Ewa Abart

Wielogłosem o…: Ewa Abart – „Lucky days”

Dziś ma miejsce premiera płyty Lucky days Ewy Abart. Polska artystka wróciła na scenę po kilku latach i prezentuje swoją najnowszą płytą iście światowy poziom. W naszej redakcji nie spodziewaliśmy się, że będzie to dzieło tak spójne, przemyślane i dobre. O Lucky days porozmawiali Jakub oraz Mateusz i w swoich ocenach dokonań artystki są nad wyraz zgodni. Zapraszamy do lektury i zachęcamy do zapoznania się z najnowszym materiałem wokalistki.

WRAŻENIA OGÓLNE

Mateusz Cyra: Przyznam się szczerze, że pierwszy raz o Ewie Abart usłyszałem w dniu, w którym otrzymaliśmy propozycję recenzji jej najnowszej płyty. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że 80% czasu, który przeznaczam muzyce, poświęcam na słuchaniu amerykańskiego rapu. Resztę uwagi rozrzucam między jazzowe podróże, specyficznego rocka a starego dobrego bluesa, muzykę filmową oraz – w drodze wyjątku – zdarzy mi się posłuchać wybiórczo czegoś nowego, bardziej jako ciekawostka. Kiedy przesłuchałem singla Lucky Days promującego płytę o tym samym tytule, coś sprawiło, że nie mogłem się oderwać. Nie wiem, czy sprawił to wokal Ewy Abart, ciekawy bit oraz elektroniczny sznyt, ale wiedziałem wtedy, że zrecenzuję tę płytę. I bardzo się cieszę, że to zrobiłem! W tej chwili mam za sobą niemalże dwadzieścia przesłuchań płyty i – co mnie bardzo pozytywnie zaskakuje – wciąż odkrywam brzmienia, które wcześniej gdzieś mi umknęły. A to tylko bardzo dobrze świadczy o artystce i jej muzyce.

Jakub Pożarowszczyk: I ja nie będę zgrywał znawcy – o Ewie Abart usłyszałem przy okazji zapowiedzi Lucky Days. Szczerze mówiąc, od razu też sprawdziłem dotychczasową twórczość wokalistki i muszę przyznać, że swingujące, lekkie utwory takie jak Jeden Uśmiech nie bardzo mnie przekonały. Brakuje mi w tej muzyce z okresu debiutu artystki po prostu charakteru. Dlatego ostrożnie, wręcz z rezerwą podchodziłem do nowej płyty Abart. I w sumie dobrze się stało, bowiem wyłącznie pozytywnie się zaskakiwałem podczas odsłuchu Lucky Days.

PLUSY I MINUSY ALBUMU

Mateusz: Pierwszym i jedynym wyraźnym minusem jest dla mnie objętość albumu. Lucky days jest płytą zbyt dobrą, by kończyła się na dziesiątej piosence! Ubolewam nad długością najnowszej płyty Ewy Abart, ale jednocześnie mam nadzieję, że w najbliższym czasie doczekam się kolejnej. Oczywiście nie chcę teraz zabrzmieć, jak nakręcony fan, bo jeszcze mi do tego daleko. Pragnę jednak zaznaczyć, jak spore wrażenie zrobiła na mnie Lucky days.

Podoba mi się paradoks, jaki udało uzyskać się polskiej artystce. Płyta na pierwszy “rzut ucha” utrzymana jest w spójnej, można by nawet rzec, że jednolitej stylistyce, jednak po jej ponownym odtworzeniu okazuje się, że każda piosenka różni się czymś od poprzedniczki. A to za sprawą Ewy Abart, która ukazała na Lucky days pełne spektrum swoich wokalnych możliwości, a to dzięki świetnie dobranym dźwiękom, które towarzyszą głosowi wokalistki. Na zawiłościach świata instrumentów się nie znam, dlatego też wywołam Cię do tablicy, Kuba ;).

Jakub: Prawdę mówiąc i ja się nie znam na graniu na instrumentach, dlatego zająłem się recenzowaniem płyt ;). Ale tak, wielkim plusem Lucky Days jest produkcja i brzmienie. Jest dalekie od tego, co Ewa Abart zaproponowała przy okazji debiutu. Nowa płyta jest przesycona elektroniką i gęstym, syntezatorowym sosem. Wyczuwam na tej płycie echa lat osiemdziesiątych (Lucky Days), jak i współczesnych trendów w muzyce, jak w dusznym, niepokojącym Jump And Fly. Natomiast Lungs kojarzy mi się ze stylistyką trip-hopową. No i te filmowe, ilustracyjne kompozycje, jak Treetops. Sporo można tego typu tropów wymienić, jednak podkreślić trzeba, że Ewa Abart wszystko to spięła w jedną klamrę i płyta, jak Mateusz wspomniał, brzmi spójnie, a różnorodność dodaje jedynie kolorytu całości.

Minusem jest, i trochę będę tutaj brutalny, brak kolejnego kandydata na przebój, jakim jest utwór tytułowy. Boje się, że wysmakowany, wysumblinowany, bardzo ambitnie i bogato zaaranżowany pop od Ewy Abart przepadnie gdzieś na rynku w zalewie innych, często nie gorszych płyt, lecz z większym potencjałem komercyjnym.

Mateusz: Właśnie dlatego oddałem Ci głos ;). Ja nie czuję się zbyt mocny w przypisywaniu kategorii muzycznych oraz w skojarzeniach na tym polu. Co jeszcze jest godnego odnotowania, kiedy mówimy o Lucky days Ewy Abart? Nie wiem, czy to tylko moje wrażenie, i czy nie wychodzi ze mnie nałogowy maniak filmowy, ale ta płyta jest strasznie plastyczna wizualnie i na dobrą sprawę każda z piosenek pasowałaby mi do wykorzystania jako soundtrack filmowy. Poza wokalem piosenkarki składają się na to perfekcyjnie wykorzystane i skomponowane dźwięki. Naprawdę, wielkie brawa za to!

NAJLEPSZY UTWÓR

Mateusz: Niemożliwym dla mnie jest wskazanie tylko jednego. Wymienię cztery, które są najbliższe memu sercu, aczkolwiek z kolejnymi przesłuchaniami płyty może się to zmienić, zwłaszcza, że podobają mi się coraz bardziej kolejne trzy…

Przechodząc jednak do tytułów (kolejność przypadkowa, ponieważ – jak już wspomniałem – nie jestem w stanie wymienić jednej, najlepszej piosenki): Lungs, Mist, Rescue Me oraz instrumentalne i kończące płytę Treetops. Piosenki podobne, a jednocześnie tak od siebie różne. Wszystkie cechuje jednak jedna rzecz – napięcie narasta w nich bardzo umiejętnie, a Ewa Abart pokazuje w nich pełnię swoich możliwości. Wracając jeszcze do moich filmowych skojarzeń: Lungs spokojnie mogłaby być tłem jakiegoś epickiego science fiction, najbardziej pasowałaby mi do ekranizacji Mass Effecta. Z kolei Rescue Me brzmi, jak wyjęta z dobrego filmu gangsterskiego. Na koniec – tak zupełnie z przekory – dodam, że w tym roku Oscara za najlepszą piosenkę zgarnęło bezdennie nijakie oraz mdłe jak groszek z marchewką Writing’s on the wall z filmu Spectre, a te dwie rewelacyjne piosenki mogłyby z dumą promować najbardziej znane światowe produkcje kinowe.

Jakub: Płyta jest równa i naprawdę trudno mi wskazać wyróżniające się kawałki. Na pewno do tego miana może pretendować lekko hipnotyzujący, oparty na wyrazistym bicie perkusji Lucky Days, który w pełni się otworzył dla mnie, gdy posłuchałem tego kawałka na słuchawkach. W ogóle, Lucky Days to płyta zyskująca przy takim właśnie odsłuchu. Bogactwo brzmienia i aranżu, szczególnie tego fortepianowego, momentami zachwyca. Natomiast Rescue Me to też jeden z moich faworytów na płycie, ale to chyba bardziej z powodu, że poza faktycznie filmowym brzmieniem, kawałek ten przywołuje dźwięki ostatnich płyt Dead Can Dance, szczególnie w warstwie rytmicznej.

Mateusz: Dobrze, że o tym wspomniałeś, bo ja oczywiście bym zapomniał. Najpierw przez kilka dni słuchałem płyty “normalnie”, po czym ostatnio przerzuciłem się na słuchawki i całość zyskuje zupełnie inny wymiar podczas takiego słuchania. I fakt, piosenki, które wcześniej może w jakiś sposób umykały, na słuchawkach odkrywały pełnię piękna przed słuchaczem.

EWA ABART - Lucky Days (Official Video)

NAJSŁABSZY UTWÓR

Mateusz: Other Side jest utworem odrobinę bez wyrazu. Troszkę jest na jedno kopyto i brakuje mi tutaj tego, co miały pozostałe piosenki – płynnych zmian oraz emocji, które wylałyby się na słuchacza. Nie jest to zły utwór, ale brakuje mu czegoś konkretnego.

Jakub: First Snow. Mocny rytmiczny początek zapowiada coś mocniejszego, niestety ten kawałek wydaje się w połowie po prostu rozłazić i z czasem niestety nuży. Podobnie jak Tobie i mnie Other Side nawet po wielu odsłuchach nie spowodowało szybszego bicia serca, szczególnie, że po nim następuje fenomenalny, instrumentalny Treetops i przyznam się, że przy kolejnym słuchaniu czekałem tylko właśnie na ten kawałek.

TEKSTY

Mateusz: Na początku zaznaczę, że Ewa Abart postanowiła, by płyta Lucky days była płytą anglojęzyczną. Rozumiem ten zabieg i w pełni go popieram. Ponieważ, mimo iż nasz piękny język ma sporo do zaoferowania, to często piosenki wykonywane w języku angielskim brzmią lepiej, ładniej, mocniej, sensowniej i ogólnie brzmią fajniej. Nie chcę nic ujmować Pani Ewie, ale przypuszczam, że takie Lungs czy Jump and fly brzmiałyby zdecydowanie słabiej, gdyby były wykonywane w naszym ojczystym języku. Dlatego też – na dziesięć piosenek tylko jedna wykonana jest po polsku. Teksty może nie są przesadnie rozbudowane, ani nie wiem, jak głębokie, ale spełniają w stu procentach swoje zadanie – skłaniają ku przemyśleniom i każą nam się zatrzymać. Choćby na moment. Głównym motywem jest melancholia oraz relacje międzyludzkie.Wszystko jest jednak ulotne bądź nieuchwytne. Dominują tu również tematy raczej pesymistyczne, co podkreślają choćby frazy :

…bo wiem,

że już nic

nie ma. Jutra nie ma 

a ja nie znaczę nic…   

lub

Only this night

I can touch the sky

I can be with you

all my dreams…

Jakub: Ciężko mi cokolwiek dodać. Teksty w połączeniu z warstwą liryczną układają się w sensowną i inteligentnie poukładaną całość. Tak… mrok płynący z tej muzyki świetnie korensponduje z lirykami. Mocna strona płyty.

WOKAL

Mateusz: Ewa Abart ma bardzo przyjemny głos. Gdy przygotowywaliśmy się do tego Wielogłosu, to wspólnie z Jakubem przerzucaliśmy się przemyśleniami na temat tego, z czym się nam jej głos kojarzy. Ja cały czas upieram się przy tym, że wokal Ewy Abart oraz Anny Marii Jopek jest miejscami bardzo zbliżony. I choć oczywiście Ewa Abart na Lucky days wypracowała sobie niepowtarzalny klimat i jej głosu tak naprawdę nie sposób porównać z żadnym innym, to z Anną Marią Jopek kojarzy mi się jakieś ciepło bijące z tych piosenek oraz klimat skąpany w melancholii. Z kolei podczas słuchania Rescue Me występują momenty, gdy Ewa Abart zaciąga dokładnie tak, jak często robi to niezwykle popularna Sia. Najlepiej słychać to w chwili, gdy padają słowa (…) my brain is burnin’, is burnin’. A Ty jak się zapatrujesz na wokal polskiej piosenkarki? Zwłaszcza, że również nie siedzisz codziennie w muzyce, jaką wykonuje artystka z Wrocławia.

Jakub: Ty wyczuwasz ciepło i melancholię, a dla mnie ta płyta skąpana jest w mroku i doskonale głos Ewy Abart pasuje do tych kompozycji. Momentami przesyconych niepokojącym klimatem, jak w Jutra nie ma czy w Jump and Fly. Trudno mi jest w tym momencie odnaleźć porównania do innych wokalistek. Lekko matowy, momentami chropowaty, z dużą skalą głos Ewy jest faktycznie czymś oryginalnym, jednak należy podkreślić, że Ewa dopiero w stylistyce zawartej na Lucky Days ujawnia pełnię swoich możliwości wokalnych.

SŁOWEM PODSUMOWANIA

Mateusz: Powtórzę jeszcze raz to, co pisałem we wstępie – naprawdę nie spodziewałem się, że Lucky days okaże się tak porządnym krążkiem. Bawiłem się i nadal przednio się przy nim bawię, chociaż mógłbym po spełnieniu recenzenckiego obowiązku odłożyć płytę na bok i zapomnieć o niej za kilka dni. Wiem jednak, że tak się nie stanie, a na moim odtwarzaczu zagości ona na jakiś czas, a kiedy w końcu ją odłożę na półkę – z przyjemnością do niej wrócę w przyszłości. Wielkim znawcą muzycznym nie jestem i raczej ograniczam się do moich ulubionych gatunków, a tu proszę – kolejny raz dźwięki z pogranicza popu skradły moją uwagę!

Jakub: Bo polski pop, szczególnie ten ambitny, w moim przekonaniu od dawna jest grany na światowym poziomie. Jak chcę posłuchać dobrego, ambitnego popu, to włączam sobie płytkę polskiego artysty i z pewnością Ewa Abart z miejsca wskoczyła, a może powróciła, do czołówki krajowej sceny. Pytanie tylko, czy trudna, niejednoznaczna muzyka zawarta na Lucky Days przekona szersze grono, czy wręcz przeciwnie, i ta płyta stanie się sensacją w wąskim środowisku fanów co bardziej wysmakowanej muzyki. Zobaczymy, póki co, cieszę moje uszy i zmysły Lucky Days.

Fot.: Agora

Ewa Abart

Write a Review

Opublikowane przez

Mateusz Cyra

Redaktor naczelny oraz współzałożyciel portalu Głos Kultury. Twórca artykułów nazywanych "Wielogłos". Prowadzący cykl "Aktualnie na słuchawkach". Wielbiciel kina, który od widowiskowych efektów specjalnych woli spektakularne aktorstwo, a w sztuce filmowej szuka przede wszystkim emocji. Koneser audiobooków. Stan Eminema. Kingowiec. Fan FC Barcelony.  

Jakub Pożarowszczyk

Czasami wyjdę z ciemności. Na Głosie Kultury piszę o muzyce.

Tagi
Śledź nas
Patronat

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *