Wielogłosem o…: „Cień latarni morskiej”

Mała fińska wysepka zamieszkała przez szwedzką mniejszość – stąd szwedzki język – a na niej z pozoru zwykła (tu pytanie co to oznacza, czy takowa w ogóle istnieje?), spokojna i ułożona rodzina, której życie skupione jest wokół latarni, a konkretniej rzecz ujmując, podporządkowane pod latarnika będącego głową rodziny. Pewnego dnia na wyspie pojawia się trzynastoletni Karl – przybysz, który srogo zapłaci za to, by móc pozostać wśród rodziny państwa Hasselbond. Przyzwyczajony do trudnych warunków egzystencjalnych chłopiec zrobi jednak naprawdę wszystko, by nie wrócić do sierocińca, w którym był bity i karcony. Czy jednak nie wpadnie z przysłowiowego deszczu pod rynnę? Na początku nieprzychylny mu Majakkamestari nieustannie go sprawdza, by podważyć kompetencje niepełnoletniego. Gdy jednak dostrzega w nim potencjał, powierza mu, przy pomocy syna Gustafa, coraz trudniejsze zadania. Zażyłość i pozorna przyjaźń między chłopcami zaczyna przeistaczać się w niezdrową rywalizację i walkę o dominację. Dominacja to główny czynnik warunkujący o przekazie Cienia latarni morskiej, a także powodujący takie a nie inne meandry zdarzeń. Obok niej w grę wchodzi potrzeba kontroli i podporządkowywania sobie innych, jaką przejawia głowa rodziny. To także film o potędze zła tkwiącego w człowieku i o bodźcach do jego zaistnienia. O tym, dlaczego multipleksy nie chcą wpuścić ambitnego kina na swoje sale, oraz o uroku subtelnego przekazu filmu Cień latarni morskiej porozmawiali Magdalena i Mateusz. Tych, którzy jeszcze filmu nie widzieli, ostrzegamy przed miejscowymi spoilerami!

WRAŻENIA OGÓLNE

Mateusz Cyra: Film Urliki Bengts to obraz, na który czekałem kilka miesięcy. Odkąd sięgam pamięcią intrygują mnie latarnie morskie i chowający się dziś w cieniu zawód latarnika oraz jego życie związane z latarnią. Dlatego też staram się nie przepuścić żadnej okazji na zapoznanie się z dziełami traktującymi o życiu latarników. Zwiastun oraz opis filmu przygotowywały mnie na film chłodny, przytłaczający oraz zapadający w pamięć. Nie zawsze jednak efekt finalny jest zgodny z tym, co oferują zapowiedzi. Na szczęście Cień latarni morskiej daje widzowi satysfakcję, bo otrzymujemy dobrze skonstruowany, przemyślany dramat, który zawodzić może jedynie czasem trwania.

Magdalena Nowińska: Fakt, Cień latarni morskiej to film rozczarowująco… za krótki. W przeciwieństwie do Mateusza, nigdy nie frapowało mnie życie i praca latarników, jednak po obejrzeniu tworu Ulriki Bengts zainteresowanie tym magicznym zawodem wzrosło. Ujęło mnie jednak jeszcze coś innego – jak łatwo na polskim gruncie naszpikowanym promocjami wielkich, kasowych produkcji przegapić mniej widoczne filmy, o których w dyskursie społecznym raczej się nie wspomina. Niesłusznie, gdyż Cień Latarni morskiej to ubiegłoroczny, fiński kandydat do Oscara. Nieobecność w kinach – bądź obecność w niewielu kinach – z jednej strony dziwi, z drugiej, zważając na potrzeby i gusta wielu kinomaniaków, wcale nie zdumiewa, że takie filmy umykają i przemykają bezszelestnie, niezauważone. To wielka strata, bo jest to film, o którym się nie zapomina. Dobrze, że niewielkie firmy, jak Aurora Films w tym przypadku, drażą temat i wyszukują takie perełki. Chwali się fakt podnoszenia dzięki temu jakości obrazów, które możemy oglądać w kinach studyjnych,  niestety tylko studyjnych. Mówię „niestety” nie z powodu swojej zażyłości z multipleksami, a dlatego, że gdyby duże sieci kin dawały swoim odbiorcom szanse na obejrzenie filmów o większych niż zazwyczaj, walorach artystycznych, odbiorcy na pewno by się znaleźli, a może ich gusta stałyby się bardziej wysublimowane…?!

Mateusz: Poruszyłaś fajny temat, który spokojnie nadawałby się do dyskusji zupełnie poza recenzją najnowszego dzieła Urliki Bengts. Od dawien dawna również ubolewam nad tym, że te bardziej ambitne lub zwyczajnie trudniejsze w odbiorze filmy nie cieszą się zainteresowaniem multipleksów. Z jednej strony uważam, że to źle, bo – tak jak wspomniałaś wyżej – wartościowe dzieła kinematografii nie mają zbyt wielkich szans, by przedostać się do świadomości ogółu. Z drugiej strony jednak… Czy naprawdę chcielibyśmy, by na omawiany tutaj Cień latarni morskiej trafił przypadkowy widz, który w trakcie seansu wyjdzie z sali, bo film rozminął się z jego wyobrażeniem? Albo grupa rozkrzyczanych, rzucających po sali popcornem nastolatków? Może jestem czarnowidzem, ale wielokrotnie byłem świadkiem (np. stojąc w kolejce po bilet) rozmów potencjalnych widzów z kasjerami, które zdaje się, powinny istnieć tylko w zeszytach z dowcipami. Ludzie potrafią w kinach pytać, dlaczego film nie jest z lektorem i jednak idąc do multipleksu spodziewają się przystępnej, odmóżdżającej rozrywki. Dobrym rozwiązaniem mogłaby być jakaś akcja tematyczna bądź odpowiednik klubu kinomana, w którym do multipleksów dopuszczane byłyby 4 premiery ambitniejszych bądź niezależnych filmów. Niestety, dziś to tylko sfera pobożnych życzeń.

Magdalena: W moim mniemaniu kino, nawet multipleksy, mają potencjał edukacyjny. Wielu ludzi trafia na film przez przypadek. Czy nie byłoby cudnie, gdyby dzięki obejrzeniu filmu pokroju Cienia latarni morskiej, choć jeden widz uczęszczający do kina jedynie w celu rozrywkowym, zainteresował się kinem ambitniejszym?

Mateusz: Owszem, to byłoby świetne! I pewnie są takie przypadki, ale właśnie przez to, że znikomy procent filmów ambitnych przedostaje się do multipleksów, mamy efekt taki, jaki jest obecnie. Wystarczy spojrzeć na największy krajowy portal poświęcony filmom oraz na ilość ocen filmów, takich jak Cień latarni morskiej oraz typowych blockbusterów.  Inna sprawa, że kina studyjne raczej wymierają i nie wszędzie można obejrzeć porządny film. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że kiedyś może ich zabraknąć. Chyba, że sieciówki zmienią podejście. Wróćmy jednak do filmu :).

Magdalena:  Poza tym Cień latarni morskiej to hybrydowy twór filmowy. Nie sposób go sklasyfikować, gdyż znajdziemy w nim elementy dramatu społecznego, ale także thrilleru, który z opisu przekona nie tylko wielbicieli kina arthousowego. Łagodność, subtelność i pasywność mieszają się tu z agresją i silnymi emocjami. Kolaż wielorakich walorów bije po oczach, a skandynawska surowość krajobrazu przeszywa do kości. Film przywodzi na myśl Wyspę tajemnic, rosyjski Powrót, a najbardziej amerykański dramat A jeśli Bóg jest? W obu przypadkach w grę wchodzi walka światopoglądowa oraz dojmująca potrzeba dominacji i przemocy, zarówno psychicznej, jak i cielesnej. Cień latarni morskiej to także film o walce dobra ze złem oraz o tym, że hegemonia, totalitaryzm i wszelki fanatyzm muszą kiedyś się skończyć. Traktuje o destruktywnej, pełnej surowości i niezdrowych hierarchii relacji w rodzinie i ten wątek konstytuuje olbrzymią wartość filmu Urliki Bengts.

cień 2

PLUSY I MINUSY FILMU

Mateusz: Zdecydowanie skupię się na plusach, bo minusów jako takich nie zauważam. Mogę jedynie zaznaczyć, że w moim odczuciu odrobinę większą rolę mogła mieć Amanda Ooms, gdyż grana przez nią postać Dorrit miała wielkie znaczenie dla przebiegu tej historii, a przy tym jakoś nie było jej zbyt długo na ekranie. Jest to jednak moje niespełnione życzenie, a nie wada filmu Urliki Bengts.

Magdalena: Sądzę, że reżyserka z determinacją i pełną świadomością zniwelowała rolę kobiety w życiu tej rodziny. Zrobiła to, by ukazać stereotypową pozycję kobiet, jaka jest nam przypisywana od lat. Pełna ciepła, mądrości życiowej, choć nazbyt uległa Dorrit, to personifikacja poddańczej, tradycyjnej i  niedocenianej kobiety, która dopiero w połowie XX zaczęła mieć wpływ na męski świat. Z drugiej strony, bohaterka wychodzi spod niszczycielskiego kieratu męża, by w momencie kluczowym pokazać siłę tkwiącą w, ponoć słabszej, płci. Pamiętajmy, że reżyserką filmu jest kobieta, co jest kluczowe dla ogarnięcia myślą tego kłopotliwego i nieoczywistego zabiegu.

Mateusz: Masz rację, z pewnością celowo rola Dorrit w filmie jest umniejszona, choć nadal uważam, że w konsekwencji tego, co wydarzyło się na końcu, mimo wszystko mogło być jej więcej. Z drugiej strony… może właśnie jej niedobór we wcześniejszych scenach ma być kontrastem do zakończenia? Wrócę jednak do zalet. Plusem niewątpliwie jest aktorstwo, o którym szerzej porozmawiamy później. Ujęła mnie umiejętność budowania napięcia przez reżyserkę, bo wraz z upływem minut robi się tylko gęściej, a muszę przyznać, że początek filmu wcale na to nie wskazuje. Tym bardziej, że scenariusz pozornie nie oferuje widzowi niczego odkrywczego. A jednak, po raz kolejny kino udowadnia, że siła tkwi w prostocie, a nadmierne kombinacje fabularne nie zawsze idą w parze z jakością. Zachwyciłem się również klaustrofobiczną aurą, którą emanuje Cień latarni morskiej, i pomijam już tutaj oczywistą oczywistość, jaką jest fakt przebywania na maleńkiej wysepce, na której poza latarnią znajdują się dwa budynki. To, co najbardziej przytłaczające, to człowiek i jego zachowanie. A już chyba najbardziej podobała mi się muzyka Petera Hagerstranda, która nie dość, że jest piękna sama w sobie, to dodatkowo odpowiednio koegzystuje z wydarzeniami na ekranie.

Magdalena: Muzyka zdecydowanie potęguje doznanie duszności i niepokoju, a stan ten wzmaga niesamowita wręcz scenografia, ubiory aktorów oraz pejzaż. Przyznam, że wizualnie film przypomina mi Kochanków z księżyca Wesa Andersona.

Podobnie jak Mateusz nie chcę w filmie dopatrywać się minusów. Byłoby to nie fair wobec kunsztu reżyserki oraz w odniesieniu do ogólnej oceny filmu, który uważam za niesamowity w swej skromności i wymowie. Jedyny, minimalny zarzut to zbyt jednoznaczne zachowania bohaterów, kategoryczny podział na dobrą matkę i złego ojca. Człowiek jest nieco bardziej skomplikowaną istotą, zatem zabrakło mi ukazania większej złożoności ludzkiej psychiki.

cień 3

NAJLEPSZA SCENA

Mateusz: Tutaj mam wielki problem, co wybrać. Zanim jednak to zrobię, przypomnę tym, którzy filmu nie widzieli, by pominęli tę oraz siostrzaną kategorię, gdyż mogą się w nich pojawić istotne elementy fabuły!

Jak wspomniałem wyżej, mój dylemat polega na tym, że chciałbym wymienić przynajmniej trzy sceny, które z pewnością zostaną ze mną jeszcze bardzo długo, ale nie chcąc zdradzać kluczowych elementów fabuły oraz chcąc zostawić coś Magdzie, wybiorę tylko jedną. Długo zastanawiałem się nad wyborem, będzie to jednak scena z płonącym pianinem. Nie dość, że to wizualna perełka, to jeszcze wydźwięk tej sceny jeży włosy na karku, pozostawiając widza z ponurą chęcią rozszarpania głównego bohatera. Nie dość, że Majakkamestari bez mrugnięcia okiem odebrał Dorrit właściwie jedyną życiową radość poza dziećmi, to jeszcze zrobił to w taki sposób, by wzbudzić w niej poczucie winy oraz na swój pokrętny sposób spychając odpowiedzialność za zniszczenie intstrumentu właśnie na nią. Co prawda Cień latarni morskiej oferuje znacznie cięższe sceny, ale właśnie o tej konkretnej pomyślałem w pierwszej chwili, tym bardziej, że wspomniana przeze mnie doskonale łączy się z finałem, jaki Dorrit zaserwowała swojemu mężowi. Klamra idealna.

Magdalena: Dla mnie najważniejszą ze scen jest ta, w której dowiadujemy się o losach zmarłego syna… Zmienia ona sposób percypowania obrazu, a także przepoczwarza nastawienie do bohaterów. Powoduje narastanie dramaturgi, a fabuła zaczyna się zagęszczać, komplikować. Równie istotna jest także scena, kiedy głowa rodziny pozwala młodocianemu przybyszowi na odpowiedzialne zadania i powierza mu obowiązki. To wymowna sytuacja, gdyż w niej następuje kompensacja braków, strat. Rolę nieżyjącego dziecka przejmuje obcy chłopiec. Ciekawym zabiegiem jest wykorzystanie dwóch scen z ogniem: najpierw pali się pianino, zaś za chwilę człowiek…

cień 7

NAJGORSZA SCENA

Mateusz: Nie przypominam sobie, by Cień latarni morskiej miał jakieś sceny nieudolne, kiepsko zmontowane bądź zagrane. Nie potrafię także doszukać się jakichś fabularnych mielizn, które nie wnosiłyby nic do filmu. Dlatego na tym kończę swoją wypowiedź, pozostawiając Magdzie trudne zadanie ;).

Magdalena: Nie omieszkam się wykazać, choć będą to sceny najgorsze nie ze względu na niedopracowanie, źle poprowadzone wątki fabularne czy nieodpowiednią grę aktorską, a najgorsze dla mnie jako widza. Trudna w odbiorze była scena podpalenia pianina, odebrania przez Majakkamestariego żonie jedynego narzędzia do wyrażania siebie. Przedmiotu, dzięki któremu mogła uzewnętrznić swoje troski i zmartwienia oraz poczuć kontakt z nieżyjącym synem. Dojmujące są także sceny ukazujące blizny na zmasakrowanych plecach przybysza.

Mateusz: Jeśli w ten sposób podchodzimy do najgorszej sceny, to ja muszę wskazać tę z pozbyciem się szczeniąt. Nie było chyba trudniejszej chwili dla mnie w tym filmie.

cień 8

EWENTUALNE DZIURY FABULARNE

Mateusz: Magda, zauważyłaś jakieś nieścisłości w filmie Urliki Bengts? Bo szukam, kombinuję, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Jedyne, do czego można by się (ale już na siłę) przyczepić, to końcówka i stan głównego bohatera. Wydaje mi się, że powinien być nieco gorszy.

Magdalena: Szczerze? Liczyłam na definitywny koniec dla tego kata… Poza tym jestem na tyle owładnięta i zatopiona w tę historię, że musiałabym obejrzeć ją po raz kolejny, aby dopatrzyć się uchybień.

SPRAWY TECHNICZNE

Mateusz: Reżyserka nierzadko bawi się kadrowaniem – raz stosuje ujęcia zza pleców, by innym razem zamontować kamerę na kołyszącej się łodzi. Do tego zdjęcia Roberta Nordstroma w chłodny, acz piękny sposób ukazują dramat dziejący się w Cieniu latarni morskiej. Dzięki temu widz nie odczuwa wizualnej nudy. Osobną kwestią jest świetna muzyka, w której dominują dźwięki instrumentów smyczkowych oraz pianino. Bardzo lubię takie kompozycje i wiem, że rozejrzę się za samą ścieżką dźwiękową z tego filmu. Wspomniane przez Magdę kostiumy i rekwizyty dodatkowo nadają filmowi autentyczności i pozwalają lepiej wniknąć w opowiadaną historię.

Magdalena: Zgadza się, kamera porusza się w taki sposób, że momentami miałam wrażenie obecności w zastanej/oglądanej sytuacji. Dzięki temu obraz nabiera paradokumentalnego wyrazu. Wrażenie osobistego uczestnictwa, jakie wywołują sekwencje ujęć, ułatwiają utożsamianie się z bohaterami. Nie ze wszystkimi, oczywiście. Szeroki zakres i różnorodność kadrowania uwidacznia wewnętrzne konflikty bohaterów, zaś widzom pomaga wzmocnić emocjonalny stosunek wobec filmu i występujących w nim bohaterów.

cień 6

AKTORSTWO

Mateusz: To zdecydowanie najsilniejszy punkt fińskiego kandydata do Oscara za rok 2015. Dzieci i młodzież występujące w wielu produkcjach to często wątpliwy punkt w obsadzie, ale na szczęście nie w tym wypadku, gdyż kluczowe elementy fabuły powiązane są właśnie z nimi, a młodzi aktorzy spisali się w moim przekonaniu na medal. Bałem się, że postaci Karla oraz Gustafa okażą się zbyt zbliżone do siebie, w trakcie seansu moje obawy jednak się rozwiały definitywnie. Magda, a Ciebie przekonały do siebie dzieciaki?

Magdalena: Nastolatkowie, Mateusz! Zdecydowanie przekonały. Patrik Kumpulainem w roli Gustafa jest kwintesencją tego, na czym polega aktorstwo. Wszedł w rolę, identyfikując się ze swoim bohaterem. Niklas Groundstroem w roli Majakkamestari zagrał tak, że miałam wrażenie, jakoby wszystko to, co widzę, działo się naprawdę. Sądzę, że potęgą Cienia latarni morskiej są właśnie nieznani, nie naznaczeni piętnem ról aktorzy. Dzięki nim film jest naturalny i przekonywujący.

Mateusz: Zgadzam się, zaś w moim odczuciu kwintesencją Cienia latarni morskiej jest Majakkamestari Hasselbond. To człowiek podły do granic możliwości, będący więźniem swoich przekonań oraz chorych, niespełnionych ambicji. To również bohater na swój sposób tragiczny, gdyż im bliżej końca filmu, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z jego ułomności i wewnętrznego cierpienia, które próbował z siebie wyrzucić, ale zawsze czynił to w sposób niesprawiedliwy i krzywdzący najbliższych, przez co pogłębiał tylko rozmiary tragedii, jaka zawładnęła jego życiem. Zgorzknienie latarnika zdaje się nie mieć granic, a jego metody wychowawcze budzą wewnętrzny sprzeciw, nawet jeśli przypomnimy sobie, że akcja filmu toczy się w latach 30. XX wieku. Dlatego też odgrywającemu rolę latarnika  Niklasowi Groundstroemowi należą się wielkie brawa za perfekcyjną kreację. Gdzieś spotkałem się z twierdzeniem, że na dzisiejszego widza wydarzenia przedstawione w Cieniu latarni morskiej nie wywrą zbyt wielkiego wrażenia, bo i tego typu rodzinnych dramatów z despotą w roli głównej było już na pęczki. Zgodzę się z tym, że filmów przedstawiających podobne zdarzenia mieliśmy sporo, ale nie wydaje mi się, by był to temat wyczerpany. Ja w każdym razie odnalazłem w obrazie Bengts sporo emocji, czego nie mogę powiedzieć o wielu tegorocznych nowościach.

cień 1

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Mateusz: Cień latarni morskiej zostawił mnie z ponurymi myślami, ale nie jest to w żadnym wypadku wada. Ja lubię, kiedy film mną poniewiera, bo tym większy efekt katharsis można później uzyskać. Doceniam też obrazy, które nie bawią się w koloryzowanie życia lub w dodawanie fikcji tam, gdzie nie jest potrzebna. Fiński film uwodzi swoim chłodem, jednocześnie uderzając prawdziwością oraz natężeniem emocji. Imponuje mi również bardzo dobrze przemyślany scenariusz, w którym wszystko zdaje się być przemyślane. Relacje bohaterów są wisienką na torcie, bowiem każdy, nawet najdrobniejszy gest ma znaczenie i budzi nowy łańcuch zdarzeń, które prowadzą do poniekąd przewidywalnego zakończenia, ale moim zdaniem ponownie – nie jest to wadą, gdyż tylko w ten sposób mogło się to zakończyć.

Magdalena: Cień latarni morskiej, choć ilustruje realia z początku XX wieku – na co wskazuje np. telefon – nie odbiega od naszej płynnej ponowoczesności. Szczególnie jeśli zwrócimy uwagę na problemy edukacyjne i metody nauczania, jakie stosował Majakkamestari, czyli wymuszenia, nakazy, zakazy. Film unaocznia jak tragiczny w konsekwencjach może być system edukacji oparty o rywalizację i prym siły, w którym brakuje miejsca na dowolność, wolność, w którym nie występuje atmosfera sprzyjająca rozwojowi. Pokazuje walkę człowieka przeciwko człowiekowi, a także nakreśla trudności komunikacyjne między bliskimi sobie, z założenia, ludźmi. Z jednej strony obraz przygniata swą wymową: świat jest/bywa beznadziejnie pragmatyczny, nawet miłość musi się rządzić praktycznymi prawami. Kiedy patrzymy na niego z innej perspektywy, wraca wiara w drugiego człowieka, w przybysza, nieznajomego.

cień 4

Ocena Magdaleny: 7/10
Ocena Mateusza: 8/10
Fot.: Aurora Films

Write a Review

Opublikowane przez

Magdalena Szwabowicz

Socjolożka z wykształcenia, bibliotekarka z przypadku, joginka z wyboru. Pieśniarka zespołu śpiewu tradycyjnego Źdźbło. Pasjonatka world music i ruchomych obrazów, w szczególności francuskiej Nowej Fali i twórczości Pedra Almódovara. Absolwentka studium z zakresu filmoznawstwa organizowanego przez Polski Instytut Sztuki Filmowej i Uniwersytet SWPS w Warszawie. Członkini Scope100 (edycja 2016) - projektu online stworzonego przez firmę dystrybucyjną Gutek Film z myślą o widzach, dla których kino jest życiową pasją. Uczestnicy projektu zadecydują, które filmy pokazywane do tej pory jedynie na zagranicznych festiwalach, trafią do polskiej dystrybucji. Kontakt: mag.nowinska@gmail.com

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Tagi
Śledź nas
Patronat

1 Komentarz

  • Widziałem – bardzo fajny

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *