako przygodówka, niż RPG…

Spójrzcie na ilość detali w gabinecie ojca Wiktora.

… jednak nie uważam tego za wadę! Gra polskiego studia sprawiła, że dzięki temu zabiegowi grałem niespiesznie, nie stresowałem się, a chłonąłem historię i Warszawę sprzed ponad stu lat. W połowie rozgrywki zdałem sobie sprawę, że w The thaumaturge nie czeka mnie wielkie wyzwanie w postaci trudnych walk lub irytujących zagadek logicznych, jak to często bywa w tego typu grach. Zamiast tego podano mi ciekawą historię, którą zapamiętam na długo i na pewno do niej wrócę za kilka lat, aby zobaczyć wydarzenia z nieco innej perspektywy. Rozgrywka niespiesznie szła swoim tempem, a ja wraz z nią do ciekawego finału, w którym brał udział sam Mikołaj II Romanów, car rosji (mała litera zamierzona). Ostatecznie bowiem intryga zataczała coraz szersze kręgi, a ja wraz z Wiktorem wydostałem się z brudnego Mirowa czy biednego Powiśla, aby swą przygodę zakończyć w dzielnicach bogatej śmietanki towarzyskiej. Poczułem duży szacunek do twórców, którzy w ten sposób poprowadzili rozgrywkę, oszczędzając mój czas na ponowne wczytywanie zapisu, bo jakaś walka nie wyszła po mojej myśli lub utknąłem w pewnym momencie fabuły. A ja się odwdzięczyłem, kończąc grę na sto procent, po drodze wykonując wszystkie zadania poboczne i opcjonalne aktywności – takie jak zbieranie fotografii szczególnych miejsc Warszawy czy odwiedzając punkty widokowe porozrzucane po dzielnicach stolicy.

W taki sposób kończą się wszystkie zadania poboczne. Mnie to osobiście nie przeszkadzało

A jest na co popatrzeć, oj jest! Już demo The thaumaturge pokazało, że twórcy mają talent do tworzenia klimatycznych lokacji. Brudne dzielnice toną w błocie, gabinet ojca Wiktora podziwiałem zaś dobre pięć minut, tyle tam jest szczególików i smaczków. Wszystkie detale wyglądają na ręcznie robione, a że jest ich naprawdę cała masa, to co i rusz natrafiamy na ładne krajobrazy lub wnętrza budynków, od których ciężko oderwać wzrok. Również walka wygląda zjawiskowo. Zwłaszcza ataki przybocznych Salutorów robią wrażenie, przypominając mi nieco ataki summonów z Final Fantasy VIII. Za tym wszystkim stoi silnik Unreal Engine 5 i widać, że graficy z Fool’s theory, mają w pracy z nim sporą wprawę. Rzut izometryczny w The thaumaturge, jak widać na screenach zamieszczonych w recenzji, był strzałem w dziesiątkę, a ja pokuszę się o stwierdzenie, że graficznie The thaumaturge ustępuje jedynie The ascent. Tylko że ten drugi poza świetną grafiką oferował niewiele, a polskie dzieło może pochwalić się bardzo ciekawą fabułą.

Walka mogłaby być nieco bardziej rozbudowana, ale ja nie narzekam.

Z tym większym zdziwieniem doszły mnie słuchy, że The thaumaturge nie spełniło oczekiwań finansowych, dołączając do czarnej serii wydawniczej 11 Bit Studios. Na steamie bawi się w tej produkcji już grubo poniżej tysiąca graczy, a aby gra w ogóle się zwróciła, zabrakło… dwustu tysięcy kopii! Cóż, jako gracze wciąż narzekamy na małą różnorodność wśród nowych tytułów, podczas gdy, kiedy w końcu pojawia się gra w ciekawym uniwersum, to nie jesteśmy w stanie zagłosować portfelem. Może jest w tym wina tematu skierowanego typowo do polskiego odbiorcy, ale gra posiada solidny angielski dubbing (niestety tylko angielski, nie uświadczymy tutaj pełnej polskiej lokalizacji). The thaumaturge mógłby zainteresować zachodniego odbiorcę, jednak zapewne dołączy do grona dobrych, acz niedocenianych i wkrótce zapomnianych gier. Dla mnie jednak studio Fool’s Theory jest odkryciem tego roku i muszę przyznać, że od bardzo dawna przy żadnym innym tytule nie bawiłem się tak dobrze. Dlatego ku przekorze rynkowi i innym recenzentom wystawiam dziewiątkę, a tej oceny bronić będę choćby i w pojedynku strzeleckim na rewolwery! Gra mimo wad naprawdę wciąga i jest idealną propozycją dla tych, którzy oczekują przede wszystkim dobrej fabuły i niewymagającej rozgrywki.

Fot.: Fool’s Theory

 

Overview

Ocena:
9 / 10
9

Write a Review

Opublikowane przez

Adam Kamiński

Dusza anarchisty ściera się we mnie z romantycznym sercem. Jednego dnia rzucałbym koktajlem Mołotowa i palił rządowe pałace, innym razem wzruszam się nad twórczością klasyków literatury - Tołstoja, Steinbecka czy Remarque'a. W wolnych chwilach potrafię wyruszyć samotnie na szlak i biwakuję w ostępach przyrody. Moim marzeniem jest napisać powieść.

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Wiedziałem. Po prostu wiedziałem, że ta gra jest lepsza, niż wszyscy wokół pieją. 11 bit studios do tej pory chyba nigdy nie zawiodło. Pomijając oczywiście symulator chodzenia, jakim niestety okazał się Invincible.

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *